Znikające pielęgniarki: PiS powtórzy błędy PO?
Trzeba przyznać, że postępowanie rządu PO-PSL wobec pielęgniarek było wredne i głupie. Istnieją poszlaki, że w tym jedynym aspekcie PiS będzie kontynuatorem linii poprzedników.
Przypomnijmy: pielęgniarek jest za mało. Niskie płace i złe warunki pracy sprawiają, że odpływ z zawodu ewidentnie przekracza rekrutację. Ilościowe niedobory obsad pielęgniarskich sprawiają, że – zwłaszcza w szpitalach – narzucane przez dyrektorów warunki pracy pielęgniarek są coraz trudniejsze, a rzetelne podołanie obowiązkom staje się niemożliwe.
PO zdawało się problem ignorować prawie do końca, to znaczy do akcji protestacyjnej pielęgniarek, już w trakcie kampanii wyborczej. W efekcie tej ostatniej minister obwieścił, że pielęgniarki podwyżkę dostaną. Tymczasem prawda leżała troszkę obok. Podwyżka była, ale nie w postaci podwyższenia podstawy wynagrodzenia (jak chciały tego pielęgniarki), a jako dodatek do wynagrodzenia – zresztą jego wysokość istotnie różniła się pomiędzy szpitalami. Jeżeli PO chciało stracić w ten sposób sporo głosów od oszukanych w ich (uzasadnionym) mniemaniu pielęgniarek, ich rodzin i znajomych, to plan udał się znakomicie.
Nowa władza problem niedoboru pielęgniarek z pewnością zauważa, czemu dawała wyraz już podczas kampanii wyborczej. Zauważali go zresztą wówczas wszyscy poważni pretendenci do mandatów poselskich, włącznie z PO, która przez osiem lat nie podjęła w tej kwestii żadnych istotnych działań. Nowy minister zdrowia powiedział (cytuję za artykułem Grzegorza Rzeczkowskiego w POLITYCE): „Tylko jedna trzecia pielęgniarek, kończąc studia, wchodzi do zawodu, trzeba tę sprawę zmienić”, a zwiększenie liczby pielęgniarek (i lekarzy) konsekwentnie deklaruje jako jeden z priorytetów swojego urzędowania.
Niestety, im dalej od wyborów, tym silniejsze mam wrażenie, że minister Radziwiłł wprawdzie zauważa (w przeciwieństwie do dr Kopacz i dr. Arłukowicza) istnienie dużego problemu, jakim jest postępująca zapaść w pielęgniarstwie, ale wydaje się nie mieć pomysłu na jego rozwiązanie. Już spieszę wytłumaczyć się z owego wrażenia.
Konferencja prasowa 3 grudnia 2015, pierwszy slajd prezentacji ministra – trzy najpilniejsze problemy. Obok informatyzacji i stworzenia mapy potrzeb zdrowotnych na trzecim miejscu wymieniono: „Pielęgniarki – potwierdzenie podwyżki i rozmowy”. Czy zauważyli Państwo dysonans? Jakie potwierdzenie? Podwyżki nie było. Był dodatek, który nie przekłada się na żadne pochodne składniki wynagrodzenia ani na wysokość emerytury. Można go też, bez większego kłopotu, cofnąć. Określenie „potwierdzenie podwyżki” jest w tym przypadku niezręcznością lub manipulacją. Podwyżki nie da się potwierdzić, bo jej de facto nie było. A rozmowy? O czym? O wysokości wynagrodzenia czy o niedopuszczalnie niskich pielęgniarskich obsadach dyżurowych? Postulaty środowiska, chociaż umiarkowanie skonsolidowanego, były jasno i jednoznacznie artykułowane niejeden raz. Albo trzeba te postulaty spełnić, albo jednoznacznie zadeklarować, kiedy się je spełni. Inaczej rozmowy z pielęgniarkami będą polegały na tym co zawsze od 1989 roku: na tłumaczeniu, dlaczego nie da się spełnić ich oczekiwań i jakie to nieodpowiedzialne z ich strony, gdy odchodzą z zawodu.
