Tragedia na Giewoncie musiała się zdarzyć, bo solidnie na nią pracowano
Pierwsza analiza zdarzeń związanych z tragiczną w skutkach burzą na Giewoncie skłania do wysunięcia dwóch wniosków. Po pierwsze: to musiało się wydarzyć. Po drugie: kolejne dramaty są tylko kwestią czasu.
Śmierć i obrażenia wielu turystów przebywających podczas burzy na szczycie Giewontu i w bezpośrednim jego sąsiedztwie nie powinny były się zdarzyć, ale to, że się wydarzyły, nie powinno nikogo zaskoczyć. Na przestrzeni ostatnich lat zmienił się bowiem profil mentalny turystów odwiedzających Tatry, a w każdym razie istotnej ich części.
Myślę, że można nazwać to zjawisko bomisizmem. Od: bo mi się [należy]. Bez oglądania się na kogokolwiek innego i cokolwiek innego. Zwłaszcza bez brania pod uwagę, że w górach cokolwiek może pójść źle. Istniało zatem prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że taki sposób (że tak zażartuję) myślenia doprowadzi kiedyś do tragedii. Potrzebny był tylko czynnik wyzwalający. Okazała się nim burza nad Giewontem.
Z moich obserwacji, ale także z rozmów ze znajomymi ratownikami TOPR, wynika niezbicie, że brak elementarnego krytycyzmu wśród znacznej części turystów górskich nie rozpoczął się w sierpniu 2019 r. To zjawisko, które wszyscy znamy od lat. Najprostsze przykłady? Późne wyjścia w wysokie góry, w porze niedającej szansy, żeby wrócić przed zmierzchem. Skandalicznie niedostosowany ekwipunek, zwłaszcza buty (legendarne już klapki i adidasy, niegdyś chodaki), ale też inne elementy ubrania. Ewidentny brak kalkulacji sił uczestników wycieczek, zwłaszcza dzieci, ale nie tylko.
Kolejnym elementem górskiego bomisizmu (bo mamy jeszcze bomisizm drogowy, plażowy i wiele innych) jest brak rozumienia gór i zjawisk przyrody, ale również praw meteorologii. Szczególnie wzruszające są dla mnie oskarżenia w internecie, że nie było tam ostrzeżeń przed burzą, nie rozsyłano też ostrzegawczych esemesów.
A gdyby były, to co? Jedna z osób – przewodnik – usłyszawszy pierwsze pomruki burzy, zaczął ze swoją grupą schodzić, ostrzegając napotkane po drodze osoby, że słychać nadchodzącą burzę. Słyszał odpowiedzi typu: „Może zdążymy?” albo „Może przejdzie bokiem?”. To co – na SMS o burzy wszyscy rzuciliby się ku wylotowi szlaku? Pozwalam sobie wątpić.
Poza tym co z tego, że nie było ostrzeżeń? Były prognozy o możliwości burz w tym rejonie. Czyli należało zachować czujność. Zwłaszcza w okolicy Giewontu. Z relacji można się dowiedzieć, że burza przyszła szybko, ale dała czas na zejście poniżej szczytu tym, którzy zechcieli spojrzeć w niebo oraz usłyszeć jej pomruki. A pozostali? Czekali, aż na niebie wyświetli się komunikat w rodzaju: „To już naprawdę burza. Uciekaj powoli, żeby nie wzbudzać paniki!”?
Zastanówmy się przez chwilę: poprzednie masowe porażenia na Giewoncie miały miejsce kilka dziesięcioleci temu. Przez wiele następnych lat takich wydarzeń nie było mimo braku ostrzeżeń internetowych czy esemesowych. Bo jedno i drugie narzędzie najzwyczajniej w świecie jeszcze nie istniało. Po prostu każdy z nas – wielu tysięcy turystów chodzących po Tatrach – wiedział, że jeżeli jest w górnych ich partiach i pogoda ZACZYNA SIĘ krzaczyć, to trzeba możliwie bezzwłocznie rozpocząć zdecydowany odwrót w dół szlaków. A o tym, że w czasie burzy zwłaszcza Giewontu trzeba unikać, wiedziały nawet żółtodzioby tatrzańskiej turystyki.
Z drugiej strony porażający brak pokory wobec zjawisk przyrodniczych widać nie tylko w górach.
Z trzeciej – pogoda w ostatnich latach staje się coraz bardziej dynamiczna. W górach nie trzeba burzy, żeby skończyło się licznymi ofiarami. Wystarczy gigantyczna ulewa lub gęsta mgła. Zwłaszcza jeśli jednemu lub drugiemu zjawisku towarzyszyć będzie istotny spadek temperatury.
Tak przy okazji – z brakiem pokory wobec przyrody idzie porażający brak szacunku dla ratowników górskich. Pozwalam sobie przypomnieć Państwu tekst dotyczący powodów wezwania helikoptera TOPR, który opublikowałem po rozmowach z ratownikami siedem lat temu. Nic się od tego czasu nie zmieniło. Jest może nawet jeszcze gorzej.
Zwłaszcza że idący w góry bez cienia zastanowienia nad szczegółami wyprawy czują się bezkarni, bo za akcję ratowników, nawet z użyciem śmigłowca, nie zapłacą ani grosza. Stąd wezwania do zmęczonej żony, które zdarzały się i kiedyś, i teraz.
Jest jeszcze jeden element tego, co zdarzyło się na Giewoncie, stosunkowo mało omawiany, bo związany z burzą jedynie pośrednio. Jeżeli dobrze zrozumiałem wypowiedzi ratowników, to większość z bezprecedensowo wysokiej liczby rannych odniosła obrażenia nie w wyniku uderzenia pioruna, ale z powodu następstw paniki na szczycie. To również w pewnym stopniu odzwierciedla stan mentalny znajdujących się tam turystów: wejść na górę za wszelką cenę, a jeżeli będzie niedobrze, to uciekać, nie bacząc na bezpieczeństwo innych i własne.
Co można zrobić, żeby zapobiec kolejnym, zwłaszcza masowym dramatom? Niewiele, ale to nie znaczy, że nic.
Wprowadzić odpłatność za akcje ratownicze wzorem słowackiej Horskiej Sluzby. Jej wysokość powinna odzwierciedlać wszystkie rzeczywiste koszty akcji. Czyli tanio nie będzie.
Wprowadzić ubezpieczenia w możliwie przystępnej cenie, które posiadających je turystów zwalniałyby od płacenia za akcję ratowniczą, gdyby jej potrzebowali. Oczywiście ważne by tu były klauzule wykluczenia. Na przykład że osoba, która jest pijana na szlaku, nie skorzysta z dobrodziejstw ubezpieczenia, nawet jeżeli je wykupiła. To samo powinno dotyczyć rażąco niewłaściwego ekwipunku, np. skutków urazu spowodowanego upadkiem osoby, która w wysokie Tatry poszła w klapkach.
Dlaczego tak? Bo mam mocne przekonanie, że narcystyczni klapkowco-adidasowcy nie chcą zadać sobie trudu zrozumienia przyrody, ale groźba poniesienia bardzo wysokich kosztów do nich przemówi.
Co jeszcze warto zrobić? Wprowadzić zamknięcia szlaków lub ich fragmentów, jeżeli warunki zostaną uznane przez TOPR za niebezpieczne. Oczywiście nie roi mi się marnowanie sił ratowników na latanie z barierkami czy taśmami odgradzającymi. Żyjemy w czasach internetu i tam właśnie jest miejsce na komunikaty o wyłączeniach dostępności szlaków.
A jeżeli ktoś ten zakaz wstępu zlekceważy? Wtedy, jeżeli zajdzie konieczność akcji ratowniczej, to odpłatność za nią wyniesie krotność postulowanej wyżej opłaty podstawowej za działania ratowników. Zaś w przypadkach, gdy warunki w zamkniętym rejonie zagrażałyby bezpieczeństwu ratowników, mieliby oni oficjalne prawo odmowy podjęcia akcji. Dura lex, sed lex.
No i jeszcze jedno. Zasady bezpieczeństwa nakazywałyby pamiętać, że jeżeli gdzieś wpuszcza się ludzi, to trzeba wiedzieć, jak ich się stamtąd wypuści, gdyby nagle zaszła taka potrzeba. Ta odnosząca się do obiektów budowlanych zasada nie musi oczywiście odnosić się do całych gór (bo nie może). Ale do niektórych, szczególnych ich partii – powinna.
Mówiąc wprost: uważam, że dostęp do szczytu Giewontu powinien być limitowany biletami. Być może do innych partii Tatr również.
Nie wiem, czy zrealizowanie moich postulatów zapobiegnie następnej masowej tragedii w polskich Tatrach. Jestem jednak pewien, że bez radykalnych działań będziemy musieli skonfrontować się z kolejnymi dramatami – i to w niedługim czasie. Czynniki ryzyka, które widać było od dawna i które burza nad Tatrami przekształciła z zagrożenia w bezmiar ludzkiego nieszczęścia, istnieją bowiem nadal.
PS Bardzo dziękuję Pani Hannabo za bardzo cenne merytorycznie komentarze do wpisu dotyczącego kryzysu lekowego.
Komentarze
Pomijajac bezmyślność – a raczej głupotę skutkujaca śmiercia – uczestników tej tragedii, proszę nie liczyć na legislacyjne rezwiazania. Dowiedzieliśmy się właśnie czym zajmuje się wiceminister „Ministerstwa Sprawiedliwości” oraz co cieszy jego szefa.
PS. Rodzice dzieci zabitych powinni odpowiadać za nieumyślne spowodowanie śmierci.
A mnie się wydaje, że należy iść ludziom na rękę. Jak się żona zmęczyła, to śmigłowiec się należy. Oczywiście odpłatnie. Jak kogoś stać na 20 tys, to dlaczego nie. Zmniejszą się koszty utrzymania TOPRu. Podobnie jak się okaże, że w nocy jest ciemno (przypominam sobie, że zimą jakieś bystrzaki na to nie wpadły).
