Znikające pielęgniarki: PiS powtórzy błędy PO?

Trzeba przyznać, że postępowanie rządu PO-PSL wobec pielęgniarek było wredne i głupie. Istnieją poszlaki, że w tym jedynym aspekcie PiS będzie kontynuatorem linii poprzedników.

Przypomnijmy: pielęgniarek jest za mało. Niskie płace i złe warunki pracy sprawiają, że odpływ z zawodu ewidentnie przekracza rekrutację. Ilościowe niedobory obsad pielęgniarskich sprawiają, że – zwłaszcza w szpitalach – narzucane przez dyrektorów warunki pracy pielęgniarek są coraz trudniejsze, a rzetelne podołanie obowiązkom staje się niemożliwe.

PO zdawało się problem ignorować prawie do końca, to znaczy do akcji protestacyjnej pielęgniarek, już w trakcie kampanii wyborczej. W efekcie tej ostatniej minister obwieścił, że pielęgniarki podwyżkę dostaną. Tymczasem prawda leżała troszkę obok. Podwyżka była, ale nie w postaci podwyższenia podstawy wynagrodzenia (jak chciały tego pielęgniarki), a jako dodatek do wynagrodzenia – zresztą jego wysokość istotnie różniła się pomiędzy szpitalami. Jeżeli PO chciało stracić w ten sposób sporo głosów od oszukanych w ich (uzasadnionym) mniemaniu pielęgniarek, ich rodzin i znajomych, to plan udał się znakomicie.

Nowa władza problem niedoboru pielęgniarek z pewnością zauważa, czemu dawała wyraz już podczas kampanii wyborczej. Zauważali go zresztą wówczas wszyscy poważni pretendenci do mandatów poselskich, włącznie z PO, która przez osiem lat nie podjęła w tej kwestii żadnych istotnych działań. Nowy minister zdrowia powiedział (cytuję za artykułem Grzegorza Rzeczkowskiego w POLITYCE): „Tylko jedna trzecia pielęgniarek, kończąc studia, wchodzi do zawodu, trzeba tę sprawę zmienić”, a zwiększenie liczby pielęgniarek (i lekarzy) konsekwentnie deklaruje jako jeden z priorytetów swojego urzędowania.

Niestety, im dalej od wyborów, tym silniejsze mam wrażenie, że minister Radziwiłł wprawdzie zauważa (w przeciwieństwie do dr Kopacz i dr. Arłukowicza) istnienie dużego problemu, jakim jest postępująca zapaść w pielęgniarstwie, ale wydaje się nie mieć pomysłu na jego rozwiązanie. Już spieszę wytłumaczyć się z owego wrażenia.

Konferencja prasowa 3 grudnia 2015, pierwszy slajd prezentacji ministra – trzy najpilniejsze problemy. Obok informatyzacji i stworzenia mapy potrzeb zdrowotnych na trzecim miejscu wymieniono: „Pielęgniarki – potwierdzenie podwyżki i rozmowy”. Czy zauważyli Państwo dysonans? Jakie potwierdzenie? Podwyżki nie było. Był dodatek, który nie przekłada się na żadne pochodne składniki wynagrodzenia ani na wysokość emerytury. Można go też, bez większego kłopotu, cofnąć. Określenie „potwierdzenie podwyżki” jest w tym przypadku niezręcznością lub manipulacją. Podwyżki nie da się potwierdzić, bo jej de facto nie było. A rozmowy? O czym? O wysokości wynagrodzenia czy o niedopuszczalnie niskich pielęgniarskich obsadach dyżurowych? Postulaty środowiska, chociaż umiarkowanie skonsolidowanego, były jasno i jednoznacznie artykułowane niejeden raz. Albo trzeba te postulaty spełnić, albo jednoznacznie zadeklarować, kiedy się je spełni. Inaczej rozmowy z pielęgniarkami będą polegały na tym co zawsze od 1989 roku: na tłumaczeniu, dlaczego nie da się spełnić ich oczekiwań i jakie to nieodpowiedzialne z ich strony, gdy odchodzą z zawodu.

