Pielęgniarstwo rok później: PiS jak Jaś Fasola, opozycja jak Johnny English

Pielęgniarstwo po roku rządów dobrej zmiany jest kwintesencją naszej rzeczywistości politycznej: władza przybrała kurs na PRL, a opozycja nawet nie udaje, że ma inny pomysł.

W żadnej dziedzinie PiS nie szykuje sobie (i niestety nam wszystkim, niezależnie od preferencji politycznych) takiej katastrofy jak w ochronie zdrowia. Już stan wyjściowy był dramatyczny – do czego przyczyniła się dwójka najgorszych ministrów zdrowia w historii III RP: doktor Kopacz i doktor Arłukowicz. Nikt rozsądny nie może tu oczekiwać błyskawicznej poprawy, ale już jej perspektyw – jak najbardziej. Tymczasem ci, którzy uważali, że pod rządami dwojga wspomnianych specjalistów od sukcesów pozornych system sięgnął dna, od pewnego czasu słyszą niestety pukanie od dołu. Coraz mocniejsze.

Najsłabszą stroną systemu ochrony zdrowia jest – że użyję korporacyjnego mianownictwa – gospodarka zasobami ludzkimi. Zaś najsłabszą stroną owej najsłabszej strony jest pielęgniarstwo. Ten filar runie pierwszy, a dalsza kolejność zdarzeń nie ma znaczenia, bo i tak cała konstrukcja rozleci się w gruz, pozostawiając chorych samym sobie.

O co z grubsza chodzi pielęgniarkom? Wszyscy wiedzą, ale powtórzmy, bo zapewne umknęło w jazgocie codzienności.

Po pierwsze: pielęgniarek jest za mało. Wynika to z dramatycznej nierównowagi pomiędzy małym napływem kadr i ich odpływem. Na odpływ składają się z kolei dwa czynniki. Pierwszy, oczywisty, to biologia. Nie chodzi tu tylko o przejście na emeryturę. Pielęgniarstwo jest zawodem wyjątkowo obciążającym fizycznie. Każdy, kto podnosił człowieka, który nie może sam się ruszać, wie, o czym mowa. Kręgosłupy i w ogóle układ kostnostawowy są z wiekiem coraz słabsze, zaczynają dokuczać – na tyle, że zdarzają się wcześniejsze odejścia z zawodu.

Drugi czynnik powodujący odchodzenie z zawodu jest bardzo prosty. Najzwyczajniej w świecie co pewien czas którejś z pielęgniarek wypala się bateria do aureoli. Rzuca w cholerę tę szlachetną służbę w poniżających warunkach i za żadne pieniądze – i wyjeżdża za granicę. Tam, gdzie pozycja społeczna pielęgniarki jest bardzo wysoka, a płaca za opiekę nad pensjonariuszami domu opieki jest niebotycznie wyższa niż wynagrodzenie pielęgniarki uczestniczącej w skomplikowanych procedurach specjalistycznych w Polsce.

Skutkiem tego, że pielęgniarek jest zbyt mało, jest przeciążenie pracą. Do zajęć, które są istotą tego zawodu, dochodzi bowiem jeszcze prowadzenie dokumentacji. Nie wiem, czy zdajecie sobie Państwo sprawę, że współczesna medycyna to nie tylko fantastyczne technologie. To również bardzo ściśle zdefiniowane procedury – dokumentowanie prawie każdej czynności, którą wykonano wobec pacjenta. Taka szczegółowa dokumentacja służy do oceny jakości pracy, pomaga też ocenić słuszność ewentualnych roszczeń ze strony pacjentów lub płatników. Jest jednak bardzo czasochłonna, a w polskich warunkach jej prowadzenie spada na tzw. biały personel, czyli ten, który pracuje bezpośrednio z chorymi, a więc również na pielęgniarki.

No i jeszcze jedno – żadni kontrolerzy nie pytają pacjentów, jak byli traktowani – sprawdza się wyłącznie dokumentację. Musi być zatem bez zarzutu. Pielęgniarki miotają się zatem pomiędzy chorymi a dokumentacją, nie mając szansy na spokojne, porządne wykonanie swojej pracy.