Ale jestem przeciwny ograniczeniom administracyjnym. Rób co dozwolone, ale ponoś tego konsekwencje. Chcesz iść po łańcuchach w burzę, albo Żlebem Żandarmerii w czasie trzeciego stopnia zagrożenia – idź. Przez takich jak Gospodarz selekcja naturalna jest bardzo ograniczona. Może to jest sposób na jej przywrócenie?
A co do ubezpieczeń – Jestem ich wielkim zwolennikiem, ale czy Gospodarz sprawdzał może warunki oferowane przez rodzime firmy? OWU są rozpisane na 6 stronach A4 drobnym drukiem takim językiem, że jak przychodzi co do czego to nie wiadomo co się należy, a co nie. Wszyscy się do Alpenverein nie zapiszą.
Problemem ateisty jest to, że nie może mówić o karze boskiej za wypowiedzi Jędraszewskiego czy Rydzyka. Za to oni za pożar Notre Dame winili bezbożność Francuzów, bo nie chodzą do kościoła, chociaż dzięki temu nikt nie spłonął w Katedrze.
@JackT
Naprawdę uważasz, że „rodzice zabitych dzieci” powinny być jeszcze dodatkowo ukarani?
A może jeszcze przydałaby się elementarna edukacja? Mieszkałem na wsi (rocznik 1951), nie w górach, na nizinie i już jako mały chłopiec wiedziałem, że w czasie burzy: nie wolno się kąpać, nie wolno chować się pod wysokimi drzewami, nie trzymać w ręku metalowych przedmiotów, z pagórków i wzniesień zejść na dół. A najlepiej uciekać do chałupy. 🙂
Do PS – Bardzo proszę, polecam się na przyszłość
Jak najbardziej ubezpieczenia z ograniczeniami by pomoc była w ramach ubezpieczenia wyłącznie dla wypadków losowych – pijanemu w klapkach, który złamał nogę pomóc oczywiście należy ale powinien za to zapłacić. Problemem jest jednak trudna dla mnie do wyobrażenia masowość w Tatrach aktywności, które przez wiele lat były ograniczone do grupy ludzi mających jakie takie pojęcie o trudach pójścia na szlak w góry wysokie oraz o potrzebnym do tego ubraniu i wyposażeniu. Trudno mi ocenić jaka jest tego przyczyna, populacja się nie zwiększyła, ale może znacznie wzrosła liczba kwater w Zakopanem i spadła ich cena? A może to dobrze znana pazerność okolicznych mieszkańców napędza coraz większe liczby turystów? Czy na Giewoncie można już kupić oscypki i skarpety?
@m^2
25 sierpnia o godz. 3:56
Jestem podobnego zdania. W krajach alpejskich nikt nie sprzedaje biletów na szczyty, jeśli nie korzysta się z kolejek linowych czy wyciągów. Chcesz, idź. Spadniesz, to ci udzielimy pomocy, ale rachunek też dostaniesz.
Jeśli ograniczać dostęp turystów do tatrzańskich szlaków, to tylko w interesie środowiska – roślinności i zwierząt.
TOPR otrzymuje 15 procent z biletów wstępu do TPN, można ewentualnie podnieść ich cenę.
Ubezpieczenia sprawdzają się za granicą, to i w Polsce powinny zadziałać. na przykład w Szwajcarii znakomite rezultaty daje bycie stałym sponsorem Szwajcarskiej Służby Ratownictwa Lotniczego (Rega), ponad 40 proc. społeczeństwa partycypuje w tej fundacji ratownictwa medycznego. Roczna składka od osoby wynosi 30 Fr. W razie potrzeby transport „sponsora” śmigłowcem do szpitala (nie tylko przy wypadkach w górach) jest gratis.
Bilety na Giewont czy na Rysy nie rozwiążą problemu, bo nie wyeliminują sytuacji, gdzie 20 osób naraz trzyma się łańcucha, w który uderza piorun.
Na słynnym Matterhornie w ciągu ostatnich 20 lat zginęło ponad 90 osób, ale śmiałków to nie odstrasza i nikt też nie próbuje reglamentować wejść na tę górę. Bywają dni, że zespoły wspinaczy nadeptują sobie na pięty, stoją w kolejce lub spuszczają (niechcący) kamienie na idących poniżej, a jednak wstęp jest wolny. I nikt nie sprawdza, w jakich butach ktoś się wspina.
Taka znieczulica 😎
O płatności przez pijanego w klapkach powinna decydować firma ubezpieczeniowa, która ma zawsze prawo do tzw. regresu czyli żądania zwrotu kosztów od sprawcy.
Nie jest rzeczą ratowników decydować, od jakiego poziomu promili czy marki buta winien wypadku jest sam turysta, a kiedy odpowiedzialność zrzucić na vis maior
Bo co zrobić, jeśli zupełnie trzeźwy turysta zrzuci pijanemu kamień na głowę albo spuści lawinę?
@1300 gramów.
W Alpenverein (jeśli to kryptoreklama to przepraszam) jest tak, że za osobę płaci się ponad 200 zł, 4-osobową rodzinę ok. 450 (dokładnie nie pamiętam). Działa cały rok i na całym świecie. I jeszcze obejmuje wypadki na wodzie. Wydaje mi się, że tam w OWU jest napisane, że to właśnie ratownicy decydują o zasadności pomocy i jej sposobie. Co do pijanych to nie interesowałem się. Nie stosuję takiej metody wzmacniania wrażeń.
Co do eliminacji wariatów, którzy pchają się na piorunochron w burzy – moim zdaniem (powtórzę) tylko dobór naturalny. Przykład: w ubiegłym roku jak zaczęło „burczeć”, uciekaliśmy z córką spod Jagnięcego Szczytu byle zdążyć pod łańcuchy. I co widzimy? A na nich w górę jeszcze idą jacyś młodzi ludzie (Polacy, niestety), którzy już „tyle podeszli”, że „nie opłaca się im schodzić”. Widzieliśmy ich później. Przeżyli. Ale nie musieli. Na ich przykładzie tłumaczyłem dziecku co to znaczy „szarpać tygrysa za wąsy” :-).
Szanowny Panie Pojawia się jeszcze 3 aspekt. Otóż gospodarz terenu TPN wpuszcza codziennie w sezonie tysiące turystów na obszar parku, bez konsekwencji dla ich nadmiernej liczby. Oczywiście za godziwą opłatą. Ci w części niedoświadczeni, bezmyślnie podążają szlakami. Na Giewont co łatwo „wyguglować” kolejki jak do muzeum. W ostatniej fazie wejścia dziesiątki trzymają się sztucznych ułatwień, oczekując aż na szczycie zrobi się miejsce. Nawet zatem w przypadku pojawienia się 1 objawów burzy lub alertu meteo, ewakuacja w dół, spowodowana tłokiem przyniesie wiadomy skutek. W tym przypadku nawet w okresie wzmożonej aktywności zwierzyny( znaczenie terenu, poszukiwanie pożywienia….), aspekt ochrony przyrody schodzi na plan dalszy. Za to zimą kiedy przyroda śpi narciarze stają się grupa niepożądaną. Ot taka paranoja tatrzanska……
Akcje ratownicze są płatne nie tylko na Słowacji ale też np. w Alpach, u nas powinny być co najmniej od czasu, kiedy ratownik stał się zawodem.
Zamykanie szlaków przez TOPR – nie. Takie działanie oducza odpowiedzialności za swoje działanie i stałej oceny sytuacji. A w razie jakiekolwiek wypadku „bomisie” będą ryczeć, że winne jest TOPR, bo nie zamknęło szlaku.
Co do Giewontu: demontaż niebezpiecznego piorunochronu w postaci krzyża jest niemożliwy. Limitowanie liczby wchodzących tam zapewne też nie będzie działać (i znowu – to byłoby kolejne działanie oduczające odpowiedzialności za to co się robi). Powinno się – zlikwidować szlak turystyczny na Giewont. Zniszczyć / zamalować znaki. Zdemontować klamry i łańcuchy. Wtedy – na drogi poza szlakami wolno wchodzić tylko członkom Klubu Wysokogórskiego. Jak bomiś będzie koniecznie chciał tam wejść musiałby wstąpić do tego klubu, a to wymaga nauczenia się zasad zachowania i poruszania się w górach (no i bomiś przestałby być bomisiem). Droga na Giewont jest łatwa, dla umiejących jako tako poruszać się w skałach wejście tam bez łańcuchów i klamer nie jest żadnym problemem, a ich brak odstraszy stonkę (tak się w dawnych czasach nazywało bomisiów).
O połamanych parasolkach i urwanych obcasach od trzewików na Giewoncie Mieczysław Karłowicz pisał na początku XX wieku (chwilowo nie mogę znaleźć tekstu, żeby go dokładnie zacytować), więc nie liczył bym, że coś w tej materii się zmieni.
Skądinąd w tym roku, będąc pod Czarnym Stawem Gąsienicowym i schodząc do Murowańca minęliśmy młodego człowieka, który wybierał się obejrzeć sobie Siklawę*. Była godzina ~16. Na moje podniesione brwi stwierdził, że ma naładowany telefon, którego użyje jako latarki…
Był bardzo miły i „prawidłowo” ubrany, jednak nie wiem, jak szybko musiałby wbiegać i potem zbiegać z Zawratu, żeby ten piękny wodospad obejrzeć jeszcze za dnia.
p.s. – oczywiście nieoceniony Maciej Pinkwart:
http://www.pinkwart.pl/karlowicz/piesn.htm
W roku tym jednakże STTT urządziła zaledwie dwie popularne wycieczki; jedną poprowadził Mariusz Zaruski na Granaty i Orlą Basztę, drugą Karłowicz na… Giewont. O tej to wycieczce pisał do swej znajomej Teofili Małkowskiej: W przeszłym tygodniu prowadziłem zbiorową wycieczkę na Giewont: powybierały się różne panienki w trzewiczkach na wysokich obcasach, z białymi parasolkami etc., oczywiście obcasy zostały po drodze, parasolki się połamały – na szczęście nikt kości nie połamał i całe stadko sprowadziłem pomyślnie do Kuźnic.
p.p.s @Sceptyczny
Brak ułatwień na Kościelcu nie odstrasza bomisiów. Nie ma ich może tak wielu i w wersji ekstremalnej, ale są.
