Pacjenci i lekarze razem! Początek pięknej rewolucji?

Wczoraj przemknęła prawie niezauważenie wiadomość mająca potencjalnie potężne, pozytywne skutki.. Pod Ministerstwem Zdrowia I Wszelkiej Pomyślności wspólną pikietę zorganizowali pacjenci i lekarze! Może być to (chociaż oczywiście nie musi) przełom w ponad dwudziestoletniej grze o ucywilizowanie systemu opieki zdrowotnej w Polsce, w której politycy konsekwentnie i skutecznie rozgrywali zasadę divide et impera.

Głos pacjentów po prostu ignorowano. Oczywiście, przed każdymi wyborami politycy mieli gębę pełną obietnic na temat dobrobytu w trzech dziedzinach, w których nie zamierzali zrobić niczego dobrego: zdrowia, edukacji i tzw. służb mundurowych. Jedyną zauważaną przez Władzę organizacją pacjentów było stowarzyszenie Primum non nocere, zorientowane wyłącznie konfrontację ze środowiskiem medycznym, co bywało bardzo wspomnianej Władzy przydatne.

 

Lekarzy i pielęgniarki pacyfikowano według prostego schematu. Niezależnie, czy ich postulaty dotyczyły ich warunków pracy, czy całego systemu, zbywane były milczeniem, lub prostym: „nie, bo nie.” Kiedy zaś dochodziło do protestów reakcje Władzy były proste i przewidywalne. Negowano moralność protestujących, bo przecież protest szkodzi pacjentom (a na przykład brak dostępności diagnostyki, lub terapii już nie). Ponadto – w tym zwłaszcza wyspecjalizowały się Anioły Moralności Czwartej RP – wyciągano prawdziwe, lub częściej niepotwierdzone przypadki łamania prawa przez personel medyczny. Najchętniej zaś sięgano po bezpieczne i skuteczne narzędzie wszystkich kreatur od zarania dziejów – insynuację.

 

Nie inaczej było w przypadku ustawy refundacyjnej, na której nie tylko medyczni eksperci nie zostawili suchej nitki, a która jest przecież tylko wierzchołkiem góry lodowej. Po protestach receptowych usunięto zapis o karach umownych. Przepisy nadal jednak dramatycznie różnią się od istniejącej wiedzy medycznej, na czym cierpią pacjenci. Na nieprzychylne komentarze i apele, by to względy medyczne, a nie decyzje urzędników, decydowały o merytorycznym kształcie postępowania wobec chorób, Ministerstwo zareagowało triadą działań, które opanowało do perfekcji: milczenie, zbywaniem i nicnierobieniem. Na szczęście, niespodziewanym, chociaż niezamierzonym sojusznikiem okazał się szef NFZ. Pokazał ministrowi Arłukowiczowi gest Kozakiewicza i obszedł sejmową ustawę, wprowadzając zarządzenie o karach umownych w nowej umowie dwustronnej przedkładanej lekarzom do podpisu. Sprowadził się tym samym moralnie do poziomu lichwiarskich pożyczkodawców, działających poza systemem bankowym Państwa, ale w tym wypadku jesteśmy mu wdzięczni. Wkurzył lekarzy, powodując solidarny, oddolny protest. Myślę, że ogromna większość z nas tych umów nie podpisze, co zostało zapowiedziane na tyle głośno, że do akcji włączyły się nawet – nieskore zazwyczaj do działania – Izby Lekarskie. Zapowiedziano protest.

Ofiarami protestu mają stać się oczywiście pacjenci i tu stał się mały cud. Organizacje pacjentów (przynajmniej niektóre) zrozumiały, że stoimy po tej samej stronie barykady. Zorganizowano wspólną pikietę.

Jeżeli ta współpraca się rozwinie, wzrośnie nadzieja na przekształcenie systemu opieki zdrowotnej w coś efektywnego. By jednak mogła rozwijać się i trwać, konieczne jest spełnienie przynajmniej dwóch warunków. Personel medyczny musi traktować pacjentów bardziej podmiotowo, a mniej przedmiotowo. Pacjenci zaś nie muszą wprawdzie dbać o powszechną szczęśliwość pracowników ochrony zdrowia, ale  muszą zrozumieć, że wszystkie patologie tego systemu, również te, godzące pozornie wyłącznie w biały personel, godzą w rezultacie w nich samych.