Obawy potwierdza niedawny wywiad ministra dla redaktor Elżbiety Cichockiej z „Gazety Wyborczej”. Zwraca uwagę zwłaszcza fragment po pytaniu dotyczącym lekarzy rodzinnych (cytuję za „GW” – tekst w nawiasach kwadratowych został dodany przeze mnie dla większej przejrzystości):

[Minister Konstanty Radziwiłł:]
– To specjalizacja nie tylko mało opłacalna, lecz także nisko się plasująca w rankingu specjalności lekarskich. Lekarz rodzinny jest przepracowany, ma za dużo pacjentów. Trzeba to docelowo zmienić. Część obowiązków może wykonywać pielęgniarka.
[Pani Redaktor Elżbieta Cichocka:]
Pielęgniarek też brakuje.
– Mam rozłożyć ręce i powiedzieć, że nic się nie da zrobić? Innym się udaje, nam się też uda. Problem niedoboru kadr medycznych dotyczy całego świata.
Ale to od nas wyjeżdżają. Niemiecki lekarz do nas nie przyjedzie pracować, polski do Niemiec – owszem.
Dlatego planujemy zwiększyć nabór na polskojęzyczne studia lekarskie o 20 proc. Oczywiście, wiadomo, że dzięki temu będzie więcej lekarzy dopiero za dziesięć lat. Ale jak nie zaczniemy robić czegoś już, to nigdy nie będziemy mieć ich więcej.

Czy Państwo również odnosicie wrażenie, że plan wyrównywania niedoborów lekarzy istnieje (chociażby w zarysach mogących stanowić punkt wyjścia do dyskusji), a analogicznego planu dla pielęgniarek minister nie ma w ogóle? Zwłaszcza że jest jeszcze jeden aspekt sprawy, o którym minister wie, ale nie mówi. Mógłbym się o to założyć.

Pozwalam sobie wyrazić przypuszczenie graniczące z pewnością, że w przypadku pielęgniarek kwestia zarobków załatwia tylko część problemu. Może nieco więcej niż połowę, ale z pewnością pozostaje jeszcze inny, bardzo istotny. Chodzi mianowicie o godność zawodową pielęgniarek, o której poprzedni ministrowie zdrowia w ostatniej dekadzie nie mówili. Najprawdopodobniej dlatego, że nie mieli o tym pojęcia (wyjąwszy znającego i szanującego ich pracę prof. Zembalę).

Człowiek tak jest skonstruowany, że może pracować niekiedy za mniejsze pieniądze w zamian za poczucie, że to, co robi, jest istotne, a on sam ma odczuwalną zawodową autonomię, co przekłada się na szacunek ze strony zwierzchników i współpracowników. Taka właśnie motywacja stoi za niezliczonymi decyzjami wyboru „fajniejszej pracy”, mimo niższej gaży.

Jeżeli spojrzeć na tak rozumianą godność zawodową pielęgniarek, to rzecz wygląda znacznie gorzej niż kwestia wynagrodzeń. Postaram się wykazać, że nie jest to czcza retoryka.

Po pierwsze – przyjmijmy atrybuty definiujące pracę niewolniczą. Ciężka, niejednokrotnie ponad wszelkie stosowne normy, za nieproporcjonalnie małe wynagrodzenie, ale pod dużą presją surowej kary w razie uchybień. Praca pielęgniarek we wszystko-jedno-której Rzeczypospolitej spełnia tą definicję.

