Koniec historii stetoskopu?
Wiele wskazuje na to, że w powyższym stwierdzeniu coś jest, skoro uczyniono je tytułem jednej z głównych sesji podczas ogromnego (prawie 27 500 uczestników), tegorocznego Europejskiego Kongresu Kardiologicznego. Po ponad 200 latach powszechnego stosowania w diagnostyce kardiologicznej zostanie najprawdopodobniej zastąpiony, w niedługiej przyszłości, przez kieszonkowe echokardiografy, czyli ultrasonografy do badania serca.
Historia stetoskopu rozpoczęła się w pierwszych latach XIX wieku. Zrewolucjonizował on technikę osłuchiwania serca i płuc – przedtem lekarz przytykał ucho bezpośrednio do klatki piersiowej osoby badanej. Pierwsze stetoskopy były drewnianymi, lejkowatymi rurkami. Potem pomiędzy końcówki wstawiono elastyczny przewód, potem powstał stetoskop dwuuszny, potem dodano membranę i mamy już postać dzisiejszą.
Dlaczego stetoskop straci znaczną część swojego zastosowania? Ponieważ kieszonkowy ultrasonograf pokazuje nam to, co usiłujemy przy pomocy stetoskopu jedynie wydedukować. Stetoskop pozwala nam usłyszeć tony serca, wywołane sekwencyjnym zamykaniem się jego zastawek. Pozwala również słyszeć szmery serca, spowodowane przez nieprawidłowy przepływ krwi – kiedy przeciska się ona przez zwężoną zastawkę, lub cofa się przez nieszczelną. Na podstawie lokalizacji szmeru, oraz sekwencji zjawisk osłuchowych dedukujemy, z jaką patologią mamy do czynienia. Kiedyś był to szczyt możliwości diagnostyki kardiologicznej, razem z określaniem granic serca przy pomocy opukiwania. Potem wprowadzono badanie radiologiczne, które pozwoliło ocenić znacznie precyzyjniej sylwetkę serca i z jej nieprawidłowości – łącząc je z wynikami osłuchiwania – wnioskować o chorobie. W końcowych dekadach dwudziestego wieku nieporównywalnie dokładniejszych informacji o pracy serca zaczęła dostarczać ultrasonografia. Dzięki niej znamy wygląd i funkcję każdej z zastawek, oraz wygląd i pracę każdej z jam serca. Widzimy i mierzymy przepływy, zamiast pośrednio i bardzo orientacyjnie o nich wnioskować.
Przez długi czas ultrasonografy były jednak sporymi urządzeniami, funkcjonującymi stacjonarnie w gabinetach, ale nie tak dawno temu pojawiły się laptopy i oczywiście stały się podstawą kolejnej generacji ultrasonografów. Były łatwiej przenośne, ale jednak nie podręczne. Teraz przyszła kolej na ultrasonografy kieszonkowe. Najmniejsze z nich ważą niecałe 400 gramów i mają 3,5 calowy ekran. Barierą jest obecnie cena. W USA pojawiło się już jednak oprogramowanie pozwalające przekształcić popularnego smartfona, po dołączeniu do niego dedykowanej głowicy ultrasonograficznej, w kieszonkowy ultrasonograf. Cena jest znacznie bardziej zachęcająca. Ma to znaczenie o tyle, że badanie przy pomocy kieszonkowego ultrasonografu nie jest i zapewne nie będzie refundowane, ani w USA, ani w Unii Europejskiej, ponieważ ma znaczenie orientacyjne. W przypadku wykrycia, lub podejrzenia, jakichkolwiek nieprawidłowości należy wykonać pełne badanie echokardiograficzne. Rola kieszonkowego echokardiografu polega na tym, by jeszcze bardziej – w porównaniu z tradycyjnym osłuchiwaniem serca – zmniejszyć ryzyko nierozpoznania istotnej choroby podczas wstępnego badania lekarskiego. Może on oddać nieocenione usługi zwłaszcza w sytuacjach naglących, oraz podczas badania pacjentów poza szpitalem. Niestety, w takich sytuacjach wciąż nie potrafimy zastąpić stetoskopu, jako narzędzia do osłuchiwaniu płuc. Macie zatem państwo szanse zobaczyć niebawem lekarzy z ultranowoczesnym mini-ultrasonografem w jednej kieszeni, a poczciwym stetoskopem – w drugiej.
Komentarze
Muszę przyznać, ze jest to ciekawy opis historii stetoskopu.
