Strzeżcie się doktora G.!
Podejmując decyzję dotyczącą własnego zdrowia nie opierajcie się Państwo na jakimkolwiek internetowym źródle wiedzy. Również na niniejszym blogu.
Zanim wytłumaczę się z powyższego akapitu, pozwolę sobie zacząć od przeprosin za miesięczną przerwę we wpisach. Powinności zawodowe przegoniły mnie po Polsce (i trochę poza nią) w takim tempie, że niepodobieństwem było usiąść i napisać coś rzeczowego. Obiecuje poprawę, a przynajmniej – starania poprawy.
Na szczęście nie zawiedli autorzy komentarzy – czytałem je z radosnym zdumieniem, że oto jestem uczestnikiem niesamowitej enklawy internetowej, gdzie dyskutuje się nieustępliwie, lecz merytorycznie i bez wszechogarniającego inne internetowe fora ładunku bezinteresownej, niepohamowanej agresji. Niski pokłon! Kilka wypowiedzi z tej ostatniej dyskusji spróbuję rozwinąć w oddzielne wątki, ale na razie musimy załatwić jedną pilną sprawę.
Bardzo zaniepokoiły mnie komentarze Pani Marit i Pani annryd, w których obie Panie zadeklarowały, że po ostatnim wpisie i dotyczącej go dyskusji, ich stosunek do zaleconej im terapii obniżającej poziom cholesterolu stał się jeszcze bardziej sceptyczny. Taki sposób myślenia może być niebezpieczny.
Ciągłym kłopotem medycyny jest to, że potrafi świetnie ocenić ryzyko dla populacji, a bardzo marnie – dla pojedynczej, konkretnej osoby. Ogólne prawdy łatwiej jest odkryć (i weryfikować) na podstawie badań, obejmujących duże grupy pacjentów, obserwowanych przez możliwie najdłuższy czas. Wyniki i wnioski dotyczą w takich przypadkach populacji, a nie jednostek. Oczywiście, każdy z nas jest składnikiem jakieś populacji i wobec tego rezultaty badań stosują się do nas indywidualnie. W pewnym stopniu. Duże badanie, poprzez istotę swojej metodyki, zaciera bowiem wpływ indywidualnych dla każdego uczestnika, dodatkowych czynników. W realnej medycynie, przy podejmowaniu konkretnych decyzji diagnostycznych i terapeutycznych, dotyczących konkretnego pacjenta, właśnie takie indywidualne czynniki miewają decydujące znaczenie.
Podobny problem dotyczy forów internetowych, z tą dodatkową ich słabością, że dobór danych, stanowiących podstawę wygłaszanych opinii, nie podlega żadnej weryfikacji. Konsultacje doktora G. (od nazwy najpopularniejszej chyba przeglądarki internetowej) mogą mieć siłę przekonywania marketingu piramid finansowych, ale niestety również, równą mu wiarygodność. O drogę na merytoryczne manowce zaś – nietrudno. Nawet jeden z Czcigodnych Dyskutantów tego bloga dał się złapać na jedną negatywną pracę dotyczącą statyn, zapominając o znacznie mocniejszych danych pozytywnych, pochodzących z innych, wielkich i starannie przeprowadzonych badań, stanowiących klasykę współczesnej wiedzy kardiologicznej.
Gdyby prawda statystyczna była wystarczającą bazą do podejmowania efektywnych decyzji, lekarzy juz dawno mogłyby zastąpić roboty. Ponieważ jednak leczymy ludzi, a nie populacje, a każdy z nas jest niepowtarzalny, lekarze będą mieli rację bytu – przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Oczywiście, jeżeli nie zostanie zatracona zasada indywidualnego podejścia do każdego pacjenta.
Jeżeli zatem nie jesteście Państwo zadowoleni ze sposobu, w jaki jesteście leczeni przez swojego lekarza – zmieńcie go na takiego, któremu zaufacie. Ale nie na doktora G., bo może to być jedna z najbardziej dramatycznych pomyłek w waszym życiu.
Komentarze
„Jeżeli zatem nie jesteście Państwo zadowoleni ze sposobu, w jaki jesteście leczeni przez swojego lekarza – zmieńcie go na takiego, któremu zaufacie.”