Ponieważ dyrektorzy placówek medycznych muszą oszczędzać, obsady pielęgniarskie są niedostateczne. Konieczność oszczędzania wynika z nieadekwatnego finansowania procedur medycznych przez NFZ, ale także – nierzadko – z pogoni za zyskiem właścicieli placówek niepublicznych i kryminalnych wręcz błędów zarządzania w placówkach publicznych. Dyrektorzy wiedzą, że oszczędzanie na zespołach lekarskich prowadzi do konfliktów i odejść, a na zespołach pielęgniarskich jest znacznie bezpieczniejsze, wobec znacznie słabszego oporu tej grupy. Tną więc liczebność obsad pielęgniarskich, zwiększając tym samym poza granice absurdu zadania przypadające na jedną dyżurującą osobę. Nie baczą nawet na podstawowe bezpieczeństwo pacjentów. W razie pogorszenia się stanu jednego chorego w oddziale szpitalnym pozostali zostają bez opieki, bo fizycznie nie ma kto się nimi zająć. Ten stan rzeczy jest bezpośrednim następstwem działań minister Kopacz i ministra Arłukowicza. W rezultacie pielęgniarki skazane są a priori na to, że nie wypełnią swoich podstawowych zadań. Świadomość, że stworzone warunki nie pozwolą rzetelnie wykonać zaplanowanej pracy, jest oczywiście potężnym czynnikiem demotywującym.

Co więcej, pielęgniarka ma w naszym systemie – inaczej niż w wielu krajach tzw. cywilizacji północnej – pozostawać wyłącznie wykonawcą poleceń lekarskich. Prawo zakazuje jej samodzielnego podawania leków, a w większości przypadków – nawet wykonania defibrylacji, która jest przecież zabiegiem bezpośrednio ratującym życie.

„Pielęgniarka może mniej niż Goździkowa” – usłyszałem kiedyś od rozgoryczonej, znakomitej pielęgniarki kardiologicznej. Nie może nawet zlecić pacjentowi leków, które ten kupi sobie w aptece bez recepty, bez najmniejszej potrzeby uzasadnienia zakupu. Nawet jeżeli źródłem porady była przysłowiowa sąsiadka.

Szansę na zmianę w dobrym kierunku stworzyło rozporządzenie podpisane (po latach „leżakowania” u poprzedników) przez ministra Zembalę. Wyszczególniono w nim leki, produkty medyczne oraz procedury diagnostyczne, które może zaordynować pielęgniarka. Ma ono wejść w życie 1 stycznia 2016, ale istnieje jedna kluczowa przeszkoda.

Problem doskonale opisał zwolennik nowego rozporządzenia i zwiększania autonomii zawodowej pielęgniarek w ogóle, znakomity zabrzański kardiolog (nie czuję się upoważniony do podawania nazwisk): jeżeli lekarz pod czymś się podpisze, to oznacza to jednoznacznie, że przejmuje pełną odpowiedzialność za swoje decyzje i jest świadomy konsekwencji. Otóż w polskim systemie medyczno-prawnym nie wypracowano dotychczas analogicznych jednoznacznych zasad dla decyzji podejmowanych samodzielnie przez pielęgniarki. Za postępowanie pielęgniarki odpowiada wydający zlecenia lekarz. Oczywiście – oprócz udowodnionych błędów popełnionych przez nią wbrew lub niezależnie od lekarskich zaleceń. Dopóki nie zostanie stworzony spójny system prawny, regulujący kwestie odpowiedzialności pielęgniarek w warunkach zwiększającej się autonomii zawodowej, rozporządzenie podpisane przez profesora może niestety pozostać martwe.

Cytowana powyżej wypowiedź ministra zdrowia o przejmowaniu części obowiązków lekarskich przez pielęgniarki pozwala mieć nadzieję, że istotnie istnieje zamiar stworzenia takiego systemu. Teoretycznie rzecz biorąc, jeżeli jest intencja, to wykonanie powinno być sprawą nietrudną. Diabeł jednak tkwi w szczegółach – PiS wprawdzie przekonało nas, że potrafi błyskawicznie modyfikować prawo, ale w tym konkretnym przypadku niezwykle istotna będzie również jakość przyjętych regulacji. O ile bowiem Trybunał Konstytucyjny jest kwestią odległą dla większości obywateli naszego kraju, jak księżyce Marsa, to sprawność opieki zdrowotnej dotyczy potencjalnie każdego. Jej dalsze psucie może się politycznie zemścić. Dlatego obawiam się, że proces zwiększania autonomii zawodowej pielęgniarek może jeszcze trochę potrwać. A czas pracuje na naszą wspólną niekorzyść.

