Ustawa kagańcowa okiem medyka – czyli o małpie z brzytwą w ręku na ślizgawce*

Jeżeli autorzy jakichkolwiek ustaw czy rozporządzeń pozostają w czasie ich tworzenia w stanie ograniczonej poczytalności, to podważenie ich ważności nie powinno stanowić problemu.

Od razu podkreślam, że poprzednie zdanie to nie inwektywy w stylu popularnej pani profesor prezentującej maniery karczemnej dziewki. Jest oparte na mocno udowodnionych i powszechnie uznawanych danych naukowych. Ale do rzeczy.

Wyobraźcie sobie Państwo ustawę (lub choćby zarządzenie) stworzonej przez zespół ludzi, który podczas tej pracy – wszyscy ponad wszelką wątpliwość – byli pijani albo przynajmniej ewidentnie „na rauszu”. Obalenie tak powstałego dokumentu byłoby prawdopodobnie dziecinnie proste. Oczywiście, gdyby taki eksces nastąpił w czasach dyktatury, to trzeba by zaczekać na jej zakończenie, ale na szczęście żadna z nich (o czym powinien pamiętać i Prezessimus, i Złowrogi Cherubinek) nie trwa wiecznie.

Dlaczego zawracam Państwu głowę takim absurdem, w dodatku zapewne całkowicie nierealnym? Ano dlatego, że kilka dni temu taka właśnie sytuacja miała miejsce w Polsce i nikt się z nią specjalnie nie ukrywał. Istotna część prac nad  tzw. ustawą kagańcową została przeprowadzona przez ludzi znajdujących się w tym czasie (podkreślam: w tym czasie, a nie w ogóle) w stanie ograniczonej poczytalności. Nie z powodu spożycia środków imagogennych, a przez zwykłą fizjologię. W dodatku te jej elementy, których nikt nie śmie podważyć (w tym miejscu oczywiście przepraszam działaczy i zwolenników Partii Razem i Konfederacji – oni są w stanie podważyć wszystko).

Rzecz w tym, że Wielcy Reformatorzy tak zorganizowali prace komisji sejmowej nad ustawą kagańcową, że rozpoczęły się ok. godz. 19, a skończyły po 5 rano.

Zostawmy polityczny aspekt sprawy. Zajmijmy się wyłącznie jej medyczną stroną. Organizm ludzki (i wielu innych ssaków) funkcjonuje według w miarę stałego rytmu dobowego. Gwoli ścisłości: rytm ten nie musi być zgodny z rytmem dzień-noc, chociaż u większości ludzi jest. Na przykład mój znajomy, świetny fachowiec i znakomity nauczyciel, wstaje koło południa, działa intensywnie i produktywnie do ok. 4:00, kiedy kładzie się spać. I tak codziennie. Jak jasno widać, przysłowiowe już spanie do południa nie musi dotyczyć tzw. niebieskich ptaków ani niespecjalnie wysokich mężczyzn o konserwatywno-autorytarnych poglądach będących właścicielami kotów.

Niemała grupa ludzi robi rzeczy niewątpliwie sensowne, żyjąc w rytmie szalonym z potocznego punktu widzenia, ale stałym. No właśnie, stałość czy też codzienna powtarzalność jest tu kluczem. Olbrzymia większość społeczeństwa z oczywistych względów budzi się w godzinach porannych, a zasypia w późnowieczornych lub wczesnonocnych. Fizjologiczny rytm dobowy jest w tym przypadku oczywisty. W dzień parametry funkcjonowania naszych organizmów wskazują, że nasze organizmy są gotowe do stawiania czoła wyzwaniom, które postawi przed nami rzeczywistość. Zwiększona aktywność autonomicznego układu współczulnego (czyli tej części autonomicznego układu nerwowego, która, upraszczając rzecz nieco, odpowiada za wydatkowanie energii) zaczyna się już w godzinach wczesnoporannych. Jego przewaga nad układem przywspółczulnym (odpowiadającym, również w uproszczeniu, za gromadzenie energii i regenerację organizmu) utrzymuje się w zmiennym stopniu przez większość dnia. Dlatego m.in. mamy w ciągu dnia wyższą częstość akcji serca i wyższe ciśnienie krwi. Szybsza praca serca i wyższe ciśnienie przekładają się na zwiększony przepływ krwi, a zatem i zwiększone dostarczanie tlenu do różnych narządów. Z mózgiem na czele.

