Nauki z wojny MZ-PZ. Czego się bać? Z czego się cieszyć?

Z Wojny Noworocznej Ministerstwa Zdrowia z Porozumieniem Zielonogórskim można wyciągnąć bardzo ważne wnioski praktyczne na przyszłość. Niektóre są bardzo niepokojące.

Największą troskę budzi łatwość, z jaką Pani Premier zdecydowała się na ukrainizację konfliktu. Ktoś może spytać: co ten facet pisze? Jaka Pani Premier? Wszystko odbywało się bez jej udziału! Z taką samą wiarygodnością możemy przyjąć, że dowolny sprzęt wojskowy – od Kałacha do czołgu – można kupić w każdym sklepie w Rosji, a „zielone ludziki” to prości obywatele, którzy zabłądzili na Ukrainę. W przypadku konfliktu MZ-PZ rolę zielonych ludzików odegrali Prezes NFZ i Pani Rzecznik Praw Pacjenta.

O szantażu jako podstawowej metodzie negocjacji stosowanej przez NFZ już pisałem. Doszły do tego dodatkowe kontrole gabinetów. Przez przypadek dotyczyły one głównie (albo tylko) tych lekarzy, którzy postawili się Ministrowi. To oczywiście czysty zbieg okoliczności.

Pani Rzecznik Praw Pacjenta łatwo przyszło straszenie opornych półmilionowymi karami „za nieudostępnienie dokumentacji”. Szanowna Pani Rzecznik nie wzięła pod uwagę, że zamknięcie gabinetu to nie jest odmowa. Czy jeżeli wpadnę pod walec drogowy i będę leżał w szpitalu, to Pani Rzecznik też będzie wnioskować o ukaranie mnie?

Pani Rzecznik nie uważa przy tym, że sygnalizowane przez PZ skrócenie czasu, jaki lekarz będzie mógł poświęcić na badanie pacjenta, narusza jego prawa do rzetelnej diagnostyki i leczenia. Czas wizyty jest stały (i zgodnie z wytycznymi NFZ – krótki), czas na wypełnianie dokumentacji się wydłuży, więc na badanie zostaje go mniej. Czy Pani Rzecznik była kiedyś u lekarza, który na jej badanie mógł poświęcić cztery minuty? Wątpię, bo Pani Rzecznik w takich miejscach zapewne się nie leczy.

No i jeszcze jedno – Rzecznik Praw Pacjenta podlega Premierowi RP. Kwestia lojalności staje się zatem oczywista. Może warto zatem zmienić rozwinięcie skrótu RPP na: Rzecznik Popularności Premiera? Albo zmienić system podległości.

Głównym graczem był Minister Zdrowia. Zachowywał się skandalicznie – w informacjach dla opinii publicznej bez zażenowania posługiwał się insynuacją i dezinformacją. Ujawnił stenogram negocjacji. Jeżeli zrobił to bez uzgodnienia z drugą stroną, to złamał wiele elementarnych zasad.

Przy okazji – kamyczek do ogródka dziennikarzy. Pan Minister zachował się przebiegle, bo zakreślił w zapisie stenogramu wyjęte z kontekstu fragmenty. Liczył na to, że dziennikarzom nie zechce się uważnie analizować 44-stronicowego dokumentu i że po prostu przepiszą to, co on chciał, żeby zostało opublikowane. Gazeta.pl i tvn24 dały się złapać. Trochę wstyd, prawda?

Z drugiej strony – poza POLITYKĄ – żadne dostępne mi media nie pokusiły się o wnikliwszą analizę sporu. Czarne wróżby Wojciecha Orlińskiego z „Internet. Czas się bać” chyba właśnie się spełniają.

