Zapaść opieki zdrowotnej – jak ją przetrwać? Niewesoły praktyczny poradnik dla pacjentów

W łatwo widocznym, narastającym strachu o własną karierę minister Radziwiłł zaczyna z kolei straszyć społeczeństwo (czyli pacjentów) konsekwencjami wypowiadania klauzul opt-out przez lekarzy. Kłopot w tym, że najdotkliwsze skutki przyniosły (i zapewne przyniosą) poczynania i zaniechania Dobrej Zmiany. Czego się zatem bać? Oto krótki przewodnik praktyczny dla pacjentów, zakończony jeszcze krótszym poradnikiem przetrwania.

Minister Radziwiłł traci grunt pod nogami i wie o tym. Widać to chociażby w jego działaniach i wypowiedziach. Z jednej strony on sam i jego wiceminister, Józefa Szczurek-Żelazko, sugerują, że skala wypowiadania opt-out ma znaczenie marginalne. Z drugiej – podejmuje decyzje, które byłyby właściwsze w stanie klęski żywiołowej albo wojny (o których poniżej). Z jednej strony na Komisji Zdrowia obraża i straszy lekarzy, mówiąc o ich „buncie” i opowiadając o przerostach zatrudnienia w szpitalach (w domyśle: możemy to skorygować i stracicie robotę). Z drugiej – opowiada Bogdanowi Rymanowskiemu, że cały czas rozmawiają z rezydentami i podają sobie ręce. Z jednej strony – zaprasza rezydentów na kolejną turę rozmów. Z drugiej – na ich miejsce wyznacza siedzibę Rzecznika Praw Pacjenta (żeby pokazać społeczeństwu, że o nie dba, a na rezydentów wywrzeć presję), a nie Ministerstwa Zdrowia.

Widać, że miota się w strachu, że jego kariera, będąca wynikiem coraz dalej posuniętych kompromisów z samym sobą, może się załamać. W dodatku ma coraz większe problemy z pamięcią co do własnej przeszłości i wyznawanych wówczas poglądów. Notabene jestem przekonany, że gdyby Zofia Nałkowska nie napisała „Granicy”, to losy ministra Radziwiłła mogłyby być natchnieniem dla dzisiejszej twórczyni lub twórcy do stworzenia takiej powieści.

Tak przy okazji – w swoich niezbyt licznych wypowiedziach inni przedstawiciele Dobrej Zmiany usiłują zdeprecjonować rezydentów, dając do zrozumienia, że domagają się oni natychmiast docelowego zwiększenia nakładów na system ochrony zdrowia, co jest nierealne. Domagają się, ale do 2021 roku. W porównaniu z propozycjami Dobrej Zmiany może to wielu pacjentom stworzyć różnicę na miarę ich życia.

Jednym słowem: minister wykonuje mentalne akrobacje, przy bardzo ostrożnym poparciu ze strony Dobrej Zmiany (Jan Pietrzak powiedział w swoich dobrych czasach, że „należy grać w drużynie, ale nie do tego stopnia, żeby z nią spadać z ligi”), a pacjenci są coraz bardziej zdezorientowani. Zwłaszcza w odniesieniu do tego, co może ich czekać w szpitalach. Prześledźmy zatem, gdzie oczekiwania chorych mogą najbardziej rozminąć się ze szpitalną rzeczywistością. Uprzedzam: nie będzie miło.

Przede wszystkim: większość ludzi idących jako pacjenci do szpitala traktuje to miejsce jako bardzo bezpieczne. Taka ufność jest coraz bardziej bezpodstawna. Powiedzmy wprost – ryzyko, że pacjent nie przeżyje hospitalizacji, wzrasta od jakiegoś czasu i będzie wzrastać. Dlaczego?

