Ochrona zdrowia po wyborach: bogowie w bieli?

Wiele wskazuje na to, że pod wieloma względami nasz system opieki zdrowotnej pożegluje ku połowie ubiegłego wieku.

„Przewidywanie jest zawsze trudne. Zwłaszcza przyszłości” – miał powiedzieć Miś Yogi, chociaż za prawdziwość źródła tego powiedzenia nie ręczę, pomny na ostrzeżenia Johna Olivera w kwestii cytatów. Historia medycyny odnotowała wiele chybionych prognoz, więc i ja swojej nie potraktuję zbyt poważnie. Raczej jako wyjściowy materiał do przemyśleń i dyskusji. No to dywagujmy.

Punkt wyjścia to poglądy wyrażane od dawna przez osoby z kierownictwa PiS, ale nie tylko. Wiceprezes Izb Lekarskich, doktor Konstanty Radziwiłł, startował bowiem z list PiS do Senatu i został wybrany. Tym samym ewidentny sojusz ideologiczny – widoczny chociażby przy okazji sprawy profesora Chazana – przekształcił się w oficjalną koalicję. Specjalny smaczek ma fakt, że jest to koalicja partii politycznej z korporacją zawodową. Partia ma siłą rzeczy swoich zwolenników i przeciwników – i nie ma w tym niczego szczególnego. Jednak Izby Lekarskie powinny reprezentować naprawdę wszystkich lekarzy, niezależnie od ich poglądów politycznych, zwłaszcza że przynależność do nich jest dla wszystkich lekarzy obowiązkowa. Nie wiem, jakie plany mają władze izb, ale postawiły się w potencjalnie trudnej sytuacji. Powinny bowiem, zachowując lojalność wobec swojego politycznego sojusznika, nie sprzeniewierzyć się także tym, którym z definicji mają służyć – czyli lekarzom. Jeżeli nie zdołają, to po przegranych przez PiS wyborach (kiedykolwiek to nastąpi, ale nic nie trwa wiecznie) zostaną zmiecione przez gniew środowiska.

Właśnie dotychczasowe działania Izb Lekarskich stanowią dobrą podstawę do prognozowania. Wynika z nich, że możemy spodziewać się powrotu do medycyny lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

Medycyna była wówczas mocno zhierarchizowana, lekarze – panami i bogami ludzkich losów. Pacjenci – przedmiotami ich działania. A tzw. personel średni – mało znaczącym dodatkiem. Skąd wiem, że taki styl może dominować w najbliższej przyszłości? Ano – po kolei.

Zamiłowanie do hierarchii widać po sposobie, w jaki Izby rozmawiają (a raczej nie rozmawiają) ze środowiskiem lekarskim. One po prostu różne rzeczy komunikują. Nie twierdzę w żadnym wypadku, że wszystko, co robią, jest złe, ale nie wszystkie ich działania są aprobowane, a dyskusji nad nimi nie ma żadnej. Nie twierdzę, w żadnym wypadku, że medycyna powinna być pozbawiona hierarchiczności w ogóle. Za brakiem hierarchii władzy szłoby nieuchronnie rozmycie odpowiedzialności, niezwykle groźne w sytuacji, gdy pracujemy na ludzkim zdrowiu i życiu. Tyle tylko, że pracując pod kierownictwem wybitnych kardiologów, słyszałem od nich czasami stwierdzenie „nie wiem, trzeba to sprawdzić”, albo pytanie: „a jak pan uważa?”. Takich stwierdzeń ani takich pytań nie było ze strony władz Izb Lekarskich nigdy. Należy się ponadto obawiać, że wsparci siłą rządzącej partii mogą poczuć się jeszcze bardziej nieomylni. Ze szkodą dla pacjentów i lekarzy w krótkiej perspektywie czasowej, a dla siebie samych – potencjalnie w dłuższej.

Rozumiem, że potencjalna niedola lekarzy nie bardzo Państwem wstrząsnęła. Warto jednak uświadomić sobie, że paternalistyczny sposób myślenia działaczy PiS i lekarzy ideowo z nimi związanych dotyczy również tzw. średniego personelu, a przede wszystkim: pielęgniarek, ratowników medycznych, opiekunów medycznych oraz fizjoterapeutów. Konserwatywne podejście lekarskie sprowadza przedstawicieli tych profesji wyłącznie do roli wykonawców lekarskich poleceń, wszelka dyskusja w sprawach zawodowych jest zatem niedopuszczalna, a jakakolwiek istotna samodzielność – niewyobrażalna.

