Szkoła szamanów potrzebna od zaraz

W każdym lekarzu powinna być szczypta dobrego szamana. Niestety – bywa o to coraz trudniej.

Upojeni nowoczesnymi technologiami zapominamy o niektórych elementach pracy lekarza, których nie da się skwantyfikować ani sprawdzić przy pomocy testów. Zapominamy, że to niewymierne nie musi być od razu przekroczeniem bariery szarlatanerii. Pani jaruta w zechciała w swoim komentarzu podzielić się wspomnieniami z wykładu przeprowadzonego przez lekarza, a dotyczącego praktyk szamanów syberyjskich. Pozwolę sobie przytoczyć większy fragment:

Pokazano film, na którym szaman zawodził, mamrotał, uderzał w bębenek, dzwonił dzwoneczkami, tańczył wokół nieprzytomnie wrzeszczącej rodzącej, a kobieta powoli rozluźniała się, głęboko oddychała i w pół godziny urodziła zdrowe niemowlę. Pan Jerofiejew mówił, że przeanalizowano takie przypadki. Mówił, że ta technika, zmodyfikowana pod szpitalne warunki, jest ogromnie pomocna w opanowaniu zespołu lękowo-bólowego u rodzących, u dzieci przy zabiegach stomatologicznych, pacjentów przed pobraniem np płynu mózgowo-rdzeniowego – czyli tam, gdzie pacjent jest bardzo przerażony, na dodatek doświadcza bólu, zaczyna krzyczeć i w końcu cały jest krzykiem, a terapia idzie w kąt.

Dalszy ciąg filmu pokazywał wykorzystanie tej techniki w klinice w Nowosybirsku. Ciężko pokaleczony 10-latek bronił się rozpaczliwie przed zabiegiem, a najpierw czyjąś ręką ze strzykawką, troje personelu nie dawało rady. Na czyjś znak do chłopca podeszła starsza pielęgniarka – stanęła o jakieś 1,5 m przed wrzeszczącym, skulonym dzieciakiem, w wyciągniętej ręce miała łańcuszek zdjęty z własnej szyi z jakąś błyszczącą zawieszką, którą wolno kołysała w obydwie strony, a przy tym cichutko, jak mantrę powtarzała, że już dobrze, już nic nie boli, jest cicho i bezpiecznie, trzeba tylko opatrzyć biedną nogę, ale już dobrze… To trwało jakieś 7 minut; w międzyczasie ktoś wykonał iniekcję, chyba przez dziecko w ogóle niezauważoną, a potem można już było wykonać konieczne zabiegi.

Powiecie Państwo: „Ciemnogród!”. Ale jakże skuteczny! Nie zastąpił zasadniczej terapii, ale znakomicie ją uzupełnił. Może to zatem coś więcej niż zabobon?

Przyjrzyjmy się przez chwilę, co w cytowanych przykładach zrobili szaman i pielęgniarka. Skupili na sobie uwagę pacjenta. Te dzwoneczki, bębenek, tańce szamana czy łańcuszek pielęgniarki to sygnał: „Nikt i nic nie jest ważny oprócz mnie. Skup się na mnie. Tylko mi możesz teraz zaufać”. Pusty rytuał dla maluczkich?

Czy tak zwana medycyna klasyczna odżegnuje się od niego? A czymże są w takim razie profesjonalnie luksusowe sale recepcyjne i poczekalnie w drogich, prywatnych przychodniach i klinikach?

Są taką samą szamańską manifestacją: tu jest Moc, której musisz zaufać. Szczerze mówiąc, niewiele gorszy efekt można osiągnąć niewysokim kosztem, umiejętnie dobierając wystrój gabinetu oraz strój personelu. Bo pacjent chce zaufać lekarzowi, tak samo jak rodząca mieszkanka Syberii chce zaufać szamanowi.

Pójdźmy jednak nieco dalej: i szaman, i pielęgniarka nie tylko skupili uwagę pacjentów na sobie. Oni skupili się na swoim pacjencie. Ich przesłanie było jednoznaczne: „jesteś w tej chwili jedyną ważną dla mnie osobą, chcę ci pomóc, zaufaj mi”. No właśnie – to jest dokładnie ten moment, w którym doktor z Rzeczypospolitej zazwyczaj przegrywa z syberyjskim szamanem lub równie syberyjską pielęgniarką.

Po pierwsze – dlatego, że nie ma czasu. Po drugie – dlatego, że nierzadko rozmawia z pacjentem w sposób dosyć obcesowy. Rozmawia obcesowo zaś, bo po pierwsze – nie ma czasu, a po drugie – nikt go nie nauczył sztuki kontaktu z osobą, której ma pomóc.

Tak czy inaczej – między Bugiem, Odrą i Karpatami pacjent za żadne skarby nie wpadnie na to, że jest najważniejszą (w momencie rozmowy) osobą dla swojego lekarza, nawet jeśli tak w istocie jest. Tymczasem stworzenie relacji opartej na wzajemnym szacunku bywa wręcz warunkiem koniecznym dla powodzenia diagnostyki lub leczenia.

