PiS postępuje wobec medyków, jakby ta epidemia miała być ostatnia. Następnej możecie więc nie przeżyć

Jedyna Słuszna Partia zachowuje się wobec medyków tak, jakby mieli nie być jej już potrzebni, kiedy fala epidemii przeminie. Jakby cały czas w uszach grał im hymn jej poprzedniczki: „Bój to jest nasz ostatni…” etc. W tym przypadku rolę boju odgrywa epidemia.

Słońce Narodu każdym działaniem udowadnia, że ma… powiedzmy: gdziekolwiek… dobro pacjentów, czyli ogółu obywateli tego kraju, w tym własnego elektoratu. Jeszcze głębiej… gdziekolwiek… ma dobro medyków, którzy mogą tym obywatelom pomóc.

Priorytet jest jasny: najpierw cele polityczno-wizerunkowe, a potem, ewentualnie, merytoryczne. W związku z tym bierze medyków „za mordę” i szczuje na nich Ciemny Lud, czyli swój elektorat. Oczywiście nie robi tego sam. Jego specyficzna osobowość mu na to nie pozwala. Robi to rękami swojego Naczelnego Inkwizytora. A także naszego rodzimego Miczurina, który postanowił skrzyżować karierę lekarską z karierą polityczną.

Eksperyment chyba nie całkiem wyszedł. Kluczową rolę w realizacji strategii Ostatniej Epidemii odgrywa jeszcze teleszmatławiec, ale nad tym rozwodzić się specjalnie nie trzeba, bo oczywiste jest.

Dlaczego piszę o Ostatniej Epidemii? Bo wszystkie działania wspomnianej słodkiej gromadki zmierzają do tego, że gdy ogłosi ona – kiedykolwiek – kolejny stan epidemii, to już naprawdę nie będzie miała kim pomiatać. Zostawmy jednak na chwilę kwestię przewidywanych następstw. Przyjrzyjmy się środkom stosowanym przez Jego Miłomściwość i jego wierną drużynę, które mają do owych następstw najprawdopodobniej doprowadzić.

W DPS-ach jak w Armii Czerwonej

Ci z Państwa, którzy interesują się trochę historią najnowszą, wiedzą, że w Armii Czerwonej straty własne uważano w praktyce za nieistotne. Żołnierz, który się cofał, był zabijany przez oficera politycznego, a jeżeli zginął w ataku, to rodzinie przesyłano medal.

Ten sam sposób myślenia zaprezentowała drużyna Prezessimusa w odniesieniu do DPS-ów. Kiedy epidemia się rozwijała, ich dyrektorzy prosili o dwie rzeczy. Środki indywidualnej ochrony dla zbyt nielicznego już wtedy personelu oraz ewakuację pensjonariuszy z placówek, w których było oczywiste, że należytej opieki nie da się zapewnić. Władza nie spełniła żadnej z tych próśb. Odpowiedzialność za to ponosi oczywiście premier, a potem – w kolejności – minister odpowiadający za DPS-y i wojewodowie. Ta lista może być bardzo przydatna w niedalekiej przyszłości.

Kiedy zaczęły się zachorowania wśród pensjonariuszy, a środków ochrony dla personelu nie było, niektórzy – jako osoby „po kontakcie” – musieli udać się na kwarantannę, a część pozostałych wycofała się z pracy zgodnie z przysługującym im prawem. Wtedy wojewodowie sięgnęli po posiłki. Najbardziej aktywny okazał się wojewoda mazowiecki, człowiek, który ma w sobie tyle pogardy dla innych ludzi, że mógłby ją eksportować do Korei Północnej, gdyby tam zabrakło. Wyraził rozczarowanie postawą pracowników DPS-ów, bo to czas próby, jakimi jesteśmy ludźmi. Tak to mniej więcej sformułował.