Przede wszystkim z powodu zbyt małej liczebności personelu jednocześnie opiekującego się chorymi. Łańcuch absurdu rozpoczął minister Arłukowicz, który pozwolił dyrektorom szpitali dowolnie ustalać pielęgniarskie obsady dyżurowe. Czyli – zbyt mało pielęgniarek czuwa nad zbyt wieloma pacjentami. Niebezpieczne? Oczywiście! Zwłaszcza dla chorych pediatrycznych. Jednocześnie narasta problem niedoboru lekarzy, bo zaczęli odpływać do Unii. Kłopoty z obsadami dyżurów w niektórych specjalnościach były coraz większe, ale poprzednia i obecna ekipa rżnęły głupa (zapewne z braku innego pomysłu). W sytuacji niedoborów kadrowych nie ma sensu pytanie: czy lekarz nie zdąży kiedyś do kolejnego, krytycznie chorego pacjenta? Właściwe pytanie brzmi tylko: kiedy nie zdąży i jak często się to zdarza. Bo zgony w takim mechanizmie zdarzają się niewątpliwie, chociaż oficjalnie nic o nich nie wiadomo (dlaczego? O tym poniżej). A będzie ich więcej. Mamy bardzo dobrych lekarzy, ale niestety nie posiedli oni umiejętności klonowania się ani bilokacji.

Nie mogąc lub nie chcąc spełnić postulatów rezydentów, minister Radziwiłł wprowadza regulację sankcjonującą możliwość zabezpieczania kilku oddziałów szpitalnych przez jednego lekarza dyżurnego. Jest to działanie niepojęte z punktu widzenia elementarnie rozumianego dobra chorych. Dla szpitalnych pacjentów idą bardzo groźne czasy. Część z nich nie przeżyje tego eksperymentu.

Teraz zgon z powodu niezapewnienia dostatecznej obsady dyżurowej teoretycznie obciąża dyrekcję szpitala. Nowe regulacje sprawią, że będzie obciążał ministra zdrowia, czyli nikogo. No bo kto ma oskarżać ministra zdrowia? Prokurator Generalny? Bardzo śmieszne. A kto ma sądzić – sądy zależne od Prokuratora Generalnego? Równie uroczy żarcik. Wypowiedział się na ten temat radca prawny, Wojciech Kozłowski (portal esculap.com, za: „Rzeczpospolita”): „(…) gdy prokuratura kontrolowana jest przez rząd, także to oskarżenie może skończyć się niczym. Tym bardziej że były przypadki, gdy NFZ nie wypełniał obowiązku zapewnienia terapii onkologicznych i pacjenci umierali, a prokuratura umarzała postępowania mimo zgonu (…)”.

Innymi słowy, Dobra Zmiana z rozkoszą zaskarży lekarza (zwłaszcza niebędącego członkiem odpowiedniej partii) lub niepubliczną jednostkę opieki zdrowotnej. Dyrektorzy publicznych jednostek opieki zdrowotnej oraz funkcjonariusze Ministerstwa Zdrowia są przez nią chronieni.

Oczywiście, można powiedzieć: lekarz podejmujący się pracy w znanych sobie warunkach przejmuje jednocześnie moralną odpowiedzialność za jej efekty, bo przecież zawsze może tę pracę zmienić. Może. Tylko czy pacjenci na pewno chcieliby takich kolejnych masowych odejść? Może lepiej by było twardo zacząć wymagać rozumnych decyzji od tych, którzy bezwzględnie narzucają zasady gry, czyli od Dobrej Zmiany?

Drugi mit pacjencki brzmi: „w szpitalu będą mnie leczyć lepiej”. Nieprawda albo niekoniecznie prawda. Z dwóch powodów.

Narastający deficyt kadr sprawia, że cały personel medyczny jest chronicznie przemęczony. Dotyczy to również poradni przyszpitalnych. Przy takim stanie rzeczy lekarz nie tylko ma absurdalnie mało czasu dla każdego pacjenta, ale również gorzej myśli, bo ma problemy z koncentracją. Ze zmęczenia. Ktoś kiedyś wykazał, że człowiek bardzo zmęczony ma równie zaburzoną zdolność oceny sytuacji, a także rozwiązywania problemów i podejmowania prawidłowych decyzji jak ktoś, kto jest pod wpływem alkoholu. Przemęczony lekarz obarczony jest zatem równie dużym ryzykiem popełnienia błędu zawodowego co ktoś, kto pracuje, będąc „pod dobrą datą” (że zacytuję Mistrza Tuwima). Nawet jeżeli jest dobrym fachowcem – a takich mamy większość. Spodziewajcie się zatem Państwo lekarzy zdekoncentrowanych, nieuważnych i popełniających pomyłki. Zwłaszcza wśród tych, którzy – zastraszeni albo dla zysku – nie wypowiedzą opt-outu i będą pracowali przez niewyobrażalnie dużą liczbę godzin w miesiącu.