NFZ (a i niejeden pracodawca prywatny) kalkuluje czas wizyty na 10-15 minut. Czy wyobrażacie sobie Państwo zdobycie zaufania obcego człowieka w ciągu 15 minut? A przecież w ten czas wliczone są badanie, stworzenie dokumentacji lekarskiej i wypisanie recept. Słowem – obowiązujący współcześnie ekonomiczny model opieki medycznej rozbija w puch jeden z jej fundamentów.

Czasami lekarz może mieć dla pacjenta więcej czasu – na przykład w szpitalu. W szpitalach jednak ujawnia się drugi kłopot, o którym wspominałem: nieumiejętność rozmowy. Nie dziwota, że niejeden pacjent czuje się podczas hospitalizacji jak przedmiot.

Władze uniwersytetów medycznych o problemie wiedzą, ale nigdzie (z tego, co wiem) zajęcia na temat relacji lekarz-pacjent nie są obowiązkowe. Niedobrze. Jednak na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym takie zajęcia pojawiły się jako fakultety. Można, ale nie trzeba na nie uczęszczać. Chwała jednak, pomyślałem sobie, że przynajmniej ci, którzy chcą, będą mogli nauczyć się tak ważnych umiejętności. Spojrzałem w program fakultetu „Techniki komunikacyjne w relacji lekarz-pacjent” i szczęka mi opadła. Zajęcia są prowadzone przez człowieka o tytule: Director Clients Academy w firmie konsultingowej o światowym zasięgu. Co taki facet może wiedzieć o chorych ludziach? Obawiam się, że niedużo.

Idei relacji sprzedawca (lub usługodawca) – klient nie da się przełożyć na relację lekarz – pacjent. Obawiam się, że z takich fakultetów, zamiast empatycznych terapeutów, wychodzić będą zręczni inżynierowie dusz – mistrzowie manipulacji i socjotechnik.

Na szczęście znalazłem na tej samej uczelni inny fakultet: „Porozumienie z pacjentem – komunikacja i wzajemny szacunek”. Pozwolę sobie zacytować fragment programu:

Zawód medyczny jak żaden inny wymaga wrażliwości, empatii i umiejętności interpersonalnych. Celem zajęć jest omówienie różnych elementów, które mają znaczenie w kontaktach międzyludzkich, szczególnie w relacji z pacjentem. W czasie spotkań będzie mowa, jak używać języka, by dobrze rozumieć osoby potrzebujące pomocy i skutecznie im pomagać. Poruszone zostaną również etyczne trudności wykonywania zawodu medycznego. Kurs ma pokazać w teorii i praktyce, jakie znaczenie ma dla pacjenta wiedza lekarzy i pielęgniarek o tym, jak rozmawiać z ludźmi chorymi, aby jak najlepiej rozumieć się wzajemnie, jak przewidywać i usuwać lub zmniejszać cierpienie psychiczne, jak pomagać pacjentom w podejmowaniu decyzji. Brak dobrego porozumienia może zniweczyć nawet najbardziej kompetentne działania lekarzy, pielęgniarek i całego personelu medycznego.

Program zajęć został opracowany we współpracy z Radą Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk i Centrum Onkologii. Grono wykładowców tworzą wybitni specjaliści, m.in. językoznawcy, psychologowie, etycy oraz klinicyści z wielu różnych dziedzin medycyny.

Nie wiem, jak Państwo, ale ja wpadłem w zachwyt. Toż to wspaniała próba przywrócenia zawodowi lekarza elementu będącego jego istotą. Gdybym mógł, sam bym się na ten fakultet zapisał. Problem w tym, że nie mogę zrobić tego ani ja, ani większość studentów WUM, bo liczba miejsc jest bardzo ograniczona.

Rozumiem, że do empatii nie można nikogo przymusić, więc forma zajęć fakultatywnych, a nie obowiązkowych, wydaje się w tym przypadku absolutnie uzasadniona. Jednak ci, którzy chcą uczestniczyć w zajęciach, powinni mieć zapewnioną możliwość udziału. Jestem głęboko przekonany, że tak znakomita idea dydaktyczna powinna zyskać większe wsparcie nie tylko władz uczelni, ale przede wszystkim zostać rozpowszechniona we wszystkich uczelniach medycznych kraju, tak by mogła z niej skorzystać cała ucząca się młodzież medyczna.

Jeżeli bowiem taki styl kształcenia lekarzy nie stanie się rozpowszechniony, to niedługo pozostanie nam już tylko tęsknota za syberyjskim szamanem.

PS
Pan/Pani atalia: w pierwszej chwili miałem wątpliwości czy Pana/Pani komentarze mają cechy trollingu, ale kolejne Pana/Pani komentarze rozwiały te wątpliwości dosyć jednoznacznie. Bardzo proszę o bardziej rozważne pisanie komentarzy, inaczej konsekwentnie lądować będą w spamie.