1 stycznia zacznie się kataklizm w ochronie zdrowia. Dobra Zmiana o tym wie. I traci rozum

Jak dotkliwa dla pacjentów i dla wizerunku Dobrej Zmiany będzie nadchodząca nieuchronnie katastrofa, tego nikt nie wie. Jedno wydaje się pewne: Dobra Zmiana nie ma na nią rozumnego pomysłu. Nowy premier też nie.

W październiku rezydenci, protestujący przeciwko fatalnym zaniedbaniom systemu opieki zdrowotnej, podjęli dobrą decyzję taktyczną: zakończyli strajk głodowy. Słusznie. Strajk nieco wypalił się medialnie. Nawet autorom pasków TVP info jakby kończyły się pomysły na szkalowanie (podobno dzieci używają w kłótniach obelgi: „Jesteś głupi jak pasek w TVP info”). Dziennikarze wszystkich opcji tracili zainteresowanie strajkiem wobec zalewu nowych wydarzeń.

W tej sytuacji decyzja, że kolejną formą protestu będzie zgodna z prawem odmowa pracy w nadgodzinach – niebezpiecznej dla pacjentów i personelu medycznego – wydaje się bardzo trafna. Spowoduje, że od 1 stycznia 2018 roku gwałtownie zmieni się jakość funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. Jego, choćby kulejące, funkcjonowanie zależy od dwóch grup lekarzy: tych, którzy przekroczyli wiek emerytalny, oraz właśnie rezydentów.

Tymczasem znaczna część rezydentów wypowiedziała do końca listopada klauzule opt-out, oznaczające zgodę na czas pracy przekraczający ustawowy limit. Jak duża część? Oficjalnych danych nie ma. Mówi się i pisze o 30 proc., a to bardzo dużo. Prawdę zna zapewne Książę Minister, ale się tą wiedzą z pewnością nie podzieli. Zresztą akcja trwa nadal – w grudniu spodziewane są kolejne wymówienia klauzuli.

Czego należy się zatem spodziewać po 1 stycznia?

Po pierwsze: istotnego wydłużenia kolejek w przychodniach i poradniach, zwłaszcza specjalistycznych poradniach przyszpitalnych. Będzie ono następstwem niemożności zapewnienia pełnej obsady gabinetów.

Po drugie: drastycznego okrojenia obsad dyżurów. Ma ono miejsce już obecnie, ale po 1 stycznia zjawisko z pewnością się nasili. Na przykład: jeden lekarz, dyżurujący jednocześnie i w oddziale, i w izbie przyjęć. Albo w SOR. W przypadku specjalizacji, w której stany ostre (czyli zagrażające życiu) są codziennością, będzie to oznaczać dramaty pacjentów. Będzie można pomóc albo choremu w oddziale, albo temu w SOR (lub izbie przyjęć). Dwóm naraz się nie da, bo lekarz będzie jeden. Mowa tu o bardzo szerokim zakresie specjalizacji: chirurgii, ortopedii, anestezjologii, internie, kardiologii… długo można by wyliczać.

Notabene podobną metodę obsadzania (a raczej nieobsadzania) dyżurów stosuje się już od dłuższego czasu w odniesieniu do dyżurów pielęgniarskich. Możliwość stworzył Bartosz Arłukowicz, dyrektorzy szpitali z niej korzystają, a Dobra Zmiana rżnie głupa, mimo że sytuacji potencjalnie zagrażających życiu chorych jest przerażająco dużo.

Skutki zbyt nikłych obsad lekarskich, w połączeniu z istniejącym już brakiem pielęgniarek, mogą być bardzo niedobre. Co, niestety, zobaczymy zapewne po 1 stycznia.

Długofalowe konsekwencje niedoboru personelu medycznego mogą być bolesne dla Dobrej Zmiany. Z historii różnych zmian łatwo bowiem wywnioskować, że rządy upadają nie z powodu wielkich ideologii, ale dlatego, że suma indywidualnych niedoli, doznawanych przez pojedynczych ludzi, przekracza pewną granicę. Niedocenianie znaczenia takich niedoli zgubiło rządy PO, a Dobra Zmiana doskonale wie, że takie samo zjawisko może zdmuchnąć też ją.

Dobra Zmiana dość szybko się zorientowała, że zjawisko jest groźne. Zachowała się jednak dramatycznie głupio.