Rozpaczliwe próby dyrektorów szpitali, żeby „w papierach” zgadzały się im obsady dyżurowe, prowadzą do kolejnej patologii, groźnej dla pacjentów leczonych w szpitalu: pracy zmianowej. Medycyna jest trochę jak praca detektywa z klasycznych kryminałów: wymaga ciągłości koncepcji. Trzeba ocenić wstępnie sytuację, przygotować plan postępowania, a potem realizować go, modyfikując na bieżąco – w zależności od tego, co się wydarzy. Proste? Tak, jeżeli jest prowadzone przez jednego człowieka. Inaczej może skończyć się kłopotami.

Jeżeli w środę przyjmuję pacjenta do oddziału, badam i przygotowuję plan postępowania, a jutro zajmuje się nim ktoś inny, pojutrze – ktoś jeszcze inny, potem jest weekend, więc nie zajmuje się nim nikt (to pewna przesada, ale nie za duża: lekarz dyżurny podczas weekendu ma pod opieką tylu chorych, że reaguje tylko na sytuacje alarmowe i nie zajmuje się działaniami planowymi), a w poniedziałek znowu oglądam go ja, to ten chory jest pod opieką wielu lekarzy i zarazem trochę niczyją. W papierach wszystko się zgadza. Doświadczenie jednak uczy, że w takich sytuacjach łatwiej o błędy. Nie należy spodziewać się hekatomby pacjentów (wiele oddziałów pracuje w tym systemie bez spektakularnych dramatów), ale małych i większych kłopotów, dotkliwie odbieranych przez pacjentów – owszem.

Na zakończenie – obiecane w tytule wskazówki: jak przetrwać, będąc pacjentem w dobie Medycyny Dobrej Zmiany?
1. Dbajcie Państwo o swoje zdrowie tak, żebyście nie musieli być pacjentami, zwłaszcza szpitalnymi. Miejcie przyjaciół. Miejcie pasje. Ruszajcie się rekreacyjnie, chociażby spacerując. Nie palcie. Zachowajcie rozumny umiar w stosowaniu alkoholu i jedzeniu. Może ten punkt brzmi jak mędzenie starego piernika, ale uwierzcie mi: każdy dzień przeżyty we względnie dobrej formie, z dala od szpitala, zwiększa Wasze szanse na dłuższe, szczęśliwsze życie.

2. Jeżeli już musicie położyć się do szpitala, to jeśli tylko macie taką możliwość, unikajcie tych, o których piszą w gazetach, że mają nieliczny, pracujący na okrągło personel.

3. Jeżeli macie bliską osobę w szpitalu, zwłaszcza dziecko, zastanówcie się, czy nie można wesprzeć opiekujących się nim pielęgniarek poprzez uczestniczenie członków rodziny w opiece. Nie wszędzie jest to możliwe, ale w wielu miejscach tak. W przypadku pacjentów pediatrycznych – przez całą dobę.

4. Przygotujcie na kartce najistotniejsze, lakoniczne informacje o stanie zdrowia chorego: dotychczasowe choroby i operacje, przyjmowane leki, ustalenia z dotychczasowym lekarzem prowadzącym. Uaktualniajcie te dane, np. w miarę otrzymywania kolejnych wyników badań lub decyzji o zaplanowanych procedurach medycznych. W szpitalach pracujących w systemie zmianowym będzie to bardzo cenne, w pozostałych – może się przydać, jeżeli Wasz lekarz prowadzący jest ledwo żywy ze zmęczenia. Nie obrazi się.

Jeżeli macie Państwo wrażenie, że podobne wskazówki dawano pacjentom w mniej rozwiniętych krajach pozaeuropejskich, a zwłaszcza w byłych republikach Związku Sowieckiego, to macie rację. Pech bowiem chce, że kolejne ekipy, prowadząc Polskę do propagandowo ważnych sukcesów, ignorowały nadchodzącą katastrofę służby zdrowia. Poprzednia zaś, a zwłaszcza obecna ekipa postanowiła rzecz po prostu przeczekać, nawet kosztem strat w ludziach. Byle w papierach się zgadzało. Resztę załatwi propaganda telewizyjnych pasków. Historia zatacza koło.