Fanatyzm i nieuctwo znów napędzają „ostateczne rozwiązanie”

W dyskusjach i emocjach umykają dwa kluczowe elementy wspólne autorom „ostatecznego rozwiązania” kwestii wyboru aborcyjnego.  Pierwszy: niebywałe nieuctwo. Drugi: że ewidentnie gardzą oni nie tylko kobietami, ale i dziećmi.

Dlaczego pozwalam sobie na takie niemiłe stwierdzenia? Przyjrzyjmy się niektórym racjom przedstawianym przez proporodowy katotaliban i neofaszystów. Świetnie odzwierciedlają stan ich (że tak zażartuję) wiedzy w zakresie nauk biologicznych.

„Nigdy do końca nie wiadomo, kiedy płód jest uszkodzony, a kiedy nie, i jak bardzo jest uszkodzony”

W medycynie unikamy trzech pojęć: „nigdy”, „zawsze” i „na pewno”. W naukach biologicznych, a zwłaszcza medycznych, dominuje probabilistyka. Ale z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można określić, że płód jest głęboko uszkodzony, można wykryć wadę, która uniemożliwi samodzielne (biologicznie, nie społecznie) życie po porodzie. Takich właśnie wad letalnych dotyczyło orzeczenie zespołu sędziów dowodzonego przez panią Przyłębską.

Warto wiedzieć: w przypadku niektórych wad wczesne wykrycie umożliwia wewnątrzmaciczne leczenie, oczywiście jeżeli ma się do dyspozycji sprzęt i zespół kompetentnych specjalistów. Tych ostatnich pieszczoszki Jego Miłomściwości bardzo chętnie rozganiają na cztery wiatry, co dobitnie pokazuje, gdzie tak naprawdę mają kwestie prawa do życia, którymi tak chętnie wycierają sobie gęby.

„Przerwanie ciąży jest sprzeczne z prawami boskimi”

Nie na darmo Julian Tuwim napisał kiedyś: jeżeli ktoś twierdzi, że przemawia w imieniu Boga, to powinien pokazać listy uwierzytelniające.

Bóg (dla wierzących) czy też Natura (dla niewierzących) jest największym aborcjonistą wszech czasów. Liczba ciąż zakończonych przedwcześnie, zazwyczaj na bardzo wczesnym etapie, na całym świecie jest codziennie bardzo wysoka. Wszystkie są kończone „z woli bożej” czy też „zrządzeniem losu”, bez czynnego udziału człowieka. Proponuję katotalibom, by przemyśleli temat.

„Życie powinno być chronione od poczęcia”

No dobrze, a jeżeli tak, to jak to sprawdzić? Nie każdy seks kończy się poczęciem. Jak wychwycić ten moment, tak ważny dla patologicznych amatorów mentalnego gmerania w cudzym układzie rodnym? A jeżeli już rzeczone poczęcie nastąpi, to jak rozwój tego życia monitorować? Przecież test ciążowy nie od razu jest dodatni. Myślę, że Narodowy Ośrodek Monitorowania Narodowych Macic (jeżeli jeszcze nie ma niczego takiego, to ktoś dopuścił się rażącego zaniedbania) powinien natychmiast rozpocząć szczodrze finansowane badania. Ich celem będzie rozwój superczułych metod diagnostycznych. Stwarzałyby one zarazem odpowiednie możliwości inwigilacji każdej kobiety przez stosownych funkcjonariuszy Solidarnej Polski.

Idźmy dalej – zanim zaczniemy monitorować rozwój życia poczętego, spróbujmy określić, jak takie życie będziemy definiować. Czy każda forma niesamodzielnego nawet życia będzie podlegała monitorowaniu i ochronie? Trzeba by wówczas objąć kontrolą każdą komórkę w naszym organizmie, z jakkolwiek przejawianym metabolizmem. Być może – tu mała podpowiedź dla naszych inkwizytorków – za chwilę ktoś ogłosi ochronę bakterii jelitowych, bo żyją w nas, a stworzone są przez Boga. Albo prześwięta komisja obejmie prawną ochroną plemnik. Każdy. Ktoś może się sprzeciwić – plemniki mają przecież tylko połowę materiału genetycznego koniecznego do nadania początku nowemu życiu. A więc materiał genetyczny musi być kompletny, by życie objąć ochroną? W takim razie usuwanie jakiegokolwiek kawałka naszej tkanki może za chwilę stać się zaskarżalne…

Przepraszam za tę błazenadę, ale chciałem pokazać Państwu bezmiar niewiedzy naszej cywilizacji, którą katotalibowie do spółki z neofaszystami uparli się ująć w regulacyjne karby.