Gostku, i na dodatek taka parasolkowiczka i obcasowiczka połamana wciąż mogła się mienić taterniczką… 🙂
https://basiaacappella.wordpress.com/2019/08/11/zawory/
Skoro jednak nabieramy perspektywy historycznej – największe zbiorowe porażenie piorunem miało miejsce na Świnicy 15 sierpnia 1939 – sześć ofiar śmiertelnych.
https://www.tvn24.pl/krakow,50/tatry-sierpniowe-tragedie-na-giewoncie-w-1937-roku-i-na-swinicy-w-1939,963728.html
Na Giewoncie byłam dwukrotnie, w 1987 (uznano, że to będzie dobra „pierwsza góra z łańcuchami” 😮 ) i w 1999.
Z pierwszej bytności miałam jak najgorsze wrażenia „w temacie” tłumu jako takiego i zwłaszcza wyposażenia: zapamiętałam zwłaszcza panie w klapkach i z wiklinowymi koszykami (na nizinach była taka moda – wtedy bądź ciut wcześniej). Inna sprawa, że gdy się widzi cudze dziwne wygibasy, człowiek sam przestaje się bać (tu – głównie o przyczepność wyślizganych stopni).
12 lat później – gdy poszłam dla towarzystwa „konferencjowego”, zresztą w dość zachmuraną, acz zimną (i teoretycznie nieburzową) aurę – z obuciem i ekwipunkiem turystów było znakomicie; kolejnych wejść nie wyobrażam sobie inaczej, niż jako „na wschód słońca” i tylko na bardzo usilną prośbę jakiegoś bliźniego mego.
P. Krygowski też nie lubił Giewontu, też poszedł w niepewną pogodę. I nawet przyczynił się do jeszcze większego nadmuchania mitu…
https://basiaacappella.wordpress.com/w-krygowski-na-giewont-z-panem-porebskim/
Jak ktoś musi dekorować wierzchołki gór wysokimi, metalowymi piorunochronami w kształcie krzyży a następnie preferuje gromadzenie się w pobliżu tych piorunochronów wtedy, gdy walą pioruny, to zasadniczo nie wiem, jak temu towarzystwu można pomóc…
Widzę tutaj poważne wyzwanie dla wolskiej nauki i inżynierii. Pionierska w skali całego globu instalacja zdolna do neutralizowania ładunków elektrycznych o takiej mocy, aby zrównoważyła siły Matki Natury… do zbudowania na Giewoncie.
Oczywiście zaraz po opuszczeniu bram polskiej fabryki samochodów elektrycznych przez milionowy egzemplarz.
Ech, widzę, że nie zaszkodzi przekopiować komentarz pomieszczony pod przedostatnim wpisem w Loose blues!
Zatem:
Uwielbiającym jedną z klasycznych polskich naparzanek (katole versus atole ) utrudnię nieco zadanie (na terenie wysokogórskim):
krzyże – metalowe i inne, ogromne, duże i mniejsze – znaleźć można na szczytach w dosłownie każdych górach, po których zdarzyło mi się wędrować – są w Rumunii (np. Caraiman w Buczegach, [2016]), są w Słowacji (np. Sławkowski [2019], oczywiście Krywań [2016]), w Austrii bardzo często, w Bawarii na Hochecku [2015] były aż trzy! …Są w Chorwacji (Sv. Nikola [2018])…, …, … .
Gdy nie ma krzyża, często spotkamy budynki-budyneczki, maszty, inne żelaziwa (szczególnie dużo pamiętam na rumuńskim Pietrosulu), względnie kolejkę terenową podjeżdżającą prawie pod sam szczyt, na którym dodatkowo zionie wielki metalowy „medalion” kierunkowy (Snowdon).
Dla dalszego utrudnienia łatwiznowatych pokus retorycznych, przypomnieć należy (czekałam: a nuż ktoś, sam Redaktor-Profesor? …lecz skoro na tapecie już nowy wpis…), iż najtragiczniejsze tatrzańskie porażenie piorunem miało miejsce na bezkrzyżowej Świnicy, i to na wiele lat przed komunistyczną masówką czy fejsikowym zbiorowym lansem — 15 sierpnia 1939. 6 ofiar śmiertelnych…
https://www.tvn24.pl/krakow,50/tatry-sierpniowe-tragedie-na-giewoncie-w-1937-roku-i-na-swinicy-w-1939,963728.html
_____
*daty w nawiasach kwadratowych – dla szybszej ew. nawigacji po spisach albumów zdjęciowych
Szczególnie ogromny krzyż na Caraiman* – młodszy od „naszego” o niemal trzy dekady – uświadomić może (mniej pojętnym) swoistość kulturową czasów, motywacji, wyrzeczeń… Ale też wspólnotę myślenia przeszłych pokoleń w różnych zakątkach kontynentu. To pozwala zaakceptować (ha, przeszłość!)… uspokoić się, wyciszyć…
= Ukulturalnić troszkę…
___
*hasło Caraiman Peak
@a cappella 25 sierpnia o godz. 15:29 33994
https://www.tvn24.pl/krakow,50/tatry-sierpniowe-tragedie-na-giewoncie-w-1937-roku-i-na-swinicy-w-1939,963728.html
Opisane w podanym linku uderzenia piorunów łączy oczywista oczywistość – w obu wypadkach Nasz Polski Katolicki Pan Bóg walił piorunami we wstrętnych żydów.
Zupełnie nie dziwi mnie wypadek na Świnicy, gdyż wtedy rolę gromowaładnego wzięła na siebie Nasza Polska Katolicka Królowa, Najświętsza Maryja Panna i aby godnie uczcić święto swojego wniebowstąpienia piorunami ukatrupiła kilkoro członków tego Bogu wstrętnego judaszowego plemienia.
A w szkołach mniej lekcji religii, więcej lekcji fizyki …
@ za kaluzy
„W obu wypadkach Nasz Polski Katolicki Pan Bóg walił piorunami we wstrętnych żydów.”
Proszę jeszcze raz przeczytać ze zrozumieniem wypowiedź Pana Stefana Karczmarewicza, rozumnego człowieka, a nie wylewać na forum swoich antykatolickich złości i frustracji. Komu chcesz zaimponować swoimi bałwańskimi komentarzami?
Nie wierzysz? Twoja sprawa, ale nie rób z siebie prostaka i oszołoma, bo to świadczy o braku elementarnego wychowania i nieokrzesania.
A ksiądz, w którego piorun walnął pod krzyżem, przeżył. Szef miał wzgląd.
Widzę, że Pan Doktor tez jest górskim łazikiem. Witamy w klubie.
Ubezpieczenia i odpłatność za ratownictwo – jak najbardziej za.
W tym roku ubezpieczyłem siebie i Najbliższą na osiem dni za 61 PLN, a wartość polisy to było 200 tys/osobę. Oczywiście były w ubezpieczeniu wyłączenia, np. nie obejmowalo wspinaczki, lodowców, a tylko szlaki do wys …..5 tys m npm.
Późne wychodzenie – czytałem wypowiedź jednego z poszkodowanych , ” wyszliśmy z pensjonatu po dziewiątej”
Facet, po dziewiątej, to dochodzi się do szczytu.
Zamykanie szlaków.
W lipcu, idziemy w Soelden z lodowca Tiefenbach do Vent, w jednym miejscu obryw skalny przecina szlak, stoi w tym miejscu tablica : iść szybko bez zatrzymania.
Bo mamy do wyboru, albo spadniemy (a spad terenu był ok. 60 stopni), albo oberwiemy po głowie.
Ale szlaku nikt nie zamknął.
@A capella, @zza kałuży
Krzyż na Giewoncie jest czymś takim jak „latające spodki” na Śnieżce, a poza tym np. w Beskidzie Śląskim mamy wieże widokowe na Czantorii czy Baraniej Gorze, i nikt ich nie zamierza demontować z powodu piorunów.
@zza kałuży.
Na prawie każdej alpejskiej górce stoi krzyż, nikt ich nie zamierza demontować.
A wzięły się między innymi z tego, że przed wiekami pełniły rolę drogowskazów, oraz pomagały przewidzieć pogodę (Wetterkreutz).
Naprawdę, przestańmy jakąkolwiek religię do tego mieszać.
@Andrzej:
Z tym dochodzeniem do szczytu o 9 też bym nie przesadzał. Oczywiście „podręcznikowo” masz rację, ale tu tylko chodzi o to, żeby wiedzieć kiedy odwrócić się najmniej szlachetną częścią ciała do szczytu i wracać do domu (w przypadku złej pogody), a ogólnie żeby umieć wyliczyć czasy przejść (z poprawką na siebie), żeby być na dole przed zmrokiem.
@Gostek
Trochę przesadziłem, 11 godzina to optymalny czas.
W godzinach popołudniowych możliwość wystąpienia burzy jest znacznie większa.
Ja (my) opuszczam kwaterę po siódmej, po wcześniejszym sprawdzeniu prognozy na portalu i u gospodarzy. Oni wiedza najlepiej.
A tak w ogóle, to wyprawy przygotowuje znacznie wcześniej, łącznie z zakupem map (dla Tyrolu polecam Alpenverein, żaden Kompass).
Z „poprawką dla siebie” masz całkowita rację. Dodam, że czasy przejść podawane na szlakach nie uwzględniają przerw (posiłek, zdjęcia , itp).
W Tatrach dochodzi dodatkowa trudność, której nie ma w Alpach.
Żeby zbliżyć się do górki, musisz najpierw przejść parę kilometrów doliną (a potem wrócić).
OK, to nie mamy o czym dalej gadać, bo się zgadzamy 😛
Tyle, że cholerną drogą do Brzezin czy inną Chochołowską mogę już od biedy dodreptać do samochodu po ciemaku.
