Co warto wiedzieć o dopingu, dla własnego dobra.

Czy jakikolwiek doping ma sens – a jeżeli tak, to jaki? Komu szkodzi najbardziej? Dyskusja po opublikowaniu poprzedniego wpisu była gorąca jak atmosfera na wielkich zawodach.

W kwestii, czy dopingowa wpadka braci Zielińskich była wynikiem dywersji czy głupoty, nadal nie jestem w pełni przekonany co do prawdziwości którejkolwiek z tych opcji, nawet po bardzo merytorycznym komentarzu Pana 1300 gramów, za który serdecznie dziękuję.

Pozostaje pytanie, kto wymyślił podanie zawodnikom nandrolonu i czy oni sami wiedzieli, co otrzymują. A poza tym – kto jeszcze wiedział. Jeżeli jednak rację ma redaktor Marcin Piątek w artykule POLITYKI, to mielibyśmy do czynienia z działaniem o zerowej finezji i nieskończonej bezczelności. Czyli „na rympał” (cytując piękne określenie ze wspaniałego programu panów Manna i Materny).

Dwa inne problemy wymagają znacznie więcej uwagi, bo mają potencjalnie istotny wpływ na życie nasze i naszych bliskich.

Pierwszy to doping wśród amatorów. Można podzielić go na dwa zagadnienia cząstkowe.

Zacznijmy od dopingu wśród sportowej młodzieży.

Pan Tanaka zauważył słusznie (komentarze cytuję w ich oryginalnej pisowni): Jak ma jednak początkujący sportowiec, ten dzieciak, dojść do wyników metodą na czysto, omijając świństwa z przysiłownianego sklepu? Zanim wyników nie osiągnie, żaden poważny medyk, trener, fizjoterapeuta – ci drodzy fachowcy – nie zajmie się dzieciackim amatorem bez dorobku.

Kolejny słuszny komentarz w tej sprawie pochodzi od Pana/Pani vandermerwe. Czytamy m.in.: Nie wiem jak jest w Polsce ale w wielu krajach sport szkolny jest na poziomie powaznie traktowanego wyczynu. Efekt tego jest taki, ze wraz z tym kwitnie wlasnie caly „przemysl” dopingu – dobrze moze nie na tym poziomie wyrafinowania ale jednak jest i staje sie zauwazalnym problemem. Zazywanie specyfikow staje sie dla mlodego czlowieka czescia sportowego zycia i wyczynu i sadze, ze pozniej o wiele latwiej jest siegnac po preparat na „wyzszym” poziomie. Dziękuję za pozdrowienia i oczywiście odwzajemniam.

Potwierdza ten stan rzeczy Pan axiom1: (…) uprawialem sport od 12 roku zycia i juz wtedy widzialem jak trenerzy regularnie faszeruja swych wybrancow. Bez wiedzy tych dzieci, nie mieli pojecia co biora, bez wiedzy rodzicow ale na pewno z pelna wiedza dzialaczy i zwiazkow sportowych..

Tu dochodzimy do pierwszej konkluzji. Często kariera zawodnicza młodego człowieka wynika z ambicji rodziców. Pozwalam sobie zaapelować: jeżeli ktoś decyduje się tak właśnie sterować życiem swojego dziecka, niech koniecznie kontroluje koszty, jakie ono ponosi – biologiczne i psychiczne. Niech ma odwagę wobec siebie i przyzwoitość wobec tegoż dziecka, by zawrócić je z drogi potencjalnej sportowej kariery, jeżeli owe koszty okażą się nieakceptowalnie wysokie.

Drugi wątek dotyczący dopingu amatorskiego wyniknął z komentarza, który usłyszałem w rozmowie od młodego maratończyka amatora, trenującego bardzo intensywnie i startującego z sukcesami. Powiedział mniej więcej co następuje: Czy ty w ogóle masz pojęcie, co się dzieje na biegach masowych – maratonach i nie tylko? Ludzie żrą straszne świństwa, czasami w śmiertelnie niebezpiecznych dawkach. I wcale nie po to, żeby zająć wysokie miejsce, bo na to nie mają szans i doskonale o tym wiedzą. Żeby zrobić rekord życiowy. To są wykształceni ludzie, często na wysokich stanowiskach w różnych przedsiębiorstwach.