Stanęła mi przed oczami scena z filmu „Wróg u bram” z radzieckimi żołnierzami wysłanymi do ataku na Stalingrad – z jednym karabinem na kilku, za to z politrukami strzelającymi im w plecy, gdyby któryś się zawahał. Taaak, Księciunio w tamtej armii mógłby zostać nawet marszałkiem, zapewne. Ale dość tego historical fiction, bo dalej było bardzo ciekawie i bez niego. Mianowicie Księciunio rozesłał wezwania do personelu medycznego w celu wsparcia DPS-ów. Elegancko, jak to zawsze on: w nocy, przez policjantów lub żołnierzy, z rygorem natychmiastowego stawiennictwa. Najpierw dostały je osoby, które w ogóle w takich akcjach nie powinny być brane pod uwagę: wiek 60+ albo choroby przewlekle, a nawet matka karmiąca się trafiła. Księciunio tłumaczył się potem, że nie miał pojęcia, kogo wzywał. Cóż za piękne wyznanie własnej niekompetencji! Prawie jak prośba o dymisję.

Niestety nikt nie słuchał wystarczająco uważnie. Dymisji zatem nie było, za to wojewoda zgłosił wnioski do prokuratury przeciwko pracownikom. Chodziło o to, że osoby wezwane do DPS-ów poprzedstawiały natychmiast zwolnienia lekarskie. Kontrolę ze strony ZUS oczywiście też zapowiedziano.

Kolejny raz widać, jak Księciuniowi brak empatii przeszkadza w zarządzaniu czymkolwiek. Nie może przecież nie wiedzieć, że większość pracowników DPS-ów ma swoje lata i zazwyczaj zszargane zdrowie. Dokładnie to samo dotyczy pielęgniarek. Zatem łamanie prawa pracy przez jedną i drugą grupę polega na tym, że pracują, mimo iż nie powinny. Jeżeli zgłoszą się do dowolnego lekarza i uczciwie, bez żadnej symulacji lub agrawacji, opowiedzą o tym, co im dolega, to dostaną natychmiast uczciwe zwolnienie. I to na dłużej. Jeżeli przewlekle chory człowiek przychodzi do pracy, to jest to miarą jego odpowiedzialności. Skoro jednak władza potraktowała takie osoby jak ścierki, to skorzystały ze swoich praw. Co władza powinna przemyśleć, jeżeli problem jej nie przerasta.

Do tej historii włączył się prokurator naczelny, który zapowiedział śledztwo w sprawie narażenia na szwank zdrowia i życia pensjonariuszy DPS-ów. Rozumiem, że takie śledztwo powinno odpowiedzieć na pytanie, jak dalece premier, minister spraw socjalnych i minister zdrowia zaniedbali swoje obowiązki, skoro doprowadzili do stanu rzeczy, który opisałem nieco wcześniej. Znając jednak inne działania prokuratora generalnego, nie mogę oprzeć się przeczuciu, że nie o dobro chorych ludzi będzie tu chodziło.

Pielęgniarki, ratowniczki, pielęgniarze, ratownicy – jak niewolnicy na plantacji

… te grupy były od dawna traktowane przez władzę „z buta”. Brak środków ochrony. Zwolnienia z pracy za ujawnianie stanu zaopatrzenia w te środki (ostatnio zrobił to jakiś żałosny menago rządzący szpitalem w Złotoryi). Teraz pod płaszczykiem tarczy antykryzysowej wydano kolejne zarządzenia (podaję za lodz.wyborcza.pl):

  • pielęgniarki będą zmuszone do tego, żeby pracować w zmienionych grafikach – czyli ich czas pracy może stać się nieprzewidywalny
  • pracodawca będzie mógł w nieograniczony sposób kazać pielęgniarkom pracować w godzinach nadliczbowych – czyli siedem dób dyżuru non stop też może się przydarzyć
  • ustawodawca nakazuje pielęgniarkom być w ciągłej gotowości do pracy – na każde wezwanie pracodawcy muszą stawić się w miejscu pracy albo w każdym innym miejscu, które zostanie im wyznaczone – czyli można wezwać je o każdej porze dnia i nocy do pracy albo wysłać natychmiast na drugi koniec Polski
  • nowe przepisy pozwalają zamknąć pielęgniarki na terenie placówki z poleceniem wypoczynku w miejscu, które wyznaczy pracodawca – czyli można odseparować nagle pielęgniarki od rodzin, w tym od małych dzieci; realizacja tego zapisu jest formą aresztu
  • ustawodawca zakazał pielęgniarkom korzystania z urlopów.