Po Alpach nie chodzę, ale dzięki za wskazówki.
Nie tylko góry. Niedawno pewien inteligentny i bywały człowiek wypłynął w nocy motorówką na jezioro bez kamizelki ratunkowej. Jakos nie pomyślał, ze w razie czego nie będzie miał go kto ratować. Nie pamiętał, ze kilka lat temu na skutek białego szkwału sporo osób bez kamizelek się potopiło, i to w dzień. Teraz są jakieś wspomnienia i wielka strata dla kultury. Nie zauważyłem, żeby podkreślano, ze zginął przez swój jakoś-to-będzizm.
Dlaczego nie zakwalifikujemy głupoty jako choroby – przecież wiele ludzi na to umiera?
@Andrzej52
w Beskidzie Śląskim mamy wieże widokowe na Czantorii czy Baraniej Gorze – postawmy kropkę nad i: ta na Baraniej jest na pewno metalowa; na Czantorii nie byłam ostatnio…
(Powstałe ostatnio licznie wieże widokowe w Gorcach, Beskidzie Sądeckim, Wyspowym są wszystkie drewniane.)
Ale skoro już o zasadach wędrowania (wychodzić wcześnie) – nie róbmy z tego parodii: zdarzało mi się nie jeden raz wyjść w Tatry przed świtem (niezgodnie z zaleceniami parków narodowych), ale jeśli weźmiesz na tapetę przykładową wycieczkę zalinkowaną wczoraj — gdzie tam jest (mógłby być) ów mityczny „punkt dziewiąta” bądź „punkt jedenasta”?… Nie mówiąc, iż wielu jeśli nie większość wędrowców woli pętle od wracania po śladach…
Popatrz wnikliwie na GPS… 😉
@narciarz2,
ależ tam była cała wiązka zachowań pokroju ‚rich kid of Warsaw’ — było karygodne złamanie kilku zasad wodniackich, nie jednej, były dragi, alkohol, popisywanie się przed kobitą…
…jest zatajanie, dozowanie informacji, wysokooktanowu PR wybielający możnych krewnych…
— nie ubliżajmy taką paralelą turystom wysokogórskim, nawet tym najbardziej zaślepionym, niedoświadczonym!
Na górkę każdy Polak wejść musi, a górek jest cztery. ITWCBDP
Odplatność za pomoc TOPR – mam nadzieje, ze uda sie wprowadzic.
Ogarnia świat jakas ignorancja połączona z aroganjcą.
To ogólno światowy tręd.
Czasem mam wrażenie, że tylko kasa otrzeźwia ignorantów.
@andrzej52 25 sierpnia o godz. 19:51 34000
Na prawie każdej alpejskiej górce stoi krzyż, nikt ich nie zamierza demontować. A wzięły się między innymi z tego, że przed wiekami pełniły rolę drogowskazów, oraz pomagały przewidzieć pogodę (Wetterkreutz).
1. Pomagały przewidzieć pogodę? Wetterkreuz? Serio? A niby jak one to robiły? Jaki był czy miał być mechanizm tego „przewidywania”?
Z tego co wiem to te konstrukcje nie mają żadnych części ruchomych mogących reagować na zjawiska pogodowe, czyli na zmiany temperatury, wilgotności, stopnia zjonizowania powietrza czy siły albo kierunku wiatru. Nie za bardzo chce mi się wierzyć w to, że np. na ich powierzchni łatwiej czy trudniej (=inaczej) np. skrapla się para wodna, tworzy się rosa, lód czy coś podobnego. A może ich powierzchnia pod wpływem zjawisk pogodowych zmienia kolor? Może uwidoczniają one gromadzące się w ziemi i w okolicznym powietrzu ładunki elektryczne przepowiadając w ten sposób zbliżające się wyładowania atmosferyczne?
Według mnie cała funcjonalność tych pogodowych krzyży polegała na przesądach i zabobonach. Połączonych z wiarą w różbne pogodowe bóstwa. Mające jakoby mieć władzę nad piorunami czy burzami.
Wiarą dużo wcześniejsza od chrześcijaństwa z jego pogodowymi krzyżami. Kościół nie był w stanie zwalczyć wszystkich pogańskich zabobonów, co jest zrozumiałe, szczególnie gdy w grę wchodziły sprawy powazne, jak życia i śmierci, a zatem tych, których nie wykasował z ludzkiej pamieci te ukradł i zamaskował swoją, nową symboliką.
Od tysiącleci rolnik się bał, aby mu piorun zboża na polu nie spalił, a że to było realne niebezpieczeństwo to doskonale wiedział bo widział u sąsiada, zatem stawiał u siebie na polu taki pogodowy krzyż aby mu plonów od piorunów „bronił”.
Ludzie łażac po wzgórzach zaobserwowali, że we wszelkie wyniosłości terenu pioruny walą częściej no to aby „odczynić złego”, albo „zamówić dobro” na takich wzgórzach stawiali mające te grożne i niezrozumiałe siły ubłagać albo odgonić – szamańskie „wynalazki”. Przed chrześcijaństwem cos innego, po nastaniu tej religii – krzyże.
2. Z jakiego materiały są najczęściej zrobione te krzyże? Bo mnie się wydaje, że z kamienia, czyli z materiału bardzo podobnego elektrycznie do podłoża, czyli do skały. Będącej dielektrykiem, czyli materiałem bez tzw. pasma przewodnictwa, bez wolnych elektronów. W przeciewieństwie do metalu, gdzie na skutek zamian natężenia pola elektrycznego w otaczającym powietrzu i w podłożu wystąpuje nieporównanie większe niz w kamieniu zjawisko rozdzielenia się ładunków ujemnych i dodatnich, co w połączeniu z dużo bardziej ostrymi kształtami metalowych krzyży skutkuje dużo większym lokalnym gradientem pola elektrycznego w pobliżu tych ostrych krawędzi.
Kamienny krzyż nie dość że jest bardziej „zaokraglony” od metalowego to jeszcze nie ma sie co w nim gromadzić, w każdym razie nie lepiej niż w jego bezpośrednim podłozu, na którym stoi. No chyba, że osiąga wysokość kościelnej wieży, ale o takich wielkich krzyżach pogodowych to ja nie słyszałem.
Sumując:
1. zabobon z ciemnych wieków
2. neutralny jako przyczyna częstrzego niz gdzie indziej uderzania piorunów
Naprawdę, przestańmy jakąkolwiek religię do tego mieszać.
Możesz sobie ignorować punkt 1, twoja sprawa. Ale ja wskazuję także na punkt 2, czyli na to, że wysoki, metalowy krzyż dużo lepiej przyciaga pioruny od niskiego, kamiennego.
Reglamentacja wejść, sprawdzanie wyposażenia czy odpłatne akcje TOPR nie poprawią sytuacji.
Trzeba postawić na edukację. Uruchomić akcje informacyjne o zagrożeniach w górach, o świadomej turystyce, przygotowaniu, pierwszej pomocy itd. Szkolić, szkolić i jeszcze raz szkolić.
No cóż, przez długie lata rozmaici ‚Działacze Turystyczni’ starli się usilnie umasowić turystykę górska, to i wreszcie umasowili. Naród jest teraz przy tym zmotoryzowany i ma nieprzemożną chęć pokazania się na selfikach. Kilkanaście lat temu wystarczył jeszcze grill na działce.
Pociesza jedynie to, ze stosunkowo niewiele miejsc ściąga Suwerena mniej więcej tak, jak krzyże ściągają pioruny. Nikt, komu piątej klepki nie brakuje nie pcha się zatem obecnie do Zakopanego (już X Tiso wiedział, co robił, jak grzecznie acz odmownie podziękował Adolfowi za ową miejscowość wraz z przyległościami) i w polskie Tatry. W Bieszczadach podobną drenażową funkcję pełnią Połoniny Wetlińska i Caryńska i Tarnica. To samo chyba niestety porobiło się z Babią Górą, przynajmniej ze szlakiem Krowiarki-Diablak.
Ale w Karpatach jest jeszcze sporo całkiem znośnych miejsc. Niektóre, zwłaszcza poza Polską, zaskakująco puste nawet i w lecie.
a cappella 26 sierpnia o godz. 5:04 34007
@narciarz2,
ależ tam była cała wiązka zachowań pokroju ‚rich kid of Warsaw’ — było karygodne złamanie kilku zasad wodniackich,
No przecież dokładnie o to chodzi w tej dyskusji. „Karygodne złamanie kilku zasad.” Karę wymierza Matka Natura, a nie policjanci. Rozliczenie odbywa się na cmentarzach. Tupolewizm prowadzi do katastrof. Jest wspólny mianownik dla tych, którzy lądują samolotem we mgle, dla tych, którzy idą w góry w czasie burzy, dla tych, którzy prowadza samochód po pijaku, i dla tych, którzy płyną motorówką po pijaku i bez kamizelki. Na ogół wszystko się dobrze kończy, ale czasem jednak nie. Potem jest żałoba i szukanie winnego, którym na ogół był sam zainteresowany.
W krajach alpejskich dalece nie każdy szczyt ozdobiony jest krzyżem. Spotyka się je głównie w regionach, gdzie dominuje religia katolicka: Austria, Bawaria, Tyrol Południowy, katolickie kantony Szwajcarii. We Włoszech częściej spotyka się figurę Madonny.
Moda na wielkie krzyże zapanowała pod koniec XIX w. a najwięcej krzyży w ogóle ustawiono po II wojnie światowej, bo i okazji do upamiętnienia narobiło się jakoś dużo.
Kiedy w Austrii zdobyto Klein- i Grossglockner (1799 -1800), ozdobiono je dużymi krzyżami, które stały się nie tylko symbolami religijnymi, ale i oświeceniowymi, bo wyposażono je w piorunochrony i barometry.
Wraz z rozwojem alpinizmu i kartografii znaczono wiele szczytów niewielkimi 1-2-metrowymi krzyżami z drewna, ale już w XIX w. postulowano znakowanie także innymi symbolami – obeliskami, piramidami kamiennymi etc.
