Nie tylko respiratory. Trzeba rozliczyć sprawców zgonów – nieważne, czy ofiary były „nasze”

Żeby nie było wątpliwości – chodzi nie o zabójców, ale o sprawców zgonów. Zabójcami były choroby, chłód i wyczerpanie. Sprawcami – ci, którzy nie zapobiegli tragediom, chociaż było to ich obowiązkiem.

Pora przyjrzeć się szczegółom. Przedtem jednak konieczne zastrzeżenie: to będzie wyłącznie medyczny, a w dodatku mój osobisty punkt widzenia (chociaż bazujący na dostępnym powszechnie stanie wiedzy). Zacznijmy od zgonów „naszych”, czyli takich, które dotyczyły większości z nas osobiście. Słowem – od epidemii covid-19.

Respiratory – daleko więcej niż zmarnowane pieniądze

To najbardziej rozpowszechniony w społecznej świadomości przewał Zjednoczonej Patologii związany z covid-19. Kłopot w tym, że owa świadomość dotyczy głównie strony finansowej, kupowania u znajomych, etc. Spójrzmy zatem trochę inaczej.

Zacznijmy od technologii. Po pierwsze, te mające ratować życie respiratory prawie na pewno nie były nowe. Bo gdyby były, nadawałyby się do uruchomienia, posiadałyby stosowne certyfikaty, obsługę serwisową gwarantowaną przez dystrybutora (w odniesieniu do sprzętu medycznego to bezdyskusyjny obowiązek). Gdyby nawet pochodziły z kraju, gdzie napięcie sieci elektrycznej jest inne niż u nas, gniazdka mają inny kształt, a połączenia tlenowe inny standard, to takie różnice byłyby przeszkodami do łatwego pokonania, jakkolwiek wymagającego, być może, poniesienia kosztów serwisowych. Tego typu adaptacji nie było, bo gdyby były, Zjednoczona Patologia głośno by o nich oznajmiała.

Po drugie, respiratory kupione przez Ministerstwo Zdrowia nie były sprawne. Skąd to wiem? Bo inaczej nadawałyby się do ponownego uruchomienia, być może nawet z tzw. wtórną gwarancją producenta, po przejrzeniu ich przez serwis fabryczny. Nic takiego nie miało miejsca, bo wówczas Pinokio nie omieszkałby pochwalić się odniesionym w heroicznej walce sukcesem. Nieprawdaż?

Konkluzja dotycząca technologicznego aspektu zakupu respiratorów: to był złom. Wyrzucono pieniądze, których system ochrony zdrowia bardzo potrzebował, szczególnie wówczas.

Porozmawiajmy w takim razie o następstwach czysto medycznych. Osoby, które podjęły decyzję o zakupie respiratorowego złomu, są winne każdej sytuacji, gdy personel medyczny musiał wybierać, której pacjentce lub pacjentowi umożliwić terapię respiratorem, a której nie, bo było ich w szpitalu zbyt mało. Lub większości takich sytuacji. To niewątpliwie powinien być temat postępowania prokuratorskiego. W dodatku mowa o czasie, gdy zakupy respiratorów dokonane przez fundację WOŚP i Panią Kulczyk stworzyły szansę przeżycia niejednej ofierze covid-19.

Edukacja – śmiertelne zaniechanie ministra

Zjednoczona Patologia ma na koncie jedno przewinienie w sprawie covid-19, którego następstwa były zapewne jeszcze bardziej koszmarne niż afery respiratorowej. Chodzi o edukację profesjonalnego personelu medycznego. To naprawdę wstrząsająca historia.

Żeby ją zrozumieć, trzeba uświadomić sobie, że na początku epidemii świat zgłupiał. Stanęliśmy wobec bezprecedensowego w naszych czasach wyzwania medyczno-logistycznego.

Nie wiedzieliśmy, jak tę chorobę leczyć, jak diagnozować, jak ograniczać rozprzestrzenianie się zakażeń (szczepionki jeszcze wówczas nie było). Przede wszystkim jednak nie wiedzieliśmy, jak zidentyfikować najbardziej zagrożone osoby i moment, w którym nie powinny już być leczone ambulatoryjnie, lecz zostać poddane intensywnemu, szpitalnemu leczeniu pomimo na pozór nie najgorszego stanu. Innymi słowy – skierować je do szpitala, zanim pogorszenie osiągnie poziom, zza którego nie ma już powrotu. Eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) znakomicie wykonali potężną pracę, analizując pojawiające się publikacje, a następnie tworząc zalecenia dotyczące sposobów postępowania z covid-19. Musiały być proste, żeby można je było zastosować w mniej zamożnych krajach, dysponujących jedynie prostymi i tanimi technologiami. W ocenie ciężkości choroby ograniczono się więc do analizy czterech parametrów: częstości akcji serca, ciśnienia tętniczego, częstości oddechów i poziomu saturacji  krwi. Przy całej swojej prostocie parametry określone przez WHO pozwalały skutecznie wykryć zagrożenie życia pacjentki lub pacjenta. Czyli potrzebne były tylko oczy, uszy, palce, ciśnieniomierz i najprostszy pulsoksymetr, żeby kogoś uratować.