Z tą nowoczesnością bywa różnie. Na świecie ukazuje się wiele nowinek, lecz tylko jednostkowe przypadki otrzymują „dalsze życie”.
Smartfony na dobre zadomowiły się w naszych kieszeniach i torebkach, więc być może ten mini ultrasonograf też stanie się popularnym narzędziem w praktyce lekarskiej. Posiada jeden duży plus w postaci bardzo dokładnego „opisu” pracy serca.
Jako człowiek po sercowym przejściu, jestem za stosowaniem takiego urządzenia, choć stetoskop, jak Pan pisze, jeszcze długo nie zniknie z szyi lekarza. Chociaż będzie nam pacjentom trochę smutno, gdyż nie wyobrażamy sobie lekarza bez stetoskopu. No cóż, czasy zmieniają się powoli.
Myślę, że stetoskop pozostanie jako atrybut lekarza, przecież z ultrasonografem paradować po szpitalu nie będzie, nie jest taki seksowny:)))
Ach, ten cyfrowy świat 🙂 Jeśli chodzi np. o ciśnieniomierze, słyszałam od kilku już pracowników służby zdrowia, że stare dobre z „gruszką” do dmuchania i tarczą do odczytu dają dużo bardziej wiarygodne pomiary. Podobnie cyfrowe termometry. Ale może to kwestia udoskonalenia? Oby.
Ha, cyfrowe termometry! W ogóle nie wiadomo, czy wierzyć w ich wskazania. Przechowuję w domu stary, rtęciowy i strzegę go jak oka w głowie 🙂
@ovana, Marit
„dobre, bo stare”
Niestey, ale podejrzewam syndrom polskiego „kupić hardware, ukraść software”. Występującego tutaj w wersji „kupić hardware a reszta jakoś to będzie”.
Każde urządzenie wykorzystywane do pomiarów musi być regularnie kalibrowane. To wymaga wykwalifikowanego personelu i/lub specjalistycznych firm. I jedno i drugie kosztuje. Kalibracja zapewnia zaufanie do pomiarów śrub w fabryce a co dopiero sygnałów ludzkiego ciała, na podstawie których lekarz ma oprzeć diagnozę. Na fabrykach (dodam: na głupich fabrykach) jakość produkcji „muszą wymusić” mądrzy odbiorcy metodami różnych ISO-podobnych systemów kontroli jakości. Na „glupiej służbie zdrowia” robi to pacjent za pomocą prawnika i wysokich odszkodowań w sądzie. „Mądra służba zdrowia” nie czeka na sprawy w sądach bo wie, że każdy nieco bardziej skomplikowany miernik musi być kalibrowany w regularnych odstępach czasu a nie tylko raz przy swoich narodzinach w fabryce.
Nawet termometr rtęciowy może wskazywać błędnie gdy jego rtęć „rozbiegnie się” w kilka malutkich słupków odseparowanych powietrzem. Jego niewątpliwą zaletą jest prostota „resetowania” przez potrząsanie.
Im bardziej skomplikowane narzędzia tym wyższa musi być kultura ich obsługi i, niestety, koszt tejże obsługi. Szpital, decydujący się na zakup jakiegoś diagnostycznego urządzenia musi tak planować zakup, aby w posiadanym budżecie nie tylko zmieścić cenę zakupu ale jeszcze całą jego obsługę, w czym mieścić się powinna także okresowa kalibracja.
Jak lekarze zaczną latać z taniutkimi czujnikami ciśnienia gadającymi do telefonów,- nigdy nie kalibrowanymi i nie testowanymi, to ładnie będziemy wyglądali.
Ciekaw jestem także reakcji producentów telefonów na potencjalną odpowiedzialność prawną powstałą przez wykorzystanie ich produktów – nigdy nie projektowanych w standardach medycznych – w przypadkach błędnych diagnoz skutkujących czymś negatywnym dla życia czy zdrowia pacjenta. Już nie mówiąc o producentach czujniczków mających być źródłami sygnałów.
Albo otwiera się całkiem nowe pole w technice biomedycznej, które wymusi rewolucję na linii lekarz-pacjent-prawnik przez rewolucję w prawie o odszkodowaniach („Tort Law”) i rzeczywiście da masę tańszych urządzeń albo te nowinki zginą przywalone milionowymi wyrokami po pierwszej „wpadce”.
oczywiście przez „czujniczek” rozumiem jakikolwiek transducer, nie tylko czujnik ciśnienia