Noc to czas regeneracji. Wolniejsza praca serca, niższe ciśnienie krwi, dobowe minimum temperatury ciała (ok. godz. 3:00) – wszystko to odzwierciedla naturalne, konieczne dla organizmu spowolnienie procesów życiowych w tym fragmencie doby.

Jeżeli w tym czasie wyjątkowo nie śpimy, to możemy zauważyć, że – nawet bez środków imagogennych – zarówno nasza sprawność intelektualna, jak i krytycyzm i zdolność koncentracji są wyraźnie obniżone. Różne wspomagacze, z kawą i herbatą na czele, działają tylko do pewnego momentu.

Pół biedy, jeżeli w takim stanie mamy do wykonania zadania mniej więcej rutynowe, gdy schematy działania zostały przez nas dobrze przetrenowane. Czasami w stanie skrajnego zmęczenia możemy być bardzo skuteczni. Wszyscy przedstawiciele służb ratowniczych, pielęgniarki, lekarze – wiedzą doskonale, że nawet „działając na rdzeniu” (bo mózg wyje ze zmęczenia), można uratować czyjeś istnienie.

Znacznie gorzej jest w sytuacji, gdy postawione przed nami zadania są niestandardowe, wobec czego wymagają kreatywności. Nawet absolutnie trzeźwa osoba pracująca koncepcyjne w środku nocy będzie znacznie łatwiej popełniała błędy. Jak ktoś, kto do takiej pracy zabrał się „po kielichu”. Czasami więcej niż jednym. To już kwestia indywidualna. Niemniej ograniczona wiarygodność występuje tu zawsze.

Wprowadźmy teraz kolejny element modelu: takich osób jest więcej – czyli pracują w zespole. Jeżeli pracują zgodnie i w jednym kierunku („musimy do rana skończyć ten cholerny projekt”), to nie musi być źle. Każda osoba w zespole będzie miała tendencję do popełniania błędów, ale każda do innych. Dlatego można liczyć na wzajemną korekcję błędów jako swoisty system współdziałających zabezpieczeń.

Znacznie gorzej rzecz się ma w przypadkach, gdy nie współpraca, a konfrontacja jest istotą warunków działania. Tak właśnie było w przypadku wszystkich nocnych szarży hunwejbinów Ciemnej Strony Mocy na demokrację.

Obraz jest przeraźliwie prosty: fizjologicznie obniżona sprawność intelektualna powoduje znacznie niższą jakość efektów prac. W dodatku wszyscy pracowali pod presją stwarzaną wzajemnie przez przeciwników politycznych, co z kolei mogło sprzyjać i zapewne sprzyjało wzmacnianiu ryzyka błędów. Do tego trzeba dodać właściwą dla zmęczenia obniżoną stabilność emocjonalną, również niesprzyjającą jakości prac koncepcyjnych. Słowem: rozszalała przypadkowość, którą świetnie opisuje wspomniana w tytule małpa na ślizgawce z piosenki Wojciecha Młynarskiego.

Podsumowując: akt prawny mogący istotnie zmienić system funkcjonowania państwa był procedowany w komisji przez ludzi o zmniejszonej sprawności intelektualnej, obniżonej stabilności emocjonalnej i na domiar złego działających w warunkach konfliktu. Jakość produktu końcowego była łatwa do przewidzenia.

Jak Państwo widzicie – opinia jednego człowieka mającego pojęcie o neurofizjologii i posiadającego na to odpowiednie certyfikaty, wykorzystana umiejętnie przez kompetentny trybunał, wyśle owoc starań Drużyny Prezessimusa i Złowrogiego Cherubinka tam, gdzie jego miejsce. Czyli w niepamięć.

*Wojciech Młynarski, „W nieciekawych czasach”