Poważniejąc już całkowicie, można przyjąć intuicyjną definicję samodzielnego życia: jeżeli dostarczymy organizmowi odpowiednie środki odżywcze i zadbamy o odpowiednie środowisko zewnętrzne, to będzie on zdolny do rozwoju i funkcjonowania, jeżeli inne czynniki nie staną na przeszkodzie. Otóż warto sobie uświadomić, że orzeczenie zespołu sędziowskiego pani Przyłębskiej dotyczy płodów, które – jak w wypowiedzi dla TOK FM opisała patomorfolożka Paulina Łopatniuk: „są to wady, które powodują niezdolność płodu do przeżycia. Mówimy o ciążach, które albo zakończą się poronieniem, albo rzeczywiście zaowocują narodzinami. Natomiast noworodek będzie potwornie chory. Umrze w ciągu pierwszych godzin lub pierwszych dni życia. (…) Mówimy o dzieciach, które niekiedy nie będą w stanie podnieść głowy; które będą doświadczać olbrzymiego cierpienia. Nie tylko bólu, bo niektóre z nich nawet nie będą mogły tego bólu odczuwać. Te dzieci nie będą w stanie się ruszać, oddychać, samodzielnie jeść. To będą dzieci bez nerek, ze zrośniętym przewodem pokarmowym”.

Nie sposób nie podkreślić, że istnieje jeszcze inna koszmarna strona tego problemu. Zmuszenie kobiety, żeby donosiła i urodziła dziecko, które nie będzie miało szans na przeżycie, zniszczy ją psychicznie na długie lata, a może nawet na zawsze. Nie znam statystyk, ale nie trzeba wielkiej wyobraźni, by przewidzieć, że u wielu z tych kobiet rozwinie się depresja. Ta z kolei – na to mamy już bardzo precyzyjne dane – jest czynnikiem rozwoju innych poważnych chorób, które w rezultacie znacznie skracają życie.

Oczywiście mam pełną świadomość, że jest to punkt dla sadystycznych fanatyków – zwłaszcza tych od naszego nowego Berii i tych z partii neofaszystowskiej – zaniedbywalny. Jak rozumiem, uważają, że trzeba chronić każde życie. Również kobiet, chociaż z wypowiedzi tych panów i – o zgrozo! – pań wynika, że kobieta jest tu traktowana jako rodzaj inwentarza domowego. Ma dbać o jaśnie pana, dogadzać mu, a w razie potrzeby rodzić. Czyli znać swoje miejsce w szeregu (jak to finezyjnie ujął szef gabinetu Czarnka Radosław Brzózka ze Świdnika). Jednak – inwentarz, nie inwentarz – o taką tanią siłę roboczą pobożni panowie powinni dbać. Powinni chwilę o całej sytuacji pomyśleć. Może taka czynność im się spodoba i zechcą ją powtórzyć?

Każdy zespół Downa przebiega łagodnie”

Mała dygresja. Merytoryczny, prawdomówny – jak zawsze – do bólu Patryk Jaki napisał na Twitterze, że większość aborcji spowodowanych czynnikami embriopatologicznymi dotyczy zespołu Downa. Jak już wspomniałem, jest to o tyle manipulacja, że orzeczenie grupy sędziów dotyczy znacznie ciężej uszkodzonych płodów. Ale skoro Patryk Jaki temat wywołał, powiedzmy sobie, jak jest. Część osób z trisomią 21 (czyli zespołem Downa) żyje i pracuje samodzielnie. Szczególną, niestety nieliczną, podgrupę stanowią tu  osoby z wyglądem typowym dla choroby, ale bez istotnego upośledzenia umysłowego. U pozostałych upośledzenie umysłowe jest częścią choroby, jakkolwiek u części z nich jest ono niewielkie (iloraz inteligencji 50-70 – podaję za portalem Medycyny Praktycznej), co pozwala na samodzielne (również w sensie społecznym) funkcjonowanie. Takie osoby stawiane są za przykład, że z zespołem Downa można żyć. Bardzo chętnie pokazuje się roześmiane miłe dzieci z tą chorobą.

To pięknie, że takie dzieci są. Wspierajmy je ze wszystkich sił. Ale nie udawajmy, że nie ma innych, których tak chętnie się nie pokazuje. Głęboko upośledzone intelektualnie (czasami z ilorazem inteligencji na poziomie 20-30), agresywne, całkowicie niesamodzielne. Bardzo często wymagają tyle uwagi, że pozostałe rodzeństwo bywa pozostawione samemu sobie.

Podczas ciąży możemy jedynie określić, że choroba jest. Ale jaka jej postać dotknie dziecko, które dopiero ma się urodzić – już nie. To rodzaj okrutnej ruletki. Nie wolno zmuszać ciężarnej kobiety, żeby w tej grze uczestniczyła, jeżeli tego nie chce.

