O dopingu – bez poprawności politycznej

W dyskusji o etycznych aspektach sportu wyczynowego chłodna analiza nie powinna ustępować miejsca emocjom. Dotyczy to również rozważań i komentarzy o dopingu.

Afera dopingowa braci Zielińskich rozpętała festiwal świętego oburzenia i hipokryzji. Chłodnych analiz czy chociażby spokojnych wezwań, żeby najpierw dociec, co naprawdę się stało, naliczyłem w internecie tylko dwa: wypowiedź Pawła Fajdka i tekst pani redaktor Alicji Karasińskiej.

Była jeszcze bardzo wyważona, chociaż smutna w swej wymowie wypowiedź redaktora Mirosława Żukowskiego („Rzeczpospolita”) w TVN24, 14 sierpnia 2016. Poza tym dominowała konwencja psychicznego linczu.

Nie wiem oczywiście, czy polscy sztangiści są winni czy też nie. Nikt nam jednak nie broni podsumować tego, co wiemy w tym kontekście, a ogólnie dostępna wiedza na ten temat jest niemała. Postarajmy się zatem uniknąć głównej cechy tuwimowskich Strasznych Mieszczan, czyli widzenia każdego zjawiska osobno, w oderwaniu od pozostałych. Szersza, chociaż bardzo prosta analiza może wykazać, że pozornie oczywiste rzeczy wcale takie oczywiste nie są. Zacznijmy od pojęć najprostszych i definicji.

Sport wyczynowy – taki sport, którego celem jest sukces mierzony nie tylko sławą i prestiżem, ale również (a może, tak naprawdę, przede wszystkim) dochodami, będącymi bezpośrednim i pośrednim następstwem osiągniętych wyników, a co za tym idzie, poprawą sytuacji życiowej. Połączenie czterech powyższych celów cząstkowych (sława, prestiż, dochody, status życiowy) wraz z nieprzewidywalnością ich osiągnięcia sprawia, że sport wyczynowy można zaliczyć do grupy rzemiosł artystycznych, a w najdoskonalszej jego formie – sztuk. Tak czy inaczej: w największym uproszczeniu można powiedzieć, że celem uprawiania tej profesji są pieniądze i sława. Czyli – jest to zajęcie jak wiele innych.

Doping wydolnościowy – jedna ze stosowanych dróg do sięgnięcia po wspomniane wyżej: pieniądze i sławę. Jako doping określa się (cytuję za rzetelnie opracowanym artykułem z Wikipedii): sztuczne podnoszenie wydolności fizycznej i psychicznej zawodnika metodami wykraczającymi poza normalny, „naturalny” trening, choć w praktyce granica między dopingiem i treningiem jest często bardzo trudna do ustalenia. Ogólnie za doping uważa się metody medyczne, potencjalnie szkodliwe dla zdrowia, które zostały oficjalnie zabronione. Ostatnie zdanie w tej definicji jest przykładem panującej w tej dziedzinie hipokryzji, o czym za chwilę. Jest natomiast oczywiste, że stosowanie dopingu, jeżeli pozostali współzawodniczący go nie stosują, wypacza wynik rywalizacji. Zawęża bowiem liczbę tych zawodników, którzy przy podobnych możliwościach swojego organizmu mają szansę na sięgnięcie po wspomniane już pieniądze oraz sławę.

Równość szans na sukces w sporcie wyczynowym – jest utopią, tak samo jak czystość rywalizacji. Od zawsze, od zarania sportu, szukano dróg zdobycia dodatkowej przewagi nad innymi zawodnikami lub zniweczenia przewagi, jaką wyjściowo posiadali. Majstrowano przy ludzkiej fizjologii, a zwłaszcza biochemii. Modyfikowano ubiory lub stosowany w danej dyscyplinie sprzęt. Wpływano na sędziowanie.

Tak jest do dzisiaj. Dlatego wzruszyła mnie do łez zawarta w tekście redaktora Krzysztofa Matlaka wypowiedź prezesa Zbigniewa Bońka, który zasugerował, że bez dopingu w tym sporcie niczego się nie osiągnie. Chodzi tylko o to, żeby nie dać się złapać. Prezes Boniek z jednej strony stracił świetną okazję, żeby powstrzymać się od komentarza. Reprezentuje bowiem jeden z najbrudniejszych i najbardziej skorumpowanych sportów na naszej planecie. Tyle że wypaczenia osiąga się tu poprzez świadome ograniczenie skuteczności sędziowania. Z drugiej jednak strony, prezes Boniek najprawdopodobniej ma rację w drugim z cytowanych twierdzeń: chodzi o to, żeby nie dać się załapać.