Czasem może być za późno, ale polecam kontrolowanie lekarzy i dbanie o swój interes, doktor G w tym nie pomoże, zwykła dociekliwość potrzebna. Mojemu dziecku leczonemu na nowotwór zmieniono kurację na skutek mojej upierdliwości, wyniki rezonansu były tak opisane, że nie wiadomo było do których poprzednich się odnosiły, generalnie zgodnie z opisem „bez zmian” zaordynowano kontynuowanie kuracji a należało ją zmienić i częściej kontrolować. Zmieniono kurację a czas pomiędzy kontrolami skrócono o połowę.
A placówka wzorcowa, fantastyczna, opieka na światowym poziomie, empatyczne podejście do pacjentów i rodziców.
Ale rutyna…
Ten ogromny nacisk na badania statystyczne jest spowodowany przez uczelni medyczne. Proszę spojrzeć na tytuły dysertacji doktorskich – jak mantra powtarza się tam sformułowanie : na podstawie xxx przypadków, leczonych w latach (zwykle ok 10) na oddziale…i 3/4 rozprawy obejmuje poszukiwanie prawidłowości statystycznie występujących – ew. niezgodności z nimi.Być może po 50 latach takich cząstkowych obserwacji, można wyciągnąć uogólniające wnioski. Tylko przez 50 lat w medycynie może już być inna epoka; a doktoranci nadal będą wyciągać medianę przeżycia po takiej lub innej terapii. Tak można uczyć rzemiosła, co jest zresztą też potrzebne, tylko kto i jak ma uczyć liderów zmian?
Spokojnie, panie Doktorze. Dalej to biorę. Postanowiłam poczekać, aż nauka rozprawi się ze statynami (albo z opozycją wobec nich) w bardziej zdecydowany sposób.
Pozdrawiam.
Szanowny Gospodarzu.
Nie jestem lekarzem, nie znam się na statynach, mam stosunkowo niewielkie pokusy, by uważac się – jak czyni to niemal każdy Polak – za omnipotentnego lekarza.
Muszę natomiast zauważyc coś na temat, o ktorym Pan pisze.
Z jednej strony przestrzega przed dr. G, przed samodzielnym grzebaniem w necie i medycznymi „piramidami finansowymi”. Z drugiej – zaleca Pan znalezienie lekarza, ktoremu można ufac.
Biorąc pod uwagę nieustanne domniesienia mediów o tym, że pacjent uznany przez lekarza za zmarłego wstał i poszedł do domu, 3 letni Krzyś zmarł z powodu dranskiego zlekcewazenia przez medyka, a karetka ze starszą kobietą krązyła od szpitala do szpitala, spychana do kolejnego, aż zmarła w tym karawanie śmierci, sugestia bu ufac lekarzowi brzmi nieledwie tak samo, by zaufac netowemu dr G. i piramidzie finansowej razem wziętym. Każdy zna zreszta podobne przypadki.
Wartosc tej rady jest teoretycznie dobra. Realnie jest poradą dosyc bezradną.
Wielce Szanowny Doktorze i Autorze tudzież Drodzy Komentatorzy.
Po pierwsze, bardzo dziękuję Panu za odzew.
Po drugie, niekoniecznie będąc czcigodnym uczestnikiem dyskusji, pragnę zauważyć co następuje: prace NAUKOWE na które się, cyt: „nabrałem” (w jakim sensie?) przytaczając je jako argument, są dwie, w zanadrzu mógłbym przytoczyć kilkanaście, a gdyby tak przejrzeć dokładniej piśmiennictwo, znalazłoby się pewnie kilkakroć tyle. Ale nie o to chodzi, by spierać się w stylu „moja jest tylko racja i to święta racja”. Nigdy nie było i nie będzie moim celem w dyskursie, czy to publicznym, czy prywatnym, podważanie osiągnięć medycyny na jakimkolwiek polu, a tym bardziej lekkomyślne sugerowanie komukolwiek rezygnacji z jakiejś terapii, czy namawianie do innej. Kwestia tego, co w świetle wielkostatystycznych eksperymentów jest z punktu widzenia uzasadnionej terapii, jak słusznie Pan zauważył, na tyle złożona, że jej tu nie rozstrzygniemy. Natomiast mam prawo stwierdzić, iż są, także w Polsce, lekarze medycyny, którzy uwolnili wielu swoich pacjentów od stosowania „protez farmakologicznych”, w tym także leków hipocholesterolicznych, zaś pacjenci owi nie tylko żyją, ale i czują się znacznie lepiej niż przedtem – i to nie cud, lecz działanie podległe prawom biologii i logiki.
