Narvilgate – to był „tylko” konflikt interesów, czy coś więcej? Nie wolno pozwolić, by Dobra Zmiana ukręciła sprawie łeb

Minister zdrowia powinien zwolnić przynajmniej jedną osobę lub sam podać się do dymisji. Niewątpliwie konieczne jest również wnikliwe dochodzenie ze strony stosownych organów państwa, ewentualnie kontrola NIK. Albo jedno i drugie.

Przypomnijmy mniej zorientowanym, co się właściwie wydarzyło. W weekend w połowie grudnia odbyła się w hotelu Narvil w podwarszawskim Serocku narada kierownictwa Ministerstwa Zdrowia. Obiekt jest z tych prestiżowo-biznesowych, czyli odpowiedni dla grupy ważnych urzędników, więc nie ma się tu czego czepiać. Można natomiast czepiać się zupełnie innych rzeczy.

Po pierwsze, Narvil jest własnością tych samych osób, które są właścicielami dużej polskiej firmy farmaceutycznej Adamed, produkującej tzw. leki generyczne. Inaczej rzecz ujmując, Adamed jest stroną, z którą przedstawiciele ministerstwa negocjują zasady refundacji produkowanych przez firmę leków. Na to, jak trudne są takie negocjacje, żalił się nie tak dawno wiceminister Marcin Czech w rozmowie z „Gazetą Prawną” (podaję za portalem esculap.com). Czyli można mówić – w najlepszym razie – o dżentelmeńskim pojedynku dwóch twardych przeciwników. Warto pamiętać, że ci przeciwnicy grają ze sobą w publiczne pieniądze. Dlatego pewnych rzeczy nie wypada im robić.

Po drugie, był to na pewno zbieg okoliczności, ale tego dnia, kiedy ekipa MZ zjeżdżała do Narvila, na nowej liście refundacyjnej znalazło się 14 leków produkowanych przez Adamed. Jeżeli to naprawdę zbieg okoliczności, to bardzo niefortunny.

Po trzecie, wiadomość o zdarzeniu opublikowała „Gazeta Wyborcza”, swoją akcję rozpoczęłą również opozycja. W odpowiedzi MZ zorganizowało 19 grudnia 2018 r. konferencję prasową. Rzecznik ministerstwa powiedział wówczas (cytuję za dziennik.pl z 19 grudnia 2018):

Publikacja „Gazety Wyborczej” zawiera nieprawdziwe informacje. Decyzja o organizacji konferencji nie ma związku z decyzjami refundacyjnym (…) Proces refundacji leków jest transparentny i przejrzysty. Żadne naciski producentów leków nie mają wpływu na decyzje. Zapadają one w procesie negocjacji z udziałem m.in. komisji ekonomicznej. (…) Wybór miejsca spotkania został dokonany przez służby administracyjne Ministerstwa Zdrowia, zgodnie z prawem zamówień publicznych. Decyzja o wyborze oferty Narvila zapadła 4 grudnia, po przeprowadzonym rozeznaniu rynku hoteli podwarszawskich. Podczas dokonywania wyboru nie brano pod uwagę, kto jest właścicielem hotelu.

Czyli nieporozumienie. Ludziom wolno jednak mieć wątpliwości. W celu ich wyjaśnienia Bartosz Arłukowicz zwołał posiedzenie komisji zdrowia na 28 grudnia, zaprosił ministra Łukasza Szumowskiego, ale marszałek Kuchciński posiedzenie owo zablokował. Czyli może jednak nie całkiem nieporozumienie? Prof. Szumowski jest człowiekiem inteligentnym. Dałby sobie radę w ogniu pytań opozycji, a skoro chodzi o wyjaśnienie nieporozumienia, to i tak wszystko rozeszłoby się po kościach. Ale po blokadzie posiedzenia trudno oprzeć się wrażeniu, że Dobra Zmiana ma coś w sprawie refundacji do ukrycia. Może sama nie wie, co ma, ale boi się, że ma.