Krzyż na Giewoncie powstał z inicjatywy zakopiańskiego proboszcza i był prezentem na 1900 urodziny Jezusa. Materiał wnieśli na swoich barkach grzeszni górale w ramach pokuty.
Szkoda, że nie pomyślano (do tej pory!) o piorunochronie.
Krzyż jest chrześcijańskim symbolem par excellence, ale moim zdaniem nie powinien być umieszczany na szczytach. Nie mówię o nadużyciach, mówię tylko, że nie powinno się „meblować” gór do celów religijnych. Góry, które należą do całej ludzkości, nie powinny być powiązane ani zawłaszczane przez określony światopogląd
R.e.i.n.h.o.l.d Messner
Imię słynnego himalaisty wygląda na zakazane na tym blogu 🙁
Panie Redaktorze,
W sprawie ubezpieczeń lepiej zdać się na samych toprowców, którzy są PRZECIW i uważają, że obecny system się sprawdza (a jeśli ktoś chce ich wspomóc dodatkowo, to są rozliczne możliwości, choćby 1% na Fundację TOPR). Obawiam się też, że ubezpieczenia jeszcze bardziej zwolnią ludzi z myślenia, bo wtedy będą mieli poczucie, że należy się im jeszcze bardziej niż teraz (Już widzę te telefony „jak to, śmigłowca nie wyślecie? Przecież ja mam ubezpieczenie!”).
Inna sprawa to karygodnie niskie zarobki ratowników zawodowych i myślenie, że skoro TOPR (czy GOPR) są ochotnicze, to niech ratują za swoje. I to właśnie o podwyżki dla zawodowych ratowników, obniżenie ich wieku emerytalnego (obecnie 65 lat – sic!) oraz choćby diety dla ochotników warto zabiegać.
@m^2
25 sierpnia o godz. 7:30
to właśnie ratownicy decydują o zasadności pomocy i jej sposobie
Ależ oczywiście i tak jest chyba wszędzie. Tak działa też pogotowie ratunkowe.
Zasadność pomocy na przykład, bo zrobiło się ciemno i turyści nie wiedzą, jak wrócić asfaltową drogą z Morskiego Oka.
Chodziło mi o postulat Doktora:
Na przykład że osoba, która jest pijana na szlaku, nie skorzysta z dobrodziejstw ubezpieczenia, nawet jeżeli je wykupiła. To samo powinno dotyczyć rażąco niewłaściwego ekwipunku, np. skutków urazu spowodowanego upadkiem osoby, która w wysokie Tatry poszła w klapkach.
O tym nie decyduje ratownik.
On ma udzielać pomocy, jeśli jest konieczna (np. klient w klapkach spadł z Zawratu), a firma ubezpieczeniowa niech się procesuje z klientem. Jeśli uzna, że należy się jej zwrot kosztów, to klient może stać się dłużnikiem ściganym przez komornika.
1300 gramów
26 sierpnia o godz. 16:02 34020
Na Giewoncie należało by zlikwidować łańcuchy, to by skutecznie ostudziło zapał większości „turystów”.
Te łańcuchy to taki ABS, czy ESP w aucie.
A jak jesteśmy przy WIELKICH, to modlitwa Kukuczki :
„Od śmierci w dolinach, zachowaj nas Panie”
Wymodlił.
PS. A w tym roku Messner kolejny raz prowadził panią Merkel po górach w Sulden (Tyrol Południowy).
Ań:
W sprawie ubezpieczeń lepiej zdać się na samych toprowców, którzy są PRZECIW… gdyby ktoś nie wiedział… 🙂
Dodatkowa łamigłówka — podać wszystkie główne powody, dlaczego są przeciw.
Do wydedukowania, choć jednym pójdzie to szybciej, innym wolniej.
Gdyby ktoś chciał wesprzeć tę absolutnie unikatową – w skali światowej – instytucję, jaką jest Pogotowie (wesprzeć w ramach ogólnego podziwu, docenienia konkretów ostatnich dni, uhonorowania własnej historii łazikowskiej, może nawet wyrażenia wdzięczności za pomoc, zwiezienie… ale i w ramach pokuty za odfotelowe wyplatanie bzdur, niedostrzeganie proporcji, krzywdzącą zapalczywość, starczą małostkowość, itp. 😉 ) — właśnie jest zrzutka (nie pierwsza). Szczegóły na stronach typu Tatromaniak, Portal Tatrzański, Tygodnik Podhalański.
Mimo, iż od dekad śledzę ekscesy jednostkowych* „przypadkowych wędrowców” (Kronika TOPR na stronie Pogotowia, na fb) — też 😉 uważam konsekwentnie, iż należy utrzymać status quo. Co nie przeszkadza w doskonaleniu metod ścigania krzyczących i recydywistycznych przejawów bezmyślności, w propagowaniu ubezpieczania się (baaardzo wielu, wzrastająca liczba polskich wędrowców operuje kompetentnie w kilku grupach górskich w sezonie – wiem, bo stale spotykam), w różnoźródłowych akcjach propagujących bezpieczne wędrowanie, itp.
______
*procent wszystkich? promil? ułamek promila? — wyliczyć można choćby na podstawie biletów sprzedanych do TPN na dany dzień rekordowy… czy przykładowy pogodny weekend początku października, gdy na szlakach tysiące wędrowców a helikopter nie zawarczy ani razu
@narciarz2,
diabeł (takich porównań) tkwi jednakowoż w szczegółach. Na przykład tu bicie jak w bęben i po całości, tam zorkiestrowany wybielający PR, ówdzie szukanie winnych wszędzie, tylko nie tam, gdzie byli…
@a cappella
>>właśnie jest zrzutka<<
Zdaje się, że im się przyda jak raz na adwokata, bo ktoś wpadł na pomysł, by napuścić na TOPR prokuraturę (jakby to prokuratura nie miała co robić; przecie jest już zajęta śledztwem w sprawie burzy…).
Nie zdziwiłabym się, gdyby, w razie dojścia do procesu, dobrzy adwokaci prześcigali się w ubieganiu o prawa do bronienia (pro bono).
Nie, ta zbiórka ma inny cel
https://tatromaniak.pl/aktualnosci/trwa-zbiorka-dla-topr-wiadomo-juz-na-co-przeznaczone-zostana-zebrane-srodki/
Poprzednia, wiosenna – na sprzęt, była nadzwyczaj szybka i udana. Zakupy opisano i obfotografowano dokładnie:
http://www.topr.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=504
Ciekawe, że nikt na świecie nie próbuje kopiować tej „absolutnie unikatowej – w skali światowej – instytucji, jaką jest Pogotowie TOPR”, choć wszędzie indziej działa także sprawne ratownictwo górskie i nie potrzeba akcji w stylu Wielkiej Orkiestry, aby sprawić im nowy sprzęt czy helikoptery.
Ta unikatowa insytucja konfrontowana jest teraz z zarzutami ze strony speleologów w sprawie błędów popełnionych w czasie akcji ratunkowej w Jaskini Wielkiej Śnieżnej.
@1300 gramów
W UK na podobnej do TOPR zasadzie działa ‚przybrzeżne’ ratownictwo morskie. Działa dobrze.
A jakie są konkretnie zarzuty tych ‚speleologów’? (nawiasy maja tu chyba sens, bo termin sugeruje naukowców, a nie los desperados)
Komentatorzy masowo pisza, w tym autor tego bloga tez: „tragedia musiala sie zdarzyc… itd… i dalej ulubione slowko w sam raz na opisywana historie – porazajaca.
A ja sie zapytuje tych wszystkich co wiedza jak powinno byc ile razy alarmowali o tym
zagrozeniu w mediach, stosownych urzedach….itd. Wszak krzyz juz stoi omal 100lat i rozne w tym opktresie byly trendy polityczne. Teraz wszyscy sa madrzy, jak zwykle. Przy okazji mozna zarzadac usuniecia krzyza, napisac jacy to durni sa ci PiSowscy Polacy. Kazda okazja do wykorzystania politycznego jest dobra, zreszta po kazdej stronie i nie tylko w Polsce.
Nachodzi mnie jeszcze jedna refleksja. Niedawno swiat obieglo zdjecie kolejki na Mont Everest, zachodzi pytanie, jesli to zenada stac w tej kolejce ( podobnie jak na Giewnont) to co robil tam autor zdjecia? I dlaczego kiedy gina himalaisci na wlasne zyczenie ( bo w ich przypadku to nie PiSowska glupota), majac nieporownanie wieksza szanse zginac i narazac spoleczenstwa na drogie akcie ratunkowe to sa oni bohaterami, a nie durniami, albo uczestnikami kolejnej komercji, w ktora dali sie zlapac.
Niech se chodza, ale moze w swietle mniejszego blasku jacy to oni wspaniali.
Pani zyta2003
Przespacerowała się Pani po granicy trollingu. Następnym razem zostanie Pani wyeliminowana z grona komentatorów tego bloga.
A tak przy okazji – w tekście nie było słowa o poglądach politycznych bomisiów. Proponuję chwilę autorefleksji, w pierwszej wolnej chwili.
@turpin
Jak się fachowo organizuje akcję ratunkową w jaskini (głębszej i trudniejszej niż Wielka Śnieżna)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Akcja_ratunkowa_w_jaskini_Riesending
Dla znających język niemiecki polecam lipcowy numer GEO
W tej akcji ratunkowej na głębokości 1000 metrów, która kosztowała prawie milion euro i trwała 10 dni, wzięli udział grotołazi (speleolodzy) m.in. z Niemiec, Włoch, Austrii, Szwajcarii, Chorwacji.
Tak się składa, że osobiście znam jednego z członków ekspedycji (tego, który wyszedł na powierzchnię i wszczął alarm) oraz wiele osób ze Speleo-Secour Suisse biorących udział w akcji. Jednym z szefów-koordynatorów był mój bliski kolega.