Natomiast każdy ma prawo być leczony tak, jak uznaje to za optymalne dla siebie działanie. Z praktycznych rad mogę jedynie zasugerować każdemu „krążeniowcowi”, w tym zwłaszcza spożywaczom statyn lub fibratów, uzupełnianie poziomu ubichinonu Q10 w organizmie poprzez dietę i/lub suplementację dobrymi preparatami tegoż (kryptoreklama jakiegokolwiek z nich nie jest przewidziana). Znalazłem również źródła informacji dla tych, którzy chcą sprawdzić omawianą kwestię, ale nie czują się na siłach, aby brnąć przez ściśle naukową dokumentację; tytuły książek (autorstwa doktorów medycyny) dost. w języku polskim: Mity o cholesterolu, Cholesterol – naukowe kłamstwo. Na tym ze swojej strony rzeczony temat zamykam.
A wezwanie Pana Doktora, aby nie diagnozować się i leczyć za pomocą WWW, uznaję za słuszne. Chyba, że faktycznie świat nie-wirtualnej medycyny nas zawiedzie – oby nie.
Teraz proponuję pochylenie się nad kwestią poruszoną przez PT @ Tanakę.
Pozdrawiam.
Pfi! Doktor G. jest rewelacyjnym diagnostykiem. Wykryl juz u mnie: smiertelnego raka watroby (na podstrawie poziomu niektrorych enzymow znalezionych we krwi), rowne smiertene zakazenie wirusem ebola, raka mozgu i gruczolow, wirusowe zapalenie watroby typu A, B i C, (wszystkie naraz) no i parenascie innych ciezkich schorzen po ktorych sie slepnie, przestaje oddychac, dostaje paralizu i takie tam.
Moze zaufanie do Dra G wzrasta w miare odkrywania w moim organizmie kolejnych ciekawych chorob, ze szczegolmym uwzglednieniem nieuleczalnych przypadkow onkologicznych. 😈
Niech zyje nieoceniony Doktor G!
A zaczelo sie wszystko od zdiagnozowania choroby Creutzfeda -Jakoba, choc wydawalo mi sie ze zapadaja na to tylko brytyjskie krowy.
Szanowny @ Kocie – o ile mnie pamięć nie myli, choroba C. – J. to określenie ludzkiej encefalopatii gąbczastej.
Zgadza sie. Z jedna poprawka, Koty tez na nia potrafia zachorowac i wtedy nazywa sie to choroba Kotow rozwscieczonych do imentu. Zapada sie na nia z niedoboru w diecie pieczonych bazantow. 😈
Czemu te żarty mają służyć, @ Kocie?
Medycyna jako całość ma 3 filary, zwane poniżej zagdnieniami: „Kuchnię” czyli wiedzę na temat ciała i jego chorób oraz jej wykorzystanie w praktyce, całe metodologię, algorytmy terapii, zaplecze farmakologiczne i technologiczne (ostatnio też bio-); system, czyli organizację „służby zdrowia”; czynnik ludzki. Ostatnio omawialiśmy zagadnienie pierwsze. Teraz wróćmy do drugiego i trzeciego
Kiedy w najbliższej rodzinie powstaje poważny problem zdrowotny, to czego mi najbardziej brakuje, to informacja najszerzej pojęta , a odpowiadająca na pytania : skąd? Dlaczego? Jakie rokowania? Jakie dodatkowe zagrożenia?. Po co mi to? Bo chcę rozumieć – wtedy czuję się bezpieczniej, a przynajmniej nie pozostawiona na łasce losu. Jeżeli lekarz prowadząy nie ma czasu albo umiejętności przekazania mi tej wiedzy, poszukuję jej na własną rękę. Nie u dr G. ale u zaprzyjaźnionych medyków i w źródłach. Tak np kiedy mój mąż przeszedł pierwszy udar mózgu i kiedy mi powiedziano, że pewno będą następne incydenty, pzeczytałam od deski do deski 3 podręczniki neurologii. Przecież nie po to, żeby kontrolować, czy zastąpić lekarza; moja wiedza była surowa, pozbawiona empirii i doświadczenia, ale w ciągu następnych 15 lat dała mi względny komfort rozumienia codziennych albo okazjonalnych zdarzeń. Na podobnej zasadzie gromadziłam wiedzę z pediatrii, położnictwa i ginekologii – owszem – korzystając z tego potrafię wybrać lekarza, jeżeli tylko mam taką możliwość. I z reguły lekarzy darzę zaufaniem.