Obawy potwierdza niedawny wywiad ministra dla redaktor Elżbiety Cichockiej z „Gazety Wyborczej”. Zwraca uwagę zwłaszcza fragment po pytaniu dotyczącym lekarzy rodzinnych (cytuję za „GW” – tekst w nawiasach kwadratowych został dodany przeze mnie dla większej przejrzystości):
[Minister Konstanty Radziwiłł:]
– To specjalizacja nie tylko mało opłacalna, lecz także nisko się plasująca w rankingu specjalności lekarskich. Lekarz rodzinny jest przepracowany, ma za dużo pacjentów. Trzeba to docelowo zmienić. Część obowiązków może wykonywać pielęgniarka.
[Pani Redaktor Elżbieta Cichocka:]
Pielęgniarek też brakuje.
– Mam rozłożyć ręce i powiedzieć, że nic się nie da zrobić? Innym się udaje, nam się też uda. Problem niedoboru kadr medycznych dotyczy całego świata.
Ale to od nas wyjeżdżają. Niemiecki lekarz do nas nie przyjedzie pracować, polski do Niemiec – owszem.
Dlatego planujemy zwiększyć nabór na polskojęzyczne studia lekarskie o 20 proc. Oczywiście, wiadomo, że dzięki temu będzie więcej lekarzy dopiero za dziesięć lat. Ale jak nie zaczniemy robić czegoś już, to nigdy nie będziemy mieć ich więcej.
Czy Państwo również odnosicie wrażenie, że plan wyrównywania niedoborów lekarzy istnieje (chociażby w zarysach mogących stanowić punkt wyjścia do dyskusji), a analogicznego planu dla pielęgniarek minister nie ma w ogóle? Zwłaszcza że jest jeszcze jeden aspekt sprawy, o którym minister wie, ale nie mówi. Mógłbym się o to założyć.
Pozwalam sobie wyrazić przypuszczenie graniczące z pewnością, że w przypadku pielęgniarek kwestia zarobków załatwia tylko część problemu. Może nieco więcej niż połowę, ale z pewnością pozostaje jeszcze inny, bardzo istotny. Chodzi mianowicie o godność zawodową pielęgniarek, o której poprzedni ministrowie zdrowia w ostatniej dekadzie nie mówili. Najprawdopodobniej dlatego, że nie mieli o tym pojęcia (wyjąwszy znającego i szanującego ich pracę prof. Zembalę).
Człowiek tak jest skonstruowany, że może pracować niekiedy za mniejsze pieniądze w zamian za poczucie, że to, co robi, jest istotne, a on sam ma odczuwalną zawodową autonomię, co przekłada się na szacunek ze strony zwierzchników i współpracowników. Taka właśnie motywacja stoi za niezliczonymi decyzjami wyboru „fajniejszej pracy”, mimo niższej gaży.
Jeżeli spojrzeć na tak rozumianą godność zawodową pielęgniarek, to rzecz wygląda znacznie gorzej niż kwestia wynagrodzeń. Postaram się wykazać, że nie jest to czcza retoryka.
Po pierwsze – przyjmijmy atrybuty definiujące pracę niewolniczą. Ciężka, niejednokrotnie ponad wszelkie stosowne normy, za nieproporcjonalnie małe wynagrodzenie, ale pod dużą presją surowej kary w razie uchybień. Praca pielęgniarek we wszystko-jedno-której Rzeczypospolitej spełnia tą definicję.
Ponieważ dyrektorzy placówek medycznych muszą oszczędzać, obsady pielęgniarskie są niedostateczne. Konieczność oszczędzania wynika z nieadekwatnego finansowania procedur medycznych przez NFZ, ale także – nierzadko – z pogoni za zyskiem właścicieli placówek niepublicznych i kryminalnych wręcz błędów zarządzania w placówkach publicznych. Dyrektorzy wiedzą, że oszczędzanie na zespołach lekarskich prowadzi do konfliktów i odejść, a na zespołach pielęgniarskich jest znacznie bezpieczniejsze, wobec znacznie słabszego oporu tej grupy. Tną więc liczebność obsad pielęgniarskich, zwiększając tym samym poza granice absurdu zadania przypadające na jedną dyżurującą osobę. Nie baczą nawet na podstawowe bezpieczeństwo pacjentów. W razie pogorszenia się stanu jednego chorego w oddziale szpitalnym pozostali zostają bez opieki, bo fizycznie nie ma kto się nimi zająć. Ten stan rzeczy jest bezpośrednim następstwem działań minister Kopacz i ministra Arłukowicza. W rezultacie pielęgniarki skazane są a priori na to, że nie wypełnią swoich podstawowych zadań. Świadomość, że stworzone warunki nie pozwolą rzetelnie wykonać zaplanowanej pracy, jest oczywiście potężnym czynnikiem demotywującym.