Kluby speleo mają swoich wyspecjalizowanych ratowników, organizują kursy i ćwiczenia i mają dużą wprawę w organizacji i koordynacji służb ratunkowych różnych specjalności.
W innej akcji ratunkowej w bardzo trudnej jaskini Senkloch w Szwajcarii, gdzie zdarzył się śmiertelny wypadek (upadek z 40 metrów) i wiadomo było, że ratownicy idą po ciało, a po drodze trzeba rozszerzyć kilka zacisków, akcja trwała ponad 50 godzin, ale nikt nie mówił, że nie ma się co spieszyć, ta osoba i tak już nie żyje…
Swoją gotowość do wzięcia udziału w akcji ratunkowej w Wielkiej Śnieżnej zgłosiło wielu ratowników jaskiniowych z różnych krajów europejskich, była też oferta od płetwonurków jaskiniowych – TOPR odrzucił te oferty.
krzyż i pioruny
Ten krzyż to jest tylko 15 metrów przewodnika, czyli ułatwienia dla wyładowania, wobec kilkuset metrów przerwy pomiędzy chmurami a szczytem. Długi Giewont jest o 30 metrów niższy, na północ od szczytu nie ma nic wyższego, a stoki czerwonych wierchów na południu osiągają wysokość Giewontu w odległości jakieś 1,5km. To jest lokalna kulminacja i do niej pioruny mają najbliżej, toteż często tam uderzają. Nie jestem fanem sukienkowych ani grubasów w purpurach ale gadanie o krzyżu w kontekście tej tragedii ma chyba przysłonić pewną niefrasobliwość. Góry niestety nie biorą jeńców.
Uziemienie krzyża, czy też piorunochron, jest pomysłem tyle ciekawym co zabawnym. Bo sam krzyż jest już uziemiony. I prąd piorunowy rozpływa się po kopule szczytowej, łańcuchach itp. Teoretycznie jest możliwe bocznikowanie szczytu jakimś przewodem, żeby ten prąd rozpływał się gdzie indziej, ale musiałby mieć on nieskończenie małą rezystancję aby nie odkładało się na nim zbyt wysokie napięcie ((c) by Georg Simon Ohm) bo natężenie prądu piorunowego to jest kilkadziesiąt tysięcy amperów, bywa i 150kA. Z czego go zrobić? Z nadprzewodnika? Z grubych jak pień drzewa przewodów miedzianych? Kto to tam wniesie? Ile to będzie kosztować? Jaki sajgon będzie w górach z powodu budowy? Kiedy ukradną to złomiarze?
A może zbudować na Giewoncie klatkę Faradaya dla bomisiów, z klamka tylko od zewnątrz?
@divak2
27 sierpnia o godz. 18:08
Piorunochron z porządnym uziemieniem głębinowym – stalowymi prętami do głębokości co najmniej 9 metrów, zapobiegłby rozchodzeniu się wyładowania po łańcuchach.
Nowy krzyż na jednym ze szczytów Korsyki z piorunochronem uziemionym w czterech miejscach do głębokości 130 cm.
Poprzedni krzyż, notabene, został zniszczony przez piorun.
Od początku mojego chodzenia po górach uczono mnie (starsi koledzy, doświadczeni taternicy i alpiniści), że w góry (także w piękną pogodę) wychodzi się wczesnym rankiem, bo po południu wzrasta zagrożenie lokalnymi burzami, a zimą łatwiej o lawinę. Taka wiedza powinna być wpajana od najmłodszych lat. Tak jak nieskakanie na główkę do nieznanego akwenu, zakładanie kapoka na pontonach, łódkach i kajakach, odróżnianie grzybów jadalnych od trujących, chronienie głowy przed nadmiarem słońca itd. itp.
@1300
9 metrów? A czemu nie 8 ani 10? Skąd wiesz na jaką głębokość musiałbyś wiercić w masywie skalnym aby uzyskać zadowalająco niską rezystancję uziemienia? Czy zagwarantowałbyś że uderzenie pioruna nie zagrozi nikomu na szczycie? Bo wiesz, wyobraź sobie dzielnik rezystancyjny złożony z tego krzyża i Twojego uziemienia – 15m u góry i 15m u dołu, R krzyża porównywalne z R uziemienia, pośrodku siedzą i robią selfie bomisie? Każda publikacja fachowa zabrania używania instalacji odgromowej jako uziemienia i innych urządzeń i ostrzega przed dotykaniem piorunochronów w czasie burzy.
A niech sobie dotykają na zdrowie. Prawo Darwina na to pozwala.
Mam za sobą przeżycie nadciągającej burzy na alpejskiej grani powyżej 3100 mnpm. Właśnie w sierpniowe popołudnie, po zdobyciu szczytu 3506 m. Nigdy nie zapomnę cichutko „śpiewającego” czekana, iskierek idących z palców (jak przy czesaniu włosów naelektryzowanym grzebieniem) i długich włosów koleżanki stojących dęba. Tempa naszego schodzenia po stromych skałach, byle dalej od grani, w normalnych warunkach raczej byśmy nie odtworzyli.
Mam zakodowane w pamięci chyba wszystkie potężne burze mojego życia i kiedy nadciąga kolejna, stają mi przed oczami liczne niebezpieczne sytuacje z tymi wspomnieniami związane. Tego się nie da zapomnieć 🙁
Ten Pana jakże mądry i wyważony wpis powinien pokazać się we wszystkich możliwych, ogólnie dostępnych mediach i to zarówno w wersji internetowej, jak i zwykłej, gazetowej jako MEMENTO MORI dla tylu niestety nierozważnych pseudo turystów, który na Giewont tylko po to włażą, by potem pochwalić się fotką zrobioną na szczycie rodzinie i przyjaciołom.
To niestety nic wspólnego z turystyką nie ma, a głupota niektórych ludzi zupełnie do wspinaczek górskich nie przygotowanych wprost przeraża – ostatnio na Facebooku zamieścił ktoś zdjęcie kobiety, która w góry wybrała się….w szpilkach i w krótkich spodenkach, o dekolcie nie wspomnę. Nogi jej się na skałkach w tych wysokich szpilkach wykrzywiały, a gdy pewno wieczorem zrobiło się chłodno, musiała nieźle zmarznąć
O tempora, o mores!!!!!!.
Wystarczyłoby zamontować na szczycie urzadzenie zakłócajace robienie selfie i 90% bomisów straciłoby motywację wejścia na szczyt.
zyta2003
27 sierpnia o godz. 11:47 34031
Autor bloga ma problem z tolerancja dlatego straszy. Podniesienie glosu jest zwylke znakiem slabosci.
„Tragedia na Giewoncie musiała się zdarzyć, bo solidnie na nią pracowano”
Prosze o podanie imion i nazwisk trych osob do publicznej wiadomosci.
Slawomirski
>>Swoją gotowość do wzięcia udziału w akcji ratunkowej w Wielkiej Śnieżnej zgłosiło wielu ratowników jaskiniowych z różnych krajów europejskich, była też oferta od płetwonurków jaskiniowych – TOPR odrzucił te oferty.<<
Teraz zaś nastąpiło jakieś gremialne 'odcinanie się' od inkwizytorskich poczynań Dwóch Lepiejwiedzących Grotołazów. I wyrozum się w tym wszystkim, prosty człowieku…
Chyba lepiej i te góry, i te dziury, i ludzi co się tam pętają i wciskają z daleka omijać.
@1300 g
Mówimy o organizacjach (tu niemal-wolontariackich*) jako unikatowych właśnie między innymi dlatego, iż się w sposób mechaniczny nie dają nie tylko skopiować, ale (gdyby ktoś próbował ;)) i przeflancować z grubą darnią. Są swoiste ze względu na moment powstania, towarzyszący mit (literacki, patriotyczny, towarzysko-środowiskowy, regionalny), zestaw wartości wyznawanych i pielęgnowanych przez dziesięciolecia (11 ich już), długo-się-utrzymujący prestiż blachy przewodnickiej i ratowniczego krzyża, grupy i środowiska wsparcia. Nawet – teren działania: postawa już skrajnie trudna do kultywowania w Tatrach, mogłaby się okazać jednak ZA trudna w Alpach czy Pirenejach (nie tylko z powodu genezy tamtejszego przewodnictwa i ratownictwa, ale też „czystych” trudności/rozległości terenu).
Co nie znaczy, że to, co funkcjonuje w Alpach, Pirenejach… może Andach czy gdziekolwiek indziej – musi być z definicji złe czy niewystarczające w tamtych realiach.
______
*zagadnienie nieprzeflancowalności pomysłu biznesowego też (oczywiście 😉 ) istnieje (jest dość dokładnie opisane, a bystrzejszemu zjadaczowi chleba z tesco dostępne a vista)… podobnie z organizacjami religijnymi… i tak dalej
Ad akcja w Wielkiej Śnieżnej
http://portaltatrzanski.pl/aktualnosci/pza-odcina-sie-od-donosu-na-topr,2533
Z odrobiną smutnego sarkazmu zdziwię się, że od razu nie zadzwoniono po pomoc do tych tajemniczych „najfachowszych fachowców”. Przylecieliby w okamgnieniu…
Odcinamy się, ale…
„Stoimy na stanowisku, że tak złożona akcja ratownicza powinna być punktem wyjścia do dyskusji na temat zasad i możliwości współdziałania w przyszłości.”
Otóż to, pora na dyskusję.
A w odpowiedzi na „odrobinę sarkazmu”:
Tak, tajemniczy „najfachowsi fachowcy” polecieli do Niemiec w okamgnieniu.
A w tej akcji w Senklochu, po alarmie wszczętym w sylwestrowe (!) przedpołudnie helikopter z pierwszymi ratownikami i lekarzem wprawionym w jaskiniach pojawił się już wczesnym popołudniem, chociaż musiał tego lekarza przywieźć z odległości 250 km.