Po czwarte, temperaturę podgrzał Adamed. Tego dnia, gdy odbyła się konferencja prasowa MZ, firma poinformowała, że wysłała do „Gazety Wyborczej” wniosek o sprostowanie. W informacji o tym fakcie znajduje się taki fragment (cytuję za dziennik.pl):

Hotel Narvil i Adamed to dwa odrębne podmioty prawne prowadzące swoje operacje biznesowe rozłącznie i posiadające odrębne zarządy. Ani właściciele, ani żaden z przedstawicieli Adamedu nie mieli jakiejkolwiek wiedzy o zapytaniu skierowanym przez Ministerstwo Zdrowia do hotelu Narvil w sprawie planowanego spotkania i poczynionej rezerwacji, jak również o opisywanym w artykule wyjazdowym posiedzeniu kierownictwa Ministerstwa Zdrowia w dniach 14 i 15 grudnia.

Wzruszające. Taka nieświadomość, znaczy. Mario Puzo miałby kolejny temacik…

Przejdźmy do podsumowania. Nie wiadomo, czy w Narvilgate doszło do korupcji, ale konflikt interesów był z pewnością. Konflikt interesów to coś, co w kwestiach związanych z medycyną i przemysłem medycznym ma olbrzymie znaczenie, z konsekwencjami obejmującymi dotkliwe kary. Być może w tym przypadku nikomu w MZ nie przyszło do głowy, że ostentacyjnie lekceważony konflikt interesów to coś niestosownego, co być może odzwierciedla stosunek do takich praktyk wśród ważnych funkcjonariuszy państwowych. Czyli wspomniane już lekceważenie połączone z poczuciem pełnej bezkarności.

Oczywiste jest, że to nie minister Szumowski umawiał imprezę w Narvilu ani bezpośrednio nie decydował o refundacji (chociaż być może ją akceptował). Powinien jednak podjąć dwie decyzje. Osoba odpowiedzialna za wybór miejsca narady powinna zostać bezzwłocznie zwolniona. Należałoby rozpocząć transparentną kontrolę procedur refundacyjnych z udziałem ekspertów opozycji. Alternatywą może być tu jedynie dymisja Szumowskiego. Szczerze mówiąc, będąc zdecydowanym przeciwnikiem Dobrej Zmiany, nie uważam dymisji Szumowskiego za dobry pomysł. Chociażby dlatego, że jest pierwszym od ponad dekady ministrem zdrowia, który nie ma na drugie imię „Katastrofa”. Oczywiście, oceniam Łukasza Szumowskiego w odniesieniu do trojga rozpaczliwie nieudanych poprzedników (prof. Zembali w tym zestawieniu nie uwzględniam ze względu na krótki czas pełnienia funkcji).

Co może kryć się za Narvilgate (jeżeli cokolwiek się kryje)? Być może wcale nie refundacja. Może to być kwestia jakości leków generycznych. Ostatnio kolejne 11 takich leków zostało wycofane z aptek w trybie natychmiastowym przez Głównego Inspektora Farmaceutycznego („Rzeczpospolita” z 28 grudnia). W jednym z niedawnych wpisów próbowałem uzmysłowić Państwu, jak wygląda kwestia jakości leków generycznych – właściwie wszystko zależy od poczucia przyzwoitości producenta, bo skontrolować samego wyrobu właściwie nie sposób.

Wbrew pozorom mechanizm zaistniały w Narvilgate ma znaczenie ustrojowe, tak jak poprzednio w aferze KNF, określa bowiem przyzwolenie na konflikt interesów lub jego brak. Przynajmniej w medycynie. Chodzi o przyzwolenie wobec wielkich medycznego świata, bo szeregowy lekarz ryzykowałby w takim przypadku bardzo wiele.

Mam głębokie przeświadczenie, że nie można pozwolić, żeby ta sprawa się rozmyła. Jest warta i nagłośnienia, i śledztwa dziennikarskiego, i interpelacji posłów opozycji. Przede wszystkim po to, żeby uświadomić zwykłym obywatelom, jak Dobra Zmiana traktuje ich własne pieniądze i ich własne choroby.

Ten tekst jest trzecim z serii: Medyczne Przeoczenia 2018. Następne już w styczniu 2019. Życzę Państwu sympatycznie spędzonej nocy sylwestrowej i pomyślnego nowego roku.