„Lewe” zwolnienia czy „lewa” praca? I co autorytety moralne powinny wiedzieć o krowach?

Tak zwane protesty zwolnieniowe budzą zakłopotanie nawet wśród osób, które protestujących popierają. W jakiej sytuacji taka forma protestu wydaje się moralnie akceptowalna, a w jakiej nie? Spójrzmy na rzecz całą z przyziemnej, medycznej perspektywy. Może ułatwi to ocenę procederu, ale też niektórych prezentowanych publicznie opinii na ten temat.

Kontynuujemy przeoczenia medyczne 2018, czyli ważne tematy, którym media nie poświęciły należytej uwagi. Poprzednio omówiliśmy relacje między jakością leków a ich ceną, wskazując na potencjalnie słabe lub niebezpieczne strony tzw. leków generycznych. Pora na kwestię akceptacji masowych zwolnień lekarskich jako formy protestu.

Dość powszechne jest zrozumienie i poparcie dla racji protestujących grup, ale co do samej metody, czyli „choroby protestacyjnej”, zdania są podzielone. Na przykład jednoznacznie negatywne opinie prof. Jana Hartmana i redaktor Joanny Solskiej, a z drugiej strony – pobłażliwość wyrażona przez redaktor Suchecką („Gazeta Wyborcza”) w audycji „Połączenie” Radia TOK FM. Niektórzy komentatorzy z uroczą bezradnością usiłują unikać oceny samej formy protestu. Zastanówmy się więc wspólnie: w jakich okolicznościach jest ona możliwa do zaakceptowania, a w jakich nie?

Zacznę od dykteryjki pozornie nie na temat. Trzej eksperci nauk ścisłych jechali pociągiem przez Szwajcarię i spoglądało przez okno. Fizyk zobaczył krowę i stwierdził: „W tym kraju są łaciate krowy”. Matematyk stosowany poprawił go: „W tym kraju jest co najmniej jedna łaciata krowa”. Na to matematyk teoretyczny poprawił ich obu: „W tym kraju jest co najmniej jedna krowa łaciata z co najmniej jednej strony”.

Owa wdzięczna anegdotka uzmysławia nam, że nawet tzw. zjawiska obiektywne mogą być różnie interpretowane w zależności od wiedzy i nastawienia obserwatora. W skrajnych przypadkach prowadzą one do błędów wnioskowania nazywanych conceptual bias. Mając to na uwadze, wróćmy do tzw. strajków zwolnieniowych.

Przypomnę, że najpoważniejszy w skutkach był ten, który dotyczył pielęgniarek, zwłaszcza we wschodniej i południowo-wschodniej części kraju. Drugi przeprowadzili policjanci, wstrząsając spokojem ducha luminarzy Dobrej Zmiany, a następnie skarbcem tejże. Kolejne – to już zupełnie świeża sprawa – prowadzą pracownicy sądów i nauczyciele.

Czyje sumienie obciążają tego rodzaju działania? Lekarzy, osób korzystających ze zwolnień w ramach protestu czy ludzi zarządzających systemem na różnych szczeblach owego zarządzania?

Na początek przyjrzyjmy się lekarzom. Jednak przedtem dwie oczywiste oczywistości, które będą punktem odniesienia dla tej części rozważań.

Otóż medycyna zna mnóstwo przypadków ludzi, którzy zgłosili się do lekarzy z ogólnym złym samopoczuciem, ale bez konkretnie sprecyzowanych, dramatycznych objawów, po czym, w krótkim czasie po tej wizycie, umarli. I jeszcze aksjomat: podstawowym celem lekarza jest zapewnienie pacjentowi bezpieczeństwa, chociaż system opieki zdrowotnej często utrudnia, a niekiedy wręcz uniemożliwia realizację tego zadania.

Pamiętając o dwóch powyższych założeniach, możemy podzielić pacjentów przychodzących z prośbą o zwolnienie lekarskie (tylko takimi będziemy się tu zajmować) na trzy grupy. Grupa pierwsza to ci, którzy przychodzą po prostu po zwolnienie lekarskie i nic innego im nie dolega. To znaczy mogą nawet opowiadać, że dolega, ale uwierzcie mi Państwo, w większości takich opowieści osobę symulującą rozpoznać niesłychanie łatwo. Nie mam tu oczywiście na myśli rozpoznań skutkujących niezapomnianym Haszkowskim raportem: „Dziś w nocy znowu umarło trzech symulantów”. Stoję na stanowisku, że osobie przychodzącej wyłącznie po zwolnienie lekarskie, by okazać niezadowolenie swojemu pracodawcy, nie powinno się takiego dokumentu wystawiać.

Druga grupa to właściwie odwrotność pierwszej. Myślę, że nie ma swoich reprezentantów wśród uczestników zwolnieniowych protestów, ale muszę o niej wspomnieć – dla kontekstu dalszej części rozważań. Takich pacjentów zna każdy dostatecznie długo praktykujący lekarz. To osoby, które mówią coś w rodzaju: „chyba muszę kilka dni odpocząć, bo już nie radzę sobie w pracy, a urlop na ten rok mam wykorzystany”. Najczęściej składają wszystko na karb przemęczenia, bo tak poza tym to nic im nie dolega. Jeżeli jednak lekarz poświęci chwilę na zadanie kilku pytań o najważniejsze dolegliwości, to może się okazać, że pod stwierdzeniem „to tylko zmęczenie” kryją się niepokojące nieprawidłowości funkcjonowania organizmu. Nazywamy tą grupę chorymi dyssymulującymi i mam wrażenie (niepoparte żadną statystyką), że być może przeważają wśród nich kobiety. Nie przyjmują do wiadomości, że może tli się w nich choroba, bo „nie mają na nią czasu”. Takie osoby to temat na osobny wpis, bo sprawa jest bardzo poważna, ale ich udział w protestach zwolnieniowych zapewne mieści się w granicy błędu statystycznego.