Naprawdę panie Doktorze – informacja jest niesłychanie ważna; pacjent rozumiejący, nie będzie podatny ani na modne nowinki, ani na zastane mity.
Mysle, Jaruto, ze Autorowi nie chodzilo, aby nie szukac informacji, ale by ostroznie radzic sie Google’a.Bo, jak powiedzial kiedys XVIII-wieczny angielski poeta Alexander Pope „mala wiedza jest rzecza wielce niebezpieczna”. I my, kiedy sie radzimy internetu, bardzo czesto czerpiemy z niego bardzo mala wiedze, bo reszty nie rozumiemy.
Mam za soba niejedna nieprzespana noc, kiedy postanowilem poradzic sie dra Google’a. Nauczylo mnie to jedynie by natychmiast nie wpadac w panike i ze nie kazdy pryszcz jest smiertelny i nie kazde zmeczenie oczu jest chroba plamki zoltej. 😈
Szanowny Panie Doktorze
Niemal rok temu napisałem,że pacjenci lekarzy nienawidzą.Czytanie komentarzy do Pańskiego blogu skłania do podtrzymania tego poglądu.Nienawidzą bo lekarze nie mogą wyleczyć wszystkich ze wszystkiego i jeszcze do tego nie chcą słuchać rad pacjentów opitych nowinkami z internetu.”Sukces” Dr.Googla(Dr.G.-kojarzy się raczej ze sprawą kardiologa) jest niewątpliwy i żaden racjonalny głos nie przekona wielu osób o niebezpieczeństwie z tym się wiążącym.Myśle,że praprzyczyną jest głupota bo trzeba być głupim aby wierzyć w te wszystkie brednie wypisywane na rozmaitych forach.Dużym zagrożeniem jest to,że obok faktów prawdziwych podawane są całkowite nonsensy.Rozgraniczenia niepodobna dokonać bez wiedzy fachowej a jej nie nabędzie się poprzez czytanie podręczników akademickich.Pan Parker chce kontrolować lekarzy;przy pomocy jakiej wiedzy?Skąd zaczerpniętej?Przecież to tylko bezsilne grożenie pięścią.PR.Wypowiedź tego Pana trzeba dobrze przestudiować bo znakomicie ilustruje stan ducha googlowców.
Na szczęście mimo sukcesów dr Googla istnieje rzeczywistość a w niej medycyna akademicka.Wiedzy alternatywnej po prostu nie ma.Z faktami się polemizowć nie da.Strofantyna,alkohol i aspiryna działają na pewno.
.Pan Parker chce kontrolować lekarzy;przy pomocy jakiej wiedzy?Skąd zaczerpniętej?Przecież to tylko bezsilne grożenie pięścią.PR.Wypowiedź tego Pana trzeba dobrze przestudiować bo znakomicie ilustruje stan ducha googlowców.
Ten Pan, zwrócił uwagę lekarzom leczącym jego dziecko na nowotwór mózgu, że coś jest nie tak w opisach rezonansu w dniu kiedy dziecku zaordynowano nową porcję chemii.
W wyniku zwróconej uwagi, lekarz prowadząca kazała poczekać z chemią i skonsultowała się z ordynatorem.
Ordynator zarządził konsylium czy jakoś tak i zmieniono chemię a następny rezonans przyspieszono o miesiąc.
Pan parker nie korzystał z porad doktora G, tylko troszczy się o swoje dziecko bardziej niż lekarz, bo to jego.
I ma jedno chore a nie kilkanaścioro, co mu też pozwala być bardziej wnikliwym.
Pan to w jakimś micie lekarza żyje.
Tak sam fachowiec jak każdy inny.
Jak Pan remont w domu robi, też tak bezkrytycznie Pan ufa fachowcom, a w w warsztacie samochodowym?
Bo ja ufam, ale na ręce patrzę, nie dosłownie oczywiście, ale to ja będę tym samochodem jechał.
A jak mi się koło urwie, do siebie miał pretensje, że nie sprawdziłem.
Tak jak miałbym pretensje do siebie, jakby mi w wyniku błędu który mogłem zauważyć dziecko zmarło.