Aha, i jeszcze jeden smaczek – działaczka proporodowa Kaja Godek, która kwestie antyaborcyjne wyraźnie traktuje jako trampolinę do sukcesu, opublikowała na swoim profilu w mediach społecznościowych po orzeczeniu grupy sędziów pani Przyłębskiej swoje zdjęcie z synem (który choruje na zespół Downa). Do tego dołączyła dialog, w którym tłumaczy synowi, że dzięki mamusi Muminki nie będą już zabijane (Muminki to w niektórych środowiskach określenie dzieci z zespołem Downa). Dziecko ma pięć lat, więc niezależnie od choroby nie było w stanie ocenić, że mamusia kłamie, żeby podbudować swoje ego, a jednocześnie podbudować drogi własnemu sercu wizerunek. Jak już wspomniałem, orzeczenie nie dotyczyło bezpośrednio zespołu Downa, a letalnych uszkodzeń płodów. Mamusia nie uratowała więc ani jednego Muminka. Za to jest kłamczuchą.

„Tu trzeba krzyczeć, trzeba się drzeć…”

Zatytułowałem tę część tytułem z mojej ulubionej ostatnio piosenki Pidżamy Porno, która najlepiej oddaje moje odczucia wobec energii, jaką powinniśmy się wykazać, jeżeli nie zgadzamy się z ofensywą katotalibanu i neofaszystów.

Język

  1. Nie dajmy wmanewrować się w gierki leksykalne katotalibanu. To, o czym uporczywie, z goebbelsowskim uporem, trąbi oficjalna propaganda, to – wbrew ich twierdzeniom – nie jest aborcja z pobudek eugenicznych. Niestety, bezmyślnie powtarzają to określenie również niektórzy dziennikarze, zwłaszcza internetowi. Tymczasem mowa powinna być o aborcji z przyczyn embriopatologicznych. Trzymajmy się tej terminologii, by skompensować agresję językową teleszmatławca i jego sojuszników.
  2. To samo dotyczy nazywania działaczy antychoice prolajferami, a wszystkich, którzy myślą inaczej, proaborcjonistami. Nie. Oni to proporodowcy, bo co będzie po porodzie, nie obchodzi ich w najmniejszym stopniu. A my? My to pro-choice, bo wbrew ich insynuacjom i w przeciwieństwie do nich samych nikogo do niczego nie chcemy w kwestiach donoszenia ciąży zmuszać. Chcemy dać wybór. Cierpliwie wsączajmy te nazwy w język codzienny. Życie może będzie łatwiejsze.

Przeciwdziałanie

Nie znam się na polityce, ale z medycznego punktu widzenia podstawowe elementy to:

  1. Już teraz budowanie organizacji, funduszy, sieci informacyjnych pozwalających na możliwie łatwy dostęp do diagnostyki prenatalnej. Będzie bardzo trudno, ale bez tego nie ruszymy.
  2. Twórzmy sieci masowego dostępu do testów ciążowych. Bądźmy przygotowani, że katotaliban wraz z neofaszystami będą dążyć nawet do ich delegalizacji.
  3. Twórzmy systemy informacji o możliwości wykonania fachowej, bezpiecznej aborcji poza granicami Rzeczypospolitej.

No i zdroworozsądkowe działania pozamedyczne:

  1. Stosujcie zasadę Mane, Tekel, Fares: niech nie zaginą w niepamięci dostępne w internecie nazwiska posłów, którzy skierowali projekt do rozpatrzenia przez zespół pani Przyłębskiej. Ani nazwiska członków tego zespołu, poza owymi dwoma sprawiedliwymi. Część z nich, upojona władzą, zapomniała, że stanowiska ma się różne, a twarz ma się jedną. Pozwólmy przetrwać tym twarzom w pamięci. Nie żeby zrobić im fizyczną krzywdę, w żadnym wypadku. Ale żeby np. nie kupić czegoś od ich firmy. Albo żeby przy odpowiedniej okazji coś ogółowi przypomnieć. Na przykład podczas kolejnych wyborów do czegokolwiek. Utrata głosów może bardzo boleć.
  2. W kościele nie dawajcie „na tacę”. Zamiast tego wpłacajcie na hospicja dziecięce, a dowód wpłaty wrzućcie do skrzynki na ofiary w kościele albo wyślijcie do episkopatu. Przy okazji polecam świetną rozmowę z lekarzem takiego hospicjum dr. Błochem, przeprowadzoną przez Annę Kiedrzynek („Tygodnik Powszechny” z lipca 2020).

Na zakończenie refleksja prawie historyczna. Bo to już było. Grupa prominentnych funkcjonariuszy, charakteryzująca się nienagannym kręgosłupem ideowym, ale przy tym skromniutką wiedzą o świecie. Z ideologicznych i politycznych pobudek podjęła decyzje, które zniszczyły życie bardzo wielu osób. Tak było w Wansee w 1942 r. Tak było w Warszawie w 2020 r. Ostro? Nieuprzejmie? Myślę, że czasy uprzejmości ze strony katotalibanu i neofaszystów skończyły się dawno. Teraz pora na nasz gniew, który da nam energię do rozumnego działania.