Jak Ambroży przyprawił Łukasza o ból worów. Bajka

W pewnym dość sporym państwie rządzonym przez MWS (czyli Małego Wrednego Satrapę, będącego ostatnio przedmiotem troski nadwornych psychiatrów, bo wszędzie widział Niemców) przyszedł do Ambrożego bardzo zmartwiony Łukasz.

Tym, którzy nie śledzą zbyt uważnie historii owego kraju, przypominam, że Ambroży był tam Regentem-Figurantem, a Łukasz naczelnym medykiem.

Wróćmy zatem do naszej historii. Powiedzieć, że Łukasz wyglądał na zmartwionego, to zdecydowanie zbyt mało. On był po prostu zbolały. Wory pod oczami – jego sztandarowy wyraz zatroskania, determinacji, ale i wyczerpania w ciągłej walce o lepsze zdrowie narodu – sięgały już do policzków, co z całą pewnością musiało być bolesne.

– Coś ty narobił, Ambroży?! – krzyknął Łukasz od progu.

– Ale że co? – nie zrozumiał Ambroży (w czym akurat nie było niczego specjalnie dziwnego).

– No przecież opowiadasz na głównym placu stolicy, że wszelakie szczepionki to humbug jest i że w życiu nie dasz się zaszczepić!

– No to co?

– No to, że jak lud przestanie się szczepić, to zacznie chorować i umierać. I kto wtedy będzie harował na twoje wybryki? A o swoich dzieciach i wnukach to już nie myślisz? I o swojej żonie nadobnej wielce?

– Eeeetam, to wyjdź ty teraz na główny plac i powiedz, że się pomyliłem. Jesteś medykiem, to ci uwierzą natychmiast.

– Ty Ambroży jednak jesteś głupszy, niż krajowa norma przewiduje. Nie na darmo ten ciemny lud ma cię za swojego. Pomyśl chwilę – jeśli to zrobię, to w elekcyi, co już za tydzień ma być, przegrać możesz. Ludzie chcą, żeby ich wódz miał rację. Bezpieczniej wtedy się czują. A jak nie ma racji tak bardzo, że nie tylko wrogowie, ale nawet swoi mu to wytykają? To co to za wódz?  Przegrałbyś z kretesem.

– Ahaaaa…

– jakbys ty przegrał, bo ja powiedziałbym prawdę, to MWS, oby żył wiecznie, niechybnie by się wściekł i wywalił mnie na zbity pysk.

– Dasz sobie radę. Tyś medyk przecie. I to dobry.

– Ambroży, gdybym chciał być zawsze medykiem, to pchałbym się tutaj z wami w to wasze kłębowisko żmij? Ja chciałem zawsze móc więcej i mieć więcej. I mam. A MWS chce mieć całą władzę w ręku, więc porażki by mi nie wybaczył. Znowu latałbym po mieście z gruszką do lewatywy i słoikiem pijawek. Niedoczekanie! Nie po to robię takie rzeczy, że większość kolegów po fachu nie chce mnie znać…

Zostawmy regenta-figuranta i medyka-ikonę przy ich rozmowie. Zwłaszcza że i tamten kraj, i tamci ludzie są fikcją.

Możemy sobie jednak wyobrazić (teoretycznie oczywiście) zupełnie inny kraj, istniejący naprawdę. W tym kraju prezydent przekonuje ludzi do zaniechań zdrowotnych, groźnych dla nich samych, byleby tylko zdobyć w wyborach więcej głosów elektoratu gorzej rozumiejącego ten świat. Bo liczą się głosy, a nie ludzkie życie. Jest tam również minister zdrowia, który – mimo że fachowiec niewątpliwy – nie sprostuje bredni prezydenta, bo kariera polityczna jest mu droższa niż etyka zawodowa. Bo w tym drugim kraju można uczestniczyć w sprawowaniu władzy tylko wtedy, kiedy zapomni się o elementarnej przyzwoitości.

Myślę jednak, że to wszystko złudzenie. Że tego drugiego kraju też nie ma.  Bo gdyby naprawdę istniał taki prezydent i taki minister zdrowia, to ludzie podczas wyborów zagłosowaliby w ten sposób, że ci dwaj (i kilku innych) zostaliby zastąpieni na stanowiskach przez osoby bardziej fachowe i bardziej etyczne. Może nawet doprowadziliby do ustąpienia MWS? O przepraszam, widzę, że pora kończyć, bo marzenia mieszają mi się z rzeczywistością.

PS W nawiązaniu do rzeczywistej sytuacji w rzeczywistym kraju pozwalam sobie polecić Państwa uwadze piosenkę. Warto wziąć ją sobie głęboko do serca i wyciągnąć praktyczne wnioski: