Jak Ambroży i Mateusz ikonę malowali. Prosta bajka z niejednym zakończeniem

Dawno temu w pewnym całkiem sporym kraju, poobrażanym na wszystkich sąsiadów, dwaj faceci: Ambroży i Mateusz, zabrali się za malowanie ikony Łukasza. Chcieli przedstawić go jako pogromcę epidemii. Tak im kazał MWS (czyli Mały Wredny Satrapa), który w tym kraju rządził. To znaczy oficjalnie nie rządził, bo nadał sobie tytuł Zwyczajnego Zbawcy Narodu i pozostawał w cieniu, wobec czego tron pozostawał nieobsadzony.

Oficjalnie rządził Ambroży jako Regent, no i Mateusz jako premier. Wszyscy wiedzieli, że są figurantami, chociaż Ambroży bardziej. Wśród ludu krążyło nawet takie powiedzonko: „Ambroży, co się zawsze podłoży”, ale nie było rzeczą rozsądną wygłaszać je w miejscach publicznych. Straż Inwigilacji Filutów (czyli SIF) działała bowiem niezwykle prężnie, przez co wygłaszający mógł gwałtownie i na dłuższy czas zmienić miejsce pobytu. Popularność Ambrożego nie była porywająca, trzeba było więc jego publiczny wizerunek wzmocnić. Tak postanowił MWS.

Tak naprawdę chodziło o pokazanie Ambrożego (i trochę Mateusza – myślał Mateusz) jako tego, który odpędził od narodu zarazę i w ogóle dbającego o zdrowie swojego ludu. Ale MWS powiedział im, że wysuwając na plan pierwszy właśnie Łukasza, osiągną jeszcze lepszy efekt, bo skromność zwycięzców wzmacnia jeszcze bardziej ich chwałę. A że Łukasz będzie się cieszył, to niech mu będzie na zdrowie.

Zabrali się zatem do malowania, ale trochę im nie szło. To znaczy na początku szło, bo twarz Łukasza nie była tematem trudnym. Wory pod oczami jako dominujący element wskazywały na tytaniczną pracę, jaką ów wybitny mąż musiał wykonać dla powszechnego ocalenia. Same oczy spoglądały zarazem pobożnie, mądrze, ciepło i kompetentnie. Jeżeli nawet artystom nie uda się ująć tego wszystkiego na obrazie, to obowiązkowe komentarze, które będzie musiał przeczytać każdy oglądający, napisane przez usłużnych dworaków, rozwieją wszelkie wątpliwości. Idźmy zatem dalej. Usta w dyskretnym uśmiechu zwycięzcy, znającego swoją wartość (notabene rosnącą z czasem). Broda nieco potargana, jak to po pracy. Oblicze Łukasza jak żywe.

Dalej jednak poszło trudniej, bo trzeba było zdecydować o tle i otoczeniu Łukasza.

– Dajmy góry jako symbol przezwyciężonych trudności – zaproponował Ambroży, którego spontaniczny umysł był wolny od głębszych refleksji.

– No chyba postradałeś zmysły! – odparł Mateusz, najuprzejmiej jak mógł w tej sytuacji. – Nasz lud tylko sprawia wrażenie ogłupiałego, ale tylko dlatego, że mu tak wygodniej i że dbasz, by uczyć go jeno pobożności i patriotyzmu jedynie słusznego. Ale uwierz mi, nawet jeśli ogłupiały, to całkiem głupi nie jest.

– ???

– No przecież wszyscy wiedzą, że kiedy w ościennych krajach wszyscy głowili się nad planami, jakby to do zarazy się przygotować, by jak najlepszy odpór jej dać, kiedy kupowali wszystko, co mogło być dla medyków potrzebne, to Łukasz spokojnie na narty sobie pojechał. W góry właśnie.

– Ale przecież ja też pojechałem – wykrzyknął radośnie Ambroży, który – jak już wspomniałem – nieskomplikowanym umysłem był. – A i ty, Mateuszu, nic o żadnych planach nie wspominałeś.