Ujmując rzecz najkrócej – jest to złamanie wszystkich możliwych praw pracowniczych. Analogicznie co w przypadku personelu DPS-ów drakońskie przepisy mają nieudolnie skompensować świadome zaniedbania władzy. Bo można oczywiście stękać do upojenia, że „przez uuuusiem lat…” etc., ale Dojna Zmiana dysponowała wystarczająco długim czasem i wystarczająco dużymi pieniędzmi, żeby nieuchronną katastrofę zacząć odwracać.

Co więcej, wdrażając – swoim zwyczajem, czyli po cichutku – upokarzające dla pielęgniarek rozwiązania, władza nie pomyślała, żeby oprócz kija zaoferować marchewkę. Nie myślę tu o idiotycznych oklaskach aroganckich nieudaczników z resortu zdrowia, ale o podwyżkach lub chociażby okresowych, zauważalnych dodatkach na czas epidemii. Pieniądze są. Wystarczy zabrać teleszmatławcowi. Na razie doczekaliśmy się od dyrektora jednego ze szpitali oferty dla pielęgniarek: 100 zł za zrezygnowanie z dodatkowych miejsc pracy. Śmiać się czy wyć?

Warto byłoby również ustawowo chronić personel medyczny przed wypraszaniem ze sklepów. Powinny zostać ustanowione regulacje bezwzględnie karzące sprawców takich ekscesów i właścicieli sklepów, którzy na takie skandaliczne zachowania przystają. Ale rząd woli poklaskać.

Lekarze: nauka klonowania

Co do lekarzy – (prawie) nihil novi. W niektórych szpitalach poprawiło się zaopatrzenie w środki ochrony. W niektórych nie. Znaczną rolę odgrywa tu administracja szpitali, na różnych szczeblach, która niekiedy bardziej dba, żeby zgadzał się jej stan w magazynku, niż żeby lekarze szli do pacjentów z odpowiednią ochroną. Zależy od miejsca i ludzi, ale do zrobienia wciąż jest tu bardzo wiele.

Niedobory allied professionals, czyli pielęgniarek, techników etc., sprawiają, że lekarze w niektórych oddziałach muszą przejmować ich zadania (polecam bardzo prawdziwy reportaż redaktora Pawła Reszki). Ale to jeszcze nie jest największa katastrofa.

Największym problemem ma być spodziewane w najbliższym tygodniu zarządzenie o tzw. zakazie migracji pracowników medycznych. Najkrócej rzecz ujmując (podaję za Gazeta Prawna. pl), medycy mający styczność z pacjentami zakażonymi SARS-CoV-2 będą mogli pracować tylko w jednym miejscu. Dotyczyć to będzie personelu ze szpitali jednoimiennych, ale również personelu DPS-ów. Ta lista może być zresztą znacznie dłuższa. Pracownikom może przysługiwać rekompensata z tytułu zarobków utraconych w innych miejscach pracy wynosząca do 10 tys. zł.

To rozporządzenie jest niezłym przykładem, jak rozwiązanie jednego problemu generuje natychmiast następne. Bo jedna rzecz to pieniądze. Nie wiemy oczywiście, komu i jaką rekompensatę zaproponuje władza, jak będzie ona obliczana i czy w ogóle wszyscy, których ów nieszczęsny zakaz migracji obejmie, otrzymają jakiekolwiek środki z tego tytułu. Doświadczenie uczy, że do obietnic Pychy i Szmalu należy podchodzić w takich kwestiach bardzo ostrożnie.