Do lekarzy? Cóż, ludzką rzeczą jest się pomylić.
Tak zmarł mi ojciec na sepsę, przyjęli do szpitala, wypisali bez diagnozy w pogorszonym stanie, po dwu dniach przyjęli znów a wieczorem już na ojomie.
Brat się wtedy nim zajmował, on ufa lekarzom, tak mi odpowiedział jak go spytałem, czemu ojca bez diagnozy w pogorszonym stanie do domu zabrał.
Opowiem Panu jeszcze o teściu, któremu się rana na nodze się nie goiła z powodu słabej drożności żył i czego tam jeszcze z krążeniem, któremu lekarz w szpitalu zaordynował amputację stopy.
Wyleczyłem, bez pomocy doktora G, z pomocą innych lekarzy, w ramach ubezpieczenia.
Gdybym zaufał, już by teść nie żył, w jego wieku, już by z łóżka nie wstał. A tak, sam po zakupy chodzi robi wokół siebie i jest samodzielny.
Myśli pan, że tak teścia kocham i się o niego troszczę?
To też oczywiście, ale bardziej się bałem perspektywy mieszkania z nim i opiekowania się, różne są motywy które dobro czynią:)
Ale żeby lekarz nie zdawał sobie sprawy, że to wyrok?
Pierdolił coś za przeproszeniem, że wózek, że da się.
To niech spróbuje, debil.
Poszukiwanie wiedzy w internecie (lub ksiazkach), moim skromnym zdaniem, powinno byc oparte o jakies podstawy teoretyczne, czyli wiedze. Diagnozowanie na wlasna reka to chyba absurd.Mam znajoma Polke, ktora pracujac w firmie farmaceutycznej odrzuca leki syntetyczne jako „trucizny”. Woli,leczyc sie miodem, cebula i czosnkiem. Moze to tak jak Chinczycy i Hindusi, wracajacy do typowych lekow takich jak sproszkowany penis niedzwiedzia brunatnego w miejcce Viagry.
Oczywiscie, ze zagladam do zrodel internetowych. Jest dobre fachowe miejsce prowadzone przez NIH i NCI, chociaz dobry GP jest rowniez niezbedny, jak dla bohatera nowelki „The Purloined letter” E. A. Poe.
Jauta:
Kazde obserwacje naukowe musza byc oparte na analizie statystycznej. Nauka to wnioski o zjawiskach powtarzalnych. Nic nie dzieje lub nie dzieje sie za kazdym razem. Natura jest bogata, sama w sobie.
Powinno byc Jaruta. Coz zjadla sie litera, w sposob niezamierzony, sorry
Panowie! Litości! A gdzież to napisane, że ja cokolwiek i kogokolwiek diagnozuję na podstyawie literatury? Czytanie ze zrozumieniem nie przekracza pewno poziomu IQ? Napisałam, że osobie, która w perspektywie ma wieloletnią opiekę nad przewlekle chorym, możliwie szeroka informacja znacznie ułatwia spełnianie tej powinności. A znajomość powikłań i zagrożeń towarzyszących eliminuje m.in histeryczne reakcje w gabinetach lekarskich i na szpitalnych korytarzach.
Szanowny PA2155 – a gdzież indziej, jak nie w książkach (obojętnie w postaci papierowej czy „nośnikowej”), znajdziemy wiedzę teoretyczną? Która notabene, jak zakładam, wynika z praktyki…
Szanowny Hu hu:
Oczywiscie, wiedza jest w ksiazkach i w artykulach naukowych. To chyba oczywiste. Niestety, aby czytac to ze zrozumieniem, nalezy miec pewien quantum wiedzy.
Zastanawiaja mnie pewne doniesienia mediow na tematy naukowe, zwlaszcza z dziedziny genetyki. Czasami jest to pomieszanie z poplataniem, zdradzajace elementarny brak wiedzy w przedmiocie. Chocby o genach BRCA1 lub BRCA2 i ich roli w transformacji nowotworowej. W wersji tzw. prasowej to one sa odpowiedzialne za patologie nowotworowa, co nie jest jest prawda. Powiedzialbym, ze produkty ich mutacji, ktore unieczynniaja ich fizjologiczna funkcje.
Podobnie z tzw. zrodlami internetowymi.