Jeszcze więcej racji miał pan Matlak, stawiając w swoim tekście pytanie: „To znaczy nie ma zawodników bez dopingu, są tylko źle przebadani?”. Ależ oczywiście, że tak. Dlatego właśnie w cytowanych przez TVN24 publikacjach oceniono, że w latach 2001-2012 w lekkiej atletyce (która ma przecież potężną komponentę techniczną, na którą doping nie pomoże) około jedna trzecia medali została zdobyta przez sportowców z wynikami sugerującymi doping. Redaktor Mirosław Żukowski we wspomnianej już wypowiedzi stwierdził, że z mieszanymi uczuciami obserwuje ceremonie medalowe po niektórych konkurencjach. Nie bardzo jest bowiem pewien, jak skład na podium będzie się miał do listy zwycięzców zmodyfikowanej po roku czy dwóch. Przyjrzyjmy się zatem technikom współczesnego dopingu.

Ogólne zasady współczesnego dopingu są relatywnie proste w swej istocie. Doping idealny to taki, który z jednej strony ma potwierdzoną skuteczność, a z drugiej – jest niewykrywalny stosowanymi w tym samym czasie testami. Jeden z moich wspaniałych nauczycieli farmakologii klinicznej, doktor Wojciech Rewerski, jeden ze specjalistów od wykrywania dopingu w Polsce, mówił nam, żeby nie mieć złudzeń. Wymyślający nowe metody dopingu zawsze będą wyprzedzali tych, którzy opracowują testy do jego wykrywania.

Od tego czasu minęło wiele lat, a owo stwierdzenie pozostaje prawdą. Co pewien czas wygłaszają je wybitni specjaliści od farmakologii wysiłku. Przykładem dopingu idealnego naszych czasów jest, być może, opisany w artykule w Wikipedii doping genetyczny. Czy jest stosowany? Nikt się tym nie chwali. Faktem jest jednak, że nikogo na takim dopingu dotychczas nie przyłapano.

Jeżeli nie da się zastosować dopingu idealnego, to należy stosować taki, żeby nie dać się złapać. Oznacza to najczęściej, że podaje się możliwie małe dawki możliwie krótko działających leków, nawet kosztem częstszego ich podawania. Tak żeby podczas najbliższej kontroli (która niewątpliwie nastąpi) nie dało się niczego zakazanego w organizmie sportowca wykryć. Oczywiście, taka strategia wymaga wiedzy, ale także precyzji w jej zastosowaniu.

Oznacza to sztab dobrych profesjonalistów: lekarzy, fizjoterapeutów i trenerów. To kosztuje. No i jeszcze jedno – od ludzi medycyny, pracujących na co dzień z topowymi sportowcami, dowiedziałem się jednego: taki sportowiec nie przyjmie żadnej substancji, w jakiejkolwiek formie, od kogokolwiek, do kogo nie miałby pełnego zaufania. Wrócimy do tego wątku pod koniec tekstu. Teraz zajmijmy się jedną z najczęściej spotykanych fałszywych opinii na temat dopingu.

Doping należy eliminować, żeby chronić zdrowie sportowców – takie stwierdzenie można znaleźć w cytowanym już artykule w Wikipedii, ale też natknąć się na nie przy wielu innych okazjach. Jest to szczyt hipokryzji. Sportowcy wyczynowi są gladiatorami naszych czasów. Pracują sobą – tak jak muzycy, aktorzy, nauczyciele, żołnierze, pielęgniarki czy lekarze. Oznacza to, że wykonywanie przez nich zawodu na odpowiednim poziomie wymaga od nich narażania swojego zdrowia. Niezależnie od tego, czy stosują doping czy też nie.

Warunki, w jakich pracuje układ krążenia kolarzy podczas wyścigu lub maratończyków podczas biegu, mogą prowadzić do nieodwracalnego uszkodzenia serca. Uprawianie wielu dyscyplin sportowych prowadzi do trwałych uszkodzeń kręgosłupa i stawów. Sportowcy kładą na szali swoje zdrowie ze względu na poprawę statusu materialnego i społecznego, którą mają nadzieję dzięki sportowi osiągnąć. Czasami wręcz otwarcie ignorują zagrożenia, nawet wówczas, gdy są ich świadomi.

Jeden z największych polskich sportowców zmarł podczas treningu. Wiedział doskonale, że jeżeli nie zaprzestanie uprawiania sportu wyczynowego, to taki właśnie nagły zgon będzie wysoce prawdopodobny i to w niedługim czasie. Dokonał wyboru. Dr Blair Grubb, jeden z czołowych specjalistów chorób serca u sportowców, powiedział kiedyś podczas konferencji, że takie przypadki pośród odnoszących sukcesy sportowców w USA wcale nie są rzadkie: „Wspięli się na szczyt i nie chcą wracać do swojego poprzedniego życia”.