Grupa trzecia to hybryda pierwszej i drugiej, a zarazem przeważająca część uczestników protestów zwolnieniowych w niektórych grupach zawodowych. Dlaczego hybryda? Bo z jednej strony rzeczywiście przychodzą tylko po zwolnienie, ponieważ są wkurzeni na swoich pracodawców i innej motywacji nie mają. Z drugiej zaś są obciążeni potężnymi czynnikami ryzyka wystąpienia poważnych chorób, a najczęściej po prostu chorzy. Ich choroby różnią się oczywiście etapami zaawansowania, ale łączy je wspólny mianownik: są niebezpieczne i mogą doprowadzić do przedwczesnej śmierci lub inwalidztwa.

Taka sytuacja dotyczy z pewnością pielęgniarek i policjantów, a w dużym stopniu zapewne również nauczycieli. Wszystkie te trzy grupy pracują w warunkach nasilonego przewlekłego stresu. Mechanizmy decyzji podejmowanych przez ich zwierzchników są często umotywowane politycznie, a nie merytorycznie, co prowadzi do frustracji związanej z utratą poczucia sensu wykonywanej pracy.

Jednak dwie pierwsze grupy obciążone są znacznie bardziej. Odpowiedzialność prawno-zawodowa jest tam wyjątkowo duża. Uczestniczenie w sytuacjach z punktu widzenia tzw. zwykłych ludzi emocjonalnie ekstremalnych – wyjątkowo częste. Dochodzi przewlekłe obciążenie fizyczne, przekładające się na rozwój wielu związanych z nim chorób. Dotyczy to zwłaszcza nieuchronnej w tych zawodach pracy zmianowej, bo ustawiczne zaburzenia rytmu snu i czuwania są na dłuższą metę dewastujące dla organizmu. Praca w takich warunkach jest wyjątkowo ciężka – tak bardzo jak większości Autorytetów Moralnych nawet się nie śniło. Zwłaszcza że mimo ogłupienia brakiem fizjologicznego snu trzeba podejmować merytoryczne decyzje o nieodwracalnych niekiedy skutkach. Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo taka sytuacja wpływa na stan zdrowia, jeżeli ma charakter ustawiczny.

Do dwóch wprowadzonych na początku tekstu punktów odniesienia dodajmy trzeci, również pozostający poza dyskusją. Lekarz, do którego przychodzi pacjent, od progu prosząc o zwolnienie, powinien i tak tego pacjenta zbadać. Bo wystawienie zwolnienia może rzeczywiście być jedyną prośbą, nie oznacza ona jednak, że człowiek ten nie wymaga kwalifikowanej pomocy lekarskiej.

Wyobraźmy sobie zatem taką sytuację: do lekarza przychodzi osoba należąca do którejś ze wspomnianych powyżej grup zawodowych i otwartym tekstem prosi o zwolnienie, ponieważ chce w ten sposób zaprotestować przeciwko warunkom pracy. Lekarz, zgodnie z zasadami sztuki, wypytuje tę osobę o samopoczucie, a zwłaszcza o najważniejsze dolegliwości.

Nie chcę tu wchodzić w szczegóły, bo nie jest moim celem instruktaż dla osób chcących zwolnienie lekarskie wyłudzić, ale uwierzcie mi Państwo: istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że wśród odpowiedzi udzielonych przez pacjenta znajdą się takie, które sprawią, że lekarz zaleci powstrzymanie się od pracy zawodowej, diagnostykę (być może w trybie pilnym, czyli szpitalnym), a także modyfikację dotychczasowego leczenia. Większość odpowiednio dorosłych policjantów, pielęgniarek i nauczycieli przyjmuje bowiem na stałe leki – ze względu na swój stan zdrowia.

Na koniec spójrzmy na rzecz całą z jeszcze innej strony. O warunkach pracy decydują zarządzający. W tym przypadku głównie rząd sterowany przez Jego Miłomściwość. Dobra Zmiana uważa, że ludzie są idiotami, a jak nie są, to i tak muszą się Dobrej Zmiany słuchać, bo inaczej w łeb. Dlatego we wspomnianych trzech grupach zawodowych warunki pracy są coraz trudniejsze, a narzucane priorytety i cele – coraz bardziej demotywujące. Mające dbać o przyzwoite warunki pracy związki zawodowe – zwłaszcza cierpiąca na zmiany osobowości panna „S” – wykonują co najwyżej działania pozorowane. Do tego dochodzi szantaż emocjonalny, bo wszystkie trzy grupy pełnią niesłychanie istotne ze społecznego punktu widzenia zadania. Dlatego każdemu ich protestowi towarzyszą insynuacje na temat braku poczucia etyki zawodowej protestujących, publikowane przez Jedynie Słuszne Media i ich trolli, wzorujących się na dobrych, putinowskich wzorach. Desperacja pracowników zatem rośnie, a możliwości spokojnego, w pełni legalnego działania maleją.

No i teraz spróbujcie Państwo odpowiedzieć na pytanie: czy należy bezwzględnie potępiać zarówno każdą osobę przychodzącą do lekarza po „taktyczne” zwolnienie, jak i każdego lekarza, który po chociażby pobieżnym zbadaniu owej osoby zwolnienie owo wystawia? Mam nadzieję, że przekonałem Państwa, że z oceną etyczną tej kwestii jest trochę tak jak z określaniem łaciatości krów w Szwajcarii. Zbyt wąskie kryteria oceny lub wnioskowania mogą szkodzić.