Uczmy sie, zamiast sie dezinformowac. 🙂
PA2155 i Hu hu – problem z literaturą robi się coraz poważniejszy, gdyż bardzo dużo prac jest powielanych, a autorzy nawet nie mają „sumienia” by chociaż te informacje sprawdzić i zweryfikować. Pisze się to co wpadnie w ręce, a błędy w jednej literaturze powiela się w setkach innych opracowań. I jak tutaj dojść do źródła ? Owszem w bibliografii podaje się tytuły, ale i w niej też są zawarte błędne odnośniki.
Dlatego do wszelkich informacji od doktora G. podchodzę nieufnie.
po zawale:
Jestem zwolennikiem dobrych podstaw medycyny, ktore zahaczaja o znajomosc biochemii procesow fizjologicznych i patologicznych, zwlaszcza w wersji nowoczesnej, na poziomie regulacji genetycznej. To pozwala zrozumiec chocby dzialanie lekow i ich mozliwych interakcji, strategii terapeutycznych, etc. To wazne, zwlaszcza w przypadkow lekow nowej generacji, ktore probuja wplywac na okreslony punkt regulacji fizjologicznej.
Jest duzo bardzo dobrze napisanych przegladow, ktore moze czytac i zrozumiec kazdy, nawet z elementarnym angielskim. Na poczatek polecalbym serie wydawana przez Elsevier tzw. Trends (sa Trends in Biochemical Sciences, Trends in Cellular Biology, etc.) i dodatki do Nature (Nature Cancer Rev. i inne). Drukuja w nich naprawde najlepsi specjalisci przedmiotu. Nie zawsze trzeba siegac po oryginalne zrodla. Zreszta do tego celu trzeba miec dobra wyszukiwarke, dokonujaca wyboru. Nikt nie czyta wszystkiego, bo tzw. Life Sciences to gaszcz, trudny do przebrniecia.
Bardzo dużo ludzi młodych ” odwiedza” doktora Google, by swoje niepokoje o zdrowie wyjaśnić.
Nie jest to jednak terapia, bo wirtualny doktor recept nie wypisuje.
Po receptę i poradę trzeba udać się do przychodni, do rzeczywistego lekarza.
Pod wpływem wirtualnego doktora można zaniechać stosowania terapii zleconych przez lekarzy. Zdarza się często, że pacjent po wyjściu z gabinetu wyrzuca receptę do kosza. Takie przypadki nie są inspirowane przez dr. google, takie przypadki mają miejsce, gdy lekarz z uporem maniaka, wielokrotnie przepisuje medykamenty, które szkodzą , po których pacjent czuje się gorzej.
Pacjenci chcą być mądrzejsi o pozytywne i negatywne doświadczenia towarzyszy niedoli, których wcześniej choroba dopadła.
Pacjenci wirtualnie wymieniają się nie tylko wiedzą zasłyszaną w gabinetach lekarskich. Wymieniają się też swoimi niepowodzeniami terapeutycznymi i wynikającymi z nich trwałymi uszczerbkami na zdrowiu.
W otwartych forach internetowych dla pacjentów miarodajnymi zdają się być jedynie informacje te które mówią jak nie należy się leczyć, gdyż terapia szkodzi, lub jest nieskuteczna.
Nie leczę się u dr G.
Prof. Google (tak ja go nazywam), to nauczyciel, w jego wirtualnych wykładach (prowadzonych przez doświadczonych chorobą pacjentów) powinni uczestniczyć lekarze i pacjenci.
Ja korzystam z wiedzy prof. Google, on wie jak leczyć się nie powinno, a to dla mnie niezwykle ważna wskazówka.
Problem w tym, że ja lekarza akurat ginekologa zmieniałam już kilka razy i do tej pory nie trafiłam na takiego, któremu bym zaufała. Przykro mi to stwierdzać ale ludzie na medycynę chyba idę dla pieniędzy a nie z powołania skoro później tak się zachowują wzgledem pacjentów, chyba że to ja mam pecha do lekarzy.
Ale nie chodzi tez o samo zaufanie. Przejechałam się kiedyś na tym, że chodziłam do lekarza tylko dlatego, ze bardzo go lubiłam.. choć podświadomie czułam, że nie jest z ‚tych dobrych’ specjalistów. Musiało się skończyć małą katastrofą, żeby dotarło do mnie, że lepszy lekarz zgryźliwy, ale wykształcony i rzetelny, niż miły i niedouczony, który tylko Cię naciąga na kasę. Smutna rzeczywistość.