W obronie Pani Minister Kopacz. Druga część odpowiedzi na komentarze okołogrypowe.

Nigdy bym nie przypuszczał, że wystąpię kiedykolwiek w obronie Pani Kopacz, do której jestem nastawiony niespecjalnie entuzjastycznie. W Państwa komentarzach znalazło się jednak kilka elementów, które – gwoli rzetelności merytorycznej – należałoby wyjaśnić.

Pan Jurganovy napisał: Wiele złego uczyniła akcja minister Kopacz, całkowicie skrępowanej brakiem środków, która, przez to skrępowanie ,zaryzykowała rezygnację z zakupu szczepionki przeciwko szczepowi wirusa grypy, chyba (?) przed dwoma laty. Ryzykowała oczywiście swoim urzędem ale przede wszystkim brakiem ochrony Polaków przy wystąpieniu epidemii. Udało się. Piarowcy przekuli to ryzyko w sukces niezłomnej i przemyślnej minister, która przed koncernami farmaceutycznymi nie klęka. I fama poszła, że szczepienia to tzw pic na wodę i złoty interes dla podłych koncernów.

Replika Pani Marit: z tego, co pamiętam, tamte szczepionki, których nie chciała p. Kopacz, były wielce niepewne. Koncerny nie chciały brać odpowiedzialności za skutki uboczne. W tej sytuacji kupowanie ich za grube miliardy było pomysłem kontrowersyjnym. Tym bardziej, że tych pieniędzy nie mieliśmy…

Szanowni Państwo, nie wiem oczywiście, jakie były motywy decyzji Pani Minister. Wyjaśnijmy sobie jednak, że w 2009 roku nie chodziło o zwykłą szczepionkę przeciwgrypową, a o selektywną – zabezpieczającą przed szczepem AH1N1, zwanym potocznie „ptasią grypą”. Ciśnienie społeczne – wygenerowane oczywiście przez media – było olbrzymie. Powtórzyła się historia z czasów Choroby Wściekłych Krów, której mieszkańcy Europy Zachodniej bali się znacznie bardziej niż zawału, nowotworu, czy wypadku komunikacyjnego, chociaż zagrożenie śmiercią w tych ostatnich przypadkach było niebotycznie wyższe. Cóż jednak – newsy powinny śmierdzieć trupem. Media szczegółowo opisywały każdy przypadek, nawet te, które kończyły się łagodnie, a takich była większość. Budowania napięcia mogła pozazdrościć niektórym dziennikarzom niejedna dawna bywalczyni magla.

Głosów fachowców nikt nie słuchał. Wiadomo było, że śmiertelność z powodu AH1N1 stanowiła promil żniwa zbieranego przez grypę sezonową. Ten właśnie fakt, a nie – brak gwarancji koncernów, co do bezpieczeństwa szczepionek przeciwko AH1N1 (bezpieczeństwo wyrobu medycznego jest jednym z podstawowych warunków dopuszczenia go do sprzedaży), były podstawą negatywnych opinii. We współczesnej medycynie bardzo liczy się relacja kosztów do efektów i w tym przypadku wszystko wskazywało, że będzie ona dosyć marna.

Histeria doszła do zenitu, gdy szczepionkę zakupili Niemcy. Dał się jej ponieść nawet Rzecznik Praw Obywatelskich, który doszedł do wniosku, że Pani Minister „stworzyła niebezpieczeństwo powszechnego zagrożenia epidemią grypy A/H1N1” i wystąpił do Prokuratury Krajowej o wszczęcie postępowania w sprawie braku szczepionek przeciwko grypie tego typu.

W kolejnym sezonie szczep AH1N1 został włączony do zwykłej szczepionki, ptasiopochodnej hekatomby jakoś nie było i sprawa przycichła. Pozostały przekłamania.