Masowe imprezy biegowe: pora na zmianę przepisów?

Być może o niepowodzeniu akcji reanimacyjnej za metą „Biegnij Warszawo” zadecydował fakt, że obecni na miejscu ratownicy nie dysponowali defibrylatorem. Wnioskując bowiem z relacji z Gazeta.pl, zachowali się bez zarzutu.

Zgony podczas tzw. biegów otwartych zdarzały się i będą się zdarzać. O przyczynach napisał w swoim komentarzu Pan Redaktor Rzeczkowski. Pozwolę sobie dodać do jego spostrzeżeń kilka elementów.

Po pierwsze: można domniemywać,  że odsetek skandalicznie nieprzygotowanych uczestników jest w biegach na 5 lub 10 kilometrów istotnie wyższy, niż w maratonach. Ci którzy nie odważą się na maraton, a chcą jednak błysnąć biegowym szpanem, prędzej zdecydują się na start na takim właśnie dystansie.

Myślę, że popularyzatorzy biegania zapomnieli podkreślać na każdym kroku, jak ważne jest sprawdzenie stanu swojego organizmu przed rozpoczęciem przygotowań, a następnie – kontrola przed startem. Czy takie badanie powinny być obowiązkowe? Wśród lekarzy zajmujących się problematyka nagłego zgonu osób uprawiających sport spory na ten temat trwają nieustannie. Bo z jednej strony – pokazuje się, ilu dramatycznie zagrożonych sportowców-amatorów zostało uratowanych przez takie badania. Z drugiej jednak – wszyscy chyba przyznają, że przeprowadzanie takich badań w zorganizowanej formie jest logistycznie niewykonalne. W związku z tym pozostaje liczyć na elementarny rozsądek. Może jednak powinno się stworzyć dodatkową motywację? Najprościej byłoby żądać odpowiednio udokumentowanej opinii lekarskiej od wszystkich startujących w biegach otwartych. Kłopot związany z przeprowadzeniem badań kontrolnych mógłby jednak zniechęcić nazbyt wielu potencjalnych uczestników. To zaś zaszkodziłyby wielkiemu biznesowi biegowemu…

Po drugie – kwestia dopingu. Trzydziestoletnia fryzjerka, która zmarła niedaleko przed metą maratonu londyńskiego w 2012 roku, zażywała 1,3- dimetylamylaminę, związek podobny do amfetaminy. Preparat kupiła w Internecie (raport w Guardian z 30 stycznia 2013). Skoro – jak twierdzi znający środowisko Pan Redaktor Rzeczkowski – wielu uczestników biegów otwartych nie ma pojęcia o rozumnym treningu, podstawach fizjologii wysiłku, etc., to można spokojnie założyć, że część z nich sięgnie po wspomaganie farmakologiczne. Żeby bieg ukończyć z jak najlepszym wynikiem, bo przecież trzeba się pokazać. Czy wobec tego powinno się po biegach otwartych stosować, choćby wybiórczą, kontrolę antydopingową? Myślę, że zdecydowanie tak i że jest to przynajmniej równie ważne, jak żądanie wyników badań lekarskich.

I wreszcie po trzecie – wymogi co do medycznego zabezpieczenia masowej otwartej imprezy biegowej. Jedna karetka na dwanaście tysięcy uczestników i nie wiadomo ilu widzów? Może takie są przepisy, ale w takim razie należałoby je zmienić. Jeżeli pomocy będzie wymagała więcej niż jedna osoba jednocześnie – a to właśnie zdarzyło się podczas „Biegnij Warszawo” – to z dobrze rozumianej medycyny ratowniczej przechodzimy do medycyny polowej, czyli wstępnej segregacji rannych. I nie jest tak, że nastąpił wyjątkowo niefortunny zbieg okoliczności – miejsca masowych imprez sportowych są obarczone szczególnie wysokim ryzykiem zatrzymań akcji serca. Dobrze udokumentowane dane na ten temat opublikowano jeszcze pod koniec ubiegłego wieku. Zaś o tym, że zasłabnięcia podczas biegów masowych można wywnioskować z ogólnie dostępnych relacji dziennikarskich.

Oczywiście, nie można ustawić karetek co kilometr.  Można jednak rozmieścić ratowników, na motocyklach lub rowerach (to nie żart, tak działa część służb ratowniczych na londyńskim lotnisku Heathrow), wyposażonych w automatyczne defibrylatory. Gdy biegacz w Warszawie stracił przytomność, rozpoczęła się akcja reanimacyjna: masaż serca i sztuczna wentylacja (podaję z Gazeta.pl). Prawdopodobną przyczyną zatrzymania akcji serca było migotanie komór – tak najczęściej bywa, zwłaszcza u młodych ludzi. Jest to sytuacja, w której serce nie pompuje krwi, ale czynność elektryczna poszczególnych jego komórek jest zachowana, tyle, że chaotyczna. Można ją uporządkować przy pomocy defibrylacji – silnego impulsu elektrycznego. Im wcześniej zostanie ona wykonana, tym większe szanse sukcesu. Niestety, wraz z upływem czasu szansa na skuteczną defibrylację spada, a wzrasta ryzyko, że czynność elektryczna komórek serca zaniknie – taki stan nazywamy asystolią i bardzo trudno go odwrócić. Przejście migotania komór w asystolię następuje przeciętnie po 12 minutach, ale czas ten może być różny w poszczególnych przypadkach. Według cytowanej relacji karetka dotarła po ok. 10-15 minutach akcji reanimacyjnej. Wtedy na skuteczna defibrylację mogło być już zbyt późno. Może by zatem w następstwie tragedii na mecie „Biegnij Warszawo” warto pomyśleć o modyfikacji przepisów dotyczących zabezpieczenia medycznego masowych imprez biegowych. Liczba karetek, którą powinien zapewnić organizator powinna zostać dostosowana do liczby uczestników i spodziewanej liczby kibiców.  Pozwalam sobie postulować również wprowadzenie zabezpieczenia przez  odpowiednio liczną grupę ratowników medycznych, rozmieszczonych wzdłuż trasy biegu, dysponujących pojazdami jednośladowymi (znacznie poręczniejszymi w zatłoczonych miejscach) i podstawowym sprzętem reanimacyjnym, a przede wszystkim – automatycznymi defibrylatorami.