Pierwsze grupy idących „po ciało” weszły do jaskini w sylwestrowy wieczór i nie ustały (ponad 50 osób w sumie), aż wydobyły ofiarę na powierzchnię, do czekających rodziców, męża i małych dzieci…
I tak, ofiara wypadku w obu opisanych akcjach była ubezpieczona. Ubezpieczenie pokryło koszty udziału ratowników, także tych „najfachowszych fachowców” z innych krajów.
>>aż wydobyły ofiarę na powierzchnię, do czekających rodziców, męża i małych dzieci…<<
No to fajnie, ze dzieci czekały, jak mama wlazła w te dziurę i nie wyłaziła. Mamusia bardzo lubi włazić w te dziury, ale jakby mamusia tam na amen przepadła, byłoby małym dzieciom smutno i to do końca życia, nawet jakby już nie były małe. Tatusiowi pewnie tez, przynajmniej jakiś czas. Mniejsza o rodziców.
Przed jedna amerykańską jaskinia, z solidnym 'body count' jest napis jakoś w stylu: DO YOU THINK THERE IS SOMETHING WORTH DYING FOR, DOWN THERE?…
„No to fajnie, ze dzieci czekały, jak mama wlazła w te dziurę i nie wyłaziła”
Podoba ci się, co napisałeś?
A jak jest z dziećmi, które czekają na powrót taty z Iraku albo Afganistanu? Albo mamy z nocnego dyżuru, która nie wraca, bo została przejechana na pasach przez pijanego kierowcę?
Pocieszałbyś je, turpin, że przynajmniej nie wlazła do jaskini?
W 2018 roku w wypadkach na polskich drogach zginęło 803 pieszych, w tym na oznakowanych przejściach – 271 osób.
Podobno po skasowaniu radarów na drogach ilość zabitych na polskich drogach wzrosła.
Jadac do Polski boję się brać samochód. Mój brat przeżył dachowanie.
Pewnie mamy jakiś gen „wariackiej brawury”.
>>Podoba ci się, co napisałeś?<<
Ano, podoba.
Mój syn służy w brytyjskiej armii.
Nie wybiera się do Jemenu troszkę pobombardować?
Ma małe dzieci?
@Pan 1300 gramów – rozumiem doskonale, że temat szczególny, ale stanowczo proszę o ostudzenie tonu.
Przepraszam, Doktorze, ale to ja mam studzić ton?
Dzieciom kobiety, która zginęła podczas wyprawy do jaskini będzie smutno do końca życia, a dzieciom ochotnika w Jemenie (Iraku, Afganistanie) znacznie krócej?
W brytyjskiej armii służą ochotnicy.
Ja bym prosił, aby @turpin zastanowił się nad swoim cynizmem.
Nie będę dalej ciągnąć tematu, ale nie mogłem tak tego, wrednego w swej wyniosłości, komentarza zostawić.
@1300
Przepraszam, jeśli odebrałeś mój komentarz, jako wredny. Niezupełnie było to moją intencją. Może przesadziłem w środkach wyrazu, ale powiedziałem to, co myślę: po prostu nie żal mi rodzin ludzi, którzy w pogoni za zastrzykiem adrenaliny i (co chyba jest najczęstszym motywem) środowiskową sławą, przekraczają granice między sportowym ryzykiem a głupotą. Granicę rozmytą, ale nader realną. ‚Eksploracja’ jaskiń, himalaizm, osobliwie zimowy, nurkowanie swobodne na dno jeziora Garda (śmierć tego akurat polskiego bohatera przeszła jakby niezauważenie), czy rzucanie się do przepaści na spadochroniku leżą po jej drugiej stronie.
Tych zaś ludzi mi nie żal. Jeśli mają rodziny wymagające ich wsparcia, zwłaszcza małe dzieci – mam ich za durni, i opinii tej nie zmienię.
Zarazem wszyscy ci desperados wydają się dość dobrze zaspokajać potrzeby znacznej części Narodu Polskiego, który najwyraźniej potrzebuje stałego dopływu męczenników, tak jak azteccy bogowie potrzebowali krwi. A jakie czasy, tacy i męczennicy.
Nie, mój syn nikogo akurat nie będzie bombardować. Łączność nie bombarduje. Ale nawet gdyby mu przyszło to robić (a akurat zaczął swoją karierę wojskową od roku w RAF-ie), nie miałbym raczej nic przeciw temu. Jest Brytyjczykiem polskiego pochodzenia i służy w armii swojego kraju. Niewielkiej, ale bardzo dobrze wyszkolonej. I raczej bijącej, niż bitej. Dobrze krajowi i Jejmości Królowej służącej.
To nie jest armia męczenników. Panuje w niej raczej etos, który najtrafniej akurat podsumował jeden Amerykanin-megaloman:
„The object of war is not to die for your country but to make the other bastard die for his”. To dość odległe od tego, czym – niestety – ocieka polska mentalność.
Jest to też armia względnie dobrze traktująca jeńców i ludność cywilną wrogiego kraju. Czasem chyba nawet za dobrze, ze szkodą dla morale żołnierzy ciąganych po brytyjskich sądach za to, co Amerykanom uchodzi zwykle na sucho, zaś Rosjanom zwykle przysparza medali.
To tyle, gwoli wyjaśnienia. Zeszliśmy z tematu, bo miało być o Giewoncie. 🙂
>>po prostu nie żal mi rodzin ludzi<<
sorry! that's an obious typo!
@Turpin
A mnie jest żal ich rodzin, szczególnie dzieci i rodziców. Człowiek żyje w systemie uczuć i obowiazków. Rodzice inwestuja w szaleńca, szaleniec płodzac dzieci zobowiazuje się je wychować. Podejmowanie śmiertelnego ryzyka jest zdrada wobec swojej rodziny.
Wariackie wyczyny desperados odbieram jako kolejny przykład ludzkiej głupoty.
PS. Co do wojska to, wszyscy świętuja rocznice zwycięstw – my obchodzimy rocznicę klęsk. Kolejna paranoja.
„Wariackie wyczyny desperados”, „szaleńcy”, „podejmowanie śmiertelnego ryzyka”….
Użycie tych terminów w odniesieniu do bardzo rzadkich, ale wzbudzających sensację wypadków w jaskiniach, świadczy o braku znajomości zarówno samego rodzaju aktywności, jakim jest eksploracja jaskiń, jak i wymogów niezbędnych, aby tę działalność uprawiać.
Wariackie wyczyny desperados, śmiertelne ryzyko i szaleńcy trafiają się znacznie częściej na co dzień, na przykład na polskich drogach.
Ofensywny i agresywny styl jazdy, siadanie za kierownicą po spożyciu alkoholu, przecenianie własnych umiejętności i technicznych możliwości pojazdu narażają życie i zdrowie nie tylko samych „desperados”.
Każdy uczestnik ruchu drogowego może stać się przypadkową ofiarą wyprzedzania na zakręcie i podwójnej linii, nierespektowania ograniczeń prędkości, omijania i wyprzedzania na przejściu dla pieszych, blokowania korytarza życia itd. itp.
Blisko 3 tys. ofiar śmiertelnych, 37 tys. rannych, ogromne koszty społeczne, to podsumowanie roku 2018 na polskich drogach.
Przywykliśmy, prawda? Do mediów trafiają tylko co bardziej spektakularne tragedie, a ofiary łatwiej „uprzątnąć” niż z wypadku w jaskini.
Tylko z racji wypadków z ofiarami śmiertelnymi łączny koszt tych zdarzeń to 2,5 mld złotych.
Przyjmujemy ze zrozumieniem, czy po prostu obojętnie? Zastanawiamy się, dlaczego w takiej na przykład Wielkiej Brytanii (66 mln mieszkańców) w wypadkach drogowych zginęło znacznie mniej (1825) osób niż w Polsce, choć przepisy zezwalają na 0.8 (Szkocja 0.5) promille?
Słowiański gen „wariackiej brawury”?
@1300 gramów
Doceniam odkrywcze wyprawy speleologów, nie rozumiem potrzeby bicia rekordu głębokości nurkowania (albo zjazdu na nartach z Ewerestu).
W temacie wypadków drogowych, pełna zgoda.
@Jack
Nie rozumiemy wielu potrzeb, których sami nie odczuwamy, ba, ja nie rozumiem nawet, jak można palić papierosy, bo nigdy nie nauczyłem się zaciągać (brak stosownego genu? 😉 )
Nie imponuje mi też bicie rekordów, dla których ludzie są gotowi ryzykować życiem i zdrowiem, ale widać sporo jest osób, które nie mają lepszego pomysłu na „sprawdzenie się”, wyróżnienie choć na chwilę z gnuśnej masy, zaistnienie w mediach, zaimponowanie kolegom czy w końcu (a może przede wszystkim) – zarobienie pieniędzy.
Nigdy jednak nie pozwolę sobie na pychę oceniania, smutek czyich dzieci i rodziny zasługuje na więcej współczucia, a czyich – mniej.
Szanowny doktorze R. Karczmarewicz.27 sierpnia 14:31 Dopiero po kilku dniach tu zagladnelam i przeczytalam ostrzezenie, ze wyeliminuje mnie pan za trolling. Nie chcialabym byc wyeliminowana. Wiec co bylo zlego, w moim wpisie, ze zostal tak surowo oceniony?
Czy nie moge uwazac, ze skoro wiadomo bylo, ze dojdzie do tragedii, to dlaczego nic nie robiono od tylu lat, azeby jej zapobiec? Zwlaszcza, ze od lat nauka i technika poszla tak bardzo naprzod i jakies zabezpieczenia sa w granicach ludzkich mozliwosci. Oczywiscie tragedie zawsze moga sie zdarzyc.
A moze chodzilo o to, ze nie lubie himalaistow i ciaglego szumu i zachwytu wokol nich. Wszyscy musimy ich lubiec? Zwlaszcza, ze ze omal zawsze sa wielce nieodpowiedzialni w ramach dazenia do…. no czego? Szaraczek chce wejsc za wlasne pieniadze na Giewont, a himalaista za pieniadze sponsorow, na kolejny szczyt inna trasa, w innej porze roku, z butla, bez niej, i co tylko….