Wróćmy do Pana Ministra – jak już wspomniałem, podawał opinii publicznej nieprawdziwe informacje lub nimi manipulował. Cały czas twierdził, że chodzi wyłącznie o pieniądze, prawo do zamknięcia gabinetu na 20 dni i opłatę „za wejście do poczekalni”. Dwa ostatnie postulaty nie zostały spełnione, pieniędzy więcej nie dano, więc tematy zostały wyczerpane, nieprawdaż? W takim razie dlaczego w komunikacie o osiągniętym kompromisie znajdują się inne, bardzo ważne dla pacjentów punkty (o niektórych piszę poniżej)? Dlaczego mówili o nich poprzednio negocjatorzy PZ, a Pan Minister jakoś nie wspomniał? Trudno mi uwierzyć, że nie wiedział, co negocjuje. Łatwiej – że świadomie mijał się z prawdą.

To samo dotyczy uporczywego określania lekarzy-biznesmenów jako przeciwieństwa zwykłych, dobrych (czyli posłusznych) lekarzy. Otóż Pan Minister dyskretnie nie wspomniał, że na skutek tak, a nie inaczej prowadzonych działań w systemie ochrony zdrowia znaczna część lekarzy pracuje w układzie samozatrudnienia, ewentualnie współpracując w ramach kontraktów z większymi jednostkami. Likwidując etaty na rzecz kontraktów, pracodawcy obniżają koszty funkcjonowania swoich szpitali i przychodni. Aspekt ekonomiczny stał się zatem integralną częścią aktywności zawodowej większości lekarzy.

Pan Minister może tego nie wiedzieć, bo od dawna jest działaczem partyjnym, ale większość z nas jest z konieczności biznesmenkami lub biznesmenami. Dlatego decyzja protestujących lekarzy, by nie otwierać przychodni, bije również w nich samych, bo jeśli nie pracują, to nie zarabiają. Jeżeli Pan Minister nie przyjdzie do pracy (co może nie byłoby takie złe), to i tak pensję dostanie. Lekarze z samodzielnych praktyk – nie. Również z tego powodu tak wielu lekarzy ugięło się pod szantażem NFZ i podpisało kontrakty. Bo rachunki trzeba płacić.

Wszystko dobrze, ale co ma do tego wspomniana na wstępie Pani Premier? Ano bardzo ciężko mi uwierzyć, że bardzo agresywne, a momentami ryzykowne działania jej podwładnych – Ministra Zdrowia, Prezesa NFZ, RPP – odbywały się bez jej wiedzy i zgody. Dla tych, którzy mają wątpliwości – cytat z konferencji prasowej Pani Premier: „Minister Arłukowicz dostał zadanie i je wypełnił. Był konsekwentny w swoich działaniach. Podziękowałam mu na posiedzeniu rządu za jego pracę i stanowczość”.

Obawiam się, że ta wypowiedź może świadczyć o tym, że Pani Premier stawia skuteczność o lata świetlne przed etyką działania. To nie wróży dobrze na przyszłość.

I jeszcze jeden cytat z Pani Premier: „Chcę przypomnieć swoim kolegom, że zawód lekarza to przede wszystkim służba”. Otóż, Pani Doktor, zawód lekarza to przede wszystkim zawód. W dzisiejszych czasach słowo „służba” w ustach polityków nie oznacza, jak niegdyś, zaszczytnego obowiązku, ale głupiego lokaja, który powinien bez szemrania wykonywać polecenia i nie oczekiwać w zamian zbyt wiele.

Oczywiście – lekarz to zawód zaufania publicznego (tak jak pielęgniarka, strażak czy żołnierz), dlatego wymagania moralne są tu wyższe i powinny być egzekwowane. Z drugiej jednak strony każdą grupę zawodową należy podczas negocjacji traktować z szacunkiem (co oczywiście nie oznacza, że trzeba jej we wszystkim ustępować). Zaś insynuacja i manipulacja są objawami braku szacunku.

Druga strona sporu również ma na koncie pewne niedostatki koncepcyjne. Zapowiedź OZZL o gotowości do ogólnopolskiego strajku lekarzy kwalifikowała się do skwitowania napoleońskim: „To gorzej niż zbrodnia. To błąd!”. W ogniu walki liderzy OZZL zapomnieli, że taka akcja byłaby dla pacjentów znacznie dotkliwsza. Pan Minister nie omieszkałby z pewnością propagandowo tego wykorzystać. Gotowość do strajku w nieekstremalnej sytuacji musi martwić.