Dochodzi tu dodatkowo kwestia dyżurów: doktor Arłukowicz, za wiedzą doktor Kopacz, wydał zarządzenie, które umożliwiło dyrektorom szpitali obniżenie liczebności obsad lekarskich i pielęgniarskich do poziomu zdecydowanie poniżej minimum bezpieczeństwa. Minister Radziwiłł i jego bardzo wesoła drużyna nic z tym nie zrobili. Przyjmijcie więc Państwo do wiadomości, że chorzy w szpitalach nie są podczas dyżurów bezpieczni. Jeżeli będzie działo się coś naprawdę dramatycznego z więcej niż jednym pacjentem na raz, to nie ma takiej możliwości, żeby drugi (i ewentualni następni) otrzymał optymalną pomoc. Protestowały przeciwko temu pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka, ale skutek jest mizerny lub żaden – zależnie od szpitala. Co więcej, sytuacja niedostatecznych zabezpieczeń dyżurowych będzie się pogłębiać, bo pielęgniarek, jak już wspomniałem, ubywa.

Druga przyczyna nieuchronnej katastrofy pielęgniarstwa to skandalicznie niskie dochody. Zwłaszcza gdy odniesie się je do obciążenia w pracy i odpowiedzialności. Niedawno wicepremier Morawiecki zdefiniował wzorzec ciężko pracującego obywatela Rzeczypospolitej: jest nim poseł. Mamy zatem niepodważalną skalę. Posłużmy się nią. Pochylmy się na moment nad ciężką pracą posłów i niesłychanym brzemieniem ciążącej na nich odpowiedzialności. Następnie porównajmy je z obciążeniem zawodowym pielęgniarek i grożącą im odpowiedzialnością za popełnione błędy. Po krótkiej kalkulacji pozwalam sobie stwierdzić, że pensja pielęgniarska w wysokości dwóch pensji poselskich nie byłaby w tym kontekście wygórowana. Na razie pielęgniarka zarabia mniej niż pracownik hipermarketu. Skutek: nieliczne idealistki przychodzą do zawodu, liczne zniechęcone osoby z niego odchodzą.

Trzecia przyczyna wyginięcia polskich pielęgniarek to ich status zawodowy. Ich autonomia jest wciąż bardzo ograniczona, co niekoniecznie jest źle widziane przez całe środowisko. Słyszałem czasami w rozmowach: „Jakie większe uprawnienia? To są większe obowiązki! Za takie same pieniądze? A w życiu! Niech poszukają sobie naiwnych gdzieś indziej!”. Czyli: zwiększanie autonomii zawodowej pielęgniarek nie przejdzie, bo nikt po dobroci nie podejmuje się większej odpowiedzialności za tę samą płacę.

Problemy, jak już wspomniałem, nie są nowe. Przyjrzyjmy się jednak, co w tej kwestii zrobiła dobra zmiana.

W sprawie, która najbardziej dotyczy bezpieczeństwa pacjentów, czyli wielkości obsad dyżurowych, dobra zmiana nie zrobiła nic. W kwestii płac – praktycznie też nic (jest trochę działań propagandowo-pozornych). Jak widać, dobra zmiana nie chce się narzucać.

Podczas strajku w Centrum Zdrowia Dziecka tylko premier Szydło wyrażała się o pielęgniarkach z szacunkiem. Ekipa Ministerstwa Zdrowia była dosyć obcesowa w swoich wypowiedziach. Nie ma się jednak czemu dziwić, bo żaden z trzech muszkieterów polskiej ochrony zdrowia nie ma większego pojęcia o pracy pielęgniarek. Doktor Łanda najwyraźniej jest zakamuflowanym hipisem – według opublikowanych danych nie zarobił w 2015 roku ani złotówki. Rozumiem. Wolność, bracie. Miłość, siostro. I tak dalej. Doktor Pinkas jest z zawodu dyrektorem. Jak u mistrza Barei. Doktor Radziwiłł jest dobrym lekarzem, ale w życiu nie pracował w szpitalu. Nie wie, że dobra instrumentariuszka może uratować zabieg, nawet gdy operator nie jest mistrzem. Zaś zła mogłaby spaprać robotę największym legendom. Nie wie również, że dobra pielęgniarka w oddziale szpitalnym widzi, że z pacjentem zaczyna dziać się coś złego, zanim on sam zgłosi dolegliwości. Nie wiem, ilu chorych zostało uratowanych dzięki szybkim interwencjom, będącym wynikiem spostrzegawczości pielęgniarek. Na pewno bardzo wiele istnień. Doktor Radziwiłł najwyraźniej jest ponad to wszystko.

