Powrót wielorazowego sprzętu medycznego?
„Byt określa świadomość” – napisał klasyk. Nie sposób nie przypomnieć sobie tej myśli, gdy pod wpływem kryzysu pewne nienaruszalne, zdawałoby się, dogmaty polityki medycznej okazują się bardzo względne.
Dawno temu stymulatory serca, które funkcjonowały krótko od implantacji do zgonu pacjenta, były po jego śmierci eksplantowane, resterylizowane i wszczepiane kolejnej osobie. Tak zwane „gazowniki” (nazwane tak od metody resterylizacji) uratowały niejedno ludzkie istnienie w warunkach dramatycznie biednego, późnojaruzelskiego, a następnie wczesnotransformacyjnego systemu opieki zdrowotnej. Z oczywistych względów, nowi biorcy nie byli powiadamiani, że wszczepia się im stymulator „z drugiej ręki”. Powikłań nie było, bo też i środków ostrożności przestrzegano mocno. Powiecie Państwo: „Cóż, patologia strasznych, biednych czasów”? Może i tak, ale jak w takim razie skomentujecie, że to samo robili wówczas nieprzytomnie bogaci (z naszego ówczesnego punktu widzenia) Szwedzi? Całkiem legalnie i otwarcie, bo rzecz była najpierw zaakceptowana przez odpowiednie władze. Ba, nie tylko robili – i to w swoich najlepszych ośrodkach – ale publikowali wyniki w światowym piśmiennictwie. Stymulatory i Szwecja to tylko przykłady – pozostawmy pozostałe, by opowiedzieć, co było później.
Później był nacisk urzędników i niektórych autorytetów medycznych (a myślę sobie czasami, czy również nie producentów), by jednorazowość sprzętu medycznego stała się niepodważalnym dogmatem. Dla dobra pacjentów oczywiście.
Stymulatory, elektrody do zabiegów na sercu i inne urządzenia zaczęły po każdej procedurze iść na śmietnik. Wyrzucane były (i są nadal) nawet akcesoria znajdujące się w sterylnych pakietach, które zostały one otwarte, ale akcesoriów nie użyto i nie miały kontaktu z krwią, a producent dostarczył instrukcję warunków resterylizacji. Nie ma mowy! To wszystko oczywiście kosztuje, a ponieważ do każdej procedury trzeba kupować pełen zestaw sprzętu i akcesoriów, to koszt wykonywanych zabiegów wynika częściowo z takich uregulowań. W Stanach Zjednoczonych eksplantowane po śmierci pacjentów, ich stymulatory niekiedy wszczepia się psom (i być może innym zwierzętom), ratując ich życie. W Polsce – najczęściej są po prostu utylizowane.
Czas mijał, zaczął się kryzys i oto, chyba dwa lata temu, przyszła pierwsza jaskółka nowego myślenia. Podczas dorocznej konferencji Heart Rhythm Society, największego na świecie kongresu, poświęconego, m. in., terapii chorób serca przy pomocy urządzeń elektrycznych, zaprezentowano sesje poświęconą możliwości implantacji resterylizowanych wszczepialnych urządzeń do elektroterapii serca. Przesłanie było proste: „świat stał się biedniejszy i nie wszystkich stać na ponoszenie kosztów nowoczesnego leczenia. Jeżeli zaś prawo USA nie pozwala na wszczepianie resterylizowanych urządzeń na terenie kraju, to niech zezwoli na wysyłanie takiego sprzętu do krajów biednych, zamiast pozwolić, by bezsensownie się marnował”. Szwedzi przypomnieli swoje pozytywne, udokumentowane doświadczenia w tym względzie. Przedstawiciel przemysłu stwierdził, że rzecz jest możliwa, jakkolwiek nie darmowa, bo taki sprzęt przed wysłaniem gdziekolwiek powinien zostać przetestowany, co kosztuje – niedużo, ale jednak. Wtedy zabrał głos arogancki mydłek z wszechwładnej Food and Drug Administration, a jego wystąpienie można streścić mniej więcej tak: „Państwo tu sobie mrzonki roicie, ale dyskusja jest bezprzedmiotowa, bo zgody FDA nigdy na to nie będzie! Dlaczego? Bo nie. Bo FDA już kiedyś postanowiła, że nie”. O sprawie ucichło.
Tymczasem całkiem niedawno, bo 15 października 2012, poważne fachowe pismo, Annals of Internal Medicine, opublikowało raport grupy hinduskich kardiologów, z którego wynika, że 81 pacjentów w Indiach otrzymało resterylizowane kardiowertery-defibrylatory, eksplantowane w USA i po testach przewiezione do Indii. Wszyscy oni mieli rozległe uszkodzenie serca i praktycznie zerowe szanse na otrzymanie ratującego życie urządzenia z innego źródła. Charakterystyczny jest komentarz redakcyjny, w którym dwaj amerykańscy kardiolodzy stwierdzili, że wszystko to odbyło się niezgodnie z prawem USA, a wdzięczność pacjentów i ich rodzin nie może być miarą jakości terapii medycznej. Jednocześnie jednak przyznali, że środowiska medyczne i prawnicze powinny wspólnie przeanalizować powtórnie regulacje prawne, tak by pozwalały bezpiecznie i legalnie używać resterylizowanych, urządzeń dla pacjentów, dla których nie ma alternatywnego źródła terapii.
