Chwila oddechu od Klauzuli: znachor na Pikniku
Bardzo dziękuję za komentarze, które pojawiły się tu w ostatnich tygodniach. Na niektóre czuję się w obowiązku odpowiedzieć. Zacznijmy od tych, sprzed sprawy Klauzuli.
Pan Hu hu zadał serię istotnych pytań do tekstu o znachorach:
Co rozumie Pan pod pojęciem „znachor” i jaki jest Pana stosunek do kolegów po fachu używających także (nie zamiast!) metod spoza oficjalnego wykazu terapii?
Co rozumie Pan pod pojęciem „medycyna alternatywna/niekonwencjonalna”? Czy nie jest tak, że wszelkie nowatorskie metody w medycynie – mniej więcej od 200 lat jej istnienia w nowoczesnym kształcie – były/są traktowane jako „niekonwencjonalne”? Bo ktoś, kto zaczyna uskuteczniać np. nowy typ operacji czy chemioterapii, robi to w ciemno: żadne ciała, żadne fantomy i symulacje komputerowe nie są polem, gdzie można orzekać o skuteczności i bezpieczeństwie danego typu operacji czy leków. Notabene chętnie przeczytam prace dowodzące np. potwierdzenia skuteczności mastectomii czy cholecystoctomii z podwójnie ślepą próbą.
Definicja znachora będzie moja subiektywna, za co przepraszam, ale inaczej się nie da. Składa się z dwóch ważnych punktów, spełnienie obydwu jest tu konieczne: 1. udziela porad medycznych, nie mając profesjonalnego wykształcenia, 2. radzi, lub żąda, żeby stosując jego/jej metody nie nawiązywać kontaktu z przedstawicielami medycyny klasycznej i nie stosować się od wydanych przez nich zaleceń terapeutycznych lub diagnostycznych. Jeżeli spełniony jest tylko warunek pierwszy, to mamy do czynienia z bardziej lub mniej życzliwą medyczną poradą towarzyską. Takie sytuacje zdarzają się powszechnie i należą do naszej codzienności. Jeżeli spełniony jest wyłącznie warunek drugi, to jest prawie tak samo. Rada: „nie słuchaj żadnych lekarzy”, również nie jest zupełną egzotyką.
Może warto zastanowić się w takiej sytuacji, czy osoba doradzająca nie prezentuje nieco specyficznej psychiki. Z kolei doradzanie, by w trudnej sytuacji spróbować znaleźć innego lekarza lub zasięgnąć innej opinii, to już czysta życzliwość.
Mój stosunek do kolegów po fachu używających także (nie zamiast!) metod spoza oficjalnego wykazu terapii jest jak najbardziej pozytywny. Na przykład wiele leków ziołowych ma wielowiekową tradycję stosowania i nie ma powodu, by zapomnieć o nich w łagodnych kłopotach zdrowotnych. Poza tym wiele metod uważanych za drugorzędne staje się podstawą oficjalnie uznanych terapii. Chociażby – aktywność fizyczna, nawet w formie spacerów. Rzecz w tym, by nie przeoczyć momentu, gdy trzeba przejść do bardziej agresywnej diagnostyki, a następnie – leczenia.
Medycyna alternatywna/niekonwencjonalna to taka, która nie mieści się w żadnych oficjalnych wytycznych. Jak już wspomniałem – nie musi być szkodliwa. Jak każde rozsądnie używane narzędzie.
Co do tego, że rutynowe dzisiaj metody były kiedyś medycyną alternatywną, ma Pan absolutną rację. Na przykład jakiekolwiek próby zabiegów chirurgicznych na sercu uważane były za niewybaczalny błąd. Jest również prawdą, że żadne teoretyczne modelowanie nie zastąpiło obserwacji skuteczności metody w naturze. Najpoważniejsze problemy to najczęściej te, których w tym modelowaniu nie uwzględniono, lub nie doceniono.
Niektóre metody terapeutyczne nie mogą być poddane badaniom typu podwójnie ślepa próba – choćby ze względów etycznych. Mamy jednak rejestry i badania retrospektywne. Możemy po pewnym czasie zweryfikować nasze poglądy, śledząc losy pacjentów. Wnioski bywają zaskakujące, nie tylko in minus.
Z kolei Pan Jędrzej zapytał: „Czy był ktoś na pikniku? Będzie jakaś relacja z tego eventu na blogu?”. Dla ułatwienia przypomnę, że chodziło o 18. Piknik Naukowy Centrum Nauki Kopernik i Polskiego Radia, który odbył się 31 maja na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Oczywiście nie mam pojęcia, czy ktoś z Czytelników i Komentatorów tego bloga był na pikniku. Dlatego relacja tylko moja – siłą rzeczy skandalicznie wycinkowa i nieobiektywna.
Piknik trwał 9 godzin. Organizatorzy ocenili frekwencję na ok. 150 tysięcy odwiedzających.