Zaczęło się od ofensywy wypowiedzi prominentów PiS. Minister Radziwiłł stwierdził podczas posiedzenia komisji zdrowia: „Wezwania do de facto redukcji pracy w stosunku do pracowników służby zdrowia, zwłaszcza lekarzy, uważam za skandaliczne i haniebne. Odbieram zapowiedzi, że lekarze będą pracować mniej, jako uderzenie w podstawy etyki lekarskiej. Mam nadzieję, że to nigdy się nie zdarzy”.

Przebił go marszałek Karczewski, który powiedział znacznie ciekawsze rzeczy: „Lekarze, szczególnie młodzi, powinni zacząć pracować, uczyć się. (…) Zapewniam młodych lekarzy, że pieniądze nie są najważniejsze w życiu. Sam w tej chwili jako marszałek zarabiam mniej, niż zarabiałbym jako ordynator szpitala. Warto pracować dla idei, nie tylko myśleć o pieniądzach” (cytuję za onet.pl – warto posłuchać całości).

„Ubolewam z powodu tych dalszych działań rezydentów i eskalacji działań protestacyjnych środowiska lekarskiego, z którego się wywodzę. Jestem lekarzem i będę lekarzem do końca życia. Zawsze uważałam, że lekarz powinien ofiarnie pracować na rzecz chorego. Nie mogę nigdy zrozumieć odejścia lekarza od łóżka chorego. (…) [Lekarz] nie powinien nigdy – w żadnej formie – odchodzić od łóżka chorego. Prosiłbym o odpowiedzialność i realizowanie przysięgi lekarskiej, którą wszyscy składamy. (…) Nie oszukujmy ludzi, nie oszukujmy Polaków, że to jest apolityczny protest, że to jest protest, który nie dotyka pacjentów. To jest bardzo szkodliwy protest lekarzy. (…) A starsi lekarze, jeśli chcecie działalność polityczną prowadzić, to idźcie moim śladem – będziecie marszałkami, będziecie ministrami zdrowia, będziecie wprowadzać zmiany”.

Co więcej, ani minister Radziwiłł, ani marszałek Karczewski nie odniósł się do dramatycznego niedoboru personelu medycznego, niebezpiecznego dla chorych i dla samego personelu. Minister mówił głównie, że wzrosną nakłady na służbę zdrowia. Marszałek – że przecież głównym żądaniem rezydentów są płace. Znaczy – nie słuchali. Co mnie nie dziwi.

Jestem przekonany, że ani minister Radziwiłł, ani marszałek Karczewski nie czyta tego bloga, ale i tak pozwolę sobie skomentować ich wypowiedzi. Głównie dla nieprzekonanych, bo przekonani i tak już swoje wiedzą.

Otóż, obaj panowie uznali odmowę pracy ponad określone normy za nieetyczne odchodzenie od łóżek pacjentów. Obaj wiedzą, bo są lekarzami, że człowiek skrajnie przemęczony ma ograniczoną zdolność rozpoznawania sytuacji, ich analizy oraz podejmowania właściwych decyzji. Jest trochę jak kto po spożyciu alkoholu. Ktoś taki łatwiej popełni błąd, żeby nie wiem jak się starał. Czyli jest groźny dla pacjenta. Sam jest również w niebezpieczeństwie – media obwieszczają czasami kolejny zgon na dyżurze. O zawałach serca u lekarzy podczas pracy nikt nie pisze, a szkoda. Jest ich niemało.

Doktor minister i doktor marszałek wydają się nie bardzo przejmować losem pacjentów – mimo szermowania tanimi tekstami o chorych dzieciach bez pomocy. Ciekawe, który z nich oddałby swoje dziecko pod opiekę ogłupiałego ze zmęczenia lekarza? Nie interesuje ich też los personelu medycznego. Interesuje ich, żeby zgadzał się bilans obsadzonych stanowisk.

Rozumiem, że panowie wystąpią ze wspólną inicjatywą ustawodawczą, by położyć kres fanaberiom maszynistów, kontrolerów lotniczych, pilotów i innych cwaniaków, odchodzących od swoich stanowisk pracy po wypełnieniu dozwolonego jej czasu? Oczyma duszy widzę też uśmiechy na twarzach funkcjonariuszy Inspekcji Transportu Drogowego i kierowców TIR-ów, bo pierwsi przestaną ścigać drugich za przekroczenie czasu pracy. Tylko czy Państwo chcieli jeździć po takich drogach, jeździć takimi kolejami i latać takimi samolotami?