Nie wiem, czy pamiętacie Państwo bój, jaki stoczyły Izby Lekarskie przeciwko samodzielności fizjoterapeutów. Po zmianie władzy można przypuszczać, że szanse na istotne rozszerzanie autonomii zawodowej pielęgniarek i ratowników medycznych należy odłożyć do lamusa na dłuższy czas. Czyli – będzie odwrotnie niż w innych krajach cywilizacji zachodniej (czy – jak wolą niektórzy – północnej). Nie chodzi tu bynajmniej o (wpadając w retorykę obozu władzy) bezmyślne przypodobanie się Zachodowi. Już dawno wykazano, że taka właśnie ewolucja systemów opieki zdrowotnej nie zmniejsza bezpieczeństwa pacjentów, a wpływa korzystnie na koszty. W dodatku przeciwdziałanie samodzielności pielęgniarek i ratowników medycznych to działanie na szkodę ich prestiżu zawodowego. Będzie to zatem kolejny czynnik demotywujący do pozostawania w zawodzie, ale także do wybierania tych zawodów przez młodych ludzi. Ze szkodą dla pacjentów i społeczeństwa.

Wielokrotnie deklarowane zarówno przez PiS, jak i przez Izby Lekarskie konserwatywne poglądy wpłyną zapewne w zauważalnym stopniu na praktykę medyczną. Zwłaszcza że osoby na najwyższych stanowiskach w Izbach Lekarskich niejednokrotnie wyrażały pogląd, że (cytat) „lekarz nie jest od spełniania życzeń pacjenta”. Żeby nie powtarzać się (kwestiom związanym z Klauzulą Sumienia poświęciłem poprzedni wpis), pozwolę sobie podkreślić pokrótce, że chodzi nie tylko o problemy związane z prokreacją, antykoncepcją, aborcją i badaniami prenatalnymi, chociaż już w tych dziedzinach wyraźnie widać skłonność do coraz bardziej restrykcyjnego podejścia.

Deklaracja braku akceptacji dla eutanazji zawarta jest na wstępie dokumentu programowego PiS. Przy tym nauczyliśmy się już dosyć dobrze, że czołowi politycy PiS wykazują niezwykłą zdolność do elastycznej interpretacji definicji medycznych oraz zapisów prawa. Istnieją zatem poważne podstawy, by obawiać się o losy polskiej transplantologii – przeżyliśmy już natchnione wywody specyficznych ekspertów o tym, że śmierć mózgu nie istnieje. Każde zakończenie terapii takiego pacjenta może w przewidywalnej przyszłości wiązać się z uzasadnionym lękiem przed jedynie słusznym prawem. Wobec czego nikt z minimalną choćby dozą instynktu samozachowawczego nie zechce takiej decyzji podjąć. Ludzie czekający na przeszczepy będą rzadziej ich doczekiwać.

Nasze społeczeństwo starzeje się. Nieuchronnie będzie wzrastał odsetek chorych, doświadczających chorób, wobec których medycyna jest niestety wciąż bezradna. Część z tych pacjentów prosi o zaprzestanie terapii (oczywiście oprócz przeciwbólowej), co nie będzie skutkowało natychmiastową śmiercią, ale oczywiście sprawi, że nadejdzie ona najprawdopodobniej w krótszym czasie. Zasady etyki lekarskiej zezwalają na takie działania, oczywiście przy spełnieniu ściśle zdefiniowanych warunków. Nazywamy to – tak jak w przypadku śmierci mózgu – zaprzestaniem uporczywej terapii. Nie jestem pewien, na ile nowi interpretatorzy etyki lekarskiej włączą zaprzestanie uporczywej terapii do definicji eutanazji. Cierpienia ostatniego okresu życia mogą trwać dla niektórych pacjentów nieznośnie dłużej.

Wiele wskazuje zatem na to, że w polskiej medycynie dokona się umocnienie trendu konserwatywnego. Zmiana jakościowa nie będzie dramatyczna, bo pod rządami pani minister Ewy Kopacz, a następnie pana ministra Arłukowicza, zostało zaniechanych lub zawalonych porażająco wiele istotnych kwestii. Dużo gorzej więc nie będzie. Raczej – może być gorzej inaczej.