Intymność epoki serwisów społecznościowych i tabloidów

Czy lekarz powinien opowiadać o chorobie i umieraniu znanej pacjentki? Czy Pan Redaktor Żakowski nie przeoczył czegoś trudnego do przeoczenia, tylko ku owemu lekarzowi kierując swoje oburzenie?

Lekarz może mówić o chorobach i umieraniu. Przecież bez takich relacji niemożliwa byłaby choćby edukacja medyczna. Jednak opowiadanie musi być prowadzone tak, żeby nie można było na jego podstawie zidentyfikować pacjenta. Poza przypadkami, gdy lekarze uczestniczą w leczeniu konkretnej osoby i z oczywistych względów przekazują sobie nawzajem wszystkie istotne dla procesu leczenia informacje, pacjent musi zostać anonimowy.

Trawestując stare powiedzenie: „To, co wydarzy się w gabinecie lekarskim, zostaje w gabinecie lekarskim”. Przecież lekarz, jeżeli tylko poświęci na kontakt z pacjentem wystarczająco dużo czasu, może dowiedzieć się o nim więcej niż jakakolwiek osoba na świecie. Może, a nawet powinien wykorzystać tę wiedzę w procesie leczenia. Na przykład: do zmotywowania pacjenta, by zmienił tryb życia albo podjął na nowo swoje stare hobby, które sprawiało mu niegdyś tyle radości. Jednocześnie jednak lekarz, w momencie gdy pozna intymne szczegóły życia pacjenta, staje się strażnikiem utrzymania w tajemnicy tych informacji.

Czy Pan Doktor Dariusz Zadrożny mógł publicznie opowiadać o chorobie, cierpieniach i umieraniu Pani Ani Przybylskiej? Moim zdaniem – nie, bo naruszył przez to prywatność chorowania. Zwłaszcza że – jak sam powiedział – pacjentka prosiła go o dyskrecję. Czyli nie spełnił prośby umierającej pacjentki. Z tego choćby powodu oburzenie Pana Redaktora Żakowskiego uważam za uzasadnione. Bo pojęcie intymności dotyczy nie tylko sytuacji związanych z psychiczną lub fizyczną bliskością. Istnieje coś takiego jak intymność chorowania (znamy ją doskonale wszyscy) i intymność umierania.

Warto pamiętać, że od wieków wielu ludzi chętnie ogląda sytuacje, w których tak rozumiana intymność jest naruszona – publiczne egzekucje gromadziły podobno tłumy widzów. Przypuszczam, że od zawsze plotkowano o chorobach i umieraniu osób, szczególnie tych w jakikolwiek sposób prominentnych. Dzisiaj ta ciemna strona naszej duszy otrzymała potężne wzmocnienie dla zaspokojenia jej apetytu. Tabloidy – te pisane i te telewizyjne – oraz serwisy społecznościowe pokażą i opowiedzą wszystko, o czym nieprzebrane zastępy miłośników cudzej prywatności mogą tylko zamarzyć.

Co zatem mógł lekarz opowiedzieć o Pani Ani Przybylskiej, by nie stać się w następstwie swojej wypowiedzi obiektem krytyki? Jestem przekonany, że z przyczyn, które wyłożyłem powyżej, nie powinien mówić absolutnie nic. Co więcej, powinien odrzucić zaproszenie do udziału w programie telewizyjnym. Nie powinien w tym kontekście zaistnieć przed kamerą.

Tu jednak dochodzimy do kwestii, którą Pan Redaktor Żakowski dyskretnie przemilczał. Ktoś Pana Doktora Zadrożnego do studia zaprosił. Jeżeli zaprosił, to zapewne zaplanował sobie, że coś z doktora wyciągnie, żeby audycja bardziej chwytała za serce. Bo jak się chwyta za serce, to rośnie oglądalność i reklamodawcy chętniej sięgają do portfeli. Oglądalność zaś rośnie tym bardziej, im bardziej prezentowane są sprawy absolutnie intymne.

Zaproszono zatem lekarza prowadzącego zmarłej pacjentki. Nie wiem, jakich użyto argumentów, ale wiem z własnego doświadczenia, że dziennikarze potrafią prosić bardzo pięknie i umiejętnie. Potrafią również tak poprowadzić rozmowę, by rozmówca powiedział to, czego nie powinien powiedzieć. Prowadzącym program był Pan Redaktor Piotr Kraśko, bardzo doświadczony dziennikarz. Nie wiem, czy jest on jedynym odpowiedzialnym, czy tylko współodpowiedzialnym za złamanie zasad elementarnej dziennikarskiej przyzwoitości. Będę natomiast upierał się do upadłego, że osoba, która świadomie zaplanowała i zrealizowała sytuację, w której inna osoba zachowała się nieprzyzwoicie, jest współwinna tego nagannego zachowania. Zwłaszcza jeżeli zrobiła to dla własnej korzyści, bo korzyść z niedyskrecji lekarza odniósł nie on sam, lecz stacja telewizyjna, dla której cała sytuacja stała się tanią promocją. Nie rozumiem tylko, dlaczego gniew Pana Redaktora Żakowskiego obrócił się słusznie przeciwko Panu Doktorowi Zadrożnemu, ale łaskawie ominął Pana Redaktora Kraśkę. Niepokojąca selektywność.

Lekarz w pewnym sensie żyje życiem swoich pacjentów i razem z nimi umiera. Widzi rzeczy, czasami wręcz straszne, widzi pacjentów w sytuacjach, w których nikt inny nie powinien ich zobaczyć. Świadomość posiadania takiej wiedzy i zatrzymywania jej tylko dla siebie jest jednym z atrybutów postrzegania zawodu lekarza jako szczególnego. Nie ma żadnego uzasadnienia, by wiedzę ujawniać – zwłaszcza wówczas, gdy o nieujawnianie prosiła przed śmiercią sama pacjentka. Apetyt hien medialnych nie może być zaspokajany przez lekarzy nawet w najmniejszym stopniu.