Nie ma też wiarygodnych danych, na podstawie których można by jednoznacznie stwierdzić, że stosowanie dopingu w jego dzisiejszej postaci przez zawodowych sportowców zwiększa śmiertelność w porównaniu do tych, którzy dopingu nie stosują. Wyłania się zatem zasadnicze pytanie:

Czy zwalczanie dopingu ma jakikolwiek sens, zwłaszcza jeśli jest ono nieskuteczne? Zdecydowanie tak. Najlepsi sportowcy ryzykują bowiem własne zdrowie – z dopingiem lub bez niego – ale mają do dyspozycji potężne wsparcie całych zespołów fachowców. Tymczasem gdzieś daleko za ich plecami usiłują iść ich drogą dzieciaki. Patrzą na gwiazdy sportu i myślą: też tak chcę!

Żeby jednak przebijać się ku górze, trzeba mieć wyniki sportowe. Dzieciaki nie będą dostawać malutkich dawek erytropoetyny (EPO), monitorowanych przez kosztownych ekspertów. Będą zażywać koszmarne świństwa z dowolnego przysiłownianego sklepu, dewastując swoje organizmy. Na przykład nandrolon. Na szczęście nandrolon jest łatwo wykrywalny, tak samo jak inne anaboliki. Lęk przed dyskwalifikacją może i powinien być skutecznym straszakiem dla początkujących sportowców. Dla ich najlepiej rozumianego dobra. Tak w naszych rozważaniach dotarliśmy do nandrolonu i do kluczowego ostatnio pytania:

Co w aferze braci Zielińskich nakazuje wstrzymanie się z ich potępieniem do czasu ustalenia szczegółów sprawy? Jak już wspomniałem, czołowi sportowcy mają do dyspozycji wybitnych fachowców oraz całą legalną i nielegalną farmakologię tego świata. Oczywiście, decyzja, co z tego zastosować i kiedy to zrobić, podejmowana jest indywidualnie. Jednak nikt choć trochę myślący nie zdecyduje się z rozmysłem na podjęcie działań, które zarazem grożą dyskwalifikacją i są niezwykle łatwe do wykrycia.

Takim zaś działaniem byłoby świadome podanie zawodnikom nandrolonu, który ma wielomiesięczny czas eliminacji z organizmu. W okresie przygotowań do olimpiady stosowanie farmakologicznego zabytku świadczyłoby o ataku ciężkiej bezmyślności, w co nie bardzo chce się wierzyć.

A może było zupełnie inaczej? Może ktoś chciał wpadki i wyeliminowania Zielińskich? Może znalazł w ich zespole kogoś, kto zdecydował się zawieść ich zaufanie i podał nandrolon, nie informując ich, że to robi? Mógł być pewien, że anabolik zostanie wykryty, a tłumaczeniom sportowców nikt nie uwierzy. Czy tak mogło być? Jeżeli tak – to dlaczego? To jednak tylko spekulacje. Mam nadzieję na solidne dochodzenie.

***
PS Pan/Pani takei-butei: Ale dlaczego takie okrucieństwo?

Pan medyk: Bardzo dziękuję, komentarz na ten temat zacząłem już pisać.

Pan JackT: Serdecznie dziękuję. Pozdrowienia zwrotne.

Pan Konował Naczelny: W tekście o rezydentach starałem się pokazać, że – zachowując proporcje – nie tylko działania polityków, ale właśnie lekarskiej młodzieży dają pewien powód do niepokoju. Dziękuję za komentarze do poprzedniego wpisu i za życzliwą ocenę. Przytyk do częstości publikowania przeze mnie wpisów przyjmuję z całą pokorą. Przyznaję bez bicia, że czasami nie nadążam za tempem tego świata. Jednak sprawa „dobrej zmiany” w ochronie zdrowia wróci w sierpniu jeszcze przynajmniej dwukrotnie, bo dzieją się rzeczy bardzo niepokojące.

Pan Wacław1: Bardzo efektowny powrót. Trolling, ale z wdziękiem. Zapraszam do Klasztoru Trzeźwych Myśli, do 15 listopada.

Pan Slawomirski: Uciekł Pan z Klasztoru Trzeźwych Myśli 28 czerwca, czyli cztery dni przed terminem, ale puśćmy to w niepamięć. W ostatnich wpisach balansował Pan na granicy trollingu, o czym uprzejmie informuję, doceniając przy tym Pański wkład w dyskusję.