Co więcej, pielęgniarka ma w naszym systemie – inaczej niż w wielu krajach tzw. cywilizacji północnej – pozostawać wyłącznie wykonawcą poleceń lekarskich. Prawo zakazuje jej samodzielnego podawania leków, a w większości przypadków – nawet wykonania defibrylacji, która jest przecież zabiegiem bezpośrednio ratującym życie.
„Pielęgniarka może mniej niż Goździkowa” – usłyszałem kiedyś od rozgoryczonej, znakomitej pielęgniarki kardiologicznej. Nie może nawet zlecić pacjentowi leków, które ten kupi sobie w aptece bez recepty, bez najmniejszej potrzeby uzasadnienia zakupu. Nawet jeżeli źródłem porady była przysłowiowa sąsiadka.
Szansę na zmianę w dobrym kierunku stworzyło rozporządzenie podpisane (po latach „leżakowania” u poprzedników) przez ministra Zembalę. Wyszczególniono w nim leki, produkty medyczne oraz procedury diagnostyczne, które może zaordynować pielęgniarka. Ma ono wejść w życie 1 stycznia 2016, ale istnieje jedna kluczowa przeszkoda.
Problem doskonale opisał zwolennik nowego rozporządzenia i zwiększania autonomii zawodowej pielęgniarek w ogóle, znakomity zabrzański kardiolog (nie czuję się upoważniony do podawania nazwisk): jeżeli lekarz pod czymś się podpisze, to oznacza to jednoznacznie, że przejmuje pełną odpowiedzialność za swoje decyzje i jest świadomy konsekwencji. Otóż w polskim systemie medyczno-prawnym nie wypracowano dotychczas analogicznych jednoznacznych zasad dla decyzji podejmowanych samodzielnie przez pielęgniarki. Za postępowanie pielęgniarki odpowiada wydający zlecenia lekarz. Oczywiście – oprócz udowodnionych błędów popełnionych przez nią wbrew lub niezależnie od lekarskich zaleceń. Dopóki nie zostanie stworzony spójny system prawny, regulujący kwestie odpowiedzialności pielęgniarek w warunkach zwiększającej się autonomii zawodowej, rozporządzenie podpisane przez profesora może niestety pozostać martwe.
Cytowana powyżej wypowiedź ministra zdrowia o przejmowaniu części obowiązków lekarskich przez pielęgniarki pozwala mieć nadzieję, że istotnie istnieje zamiar stworzenia takiego systemu. Teoretycznie rzecz biorąc, jeżeli jest intencja, to wykonanie powinno być sprawą nietrudną. Diabeł jednak tkwi w szczegółach – PiS wprawdzie przekonało nas, że potrafi błyskawicznie modyfikować prawo, ale w tym konkretnym przypadku niezwykle istotna będzie również jakość przyjętych regulacji. O ile bowiem Trybunał Konstytucyjny jest kwestią odległą dla większości obywateli naszego kraju, jak księżyce Marsa, to sprawność opieki zdrowotnej dotyczy potencjalnie każdego. Jej dalsze psucie może się politycznie zemścić. Dlatego obawiam się, że proces zwiększania autonomii zawodowej pielęgniarek może jeszcze trochę potrwać. A czas pracuje na naszą wspólną niekorzyść.
Nie jest również powiedziane, że wspomniane zwiększenie autonomii zostanie przyjęte przez środowisko pielęgniarskie jednoznacznie pozytywnie. Rozmawiając na ten temat z pielęgniarkami, często słyszę: znowu chcą nas w coś wrobić, za te same pieniądze. Bo od czasu odzyskania niepodległości pielęgniarki zostały tak przeczołgane przez kolejne rządy, że teraz trzeba potężnych dowodów dobrej woli, by nie tyle zaufały, co stały się mniej nieufne. Niewątpliwie konieczne są podwyżki. Nie te pozorne lub obiecane na mglistą przyszłość, ale istotne, a ponadto precyzyjnie określone co do ich wysokości i czasu realizacji. Na tym jednak nie koniec. Państwo musi zmienić swój stosunek do pielęgniarstwa w wielu aspektach.
