Jaka forma pochówku ma największą przyszłość i dlaczego kremacja?

O tym, co ma stać się z naszymi szczątkami, powinniśmy decydować my sami i nasi bliscy, a państwo powinno im to ułatwić. Tyle że nie chce widzieć ludzkich uczuć, bo ma inne priorytety.

Jestem przekonany, że podczas okołopierwszolistopadowych wspominków niejedną osobę naszła – króciutka choćby – refleksja w rodzaju: a jaki grób chciałbym/chciałabym mieć? Oczywiście, taka myśl zapewne rzadziej zdarza się bardzo młodym, bo oni we własnych oczach są nieśmiertelni i niezniszczalni. I bardzo dobrze.

Oczywiście, kwestia pochówku nie powinna być kwestią całkowicie dowolną, przede wszystkim ze względów sanitarno-epidemiologicznych. Mają one jednak znaczenie prawie wyłącznie w przypadku pochówków tradycyjnych (z części tego „prawie” wytłumaczę się za chwilę) – tu kwestia jest bezdyskusyjna i nie będziemy na nią tracić czasu. Rzecz jednak w tym, że coraz więcej mieszkańców Polski decyduje się na spopielenie zwłok, zwane potocznie kremacją. Podobno w Gdańsku jest to już jedna trzecia pochówków. Prochy po spopieleniu nie stanowią żadnego problemu sanitarno-epidemiologicznego – nie znalazłem w dostępnym piśmiennictwie niczego, co przeczyłoby temu stwierdzeniu.

Na razie spopielenie zwłok jako forma pochówku stanowi wyraźną mniejszość, ale z różnych publikacji wynika, że w nieodległej przyszłości może stać się dominująca. Zarówno ze względu na czynniki ekonomiczne, jak i kulturowe.

W opublikowanym wczoraj tekście (strona: Portalsamorządowy.pl) „Wkrótce nie będzie gdzie chować zmarłych. Samorządy czekają na zmianę przepisów o cmentarzach” Tomasz Jakubowski przedstawił problem z punktu widzenia zarządców, lub współzarządców cmentarzy, czyli właśnie samorządów. Ujmując rzecz najkrócej: nie ma miejsc na kolejne pochówki i ten brak będzie coraz bardziej odczuwalny. Przepisy regulujące kwestię pochówków pochodzą tak naprawdę z 1932 r. (!), czyli z czasów prezydenta Mościckiego, a „nowa”, obowiązująca od 1959 r. ustawa jest prawie niezmienioną formą tej pierwszej. Zatem jedną z wrażliwszych kwestii naszego życia regulują akty prawne powstałe 87 lat temu. Czyli w zupełnie innym świecie.

Wśród kwestii potencjalnie najbardziej pomocnych w rozwiązaniu problemu miejsca na pochówki (jest ich więcej – osobom zainteresowanym polecam wspomniany tekst) wymieniona jest potrzeba zmiany statusu miejsc przechowywania urn z prochami, czyli tzw. kolumbariów, które obecnie traktowane są w świetle prawa jak każdy inny cmentarz, co z punktu widzenia zagrożeń sanitarno-epidemiologicznych jest bzdurą. Tymczasem kolumbaria to zupełnie inne gospodarowanie przestrzenią. Zmiana przepisów w tym tylko punkcie mogłaby być bardzo korzystna.

Jeżeli nic się nie zmieni, to ceny miejsc na cmentarzach będą nadal rosły (na niektórych posiadanie własnego miejsca to wręcz oznaka statusu materialnego, a więc i społecznego), napędzane nie tylko przez samorządy, ale i przez przedstawicieli Kościoła katolickiego. Na cmentarzu w Brzezinach, zarządzanym przez łódzką kurię (podaję za Wirtualną Polską), specyficzne partnerstwo kościelno-biznesowe doprowadziło do takiego wzrostu cen pochówków, że mieszkańcy wolą organizować pogrzeby w Koluszkach, czyli 10 km dalej. Inny przykład to sytuacja z Rędzin pod Częstochową (podaję za Onetem), gdzie proboszcz dwa razy sprzedał ten sam grób.