Jestem również pełen współczucia dla martyrologii doktora Karczewskiego, który zamiast łatwej kariery w służbie zdrowia wybrał niewdzięczną i nieopłacalną pracę marszałka Senatu. Dla idei, oczywiście. Łączę się w bólu.

Z tej żałości pan doktor zabrnął jednak chyba za daleko, mówiąc, że protest rezydentów jest polityczny. Nie jest – tak jak nie będzie reakcja pacjentów. Przepracowanie nie ma poglądów politycznych. Tak samo jak nie ma ich też rozpacz w chorobie bliskiej osoby.

Przy okazji pseudorekonstrukcji rządu minister Radziwiłł snuł opowieść o spełnionych marzeniach, czyli o wzroście nakładów na opiekę zdrowotną. Zapominał dodawać, że owo szczęście spełni się w takiej perspektywie czasu, że większość dzisiejszych pacjentów będzie dawno po pierwszej kremacji.

Premier Morawiecki poświęcił problemowi ochrony zdrowia 4 minuty swojego exposé (można sprawdzić na YouTube). Czyli ponad 5 proc. czasu. Jak na problem dla społeczeństwa kluczowy (sam to potwierdził) – niewiele. Powiedział o wzroście nakładów, co było do przewidzenia. Potem wezwał personel medyczny, by włączył się do walki o Dobrą Zmianę. Dziękuję, panie premierze! Łzy wzruszenia popłynęły mi z oczu. Poczułem się znowu młody. Ostatnio takie wezwania słyszałem z ust Edwarda Gierka. A potem Wojciecha Jaruzelskiego, podczas stanu wojennego.

Premier nie zająknął się się nawet o niedoborze lekarzy oraz dramatycznym braku pielęgniarek, ratowników i techników medycznych. A jak ktoś nie mówi o poważnym problemie, to albo go nie zauważa, albo nie zrozumiał jego skali, albo nie ma pomysłu na jego rozwiązanie. Tak czy inaczej – nie jest dobrze.

Smutne jest również, że nie tylko rząd, ale i opozycja nie rozumie istoty problemu. Niedawno poseł Furgo z Nowoczesnej napisał do Ministerstwa Zdrowia: „Strajk głodowy rezydentów zatrudnionych w szpitalach się zakończył, jednak wobec fiaska rozmów prowadzonych/nieprowadzonych z Ministerstwem Zdrowia rezydenci zapowiedzieli i w dużej mierze realizują inną formę strajku, polegającą na wypowiedzeniu klauzuli opt-out, umów wiążących ich z miejscem pracy”. Panie pośle, odmowa pracy ponad ustalony czas nie jest formą strajku. Proszę to przemyśleć w wolnej chwili.

A tymczasem dzieje się coraz ciekawiej. Szpitale już nie nie są w stanie zapewnić obsad dyżurowych, więc NFZ nakłada na nie znaczne kary finansowe. Formalnie słuszne, chociaż w dzisiejszej sytuacji trąci lekkim szaleństwem.

Minister Radziwiłł z kolei zadecydował, że na SOR dyżury pediatryczne będą pełnili rezydenci. Bo nie ma pediatrów. To miara desperacji, bo postępowanie w stanach naglących jest jednym z największych wyzwań dla lekarza, wymagającym największego doświadczenia. Czyli pan minister uznał, że w najtrudniejszych przypadkach dziećmi zajmą się najmniej doświadczeni lekarze. To już jest naprawdę groźne.

Reasumując – deficyt personelu medycznego narasta od dekady, a kolejni ministrowie dbali głównie o to, żeby ładnie wypaść w mediach. Dobra Zmiana nie jest sprawcą obecnej sytuacji, ale jest winna zaniechania. To właśnie z nią część środowiska medycznego wiązała nadzieje. Tymczasem minister Radziwiłł snuje swoje opowieści o przyszłym dobrobycie, a system coraz wyraźniej tonie już teraz. Westchnienia, że pieniądze chciałoby się na zdrowie dać, ale nie ma skąd wziąć, też są mało wiarygodne. No bo co chwila jakaś cenna inicjatywa urywa coś z budżetu: strzelnice, doborowe oddziały OTK, Instytuty Jedynie Słusznej Prawdy czy też działania skromnego biznesmena z Torunia.

Życzmy sobie zdrowia, bo będzie nam potrzebne jak nigdy. Dobra Zmiana chce swojego trwania, a nie naszego dobrostanu.