Jednak nawet dobra zmiana nie może udawać sama przed sobą, że katastrofa w pielęgniarstwie nam nie grozi. Owszem, prezes musi wiedzieć, że reakcja społeczna będzie tu stosunkowo słaba. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze – ludzie chorują niesynchronicznie, więc ich niedola rozmywa się w czasie. Taka asynchroniczna niedola nie sprzyja zorganizowanym protestom. Tym bardziej że – po drugie – jak komuś chorują bliscy, to się nimi zajmuje, chociażby nie wiem, jak był wkurzony na władzę. Do protestów nie ma wtedy głowy. Mamy tu kontrast wobec – na przykład – systemu edukacji. Dzieci idą bowiem do szkoły synchronicznie, co w przypadku mentalnego brakoróbstwa władzy może skutkować falą skoordynowanego wścieku.

Znikanie pielęgniarek jest jednak procesem ciągłym i dobra zmiana wyraźnie zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później będzie z tego dym. Dlatego zastosowała, po cichutku, plan B. Zapowiedziała mianowicie reaktywację liceów pielęgniarskich. W ten sposób próbuje zakrzywić pętlą czasu i wrócić do PRL. No bo skoro z zasadami działania aparatu bezpieczeństwa się udało i ze zgromadzeniami też chyba pójdzie po ich myśli, to dlaczego nie spróbować z ochroną zdrowia?

Pomysł jest bardzo przebiegły. W starej Unii Europejskiej do pełnych uprawnień pielęgniarskich potrzebne są studia. Absolwentki liceów pielęgniarskich będą mogły zatem spodziewać się, że zostanie im zaoferowana mniej atrakcyjna praca za niższe wynagrodzenie. To zaś – jak zapewne kombinuje sobie dobra zmiana – zniechęci przeważającą część absolwentek do emigracji zarobkowej, co zwiększa szansę, że pozostaną w zawodzie, ale w Polsce. Bardzo sprytnie. Poza tym – najwyraźniej główkowała dobra zmiana – im człowiek jest młodszy, gdy wybiera zawód, tym jego decyzje są mniej pragmatyczne. Zaś w wieku rozpoczynania liceum niejedna i niejeden przeżywa bunt młodzieńczy przeciwko społeczeństwu konsumpcyjnemu. Który to bunt przejawia się między innymi piękną potrzebą czynienia dobra. Z której to potrzeby część młodzieży pójdzie do szkół pielęgniarskich. A potem nie będzie się im opłacało pracować za granicą, więc zostaną pracować w zawodzie, w Polsce – i tak dalej…

Niesłychanie sprytnie. Suma summarum: pielęgniarek będzie więcej. Kłopot tylko w tym, że spryt dobrej zmiany jest bardzo bliski temu, który prezentował Jaś Fasola. Młodszemu pokoleniu przypomnę: Jaś Fasola, czyli Mr Bean, grany wspaniale przez Rowana Atkinsona, był cwaniaczkiem przekonanym, że wszyscy inni są głupsi. Stąd jego niezwykle przebiegłe działania przynosiły jemu samemu sporo kłopotów. Dobra zmiana, w swej przebiegłości, nie wzięła pod uwagę przynajmniej trzech czynników.

Pierwszy – młodzież ma możliwości obserwacji świata i doskonale wie, jaki los czeka ją po liceum medycznym. Być może zawód opiekuna medycznego, bardzo potrzebny, ale niesłychanie ciężki. A przecież jest na świecie wiele zawodów lepiej płatnych, nie tak ciężkich, a przy tym dających większe szanse kariery. Jest mało prawdopodobne, że podczas rekrutacji licea medyczne będą oblężone jak hipermarkety w dniach promocji. Czynnik drugi – studia pielęgniarskie dają status społeczny absolwenta wyższej uczelni, co może być argumentem, by na nie wstąpić. Licea takiego magnesu mieć nie będą. Czynnik trzeci to pieniądze. Skoro dobra zmiana ma zamiar obniżyć status zawodowy pielęgniarek, to najwyraźniej po to, żeby zrobiło się ich więcej, przy najwyżej takich samych wynagrodzeniach.

