Drożdżówki – głupio wyszydzony przejaw zdrowego rozsądku

Fala szyderczych komentarzy i memów przewaliła się przez polski internet po komunikacie pani minister Kluzik-Rostkowskiej, że wynegocjowała z Ministrem Zdrowia powrót drożdżówek do szkół. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że była smutnym świadectwem przewagi emocji nad refleksją u wyszydzających.

Przypomnijmy sobie: stanęliśmy wobec narastającego rozpowszechnienia otyłości wśród młodzieży szkolnej oraz łatwego do przewidzenia jej następstwa, jakim będzie dramatyczny wzrost częstości występowania groźnych chorób w naszym społeczeństwie. Postanowiono utrudnić dostęp młodzieży do szkodliwych produktów spożywczych, a przy okazji – stworzyć ostrzejsze reguły dietetyczne dla stołówek szkolnych.

Gdyby spojrzeć na istniejące dane naukowe oraz na wytyczne dietetyczne krajów, które z problemem otyłości borykają się od dawna, należało niewątpliwie maksymalnie utrudnić młodzieży dostęp do dwóch grup produktów. Pierwsza to napoje o szczególnie dużej zawartości cukru. Druga to przekąski będące w istocie wyjątkowo niezdrowymi koncentratami cukrowo-tłuszczowymi – zazwyczaj w postaci batoników albo czipsów.

W stołówkach należałoby zwrócić uwagę na to, by w tygodniowym jadłospisie znalazła się odpowiednia porcja ryb, warzyw i owoców.

Rzecz wydawała się stosunkowo prosta i (cytując Mistrza Wojciecha Młynarskiego) „nie do spieprzenia”. Wytyczne Ministerstwa Zdrowia, opracowane na potrzeby reformy dietetycznej, każą jednak myśleć o ich autorach (cytując tę samą piosenkę Mistrza), „żeśmy kolegi nie doceniali”. W hunwejbińskim zapale poszli bowiem o wiele za daleko.

Przykłady? Proszę uprzejmie! Chociażby te nieszczęsne drożdżówki. Ciasto drożdżowe nie zabija ani nie jest populacyjnym czynnikiem ryzyka epidemii otyłości. Pojawiło się na długo przed pierwszymi masowymi problemami społeczeństw z otyłością i nadwagą. Podobnie jest z eliminacją kawy. Oczywiście, może ona zaszkodzić, gdy spożywająca ją osoba cierpi na niektóre choroby – ale ogromna większość tych przypadków dotyczy dziadków młodzieży szkolnej, a nie jej samej.

W stołówkach drastycznie ograniczono użycie soli. Wystarczy przeczytać kilka podstawowych opracowań, by dowiedzieć się, że ograniczenie soli w diecie jest statystycznie nieistotne dla ogólnego bilansu sodowego wobec ilości sodu używanej do konserwacji żywności.

Zapomniano w tym wszystkim o jeszcze jednym. Jeżeli profilaktyczne zalecenia prozdrowotne obniżają komfort życia, to na dłuższą metę nie ma szansy, by zostały zaakceptowane. Zdrowy tryb życia nie może być formą pokuty – ta zasada dotyczy być może jeszcze bardziej młodzieży niż dorosłych. To, co się stało, było łatwe do przewidzenia. Młodzież nie chce jeść niesłonych ziemniaków, bo są paskudne. Za to przemyca do szkoły drożdżówki. Podobno gdzieniegdzie rozkwita nawet czarny rynek drożdżówkowy. O motylanoga! Do czego to doszło. Pomyślałem, że rząd znowu strzelił sobie w kolano, ale potem przyszła chwila naukowego zaciekawienia: ileż oni tych kolan mają! A ile im jeszcze zostało?

Na szczęście znalazła się jedna osoba, która wyłamała się z długoletniej polskiej tradycji politycznej, którą można opisowo przedstawić następująco: „Tak, wiemy, skopaliśmy to, ale my sami to wymyśliliśmy, więc na zewnątrz udajemy, że wszystko jest w porządku, a krytykę odpieramy jako brudną grę polityczną”.

Otóż pani minister Kluzik-Rostkowska spostrzegła, że coś tu nie gra, doprowadziła do częściowego przynajmniej wycofania się z absurdów, a potem jeszcze (niebywałe!) opowiedziała publicznie, że trzeba było poprawić koncepcję działań podjętych przez rząd, więc poprawili. Nie wiem, jak dla Państwa, dla mnie takie postawienie sprawy zapewniło pani minister miejsce w nielicznym gronie wiarygodnych polityków Rzeczypospolitej.

Nie sposób pominąć jednego istotnego szczegółu. Użycie określenia „wynegocjowałam” świadczy o tym, że mamy do czynienia z niezwykłym w polskiej polityce przypadkiem skromności. Polski polityk bowiem prawie zawsze wie lepiej, wobec czego najczęściej domaga się lub straszy, ale bardzo rzadko negocjuje. Pani minister wyraźnie usiłowała znaleźć kompromis pomiędzy zachowaniem sensu reformy dietetycznej dla młodzieży a zakresem restrykcji, które – z jej punktu widzenia – opracowali fachowcy z dziedziny, na której sama się nie zna.

Nic nadzwyczajnego, powiecie Państwo? To uświadomcie sobie, proszę, że liderzy dwóch aspirujących do Sejmu partii wprawdzie otwarcie przyznają, że nie mają pojęcia o systemie opieki zdrowotnej, ale nie przeszkadza im to starać się o kierowanie państwem. Czyli również – systemem opieki zdrowotnej.

Podsumowując: rząd wypuścił niedopracowane projekty, to jasne. Polska nie jest jedynym krajem, w którym tak bywa. Próba ich poprawy spotkała się z krytyką i szyderstwami. Cóż, przypomina mi się okrzyk z jednej z moich ulubionych piosenek zespołu „Strachy Na Lachy”: „Vivat Polonia frustrata!”.