Żeby nie było tak czarno, przejdźmy do pozytywów.

Pierwszy jest oczywisty – że jednak można się dogadać. Jest jeszcze kilka innych.

Najlepsza wiadomość brzmi: NFZ nie jest wreszcie państwem w państwie. Nadal usiłuje grać nieczysto, ale kontrola jego poczynań – przy odpowiedniej motywacji Premiera i Ministra Zdrowia – staje się wreszcie realna. Mam nadzieję, że proces ograniczania roli NFZ na rzecz Ministerstwa Zdrowia będzie postępował.

Dobra wiadomość dla pacjentów to zobowiązanie do stworzenia listy schorzeń, w których skierowanie do okulisty lub dermatologa nie będzie jednak konieczne. Czyli – nie zawsze trzeba będzie gnać najpierw do POZ.

Kolejna dobra wiadomość – zaniechanie systemu, w którym wydawanie kart onkologicznych odbywałoby się okresowo. Po wydaniu pierwszych trzydziestu kart trafność diagnoz lekarza POZ miała być weryfikowana, a do końca weryfikacji nie mógłby on wydawać kolejnych kart. Czyli trzydziesty pierwszy pacjent musiałby czekać. O tym ograniczeniu pan Minister jakoś się nie zająknął, ale dobrze, że je zniesiono.

Z dużym szacunkiem pozwalam sobie wskazać na konstruktywną rolę Izb Lekarskich w tym sporze. Poparcie medialne, zapowiedź zaskarżenia konstytucyjności pakietu onkologicznego – wydają się właściwymi działaniami instytucji, która niedawno sprawnie wygenerowała przeciwko sobie niechęć znacznej części środowiska lekarskiego. Idzie lepsze?

Ostateczna konkluzja nie jest zbyt wesoła. Dopóki bowiem nie zostanie opracowany spójny system opieki zdrowotnej, problem będzie powracał. Do tego jednak trzeba zgodnej woli wszystkich liczących się graczy na naszej scenie politycznej, odwagi, realizmu i rezygnacji z populistycznych socjotechnik.

Na miejscu opozycji krytykowałbym dzisiejszy stan systemu bardzo cichutko, bo dzisiejsza opozycja przecież już kiedyś miała szansę, by dokonać pozytywnego przełomu, i jakoś skromnie zrezygnowała z chwały reformatorów. Nie sądzę, żeby najlepszym wyjściem były publiczne debaty. Praca grup ekspertów jest mniej spektakularna, ale najprawdopodobniej bardziej efektywna.

Oczywiście można nie robić nic, licząc, że do wyborów lepiej unikać trudnych tematów. Tyle tylko, że lekarzy już mamy za mało, a możemy mieć jeszcze mniej. Bez żadnego zorganizowanego protestu. Na portalu zawodowym pojawiają się wciąż oferty spokojnej i dobrze płatnej pracy dla lekarzy w Wielkiej Brytanii lub mniej spokojnej, ale jeszcze lepiej płatnej – na platformach wiertniczych. To duża pokusa przy obecnym podejściu Pani Premier-Doktor i Pana Ministra-Doktora. Wiele moich koleżanek i kolegów po fachu ma świadomość, że oni też mają alternatywę i nie muszą koniecznie użerać się z NFZ.

Dlatego jeżeli Władza nie ma zamiaru podejmować zdecydowanych, konstruktywnych działań, to radziłbym negocjacje w sprawie kontraktów na 2016 rok rozpocząć już w najbliższy poniedziałek.

PS Zgodnie z zasadą nietolerancji dla trollingu, Pan cccamel i Pan Wacław1 proszeni są o dwutygodniowe (od dziś) powstrzymanie się od komentowania tego bloga (Pan Wacław1 skorzystał z noworocznej amnestii). Złamanie zakazu będzie skutkowało trwałym wykluczeniem z grona komentatorów.