Moment otwarcia bram Stadionu:
…a potem było mniej więcej tak:
Tak jak obiecałem, można było przyjrzeć się z bliska protezom zastawek serca, zarówno biologicznym:
… jak i sztucznym:
Można było ich dotknąć:
Można było obejrzeć pompy insulinowe…
… oraz sposób ich podłączania…
A także stymulatory serca:
Tymczasem w strefie zawodniczej Stadionu (do której na co dzień zwiedzający nie mają dostępu) znajdowały się stoiska cieszące się dużym zainteresowaniem…
… między innymi pokój symulatorów. Można tam było obejrzeć (i pod nadzorem wykonać samodzielnie) zabiegi na tętnicach…
…oraz wszczepienie układu stymulującego serce albo wszczepialnego-kardiowertera-stymulatora (ICD). Na tym zdjęciu widać moment kalibracji symulatora przed pokazami, dlatego salka jest pusta:
W tej samej salce znajdowała się neuronawigacja – urządzenie do skomplikowanych operacji neurochirurgicznych. Neuronawigacja pokazuje umiejscowienie zmiany chorobowej oraz położenie narzędzia neurochirurgicznego wewnątrz czaszki. Obserwując jej ekran, neurochirurg może wykonywać zabieg bardzo precyzyjnie. Do dyspozycji była sztuczna głowa, na której zwiedzający mogli przekonać się o zaletach tej technologii (pierwsze zdjęcie – moment instalacji przed pokazami):
Mam nadzieję, że zachęciłem Państwa do odwiedzenia Pikniku w przyszłym roku. Niebawem dalsza część odpowiedzi na komentarze.
Fotografie: Martyna Popielarz (Fot.: 1, 3-8, 10-12), Małgorzata Dąbrowska-Frelek (Fot.: 2, 9, 13, 14)
Komentarze
Szanowny Panie Doktorze, serdecznie dziękuję. Jak widzę, mamy: Pan jako fachowiec i ja jako laik – zaskakująco zbieżne zdania w poruszonych kwestiach.
Nie ma to jak przeczytać dobry artykuł, napisany z głową, przy kawie 🙂
Bardzo mądry artykuł; dziękuję.
A na marginesie o szamaństwie – byłam kiedyś na wykładzie i pokazie lekarza z z dalekiej, wschodniej Syberii – Jerofiejewa, imienia nie pamiętam, który mówił o wykorzystywaniu w pracy niektórych technik szamańskich. Pokazano film, na którym szaman zawodził, mamrotał, uderzał w bębenek, dzwonił dzwoneczkami, tańczył wokół nieprzytomnie wrzeszczącej rodzącej, a kobieta powoli rozluźniała się, głęboko oddychała i w pół godziny urodziła zdrowe niemowlę. Pan Jerofiejew mówił, że przeanalizowano takie przypadki. Mówił, że ta technika zmodyfikowana pod szpitalne warunki jest ogromnie pomocna w opanowaniu zespołu lękowo – bólowego u rodzących, dzieci w zabiegach stomatologicznych , pacjentów przed pobraniem np płynu mózgowo – rdzeniowego – czyli tam, gdzie pacjent jest bardzo przerażony, na dodatek doświadcza bólu, zaczyna krzyczeć i w końcu cały jest krzykiem, a terapia idzie w kąt. Dalszy ciąg filmu pokazywał wykorzystanie tej techniki w klinice w Nowosybirsku. Ciężko pokaleczony 10-latek bronił się rozpaczliwie przed zabiegiem, a najpierw czyjąś ręką ze strzykawką, troje personelu nie dawało rady. Na czyjś znak do chłopca podeszła starsza pielęgniarka – stanęła o jakieś 1,5 m przed wrzeszczącym, skulonym dzieciakiem, w wyciągniętej ręce miała łańcuszek zdjęty z własnej szyi z jakąś błyszczącą zawieszką, któr wolno kołysała w obydwie strony, a przy tym cichutko, jak mantrę powtarzała, że już dobrze, już nic nie boli, jest cicho i bezpiecznie, trzeba tylko opatrzyć biedną nogę, ale już dobrze… To trwało jakieś 7 minut; w międzyczasie ktoś wykonał injekcję, chyba przez dziecko w ogóle nie zauważoną, a potem można już było wykonać konieczne zabiegi.
Muszę przyznać, że z zainteresowaniem oglądaliśmy film, a dr Jerofiejew mówił, że wiele się nauczył od szamanów i ceni sobie ich opinie w niektórych przypadkach. W końcu jakoś sobie radzili prze tysiące lat z taką woedzą i umiejętnościami, jakie były dostępne. Teraz sami kierują poważnie chorych współplemieńców do „miejskich doktorów”.
Jaruta
Jestem laikiem, ale odnosze wrażenie, że znaczna część choroby siedzi w „głowie” pacjenta.