Nie jest również powiedziane, że wspomniane zwiększenie autonomii zostanie przyjęte przez środowisko pielęgniarskie jednoznacznie pozytywnie. Rozmawiając na ten temat z pielęgniarkami, często słyszę: znowu chcą nas w coś wrobić, za te same pieniądze. Bo od czasu odzyskania niepodległości pielęgniarki zostały tak przeczołgane przez kolejne rządy, że teraz trzeba potężnych dowodów dobrej woli, by nie tyle zaufały, co stały się mniej nieufne. Niewątpliwie konieczne są podwyżki. Nie te pozorne lub obiecane na mglistą przyszłość, ale istotne, a ponadto precyzyjnie określone co do ich wysokości i czasu realizacji. Na tym jednak nie koniec. Państwo musi zmienić swój stosunek do pielęgniarstwa w wielu aspektach.

Weźmy chociażby absurd pielęgniarskich specjalizacji. Lekarze za swoje kursy specjalizacyjne nie płacą. Znacznie gorzej zarabiające pielęgniarki w przeważającej części za swoje kursy płacić muszą same. Część z nich ma opłatę częściowo refundowaną przez Izby Pielęgniarskie, w niektórych przypadkach koszty były pokrywane z funduszy unijnych lub przez macierzyste szpitale, ale uważam, że w obecnym stanie rzeczy jakiekolwiek limitowanie finansowania edukacji pielęgniarek jest głębokim nieporozumieniem. Wiem, że to będzie kosztowało. Asymilacja zawodowa pielęgniarek z zagranicy też będzie.

Pielęgniarka cieszy się w Polsce nie tyle szacunkiem, ile pełnym niedowierzania podziwem: że ktoś chce wykonywać tak ciężki zawód na tak marnych warunkach. Inaczej mówiąc – patrzy się na nie jak na pozbawione rozsądku idealistki. Na Zachodzie pielęgniarki niekoniecznie zarabiają jak gwiazdy muzyki pop, ale z pewnością ich zarobki można nazwać godnymi, a prestiż zawodu nie ulega wątpliwości. Dlatego część adeptek i adeptów pielęgniarstwa nie zamierza po ukończeniu polskich szkół przepracować ani jednego dnia w Rzeczypospolitej. Wyjadą na Zachód, bo TAM jest to bardzo przyzwoity zawód. Zaś z kolejnych publikowanych danych wynika konsekwentnie, że liczba czynnych zawodowo pielęgniarek w Polsce wciąż spada.

Im później Pan Minister wdroży sensowny program restytucji polskiego pielęgniarstwa, tym większe będą jego koszty. Z drugiej jednak strony – PiS przyjęło na siebie bardzo kosztowne zobowiązania, więc na kolejny program może po prostu nie starczyć środków. Prawdopodobne jest zatem, że zwycięży podejście „pielęgniarki mogą zaczekać”, czyli – destrukcja z minionej dekady będzie trwała nadal. Mam nadzieję, że się mylę.

PS

Pan kaesjot: Człowiek może mieć swoje pasje. Nawet powinien. Pańską pasją jest profilaktyka, co nie jest niczym niewłaściwym. Niewłaściwe jest jednak (i to bardzo) kierowanie dyskusji ku profilaktyce, niezależnie od tego, jakiego tematu dotyczył komentowany post. Inaczej rzecz ujmując – w imię swojej pasji rozwala Pan dyskusję na ważne tematy, a to już jest trolling, którego tolerować nie zamierzam. Proszę o przemyślenie swojego postępowania, czyli udanie się do wirtualnego Klasztoru Trzeźwych Myśli – na najbliższe dwa miesiące. W tym czasie proszę powstrzymać się od komentowania postów na tym blogu, w przeciwnym wypadku będę musiał trwale Pana wykluczyć. Liczę na to, że przemyślenia będą owocne.

Panowie barnaba, mpn, JackT, snakeinweb: do tematu lekarzy rodzinnych, a także recept 75+ wrócimy jeszcze w tym roku, wówczas pozwolę sobie odnieść się do komentarzy Panów.