– Ambroży, pomyśl chwilkę. Przecież jak Łukasz na narty się wybierał, to trzeba było posadzić go przy stole, straże przy drzwiach postawić i powiedzieć, że nigdzie, nawet za potrzebą nie pójdzie, zanim nie przygotuje planu walki z zarazą wraz z listą koniecznych zakupów. Przecież szpiedzy nasi i kupcy wracający ze wschodu donosili, że tam zaraza się rozwija, ku nam pełznie i niechybnie do nas dojdzie.

– No to by wychodziło na to, że z Łukasza naczelny medyk jest jak z koziej rzyci trąba, ale ty nie lepszy premier, a ja regent, bo ty powinieneś był pilnować jego, a ja ciebie – zmartwił się Ambroży.

– No widzisz? Jak chcesz, to potrafisz! – ucieszył się (umiarkowanie) Mateusz. Dlatego ludowi nie należy o tym przypominać, jeżeli profity ze swoich funkcji wciąż mieć chcemy.

– To może namalujmy Łukasza z wielką sakiewką złota w ręce, a w tle olbrzymi statek? No, że potem jednak we dwóch skarb państwa szczodrze otworzyliśmy, a Łukasz wszystko, co najlepsze, do walki z zarazą zakupił?

– Tak to możemy opowiadać na wiecach i nawet dobrze nam to wychodzi. Zwłaszcza mnie, bom się w korporacyi nauczył, że najważniejsze to umieć ładnie liczby pokazać, a czy są prawdziwe i czy sens jakiś w nich jest, to już nikogo nie powinno obchodzić. Ale prawda jest taka, że kupiliśmy za drogo, a towar był trefny i kiepskiej jakości. A statek wzięliśmy wielki, żeby na pospólstwie wrażenie zrobić, bo tak po prawdzie tych naszych zakupów było tyle, że równie dobrze większą łódką rybacką mogłyby przypłynąć. I w dodatku pieniądze nieprzytomne trzeba było za sam rejs z prawie pustymi ładowniami zapłacić. Dlatego ani tej sakiewki, ani tego statku ogromnego nie pokazujmy, bo lud jednak skojarzyć coś sobie może.

– To namalujmy Łukasza na tle mnóstwa małych serduszek! – podsunął kolejny pomysł zaniepokojony coraz bardziej Ambroży. – Żeby pokazać, że wszyscy poddani go kochają. No i nas, oczywiście.

– Oj, Ambroży, widzę, że desperacja rozum ci odbiera. Przecież serduszko to herb Jerzego Dynamicznego, któremu przeszkadzamy jak możemy. Przecież gdyby nie jego drużyna i druga, pod wodzą Dominiki Pragmatycznej, to byłoby z naszym krajem, w obliczu zarazy, znacznie gorzej. My to wiemy, ale takich rzeczy ani opowiadać nie wolno, ani nawet malować. Oficjalnie to lud wszystko zawdzięcza MWS, potem nam, a na końcu – Łukaszowi. To jest nasza wersja i mamy się jej trzymać do końca. Czyli jak najdłużej.

Ikona w końcu nie powstała, chociaż MWS nie był z tego zadowolony. Ponieważ Mateusz – jak to miał w zwyczaju – ogłosił końcowy sukces, zanim w ogóle zabrał się do roboty, to trzeba było jakoś obwieścić, że nie wyszło. W taki sposób, żeby lud znowu nie pomyślał sobie, że Ambroży i Mateusz to skończone fajtłapy i w dodatku kłamcy.

Wymyślono zatem przekonującą wieść, że ikona była niezwykłej urody, czego nie mogli znieść wrogowie dobrych ludzi. Hrabia Trzask, przyjaciel hulaków, degeneratów i obcych mocarstw, porwał więc bezcenne dzieło i wywiózł do jaskini rozpusty, gdzie było ono obiektem zboczonych praktyk. Jakie to miały być praktyki, jeszcze nie podano, bo Ambroży z Mateuszem nie zdążyli ich szybko wymyślić, a czas naglił, bo coś ogłosić trzeba było.

