Deklaracje ministra zdrowia: wzmocnienie roli POZ i zadziwiające insynuacje wobec specjalistów

Niedawna konferencja prasowa Ministra Zdrowia przyniosła deklaracje mogące budzić uzasadniony niepokój.

Konferencja przemknęła prawie niezauważona – wszak odbyła się w cieniu wojny o Trybunał. Były tylko krótkie informacje – nawet TVN24 nie zamieściła na swojej stronie materiału wideo, mimo że samą konferencję transmitowała. Komentarze były już zupełnie śladowe, w tym ten w POLITYCE dotyczący wygaszania in vitro.

A propos – czy zauważyliście Państwo, że „wygaszanie” staje się ulubionym określeniem PiS? W ustach ich przedstawicieli oznacza to samo, co ukręcanie różnym sprawom łba, ale brzmi o ileż bardziej uspokajająco! Pomińmy jednak sprawę in vitro i zajmijmy się innymi tematami poruszonymi podczas konferencji, bo będą one miały bezpośredni wpływ na życie większości obywateli Polski.

Jednym z głównych wątków była kwestia darmowych leków dla seniorów i to, co się z nią wiąże. Minister zapowiedział, że zostanie stworzona lista takich leków, które będą mogły być nieodpłatnie wydawane osobom w wieku od 75 lat wzwyż. Konkretne zasady kompozycji tej listy nie zostały podane, minister posłużył się tu ogólnikami, nie ma więc czego komentować. Podał jednak szczegół dystrybucji leków, co pozwolę sobie możliwie dokładnie zacytować, gdyż wymowa uzasadnienia jest dla mnie wstrząsająca.

Minister powiedział bowiem mniej więcej tak (oglądałem przekaz telewizyjny z tej konferencji „na żywo”, ale posiłkuję się ponadto relacjami PAP i Rynku Zdrowia, z których wynika, że nie przesłyszałem się ani nie zinterpretowałem błędnie słów ministra): ponieważ chcemy ograniczyć możliwości nadużyć związanych z bezpłatnymi lekami, to będą mogły być one przepisywane wyłącznie przez lekarzy rodzinnych, co ponadto przyczyni się do wzmocnienia ich roli. Pacjenci powinni szybko się przyzwyczaić, że po takie leki będą musieli pójść właśnie do swojego lekarza rodzinnego.

Po czym minister gładko przeszedł do uzasadnienia planów wzmacniania roli lekarzy rodzinnych w polskim systemie opieki zdrowotnej.

Stop. Rozumiem i z przekonaniem akceptuję zasadność wzmocnienia roli lekarzy rodzinnych w opiece nad obywatelami naszego kraju. Wstrząsająca jest dla mnie nie decyzja o przyznaniu właśnie im wyłącznego prawa do wypisywania seniorom bezpłatnych leków. Porażające jest uzasadnienie. Wynika bowiem z niego, że wśród specjalistów szerzy się zaraza niekompetencji połączonej z nieprawością, co nakazuje spodziewać się masowego wypisywania przez nich darmowych leków „na lewo”.

Co więcej, zarazie owej towarzyszy kolejna – niechlujstwo w prowadzeniu dokumentacji medycznej, co uniemożliwi lub przynajmniej bardzo utrudni wykrywanie receptowych przekrętów. W przeciwieństwie do specjalistów lekarze rodzinni są kompetentni, uczciwi i bez zarzutu prowadzą dokumentację. Minister to wie, bo sam jest lekarzem rodzinnym.

Mój punkt widzenia jest trochę inny: że procent idiotów, nieuków, szubrawców etc. jest w każdej odpowiednio dużej populacji mniej więcej jednakowy. To samo dotyczy lekarzy. Nie wydaje się zatem zasadne dzielenie ich na rodzinnych i resztę, a raczej – na przyzwoitych i nieprzyzwoitych, kompetentnych i niekompetentnych i tak dalej. Być może minister widzi to inaczej. Być może spodziewa się oporu części środowisk lekarskich (albo przynajmniej ich sceptycyzmu) w sprawie – jak się wydaje – dla niego kluczowej. Być może uznał, że w takim przypadku lepiej będzie zdyskredytować lekarzy specjalistów w oczach opinii publicznej. W końcu taką socjotechnikę PiS stosuje z upodobaniem od przynajmniej dekady… To tylko spekulacje, ale doświadczenie pokazuje, że nie do końca oderwane od realiów. Jednak z drugiej strony – niepoparte żadnym twardymi dowodami.

Na podstawie swoich obserwacji uważam ministra za człowieka przyzwoitego, chociaż nasze poglądy na wiele spraw są głęboko różne. Myślę, że nie jestem odosobniony w swojej o nim opinii. Nie widzę ponadto sensu, by z założenia miał uznawać wszystkich lekarzy specjalistów za niekompetentnych szubrawców. Mam zatem nadzieję, że wymowa tej wypowiedzi wynikła z niezręczności, nie zaś z intencji. W tym drugim przypadku musiałbym bowiem ze smutkiem stwierdzić, że minister zaczął – wzorem Prezesa – używać języka insynuacji i pogardy. Takiej samej retoryki, jaką posługiwały się peerelowskie władze wobec osób o prodemokratycznych i proniepodległościowych przekonaniach w czasach, gdy minister współzakładał Niezależne Zrzeszenie Studentów.

Jeżeli tak jest w istocie, to być może, po raz kolejny w ostatnich dniach, słyszymy złośliwy chichot historii. Mam jednak wciąż nadzieję, że to tylko czcza obawa.