Znacznie większy kłopot wynika z niezaprzeczalnego faktu, że mamy w Polsce sporo deficytowych specjalizacji i/lub zawodów medycznych. Ich reprezentanci pracują prawie zawsze w więcej niż jednym miejscu. Po prostu dlatego, że zapotrzebowanie na ich umiejętności przewyższa dostępność fachowców z tej grupy. Świetnym przykładem mogą być anestezjolodzy albo pielęgniarki. Istnieje zatem duże ryzyko, że ograniczając możliwość ich pracy tylko do jednej placówki, nie tylko ograniczymy ich dochody, ale przede wszystkim pozbawimy odpowiedniej opieki medycznej chorych w innych placówkach. Czy na pewno o to pomysłodawcom chodziło?

No i wreszcie – ponieważ nie testujemy, to nie wiemy, który pacjent jest zakażony. Nie wiemy zatem, kto spośród medyków ma realnie kontakt z osobami zakażonymi, a kto nie. Oczywiście poza szpitalami jednoimiennymi, bo tam mamy przynajmniej pewność lub wysokie prawdopodobieństwo. Czyli pomysł może i niezły, ale nie przy obecnej polityce państwa wobec testowania na SARS-CoV-2.

„Bój to jest nasz ostatni…”

Wszystkie opisane działania wobec personelu medycznego można podsumować trzema wspólnymi określeniami: arogancja, pogarda, represyjność.

Oczywiście, postępowanie Pychy i Szmalu doskonale pasuje do schematu postępowania, który Jego Miłomściwość stosuje wobec swoich współpracowników, a oni z kolei przenoszą go w dół hierarchii społecznej zgodnie z tzw. kolejnością dziobania. Ów algorytm można opisać następująco:

kupić (tego kogoś) => [jeżeli się nie udało, to:] => zastraszyć => [jeżeli się nie udało, to:] zniszczyć

Rzecz w tym, że jeżeli kogoś się zniszczy, to zazwyczaj trzeba go zastąpić. W przypadku profesjonalistów medycznych może być to trudniejsze, niż sobie to Jego Miłomściwość wyobraża. Oczywiście on sam nie miał nigdy kłopotów z dostępem do opieki zdrowotnej i mieć nie będzie. Ale mają tzw. zwykli ludzie. Dotychczas ich problemy były niezsynchronizowane w czasie, co rozmywało ewentualne niezadowolenie większych grup. Jednak epidemia wiele zmieniła. Wszyscy mają – i będą mieć coraz bardziej – ten sam kłopot w tym samym czasie. Co może spowodować wzrost tzw. wkurzenia społecznego. W następstwie czego problemy będzie mieć Pycha i Szmal. Bo można szczuć na pielęgniarki czy personel DPS-ów, ale oni po prostu podziękują za tę robotę i pójdą na emeryturę. Na której bez kłopotu sobie dorobią, bo zapotrzebowanie będzie rosło.

Można szczuć na lekarzy, ale może się to skończyć odejściami z zawodu albo emigracją. Oczywiście nie wszystkich, ale jeżeli lekarzy jest za mało, to będzie jeszcze bardziej za mało. Co więcej – liczba kandydatów na studia na różnych kierunkach medycznych może zacząć spadać. Młodych ludzi może zniechęcić perspektywa bycia pomiatanymi przez różnych rozumnych inaczej karierowiczów.

Że te procesy nastąpią – to prawie pewne. Kwestia tylko, kiedy i jak bardzo nasilone. W efekcie coraz gorzej będzie być pacjentem polskiego systemu medycznego. Ale to pewnego zgorzkniałego, bezwzględnego starca kompletnie nie interesuje. Im więcej ludzi to zrozumie, tym lepiej dla nich samych.