Ujmując rzecz bardziej lakonicznie – następstwa powrotu liceów medycznych będą niewątpliwie znaczące:
1. Łamanie dyrektyw UE
2. Ograniczenie praw obywatela UE do mobilności na europejskim rynku pracy
3. Dyskryminacja całej grupy zawodowej
4. Łamanie prawa, które zabrania pracy z pacjentem osobom nieletnim – czyli uczniom i uczennicom liceów medycznych

Dobra zmiana liczy, że młodzież tego wszystkiego nie zauważy. Założymy się, że zauważy?

Dobra zmiana mogła zreformować system studiów pielęgniarskich tak, żeby nie były one tak obciążające dla studiujących jak obecnie. Zwłaszcza że drugi stopień studiów jest przeznaczony do kształcenia nauczycieli zawodu, czyli dla większości nieprzydatny. W dodatku kursy specjalizacyjne dla pielęgniarek są w większości płatne. To wszystko zniechęca. Dlaczego nie wprowadzić np. modelu hiszpańskiego? Pierwszy stopień tamtejszych studiów to ogólna wiedza pielęgniarska, a drugi – specjalizacja. Byłoby rozwojowo i bez zniechęcania potencjalnych chętnych do zawodu.

Tyle dobra zmiana, czyli PiS i jego pudelki, myślące, że są rottweilerami. Przejdźmy do opozycji. Kiedy o niej w tym kontekście myślę, przypomina mi się Rowan Atkinson – w innej roli, patrzący z plakatu znad lufy pistoletu, ubrany à la Bond – jako agent Johnny English. Konkretnie przypomina mi się wtedy slogan zachęcający do obejrzenia filmu o alternatywnym superagencie: „Nie wie, co to strach. Nie wie, co to ryzyko. Nie wie nic”.

No i nasza kochana opozycja też tak ma. Tak w ogóle to przez cały czas, ale w sprawach pielęgniarek jakby bardziej. Z PO sprawa jest dramatycznie prosta. Doktor Kopacz co pewien czas wzdycha rozdzierająco w różnych wywiadach, gdy mowa o pielęgniarkach lub o ochronie zdrowia w ogóle. Nie wiem tylko – hipokryzja to czy zaburzenia pamięci?

Załamała mnie Nowoczesna, zwłaszcza podczas strajku w CZD. Wyobrażałem sobie, kiedy strajk się zaczął i już trochę trwał, że lada dzień skrzykną grupę uznanych ekspertów, posadzą ich w jakimś dogodnym miejscu ze wszelkimi wygodami na tydzień i poproszą, żeby w tym czasie przygotowali przynajmniej zarys rozumnego rozwiązania kwestii pielęgniarstwa polskiego. Nic takiego się nie stało.

System opieki zdrowotnej może, kiedy jest już bardzo ciężko, ułomnie funkcjonować bez pieniędzy i na gorszym sprzęcie. Nie może jednak funkcjonować jakkolwiek bez zespołów ludzkich. Zaś solą tych zespołów są pielęgniarki. Jest ich zbyt mało, a dobra zmiana robi wiele, żeby zabrakło ich w ogóle. Wtedy zapewne, doprowadziwszy do upadku polskie pielęgniarstwo, dobra zmiana zacznie sprowadzać pielęgniarki z zagranicy. Będą z pewnością tańsze i może właśnie o to w dalekosiężnym planie chodzi.

Na pewno tego chcemy? Jeżeli nie – pora zacząć mówić o tym głośno, a jednocześnie szukać skutecznych rozwiązań problemu.

PS Serdecznie dziękuję Paniom Pielęgniarkom, które zechciały pomóc mi przy powstawaniu tego tekstu – ich opinie zostały do niego włączone.