Na (prawie) zakończenie – ważna uwaga dla wszystkich, którzy dostrzegli oczywisty błąd merytoryczny. Tak, wiem, ikony się pisze, a nie maluje. Przy tym zarówno osoba pisząca ikonę, jak i osoba będąca jej tematem muszą być godne szacunku. Pozwalam sobie jednak wyrazić pogląd, że jeżeli za tworzenie ikon zabierają się kreatury, to może być mowa tylko o malowaniu.

Zastanawiacie się zapewne Państwo, skąd taki dziwny sposób przekazu?  Dlaczego zamiast po prostu opisać porażające błędy prezydenta i premiera w zarządzaniu państwem w obliczu epidemii, zamieściłem debilną bajeczkę? Otóż zrobiłem to z co najmniej dwóch powodów.

Powód pierwszy: niedawno uchwalona tarcza antykryzysowa 4.0 zawiera m.in. zapis o karze więzienia dla tych, którzy znieważą prezydenta. Oczywiście, pojęcie znieważenia może być różnie interpretowane, ale widać doskonale, że funkcjonariusze partii Psychopatologia i Samouwielbienie mają niesłychanie delikatne ego. Pod znieważenie można zatem podciągnąć prawie wszystko, jeżeli dotyczy prezydenta lub jego politycznych sprzymierzeńców, a prawie nic – gdy odnosi się to do osób mających czelność wyrażać (lub chociażby rozważać w myślach) poglądy przeciwne do prezydenckich. Jak Państwo widzicie, były powody, by spróbować srogi przepis obejść.

Oczywiście, ryzyko zawsze jest. Ilustruje je stara rosyjska anegdota, jeszcze sprzed rewolucji bolszewickiej. Dwóch facetów rozmawia w kawiarni. Że car (czyli cesarz Rosji) głupi i lekkomyślny, że nie rozumie kraju itd. w tym stylu. Podchodzi facecik, pokazuje policyjną blachę: „Jesteście aresztowani!”. „Za co ?!”. „Za obrazę naszego władcy, słyszałem, co mówiliście przed chwilą”. „Ależ panie władzo, myśmy tak o cesarzu austro-węgierskim mówili, w żadnym wypadku nie o naszym…”. „Milczeć! Który cesarz jest durniem, to ja lepiej wiem!”. No właśnie, zawsze można trafić na takiego wyedukowanego agenta…

Zatem w związku z nową sytuacją prawną pozwoliłem sobie na powrót do dawnych czasów, kiedy różnych rzeczy nie można było pisać i mówić wprost. Tu dochodzimy do powodu drugiego.

Forma budowana na aluzjach osiągnęła u nas szczyt doskonałości w czasach PRL, kiedy za mówienie i pisanie prawdy groziły represje, niekiedy bardzo dotkliwe. Maestria artystów w posługiwaniu się tą formą przekazu, co była oczywiście tylko (czy aż?) nieoczekiwanym, cudownym produktem ubocznym. Warto jednak pamiętać o tym, co dotykało nas znacznie mocniej – o ciemnych stronach tamtej sytuacji. Można je znaleźć w filmach, literaturze i piosenkach z tamtego czasu. Nieprawomyślność wobec jedynie słusznej władzy, nawet tylko sugerowana, a nie stwierdzona, mogła złamać życie. Pamiętam te czasy. Uwierzcie mi – tu zwracam się do młodszych z Państwa – nie chcecie żyć w takiej rzeczywistości.

Małe ćwiczenie: wyobraźcie sobie, że macie dwa publiczne kanały TV, TVP1 i TVP Info, plus TV Trwam, do tego cztery programy radiowe (trzy publiczne i Radio Maryja) i jedną gazetę w stylu „Sieci”. Do tego cenzurowany internet. Władzę, która nie umie zarządzać, ale nigdy się nie myli.

Czy chcielibyście Państwo w każdej rozmowie musieć ważyć słowa – nie po to, by wyrażać się jeszcze piękniej, ale dla bezpieczeństwa własnego i swoich bliskich? Jeżeli nie, to idźcie na najbliższe wybory. Nie dla kraju. Dla siebie.