No i bardzo prosta wiedza. WHO rozpowszechniała ją przy pomocy różnych instytucji, nierzadko korzystających z usług wolontariuszy o wykształceniu medycznym. Wielką pracę wykonały agendy rządowe i lokalne uniwersytety w różnych krajach. W Polsce były to głównie izby lekarskie. Natomiast Ministerstwo Zdrowia nie zrobiło w tym kierunku nic. Powszechny poziom wiedzy na temat kluczowych parametrów zagrożenia w przebiegu covid-19 był w Polsce bardzo niski, co doprowadziło do nieuchronnego w tej sytuacji koszmaru.

Efektem niewiedzy personelu lekarskiego i ratowniczego były zbyt późne hospitalizacje, gdy poziom saturacji nie dawał już szans na przeżycie.  Rodziny zmarłych opowiadały niejednokrotnie, że przedtem odmawiano chorym skierowania do szpitala, uzasadniając to jej/jego zbyt dobrym stanem.

Nie znam liczby zgonów, które nastąpiły w tego rodzaju okolicznościach, bo nikt ich zapewne nie zna. Potrzebny by był kosztowny audyt. Jednak można powiedzieć, że każda taka śmierć obciąża ówczesnego ministra zdrowia. Zaś wykazanie, że nieoptymalne postępowanie medyczne było w tego rodzaju przypadku efektem zaniechania obowiązku edukacyjnego przez ministerstwo w sytuacji powszechnego zagrożenia, może być (mam nadzieję) punktem wyjścia do postępowania prawnego.

Świadomie pominąłem tu mniej drastyczne tematy związane z covid-19, bo jest ich wiele. Na przykład intencjonalne torpedowanie zaleceń antyepidemicznych przez byłego premiera i byłego ministra zdrowia dla celów kampanii prezydenckiej jeszcze-nie-byłego prezydenta (zapewne za jego wiedzą i wolą) przy całkowitej bierności byłego ministra sprawiedliwości. Jestem przekonany, że prędzej czy później powinny stać się interesującym tematem dla śledczych.

Zgony nie nasze, czyli zwykła zbrodnia wojenna?

Zgony w covid-19 były „nasze”. Większość z nas straciła w ten sposób kogoś ważnego – bardziej lub mniej. Przejdźmy teraz do zgonów „nie naszych”, które większości z nas nie dotykają osobiście, chociaż są dramatyczne wyjątki.

Te zgony również proszą się o sankcje prawne. Mowa o tym, co działo się (i być może nadal dzieje) na naszej wschodniej granicy. Z medycznego punktu widzenia wygląda to niezwykle prosto.

Tak, bandzior Łukaszenka z bandziorem Putinem prowadzą przeciwko nam wojnę hybrydową. Jednym z jej narzędzi są uchodźcy. Tak, mamy prawo by się bronić. Z drugiej strony…

Jeżeli ktoś z nielegalnych uchodźców znajduje się w stanie zagrożenia życia – nieważne, z powodu wychłodzenia, odwodnienia, wycieńczenia czy skutków urazu – to staje się odpowiednikiem rannego na polu walki żołnierza przeciwnika.

Rannym żołnierzom przeciwnika trzeba pomóc, jeżeli nie wiąże się to z zagrożeniem dla samych ratujących.

Utrudnianie działań własnych ratowników i represjonowanie ich (niekiedy drastyczne) przez polskie służby mundurowe można porównać ze strzelaniem do oznakowanych sanitariuszy na polu walki. Za takie czyny podczas nie tak dawnych wojen można było być ukaranym w najsurowszy możliwy sposób. Mam nadzieję, że ta praktyka nie zaniknie. Zwłaszcza w odniesieniu do byłego ministra spraw wewnętrznych, komendanta straży granicznej, ministra obrony i zwierzchnika sił zbrojnych. Należy mieć świadomość Zespołu Stresu Pourazowego (PTSD), którym została dotknięta przynajmniej część naszych ratowników ochotników ze wschodniej granicy w wyniku działań rodzimych funkcjonariuszy i ich zwierzchników. PTSD potrafi skrócić życie – są na to niezależne, dobrze udokumentowane dane. Wnioski są tu oczywiste.

Jak widać z powyższego przeglądu, chociażby ze względu na zgony „nasze” i „nie nasze” Zjednoczona Patologia zrobi wszystko, żeby nie oddać utraconej legalnie władzy.