Weźmy chociażby absurd pielęgniarskich specjalizacji. Lekarze za swoje kursy specjalizacyjne nie płacą. Znacznie gorzej zarabiające pielęgniarki w przeważającej części za swoje kursy płacić muszą same. Część z nich ma opłatę częściowo refundowaną przez Izby Pielęgniarskie, w niektórych przypadkach koszty były pokrywane z funduszy unijnych lub przez macierzyste szpitale, ale uważam, że w obecnym stanie rzeczy jakiekolwiek limitowanie finansowania edukacji pielęgniarek jest głębokim nieporozumieniem. Wiem, że to będzie kosztowało. Asymilacja zawodowa pielęgniarek z zagranicy też będzie.
Pielęgniarka cieszy się w Polsce nie tyle szacunkiem, ile pełnym niedowierzania podziwem: że ktoś chce wykonywać tak ciężki zawód na tak marnych warunkach. Inaczej mówiąc – patrzy się na nie jak na pozbawione rozsądku idealistki. Na Zachodzie pielęgniarki niekoniecznie zarabiają jak gwiazdy muzyki pop, ale z pewnością ich zarobki można nazwać godnymi, a prestiż zawodu nie ulega wątpliwości. Dlatego część adeptek i adeptów pielęgniarstwa nie zamierza po ukończeniu polskich szkół przepracować ani jednego dnia w Rzeczypospolitej. Wyjadą na Zachód, bo TAM jest to bardzo przyzwoity zawód. Zaś z kolejnych publikowanych danych wynika konsekwentnie, że liczba czynnych zawodowo pielęgniarek w Polsce wciąż spada.
Im później Pan Minister wdroży sensowny program restytucji polskiego pielęgniarstwa, tym większe będą jego koszty. Z drugiej jednak strony – PiS przyjęło na siebie bardzo kosztowne zobowiązania, więc na kolejny program może po prostu nie starczyć środków. Prawdopodobne jest zatem, że zwycięży podejście „pielęgniarki mogą zaczekać”, czyli – destrukcja z minionej dekady będzie trwała nadal. Mam nadzieję, że się mylę.
PS
Pan kaesjot: Człowiek może mieć swoje pasje. Nawet powinien. Pańską pasją jest profilaktyka, co nie jest niczym niewłaściwym. Niewłaściwe jest jednak (i to bardzo) kierowanie dyskusji ku profilaktyce, niezależnie od tego, jakiego tematu dotyczył komentowany post. Inaczej rzecz ujmując – w imię swojej pasji rozwala Pan dyskusję na ważne tematy, a to już jest trolling, którego tolerować nie zamierzam. Proszę o przemyślenie swojego postępowania, czyli udanie się do wirtualnego Klasztoru Trzeźwych Myśli – na najbliższe dwa miesiące. W tym czasie proszę powstrzymać się od komentowania postów na tym blogu, w przeciwnym wypadku będę musiał trwale Pana wykluczyć. Liczę na to, że przemyślenia będą owocne.
Panowie barnaba, mpn, JackT, snakeinweb: do tematu lekarzy rodzinnych, a także recept 75+ wrócimy jeszcze w tym roku, wówczas pozwolę sobie odnieść się do komentarzy Panów.
Komentarze
Zawsze byłem zwolennikiem wydzielenia w oddziałach szpitalnych leków zlecanych przez pielęgniarkę. Powód jest czysto praktyczny. Co najmniej 90% interwencji lekarskich to interwencje dotyczące:
1. Kłopotów z zaśnięciem
2. Bólu stawów lub bólu głowy
3. Zaparcia
W chwili obecnej zlecenie leku przeciwbólowego, nasennego lub przeczyszczającego leży w kompetencjach lekarza. Powiecie, przecież po to jest. To prawda, ale czy warto odrywać go od zajmowania się pacjentami, których życie i zdrowie jest zagrożone, by poszedł na drugi koniec oddziału zlecić paracetamol, który można kupić na każdej stacji benzynowej?
PiS przegoni za granicę resztę pielęgniarek i Szydło będzie musiała zakasać rękawy.
” O ile bowiem Trybunał Konstytucyjny jest kwestią odległą dla większości obywateli naszego kraju, jak księżyce Marsa, to sprawność opieki zdrowotnej dotyczy potencjalnie każdego.”