Zmiana statusu kolumbariów i rozpowszechnienie spopielenia zwłok mogą sprawić, że wobec rosnących cen miejsc na cmentarzach w niedalekiej przyszłości kremacja może stać się jedyną formą pochówku, której będą mogli podołać finansowo bliscy osoby zmarłej.

Kolejnym argumentem zwiększającym popularność spopielenia zwłok może być znacznie łatwiejszy i niebotycznie tańszy transport urny z prochami – w porównaniu z transportem trumny. Pochówki w miejscach odległych od miejsca śmierci danej osoby są (i mam wrażenie, że będą) coraz częstsze. Nawet archaicznie restrykcyjne polskie prawo przyzwala, by urnę z prochami przewieźć prywatnym samochodem.

Następny argument to znacznie większa niż w przypadku pochówków tradycyjnych możliwość umieszczenia urny z prochami w miejscach innych niż cmentarz. Alternatywne miejsce pochówku tradycyjnego to dzisiaj duży kłopot prawny. Świetnym przykładem może być sprawa pochówku Piotra Woźniaka-Staraka, opisana w opublikowanym dzisiaj ważnym tekście Anny Dąbrowskiej na Polityka.pl (znajdziecie go Państwo pod tym linkiem).

W Polsce alternatywne miejsca pochówku prochów są oczywiście (od 1932 r., że przypomnę) niedozwolone, ale ludzie sobie radzą. Prochy bywają rozsypywane nad morzem, w górach, nad jeziorami… Polecam Państwa uwadze bardzo dobry tekst „Prochy pod specjalnym nadzorem”, opublikowany pierwotnie w „Dzienniku Bałtyckim”. Można znaleźć w internecie (autorów nie udało mi się ustalić, więc nie wiem, komu możemy szczerze pogratulować). Znajdziecie tam Państwo bardzo ciekawe historie. Ze swej strony mogę do nich dorzucić tę o wieloletnim żeglarzu mazurskim, bardzo barwnej postaci, którego prochy zostały rozsypane nad Śniardwami. Z racji zaawansowanego wieku nie pamiętam, gdzie i od kogo ową opowieść niegdyś usłyszałem.

Oczywiście takie tajne pochówki to specyficzny skutek polskiej polityczno-dewocyjno-urzędniczej paranoi. W wielu innych krajach – chociaż, przyznajmy, nie we wszystkich – rozsypywanie prochów w miejscach innych niż cmentarze jest prawnie dozwolone i praktykowane. Biuro Analiz Sejmowych opublikowało nawet 10 lipca 2012 r. dostępny nadal w internecie dokument autorstwa Dobromira Dziewulaka: „Pochówek skremowanych prochów ludzkich na cmentarzach i w innych miejscach w wybranych państwach Unii Europejskiej oraz w Australii, Kanadzie i USA”. Zwięzłe, konkretne opracowanie sugerujące, że ustawodawcom przemknął cień myśli, żeby sprawę wreszcie normalnie uporządkować.

Czytając ów dokument, możemy się dowiedzieć, że w wielu krajach Unii obowiązek umieszczenia urny z prochami zmarłych na cmentarzu nie istnieje. W niektórych z tych państw wymagane są procedury formalne, by można było umieścić ją w innym miejscu. W niektórych krajach prawo przewiduje możliwość rozsypania prochów nad morzem lub lądem – i tutaj podane są wymagania, które trzeba spełnić, ale nie wydają się uciążliwe.

Jak już bowiem wspomniałem, prochy ludzi zmarłych nie stanowią problemu sanitarno-epidemiologicznego. Ale ponieważ odrobina sceptycyzmu jest nieodłączną częścią myślenia lekarskiego, to ze starego nawyku zadałem sam sobie zadanie wymyślenia, w jakich sytuacjach prochy mogą stać się źródłem zagrożenia dla żywych. Wymyśliłem tylko dwie możliwe: gdy prochy są silnie radioaktywne lub silnie toksyczne chemicznie. Ewentualnie – są zmieszane z substancjami o takich właściwościach co w przełożeniu na wymiar praktyczny oznacza to samo zagrożenie. Być może ktoś z Państwa zechce uzupełnić tę króciutką listę.