Na zakończenie pozwolę sobie na refleksję: Amerykanie zorientowali się już, że pieniędzy na wyrafinowane terapie nie starczy dla wszystkich, nawet w ich własnym kraju. Być może niedługo resterylizowany sprzęt medyczny – oczywiście tylko ściśle zdefiniowana grupa produktów – zostanie dopuszczony do użytku w samych Stanach Zjednoczonych. Na ściśle określonych zasadach i pod kontrolą. Być może będzie to jedno z antidotów na przekleństwo współczesnej medycyny, które brzmi: „Kiedyś nie było czym leczyć. Dzisiaj nie ma za co.”
Komentarze
Pomysł zły nie jest. Inna rzecz mnie w tym zastanawia. Czy grzebanie w ciele pacjenta po jego śmierci w celu wydobycia rozrusznika czy innego sprzętu jest etyczne bez zgody pacjenta? A jeśli nie, to wystarczy zgoda domniemana, czy też musi być to zgoda wyrażona za życia w obecności świadków, a może na piśmie? Czy taki aparat staje się własnością pacjenta? Najrozsądniejsze byłoby wtedy rozwiązanie jak z przeszczepami. Czy nie powstaną podejrzenia o nieratowanie w celu zdobycia sprzętu? Pewnie powstaną. Jak wpłyną na medycynę? Czy zmarły mający rozrusznik będzie mógł wskazać osobę, która ma z niego korzystać po nim? Czy jego osoba będzie znana „biorcy”?
Pytań jest bardzo dużo.
@ mpn 20 grudnia o godz. 21:34
Jak się nie mylę to pacjent musi wyrazić zgodę na transplant i jak mu etyka nie pozwala by wyjęto z jego ciała po śmierci to ma wolną wole. Może sobie kupić na własność albo nie zgodzić się na wszczepienie.
Co do artykułu, widać że pazerność na podwyższanie kosztów leczenia doszła do ściany tzn. spadają dochody bo zbyt wielu nie stać na zabieg. I towarzycho traci sporo kasy, wiec nieśmiało próbują innej drogi
@ Adam 2222
Takiej zgody się nie wyraża, to zgoda domniemana (czyli jeśli pacjent się nie sprzeciwia, znaczy, że się zgadza).
Z pazernością się nie zgodzę. Primo firmy są po to, by zarabiać. Nie oczekujmy od nich miłosierdzia. To olbrzymie przedsiębiorstwa, których władza dorównuje władzy rządów mniejszych państw, ale powstałe w określonym celu i ten cel wypełniający. Tak jak szewc czy Microsoft. Natomiast jest jeszcze inna kwestia. Kwestia zawrotnych odszkodowań. Firma woli nie ryzykować, że się coś nie wysterylizuje należycie i poleci z milion na pacjenta.
mpn 20 grudnia o godz. 21:34
„Pomysł zły nie jest. Inna rzecz mnie w tym zastanawia. Czy grzebanie w ciele pacjenta po jego śmierci w celu wydobycia rozrusznika czy innego sprzętu jest etyczne bez zgody pacjenta?”
Nie wiem jak to jest w innych krajach, ale w USA kremacja jako metoda pochówku już w ciągu najbliższych kilku lat dojdzie do 50%.
Zakład pogrzebowy, w którym zamawiamy spopielenie zwłok podsuwa nam dokument, w którym czarno na białym w podpunkcie „Urządzenia Implantowane” jest wymagana zgoda na „usunięcie, a następnie zniszczenie lub podarowanie rozrusznika serca lub innego urządzenia grożącego wybuchem”.
Pytanie do Gospodarza.
Ciekaw jestem, jak wygląda tzw. krzywa niezawodności takich rozruszników serca? Dla dużej klasy urządzeń przybiera ona postać wanny, tzn. gdy na osi poziomej odłożymy czas to z początku urządzenia przechodzą okres „dziennej wrażliwości na przeziębienia” i psują się dosyć często, potem p-o awarii maleje i jego wykres wypłaszcza się przypominając „dno wanny” aby pod koniec swojej żywotności znowu podpełznąć w górę (po przeciwległej krawędzi „wanny”) cierpiąc na „schorzenia wieku emerytalnego”, czyli po prostu awarie typu zmęczeniowego.
Dlatego np. nowy telewizor warto włączyć i potorturować go intensywnie np. przez pierwszy tydzień, bez wyłączania. Wadliw(sz)e sztuki szybko (i na gwarancji!) powinny się zepsuć … 😉
Oczywiście pewną ilość/próbkę telewizorów producent poddaje u siebie w fabryce tzw. testom starzeniowym, w celu zbadania ich niezawodności, ale nie robi się tego w masowej skali.
Czy jest wiadome Gospodarzowi, czy np. 100% rozruszników serca przechodzi jakąś formę testu starzeniowego jeszcze w fabryce – właśnie po to, aby wyeliminować „wczesne wady”, czy ten okres „pierwszej krawędzi wanny” odbywa się już w ciele pierwszego pacjenta?
Jeżeli to drugie, to z punktu widzenia teorii niezawodności – oczywiście o ile samo wyjęcie i ponowne wszczepienie nie zaburza w istotny sposób całego modelu – posłużenie się używanym rozrusznikiem może być nawet lepsze dla drugiego pacjenta niż było dla pierwszego. Urządzenie będzie bardziej niezawodne, bo „gdyby miało się zepsuć, to już by to zrobiło w ciele tego pierwszego.
Oczywiście tak długo, jak długo pozostajemy na poziomym odcinku „dna niezawodnościowej wanny”.
miało być: ‚dziecinnej wrażliwości na przeziębienia”