Zeslany na tulaczke po ksiezycach Marsa potomek Twardowskiego.
Slawomirski
Doktorze.
Obecny minister zdrowia, jako (współ)właściciel poradni POZ zwiekszając prawa pielegniarek działałby na własną (w jego rozumieniu) niekorzyść. po raz kolejny widze tu konflikt interesów.
Najpierw powinien sprzedać udziały w biznesie zdrowotnym, a potem zostać ministrem.
Tak, że prosze nie liczyć na poprawe sytuacji pielęgniarek
Jestem pielęgniarką właśnie po 45 latach pracy zostałam odesłana wbrew mojej woli na emeryturę i zasadniczo problem mnie nie dotyczy,ale postanowiłam jednak zabrać głos w dyskusji. Uważam,że pielęgniarki nie powinny wypisywać recept ,ponieważ jest to dodatkowe obciążenie biurokratyczne w ich pracy. Pacjent jeszcze bardziej straci, gdyż już obecnie przeciążone nadmiarem obowiązków pielęgniarki będą miały jeszcze mniej czasu na wykonanie swoich zadań. Co do argumentu , iż to podniesie prestiż pielęgniarki to moim zdaniem następny mit. Podniesienie prestiżu zawodu to temat na inną rozmowę.Jedyny zysk będzie jak zawsze po stronie lekarzy w oddziałach będą spać spokojnie, a w opiece ambulatoryjnej będą mogli szybciej pójść do domu, następnej placówki lub do swojego prywatnego gabinetu.
Wszystko sprowadza się do t.zw. środków czyli pieniądza.
Przy ograniczonych środkach na zdrowie poprawa jednej grupy, pielęgniarek, wiąże sie z koniecznością pogorszenia innych.
Likwidacja pozycji dyrektora, zastępca równie dobrze i za mniejsze pieniądze będzie zarządzał, pozwoli na zatrudnienie kilku pielęgniarek. Przy okazji podniesie się też prestiż zawodu gdyż poprawią się proporcje płacy pielęgniarek do średniej danego szpitala.
Cos wspominalem o konflikcie interesów u ministra.
Ryba psuje sie od głowy.
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,19380391,radio-zet-nowe-standardy-w-mz-ekspert-ds-kontroli-lekow.html?lokale=local#BoxNewsImg
A pamietacie restauracyjne rozmowy Piechy z przedstawicielami firm farmaceutycznych ?
Witam serdecznie!
Na początek może się przedstawię: Karolina, licencjat pielęgniarstwa, od maja br. w zawodzie W IRLANDII, od stycznia 2016 W POLSCE. Tak, wróciłam.
Anegdotka: Około tydzień temu poszłam porozmawiać z Panią Oddziałową oddziału, na którym planuję podjąć pracę. Wiecie, jak się lekarze zdziwili, kiedy się zorientowali, że jestem PIELĘGNIARKĄ, KTÓRA WRÓCIŁA Z ZAGRANICY? Ta radość… 😉
Ja się zgadzam z założeniami powyższego artukułu.
Podwyżki? Nie było. 400zł brutto brutto w formie dodatku trudno nazwać podwyżką.
Płatne specjalizacje? Idąc na rozmowę z Panią Oddziałową, przygotowałam zestaw pytań niezbędnych. Między innymi: jakie kursy będą mi potrzebne do pracy na oddziale, bym swobodnie i „z klasą” (czyt.: świadoma ewentualnych niepożądanych konsekwencji moich działań) mogła wykonywać przydzielone mi zadania. Litania: kurs leczenia ran, kurs wykonywania i interpretacji zapisu EKG… I kilka innych. Ok. „Zamejlowałam” do znanej mi placówki edukacyjnej w tym zakresie o koszta wybranych kursów. EKG – 600zł, leczenie ran – blisko 1000zł… A moja wypłata? 2000zł brutto przez najbliższe 5 lat, 2100zł brutto po tym czasie. No i dodatek 400zł brutto brutto (o ile w styczniu się jeszcze załapię ;)).
W ramach ciekawostki: oferta pracy w szanowanej restauracji McDonald’s. 2000zł brutto 🙂 i to nie jest żart!