Rozsypywanie prochów zmarłych pozostaje szczególnym tematem, również ze względu na postępującą laicyzację społeczeństwa i zmieniające się podejście do kwestii oczekiwań, że ktoś będzie opiekował się naszym grobem po naszej śmierci. Pogląd Mistrza Mariusza Szczygła, wyrażony w rozmowie w RMF FM, że jedynym życiem pozagrobowym jest istnienie w czyichś myślach, wydaje się podzielać coraz więcej osób.

Jest jeszcze inny, znacznie bardziej przyziemny aspekt sprawy: migracja. Ludzie wiedzą, że oni są „tam”, a ich bliscy pozostali „tu” (albo na odwrót). Napatrzyli się już na zaniedbane, opuszczone groby, więc nie chcą mieć swojego w żadnym konkretnym miejscu.

W ten sposób gładko dotarliśmy do ostatniego, ale jakże ważnego punktu rozważań. Kto będzie sprzeciwiał się popularyzowaniu kremacji, zwłaszcza gdy będzie ona wstępem do pochówku w alternatywnych wobec cmentarzy miejscach lub do rozsypywania prochów?

Po pierwsze – z pewnością hierarchia kościelna. Świadomie nie używam określenia „Kościół katolicki”, bo jeżeli porównuję wypowiedzi polskiego kleru i jego politycznych satelitów z wypowiedziami np. papieża Franciszka, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że słucham przedstawicieli dwóch różnych religii.

Polski Kościół akceptuje, z wyraźną niechęcią, spopielenie zwłok – ale dopiero po mszy pogrzebowej – lecz na rozsypywanie prochów zdecydowanie się nie zgadza. Polecam Państwu zapoznanie się z fragmentem Wikipedii pod hasłem „kremacja”. Opierając się na tym samym tekście, można wywnioskować, że podejście do kremacji plasuje polski Kościół między prawosławiem i islamem (które stanowczo kremacji zakazują), a buddyzmem, w którym spopielenie zwłok jest najbardziej oczywistym pochówkiem.

Kościół katolicki w Polsce jednoznacznie sprzeciwia się rozsypywaniu popiołów, a jego gorliwi słudzy w instytucjach politycznych pilnowali dotychczas, żeby przyzwolenie na taką formę pochówku nie zaistniało w polskim prawie. Jako szczególnie skandaliczny jawi się, opisywany również przez redaktor Dąbrowską, fakt zablokowania przez Ministerstwo Zdrowia projektu rozwiązań prawnych przewidujących możliwość rozsypania prochów po kremacji. Nie po raz pierwszy – i nie ostatni – minister zdrowia zapomniał, że powinien kierować się oceną realnego zagrożenia dla zdrowia obywateli, a nie własnymi poglądami religijnymi.

Kościół, sprzeciwiając się przyzwoleniu na rozsypywanie prochów, wykazuje rozsądek biznesowy, właściwy przecież tej instytucji. Przedsiębiorcy pogrzebowi najpewniej sobie poradzą – piece do kremacji zwłok będą zapewne opłacalną inwestycją. Opłacalny nadal będzie transport zwłok etc. Natomiast księża z pewnością stracą na spadku dochodów z tradycyjnych ceremonii.

Jest jeszcze lobby zarządców cmentarzy, będących w naszych warunkach przedstawicielami trwałego partnerstwa kościelno-samorządowo-prywatnego. Będą bronić się przed alternatywnymi pochówkami do ostatniego tchu.

Mimo że polskie państwo wyznaniowe nie bierze pod uwagę ludzkich uczuć, jeżeli tylko nie są zgodne z jedynie słuszną doktryną, to zmiany w zwyczajach pogrzebowych w Polsce i tak wydają się nieuniknione. Kremacja – z powodów ekonomicznych i sanitarno-epidemiologicznych – zapewne będzie stosowana coraz szerzej. Również dlatego, że stanowi szansę jednoznacznego zamanifestowania światopoglądu skrajnie odmiennego od głoszonego otwarcie przez polskich hierarchów oraz ich wyznawców.