Zmroziło mnie. Pewnie wyjdę na ostatniego wioskowego głupka (nie po raz pierwszy zresztą), ale doping amatorów tam, gdzie nie można osiągnąć zauważalnego sukcesu, nie mieści mi się w głowie. Tym bardziej, że na drugiej szali kładziemy konkretne zagrożenia: zawał serca, udar mózgu i śmierć.

Pamiętajmy, że stan organizmu sportowców amatorów jest najczęściej znacznie gorszy niż zawodowych gladiatorów naszych czasów. Można zatem wnioskować, z niewielkim ryzykiem błędu, że możliwość wystąpienia u nich wspomnianych powikłań jest istotnie wyższa niż u zawodowców. Nie wiem, na ile obserwacje mojego rozmówcy można uogólniać. Jeżeli jednak praktyki, o których powiedział, nie są problemem jednostkowym, to trzeba by podjąć zdecydowane działania.

Jakie? Nie mam pojęcia, a jedynie bardzo ogólne pomysły. Od agresywnej akcji edukacyjnej po wyrywkowe testy antydopingowe podczas imprez masowych. Zresztą powinni zająć się tym fachowcy, z ministrem zdrowia na czele, a nie prosty doktor.

Drugi problem wyniknął po porażce Pana Pawła Fajdka na Igrzyskach Olimpijskich. Komentarz Pana abchaza:

Przywołany Paweł Fajdek rzucał w eliminacjach jak co najwyżej 0,75 Fajdka.
Nie obudził się do całego Fajdka.
A przecież mówił o tym wcześniej.
Jakieś proste (?) wspomaganie (np silny kopniak) mogłoby pomóc.
Kierownictwo zawaliło.
Doping czasami – niewinny – jest konieczny.

Uwaga słuszna, ale z wnioskiem pozwolę sobie głęboko się nie zgodzić. W tym przypadku zawiodła psychika. Przecież zawodnik nr 1 na świecie nie zapomniał, jak się rzuca. To może zdarzyć się debiutantom, ale nie powinno mistrzom.

Na drugim biegunie jest Oktawia Nowicka, która świeżo po ciężkiej kontuzji, z pewnością nie w pełni formy fizycznej, sięgnęła po olimpijski medal – wbrew wszystkiemu.

Tak, głową można przegrać wszystko – mimo pełnej sprawności fizycznej. Lub wygrać zaskakująco wiele. Znacznie lepiej widać to w sportach technicznych. Pamiętacie Państwo spokój mistrza Adama Małysza? „Muszę oddać dwa dobre skoki” – powtarzał w wywiadach i wydawał się kompletnie impregnowany na próby podgrzewania atmosfery przez dziennikarzy sportowych. Wielki udział w jego sukcesach miał psycholog kliniczny, doktor (dzisiaj profesor) Jan Blecharz.

Czasami nie ma psychologa, ale jest ktoś, kto powie po prostu kilka odpowiednio trafionych słów.

Do historii sportu przeszła krótka przemowa, jaką wygłosił do swoich zawodników trener Herb Brooks przed finałowym meczem turnieju hokejowego Zimowych Igrzysk Olimpijskich 1980. Akademicka reprezentacja Stanów Zjednoczonych miała zmierzyć się w nim za chwilę z drużyną Związku Radzieckiego, powszechnie wówczas uważaną za najlepszą na świecie.

Gwoli ścisłości – znamy wersję przemowy, jaką wygłosił grający Brooksa aktor Kurt Russel w filmie poświęconym temu wydarzeniu. Film nazywa się „Miracle” (polska wersja – „Cud w Lake Placid”), stało się bowiem wówczas niepojęte: amerykanie wygrali. To, co słyszymy od Brooksa-Russela, jest znakomitym przykładem przemowy motywacyjnej, niemającej nic wspólnego z korporacyjnym lub politycznym praniem mózgów. Daje pozytywną energię. Ta zaś pozwala w sporcie osiągać rzeczy niebywałe. Nie wiem, czy Oktawia Nowicka znalazła swoje źródło mentalnej siły sama czy też ktoś ją wspomagał. Niezależnie od tego, jak było, efekt jest znakomity.

Może polski sport powinien nauczyć się, że wspomaganie psychologiczne jest potężnym dopingiem, w dodatku legalnym?

Co więcej, powinniśmy się tego nauczyć w naszych codziennych zmaganiach z rzeczywistością również my: zawodnicy dnia powszedniego, walczący bez kamer i tłumów kibiców. Nie wygramy przez to medali, ale nasze życie może stać się lepsze, przynajmniej do następnego wyzwania.