Wypisywanie recept przez pielęgniarki? Pewnie w jakiś sposób podniesie to prestiż zawodu i pielęgniarki będą mogły z tego faktu czerpać korzyści (patrz: przedstawiciele firm farmaceutycznych będą zgłaszać się również do pielęgniarek, w zamian coś zaoferują). Druga, wspomniana już strona medalu? Papierologia do kwadratu i kwadratowe głowy pielęgniarek od myślenia i pisania. Na dzień dzisiejszy (masło maślane?) pielęgniarki będą musiały ukończyć dodatkowy kurs, by te recepty wypisywać/kontynuować lekarskie zlecenie (w zależności od stopnia ukończonych studiów różne kursy i różne uprawnienia) – tak zrozumiałam 😉 I ten kurs to jest dobry pomysł. Jednak wracamy do tematu akapitu powyżej: ktoś musi za ten kurs zapłacić!
Osobiście jestem ZA ordynowaniem leków przez pielęgniarki, ale później! Nie z tą liczbą pielęgniarek w Polsce, nie za te pieniądze, nie bez dodatkowego wynagrodzenia na extra obowiązek, nie bez jasnych regulacji prawnych n/t odpowiedzialności… Najpierw niech się ureguluje sytuacja pielęgniarek z tym co mamy.
Pozdrawiam serdecznie!
odp. do wwzetka13
Droga Koleżnanko – o wpisywanie recept postulowały same pielęgniarki, a nie lekarze, dlatego nie widzę tu wyłącznie niekorzystne stron tych zmian. Wypisywanie recept nie jest dedykowane wszystkim pielęgniarkom, głównie tym środowiskowym, dla których niewątpliwe jest to wielkie ułatwienie. Nie chcesz wypisywać recept nie idź na kurs, ale odmawiaj to tym którym to ułatwi pracę, może nie wszystkie pielęgniarki mają takie złe doświadczenia z lekarzami jak Ty. Pielęgniarki w POZ dotychczas i tak wypisywały recepty, tylko po pieczątkę musiały biegać do lekarza, dlaczego odmawiać im postawienia własnej? Zanim coś zanegujesz powinnaś zaznajomić się z tematyką, a mianowicie za granicą wypisywanie recept przez pielęgniarki nie jest niczym nowym, dlaczego pielęgniarki z Polski nie mogły by tego robić? Nie dajmy sobie wmówić, że jest to zemsta lekarzy, przecież niektórzy lekarze wręcz bronią się przed podziałem pewnych obowiązków z pielęgniarkami, bo uważają, że recepta jest atrybutem wyłącznie lekarza, nawet na …pieluchomajtki. Każda zmiana niesie za sobą obawy, ale jeżeli nic się nie zmieni to będziemy stały w miejscu, bez szacunku, bez pieniędzy, bez wiary i nadziei, że coś zaczyna się zmieniać, a czy na niekorzyść to nie przesądzajmy jeżeli jeszcze się nie wydarzyło
@wwzetka13 – widzę, że jedyne, co udało się ministrowi, to skłócenie pielęgniarek z lekarzami.
Jak pisałem- dziś praca wygląda tak: pacjent zgłasza pielęgniarce (bo lekarz jest z reguły jeden na kilka oddziałów i Izbę Przyjęć, więc notorycznie go w oddziale nie ma), że nie może zasnąć. Pielęgniarka samodzielnie nie może podać nawet kropli walerianowych, więc szuka lekarza, dla którego wezwanie do bezsenności ma ostatni możliwy priorytet. Przychodzi więc po dwóch godzinach, wpisuje w papiery krople walerianowe. Pielęgniarka wyciąga je z szafki, idzie do pacjenta, który albo już smacznie śpi, albo dzieli się zjadliwym komentarzem na temat kompetencji pielęgniarki i działania opieki zdrowotnej w ogóle, a szpitala w szczególności.
Gdzie tu sens, gdzie logika?
Robota dla pielęgniarki jest podwójna, bo zamiast dać choremu krople walerianowe traci czas na poszukiwanie lekarza, a często spotyka się z „miłym” komentarzem „będę miał czas, to przyjdę, mam tu naprawdę chorych, więc proszę mi nie zawracać głowy głupotami”.
Zysk ma jedynie dyrektor szpitala: lekarz jest wkurzony na pielęgniarkę, pielęgniarka na lekarza, więc na pewno nie dogadają się między sobą i będzie można napuścić jednych na drugich.