To nie ja pierwsza wykorzystalam tragedie na Giewoncie do polityki, ile to podsmiechowek, jak to Bozia przypomniala sobie o swoich wyznawcach. A kto to wyznawca, prosze sobie dopisac. No i nie wiem co to bomisie, Pozdrowienia.
@1300 gramow
Nigdy jednak nie pozwolę sobie na pychę oceniania, smutek czyich dzieci i rodziny zasługuje na więcej współczucia, a czyich – mniej. – i bardzo słusznie, ja tego tez nie robie.
Jezeli ktoś niepotrzebnie ryzykuje życiem ja to nazywam głupotą, a nie „mądrym inaczej”. Nazywajmy rzeczy po imieniu.
Czasami żadza zdobycia adrenaliny (lub pieniedzy) jest wieksza niz wartość życia – ja tego nie rozumiem i nazywam głupotą.
Ale z punktu widzenia tychze szaleńców to ja jestem frajer.
Nigdy jednak nie pozwolę sobie na pychę oceniania
Ależ pozwoliła(e)ś sobie, niestety… —
— Dla jednych (niby – ciemnego anonimowego tłumu):
A niech sobie dotykają na zdrowie. Prawo Darwina na to pozwala.
— Dla innych (znajomków – Wrocław, speleolodzy):
empatia, zarzuty wobec zakopiańskich TOPRowców o niedostateczny wysiłek, nieskorzystanie z ofert pomocy.
— Dla jeszcze innych (z którymi było się i jest jeszcze bliżej, częściej, w tym – podczas okołosylwestrowego dramatu sprzed paru lat):
pełna empatia, zwłaszcza, iż mają szczęście nie być Polakami, ergo jeździć po drogach wyłącznie przepisowo, jeść przenajczystszą żywność, oddychać najkryniczniejszym powietrzem, mieć najidealniejszy system ubezpieczeń i najfachowsze służby ratownicze… oczywiście jeśli krzyże na górach, to same odgromione, etc., etc.).
*** * ***
Mój suwak zrozumienie-wymagania działa odwrotnie: ci, którzy idą szczebelek po szczebelku wtajemniczeń „fachowo-górskich”, czy ogólnie rekreacyjnych, sportowych – powinni być bardziej świadomi, na co narażają przez swą pasję (pracę) siebie i bliskich, w tym współmałżonków, dzieci.
Powinni…
Ale w obliczu każdej tragedii, zwł. świeżej, przed analizą (kto, jak, dlaczego), pogrzebami – staram się zrozumieć nawet największego zapalczywca. Bo mógł mieć same dobre intencje: na przykład w ramach czasu (pogody – kapryśnej w tym sezonie wakacyjno-szkolnym), budżetu, swych kompetencji (może niedostatecznych – nie wiemy, nie nam oceniać) — podjął wysiłek zanęcenia dziecka do ruchu, trzymania kondycji, autdorowych nawyków, „odciągnięcia” jego myśli od niby-rzeczywistości wirtualnej, … Doszedł/doszli tę równowartość 15 km (w tym 900 m przewyższenia) – nogami, płucami, siłą koncentracji i woli… A ja siedzę w fotelu przed kompem…
Dyskusja, zamiast kolejnego rutynowego dowalania Polakom (ciemnym z definicji), mogłaby pójść w kierunkach:
— Czy semestr szkolny nie powinien trwać przez lipiec, a potem zaczynać się w połowie września, dając tym szansę na ~3 tygodnie stabilniejszej i litościwszej pogody. Szansę, tylko – boć tegoroczna tragedia wydarzyła się w trzeciej dekadzie sierpnia, kiedy na ogół burze już nieco odpuszczają. Takoż spiekota.
— Jakich metod popularyzacji bezpiecznego wędrowania, „czytania pogody” nie wykorzystano, nie wykorzystuje się w okolicach Zakopanego. Myślę zwłaszcza o punktach TPN-owskiego „myta”. – Może niewielkim kosztem dodatkowym mogłoby i powinno coś się tam wyświetlać? Przynajmniej w sezonie wakacji szkolnych?…
— To samo z turystyką zimową. Czy nie dałoby się nakłonić sklepów ze sprzętem (raki, czekany, itp.), a choćby niektórych, tych „lepszych”, by przed pierwszą sprzedażą nakazały udział w bodaj krótkim przeszkoleniu… niech tylko teoretycznym…
Pomysłów jest trochę. Podstawowy – nie bójmy się, my „świadomsi”, rozmawiać na szlakach, zwłaszcza gdy widzimy ludzi prących w górę o abstrakcyjnej porze, w nieodpowiednim obuwiu, bez plecaka, z małolatami.
Ale też – gdyśmy świadkiem agresji lepszych-sprawniejszych. Niby…
https://basiaacappella.wordpress.com/wysokogorskie-dedykacje/
@a cappella
Sorry, była mowa o wartościowaniu smutku dzieci i rodzin ofiar.
Odniesienie do prawa Darwina to sarkazm.
Na ludzką głupotę i brak podstawowej wiedzy z zakresu fizyki czy oceniania ryzyka w górach nie pomogą zakazy, nakazy, bilety
ani policja.
„ci, którzy idą szczebelek po szczebelku (…) powinni być bardziej świadomi”
Życie pokazuje, że na ogół są. A na ile? To też okazuje się dość brutalnie w górach, jaskiniach, na morzu i w powietrzu.
Sklepy sportowe nie są od nakazywania szkoleń.
Od zdobywania kwalifikacji są kluby (także szkolne) skupiające ludzi o określonych zainteresowaniach.
Aby uzyskać zezwolenie na wejście do jaskiń tatrzańskich (nie tych turystycznych jak Mylna) trzeba się wykazać kartą taternika jaskiniowego.
„nie bójmy się, my „świadomsi”, rozmawiać na szlakach, zwłaszcza gdy widzimy ludzi prących w górę o abstrakcyjnej porze…”
A w życiu!
Jeśli nawet doświadczeni górsko i obyci w świecie nie potrafią w „rozmowie” na blogu odmówić sobie złośliwych wycieczek osobistych w patriotycznym odruchu obrony „ciemnego ludu”, to co dopiero starcie na szlaku z krewkim tatusiem prącym na Giewont 🙄
Mam w pamięci historię polskich alpinistów, którzy po długotrwałych opadach śniegu koniecznie chcieli wejść w północną ścianę Eigeru, bo kończyła się zima, a oni chcieli „zaliczyć” zimowe przejście. Lokalny „goprowiec” usiłował ich powstrzymać, złapał nawet jednego za rękaw i próbował przekonać, że to niewłaściwy moment… Ręka została strząśnięta, usłyszał niegrzeczną odpowiedź i… poszli.
Godzinę później wygrzebywał ich wraz z innymi ratownikami z lawiny. Jeden z alpinistów poniósł śmierć na miejscu.
Drugi z grupy (kierownik wyprawy) nie wrócił później z Makalu, bo nie potrafił (jak inni) zawrócić spod samego szczytu. Ci inni jeszcze żyją.
Skąd wiem, jak było? Ten ratownik w wielkim wzburzeniu zadzwonił do mnie, bo tamci mieli karteczkę z moim numerem telefonu.
Ten człowiek nie mógł pojąć, dlaczego zlekceważono jego ostrzeżenia. Zabronić im tej wyprawy nie mógł. Ani ich w żaden sposób ukarać. To zrobili sami.
Jak widzimy szarpanie tygrysa za wąsy nie jest tylko rozrywką suwerena.
Po tamtym wypadku trzeba było zorganizować transport zwłok do Polski. Zajęła się tym firma… BONGO – Biuro Opieki Nad Grobami Obcokrajowców. Okazuje się, że firma działa nadal (od 1958 roku), choć teraz pod nazwą Międzynarodowe Usługi Pogrzebowe BONGO.
„Człowiek, jeśli nie ma wymówek, jeśli nie ma z góry narzuconych ograniczeń, jeśli – w końcu – nie ma na kogo zrzucić odpowiedzialności, zaczyna sam się pilnować”
(Justyna Kowalczyk)
Nie na temat.
Gospodarz z pewnością wie, że pewien lekarz z Chicago, lekarz, który bardzo, ale to bardzo nie protestuje gdy się do niego zwracają per „panie profesorze”, na emeryturze postanowił pójść w politykę i zostać polonijnym senatorem.
https://doctors.advocatehealth.com/p-marek-rudnicki-chicago-general-surgery
http://dziennik.com/featured/prof-marek-rudnicki-kandydat-na-polonijnego-senatora/
W śmiertelnych wypadkach w Tatrach ginie rocznie kilkanaście osób
(w 2018 – 15 osób plus trzy ofiary śmiertelne w Beskidach). Od kilku lat tendencja jest malejąca (w latach 2010 i 2011 zginęło w Tatrach po 22 osoby).
Innemu dramatowi – utonięciom, których jest w Polsce kilkaset rocznie (od 1. czerwca 2019 do wczoraj utonęło już 277 osób) przyglądamy się bez emocji?
W 2018 roku utonęło 545 osób.
Ratownik: W Polsce to praca dla desperatów (płaca średnio 2,6 tys. zł brutto). Kontakt z polskimi plażowiczami to wstrząsające przeżycie, nawet za 10 tys. miesięcznie bym tego nie wziął.
Polskich ratowników można spotkać w wielu krajach świata, nad Bałtykiem, tuż za zachodnią granicą zarabiają 10 euro za godzinę, w USA za miesiąc 3-3,5 tys. dolarów…
Niestety zgodzę się z przedmówcą, Przeważnie Polski problematyczny plażowicz to osoba na tz gazie. Użeranie się z takimi ludźmi nie należy do przyjemnych.
Widać panie Stefanie że suwerenowi nie przeszkadza opłakany stan Służby Zdrowia, brak lekarstw, destrukcja Oświaty, łamanie Konstytucji i łgarstwa prezesa.
Suweren dał się osiodłać – jak koń za kawałek chleba – za pęto kiełbasy wyborczej.
Szkoda słów.