Po proteście rolników: chuligaństwo czy terroryzm? Dobra Zmiana ma kłopot

Liderzy rolniczego protestu zostaną oskarżeni o hamowanie ruchu i chuligaństwo. A powinni być o terroryzm.

Jednym z wiodących tematów minionego tygodnia – poza oświadczeniem władz kościelnych w sprawie pedofilii i burzą wokół karty LGBT – był środowy protest rolników z AgroUnii, dowodzonych przez Michała Kołodziejczaka. Zablokowali centrum Warszawy, zajmując jeden z najważniejszych komunikacyjnie placów, rozsypali jabłka, palili opony. Zwłoki świni na środku placu były przy tym niejako rekwizytem, który można by wielorako interpretować, ale to nie dla mnie, prostego lekarza, zadanie.

Protest był – teoretycznie przynajmniej – niespodziewany. Michał Kołodziejczak śmiał się potem z ministra Brudzińskiego, że nie potrafi obronić stolicy. Panowie poprzezywali się w mediach społecznościowych, jak to ludzie na poziomie. Telewizje i stacje radiowe zrobiły z Kołodziejczaka celebrytę politycznego, zapraszając go na rozmowy. Zapewne o to mu właśnie chodziło, bo rozmiar protestu był niewielki. Tu doszliśmy do pierwszego, szczególnego aspektu sprawy. Nazwijmy go porządkowo-politycznym.

Protest AgroUnii rzeczywiście był mały. Około stu osób to przy marszach neofaszystów pikuś. Przepraszam: przy marszach prawdziwych patriotów i szczerych katolików. A przecież tamte zadymy traktowane są przez Dobrą Zmianę z ojcowską pobłażliwością. Czyli: setka oburzonych to nie jest temat. Z drugiej strony przygotowanie tej akcji wymagało konkretnej logistyki, a takich działań nie powinno się przeoczyć. Zwłaszcza jeśli celem akcji jest sparaliżowanie miasta. Dobra Zmiana postanowiła jednak przeoczyć – w imię konsekwentnie prowadzonej „polityki fajności”.

Istotą „polityki fajności” wydaje się jasny przekaz: nikt, kto jest sfrustrowany, ale nie buntuje się jednoznacznie przeciwko Jedynie Słusznej Władzy, nie pozostanie niezrozumiany. Im kto gorzej udokumentowane prezentuje racje, tym większe ma szanse na zrozumienie. Nieważne, czy jest antyszczepionkowcem, prawdziwym patriotą czy rozgoryczonym rolnikiem. Władza przytuli, zadeklaruje współczucie, obieca pomoc (w obiecywaniu ma wszak mistrzostwo olimpijskie) i wskaże, że wszystko to wina TAMTYCH.

Tak więc Dobra Zmiana przeoczyła przygotowania do akcji, a potem nie zareagowała na blokowanie węzła komunikacyjnego. Przecież nie mogła. Taka fajna Zmiana miałaby pogonić rolników? W życiu! Jakże mogłyby wzrosnąć słupki poparcia dla PSL!

Minister Brudziński zapowiedział, że organizatorzy strajku będą pociągnięci do odpowiedzialności za chuligaństwo i tamowanie ruchu. Pożyjemy, zobaczymy. Znacznie ważniejsze są rozczulająco nieudolne wysiłki pana ministra i Dobrej Zmiany, żeby nie zauważyć zupełnie innego, najważniejszego aspektu protestu AgroUnii.

O czym mowa? Przecież to proste! Na pl. Zawiszy protestujący palili opony. Efekt tzw. przypadkowego spalania opon (którego nie należy mylić z przemysłowym, przeprowadzanym w ściśle kontrolowanych warunkach, w specjalnych piecach) jest oczywisty już chyba dla wszystkich – zwłaszcza gdy coraz bardziej powszechna jest świadomość znaczenia czystości powietrza. A raczej zagrożeń wynikających z jego zanieczyszczenia. Zdroworozsądkowa logika podpowiada zaś, że skoro smog powstający na skutek różnego rodzaju zaniedbań jest bardzo niebezpieczny dla zdrowia, to smog wyprodukowany intencjonalnie jest równie toksyczny (oczywiście przy tym samym substracie służącym do jego powstania).

Zdjęcia tłustego dymu spowijającego pl. Zawiszy i okolice można znaleźć bez trudu w internecie. Nie wiem, ile osób z chorobami układu oddechowego i układu krążenia mieszka w tej okolicy. Nie wiem, ile takich osób przechodziło lub przejeżdżało tamtędy w dniu protestu. Ciekaw jestem tylko, ile osób poddanych działaniu tego dymu doznało pogorszenia samopoczucia, a zwłaszcza ile wymagało hospitalizacji. W tej samej dobie lub w kolejnych dniach owego tygodnia. Do tego dochodzą znacznie trudniejsze do oceny tzw. efekty odległe.

Na koniec najważniejsze. Zastanówmy się, co można powiedzieć o działaniu, które spełnia następujące kryteria: jest rozmyślne, naraża zdrowie i/lub życie przypadkowych osób i jest motywowane (przynajmniej oficjalnie) względami religijnymi, politycznymi lub innymi ideowymi? Jakby nie spojrzeć na problem – taka kombinacja atrybutów spełnia definicję aktu terrorystycznego (chociaż z pewnością można znaleźć inne odpowiedzi).  Warto podkreślić, że nie ma tu mowy o konkretnych pobudkach kierujących terrorystami. Narażanie ludzkiego zdrowia lub życia dla jakiejkolwiek idei jest niedopuszczalne. Co więcej klasyfikacja, czy coś jest aktem terrorystycznym, czy też nie jest, nie zależy od liczby ofiar. Bywają wszak zamachy nieudane.

Z medycznego punktu widzenia niedawny protest rolników spełnia zatem znamiona ataku terrorystycznego. Niezależnie od liczby ofiar świadomie podpalono opony w gęsto zaludnionym centrum miasta, zaś zgodnie z szeroko rozpowszechnioną wiedzą produkty ich spalania są wysoce toksyczne dla ludzi. Dobra Zmiana usiłuje tego nie zauważyć, bo gdyby zauważyła, to organizatorzy palenia opon na pl. Zawiszy musieliby niechybnie wylądować w więzieniu.

Poza tym Dobra Zmiana miałaby w takim przypadku jeszcze inny kłopot, znacznie większy – z politycznego punktu widzenia. Płonące opony są bowiem jedną z ulubionych zabawek Piotrusia bojówkarza i zdegenerowanej panny „S”. Mienią się oni związkowcami, a nawet protoplastami prawdziwych związkowców. Jednak główne ich działanie polega na starannym ignorowaniu protestujących grup zawodowych (np. pielęgniarek czy nauczycieli), gdy rządzi Dobra Zmiana, i wspieraniu, kogo się da, ulicznymi zadymami, gdy Dobra Zmiana nie rządzi. Uznanie palenia opon za akt chociażby paraterrorystyczny mogłoby więc postawić w przyszłości Dobrą Zmianę w kłopotliwej sytuacji. Bo przecież sojuszników trzeba popierać. Nawet kosztem zdrowia lub życia obywateli. Dlatego Michał Kołodziejczak i jego współpracownicy odpowiedzą co najwyżej za tamowanie ruchu.