A jak to wygląda w pomocy doraźnej? Ano zwyczajnie- wkurzony lekarz, długa kolejka katarów, bólów pleców, przeziębień i biegunek i pielęgniarka zdegradowana do funkcji ochroniarza-rejestratorki, dla której wykonanie zastrzyku to prawdziwe święto (EKG teoretycznie zdarza się częściej, ale… nie każda pielęgniarka potrafi je wykonać!).
Zresztą lista leków, które pielęgniarka może wypisać na recepcie jest tak ograniczona, że całe przedsięwzięcie jest kompletną fikcją. A istnieją kraje, w którym to właśnie pielęgniarki wykonują odpowiednik naszego „przedłużenia recept”. Lekarzy jest mało, ich czas jest zbyt cenny, by marnować go na biurokrację.
Rząd nie ma pieniędzy na podwyżki dla nikogo, musi wypłacić górnikom 14 pensję. Pielęgniarki powinny odejść od łóżek na dwa tygodnie, wtedy zobaczyli byśmy który zawód jest ważniejszy.
Pozdrawiam serdecznie wszystkie pielęgniarki za ich niedocenione poświęcenie.
JackT
22 grudnia o godz. 6:43 31180
Zastanawiam się, czy w styczniu bedzie powtórka z rozrywki w wykonaniu lekarzy „rodzinnych”.
@barnaba
21 grudnia o godz. 22:22
Są kraje, gdzie pacjent w szpitalu nie musi dzwonić po pielęgniarkę, żeby się poskarżyć, że nie może zasnąć. Fenomen bezsenności jest bowiem znany i w arsenale oddziałowym są na to odpowiednie środki. Pielęgniarka przynosi wieczorem rutynowo tabletkę nasenną, a pacjent zażywa ją wedle uznania.
Zapotrzebowanie na środki przeciwbólowe ustalane jest na bieżąco i pielęgniarka dysponuje od paracetamolu do morfiny całym szeregiem możliwości bez fatygowania lekarza i doprowadzania pacjenta do bezsilnej wściekłości i wycia z bólu. Indykację ustala się np. po zabiegu, wedle znanych procedur, a zastosowane środki pielęgniarka notuje w karcie pacjenta.
Wszystko jest kwestią organizacji, kwalifikacji i zaufania.
@pielęgniarka Karolina
Jestem bardzo ciekaw Pani refleksji i za kilka miesięcy porównania warunków pracy. Oczywiście jest wiele powodów, dla których można wracać. Ja również… choć już w zasadzie nie również – mieszkam w Irlandii i obecnie reprezentuję jeden z dublińskich domów opieki w zakresie rekrutacji pielęgniarek.
Trudno mówić o jakiejkolwiek porównywalności warunków przy stawce 19 EUR/h plus 2000 EUR bonusu, wyższych stawek za nocki itd., co daje ponad 41 000 EUR rocznie. Przy takich stawkach można (nawet zakładając powrót za jakiś czas do kraju) odłożyć 700-1000 EUR miesięcznie, a jeśli pracuje się tyle nadgodzin, co pielęgniarki w Polsce, to nawet więcej.
Bardzo chętnie poznam Pani motywację do powrotu, o ile to możliwe: PielegniarkaNazareth@gmail.com.
Wesołych Świąt Panu Doktorowi i Blogowiczom 🙂
Jestem obecnie na trzecim roku pielęgniarstwa na Uniwersytecie Medycznym w jednym z większych miast w Polsce. Bardzo mi się podoba ta praca i chciałabym ją wykonywać, jednak wszelkie medialne doniesienia i opinie starszych koleżanek na temat warunków w Polsce mnie przerażają. I odpowiadają zdecydowanie temu, co Pan napisał: „Ciężka, niejednokrotnie ponad wszelkie stosowne normy, za nieproporcjonalnie małe wynagrodzenie, ale pod dużą presją surowej kary w razie uchybień. Praca pielęgniarek we wszystko-jedno-której Rzeczypospolitej spełnia tą definicję.” Poważnie myślę nad wyjazdem za granicę, rozważam zapisanie się po studiach do program Curaswiss. Czy któraś z wypowiadających się tu osób ma doświadczenie z w.w. programem? Albo z pracą w sektorze medycznym w Szwajcarii? Poszukuję wszelkich, cennych informacji na ten temat.