Strażnik miejski jak bojówkarz

W ciągu dziesięciu dni strażnicy miejscy i brunatni bojówkarze wykazali podobny poziom degeneracji. Nie uszanowali ludzi niosących pomoc.

W cieniu jedenastolistopadowych ataków na squat i ambasadę rosyjską, większości komentatorów umknęło wydarzenie o niemniej dramatycznej wymowie. Strażacy, którzy przyjechali gasić tęczę na Placu Zbawiciela, zostali obrzuceni kamieniami i racami, co zmusiło ich do przerwania akcji i do ucieczki. Ktoś mógłby wzruszyć ramionami: a czego można było się po nich spodziewać? Otóż warto pamiętać, że przez długie lata osoby zdecydowanie nie zaprzyjaźnione z prawem i jego egzekwowaniem, przestrzegały własnego kodeksu postępowania. Jeden z podstawowych jego punktów brzmiał: służby ratownicze podczas akcji są nietykalne. Dawno temu, dyżurując w pogotowiu ratunkowym, wchodziłem  do miejsc, gdzie po zmroku niechętnie zapuszczała się nawet milicja. Nigdy podczas tych interwencji nie miałem poczucia zagrożenia. Najgorsze zakapiory zamieniały się w spokojnych obserwatorów, a jeżeli trzeba było ponieść nosze z bardzo otyłym pacjentem, po wąskich i krętych schodach – również w gorliwych pomocników. Brunatni chłopcy Zawiszy i Bosaka wprowadzili zatem nową (że tak zażartuję) jakość moralną. Jednak nie oni pierwsi.

Pionierami są w tym względzie warszawscy strażnicy miejscy.  W sobotę, 2 listopada 2013 (podaję za tvn24.pl), Pani Doktor Joanna Serwatko zaparkowała swój samochód w niedozwolonym miejscu, pozostawiając za szybą kartkę: „Lekarz. Nagłe wezwanie”. Było to zgodne z prawdą, Pani Doktor pracuje bowiem w weekendy jako wolontariuszka w Ośrodku Hospicjum Domowe. Mówiąc inaczej – pomaga przynosić ulgę w strasznych cierpieniach, lub strasznym umieraniu. Tak też było w przypadku tej wizyty. Kiedy wróciła do samochodu po ok. 30-40 minutach, już go nie było. Został odholowany (koszt: 515 PLN), ponadto otrzymała mandat 150 PLN i 2 punkty karne. Nie wykonała też pozostałych wizyt, zleconych na ten dzień.

Rzecznik Straży Miejskiej, Monika Niżniak (słowo „Pani” nie przechodzi mi w tym przypadku przez klawiaturę) stwierdziła: „Ta pani jest w myśl obowiązujących przepisów sprawcą wykroczenia. Są określone przepisy prawa. Proszę nie szukać winnych w straży miejskiej”. Porażająca  wyobraźnia i empatia. Na funkcjonariuszy mundurowych o takiej finezji mentalnej mawiało się za moich studenckich czasów: „Trep”… Ale to pewnie przypadkowe skojarzenie.

Nasuwa się, też oczywiście przypadkiem, kolejne pytanie: czas reakcji 40 minut? ze wszystkim? Podpięcie samochodu do lawety przecież chwilę trwać musi! A przybycie patrolu? A wezwanie holownika? A czas przybycia holownika? Czekali Państwo kiedyś na pomoc drogową? No właśnie…

Czy zatem błędem byłoby rozumowanie, które pozwalam sobie przedstawić? Oto ono. Rzecz działa się na ulicy Nasielskiej, na Pradze Południe w Warszawie. Bywa tam krucho z miejscami do parkowania, więc ludzie radzą sobie, jak mogą. Dzielni chłopcy i dziewczęta ze Straży Miejskiej wiedzą, że jest to dla nich okazja do łatwego wykazania się skutecznością i czatują w tym rejonie. Poprawia to i statystyki skuteczności, i – czasu reakcji. Czatuje też w pobliżu współpracujący z nimi holownik. Tylko to może tłumaczyć błyskawiczny przebieg akcji, a także fakt, że nasze zuchy nie poprzestały na pozostawieniu mandatu za wycieraczką, a wezwały wsparcie. Wszak holownik też człowiek…

Nasuwa się zatem ostatnie pytanie: jeżeli strażnicy, którzy przeprowadzili całą akcję, rzecznik prasowa Straży Miejskiej i komendant Straży Miejskiej nie zostali surowo pouczeni, że przepisy nie mogą być egzekwowane bezmyślnie, to czy Pani Prezydent Warszawy sama rozumie miarę podłości, jaka została popełniona? Chciałbym przypomnieć, że to my zrzucamy się na ich pensje i mamy prawo wymagać od nich elementarnej przyzwoitości.

Na zakończenie wniosek praktyczny. Być może należy wyposażyć personel medyczny, jeżdżący na wizyty domowe w pewne uprawnienia, które pozwolą im pomagać ludziom i nie martwic się przy tym strażnikami o mentalności bojówkarzy.

 

P.S. Odpowiedzi na komentarze

Pan Gronkowca przepraszam za zwłokę i bardzo proszę cierpliwość. Tekst „się pisze”

Pan Łukasz napisał: „Ja rozumiem, że autorem artykułu jest kardiolog- nie zmienia to jednak faktu, że jest to lekarz. Wypadałoby więc nie popełniać tak kardynalnych błędów i nieścisłości. M.in. aby pobrać organy zależy stwierdzić śmierć MÓZGU a nie pnia mózgu. Pozdrawiam i życzę owocnego zgłębiania wiedzy przed publicznym pisaniem artykułu jako lekarz.”

Szanowny Panie, oczywiście ma Pan rację. Finalnie stwierdza się śmierć mózgu. Gdyby jednak zechciał pan przyjrzeć się procedurze stwierdzania śmierci mózgowej według kryteriów opublikowanych przez Ministerstwo Zdrowia, to zorientowałby się Pan łatwo, że kluczowe jej etapy dotyczą zaniku funkcjonowania ośrodków znajdujących się w obrębie pnia mózgu. Stąd zapewne Pan Profesor Talar (bo o jego wypowiedzi traktował wpis) kwestionował właśnie orzekanie śmierci pnia mózgu. Procedurę można znaleźć na stronie Pol-Transplantu, pozostałe niezbędne wiadomości – w podręcznikach anatomii, fizjologii, lub w Wikipedii. Pozdrawiam wzajemnie i życzę większej rozwagi przy deprecjonowaniu opinii innych osób.