Technologia w walce z opornym nadciśnieniem tętniczym – nowa nadzieja
Nadciśnienie tętnicze może posadzić w wózku inwalidzkim, pozbawić mowy, albo po prostu zabić. W opornych przypadkach farmakologia nie wystarczy do jego opanowania. Tu pojawiła się nowa terapia – odnerwienie tętnic nerkowych.
Według danych epidemiologicznych, w Polsce nadciśnienie tętnicze występuje u 10,5 mln dorosłych osób, z czego 30% w ogóle nie wie, że ma podwyższone ciśnienie krwi (wszystkie dane – za artykułem Mariusza Kazimirowicza w Choroby Serca i Naczyń, 2012, nr 6). Dlaczego tak może być? Bo nadciśnienie tętnicze nie boli – po cichutku dewastuje układ sercowo-naczyniowy. Dlatego posiadanie w domu ciśnieniomierza i używanie go przez dorosłych w momentach złego samopoczucia powinno być równie naturalne, jak posiadanie termometru, który używamy przy objawach przeziębienia. Zmierzone wartości ciśnienia i tętna warto zapisać i pokazać podczas najbliższej wizyty swojemu lekarzowi.
W przypadku rozpoznania leczenia nadciśnienia, rozpoczyna się jego leczenie. Obejmuje ono środki farmakologiczne, oraz zmiany trybu życia, nie mniej ważne, niż klasyczne leki. Leczenie jest trudne, bo wymaga systematyczności ze strony zarówno pacjenta, ta zaś jest trudniej osiągalna w realnym świecie, niż najbardziej wyrafinowane technologie. Może tu właśnie leży powód, że tylko 26% osób z nadciśnieniem tętniczym jest leczonych skutecznie? W końcu dość często okazuje się, że niedostatki naszej osobowości mogą być największą przeszkodą na drodze do naszego dobrostanu.
Są jednak tacy, którzy dobrze współpracują z lekarzem, stosują się do zaleceń i… nic. Dla takich właśnie pacjentów, z opornym na farmakoterapię nadciśnieniem tętniczym nie było dotychczas skutecznych narzędzi terapeutycznych. Nadzieją jest odnerwienie tętnic nerkowych. Zabieg wykonuje się przeznaczyniowo, czyli bez otwierania powłok ciała. W znieczuleniu miejscowym. Do każdej z tętnic nerkowych wprowadza się kolejno elektrodę. Doprowadza się przez nią prąd o niskim napięciu i natężeniu, ale o bardzo wysokiej częstotliwości, co powoduje, że koniec elektrody rozgrzewa się. Następstwem jest punktowa koagulacja białek w ścianie tętnicy i zniszczenie znajdujących się tam włókien nerwowych. Dzięki temu przerwane jest przewodzenie impulsów układu współczulnego (czyli adrenergicznego) pomiędzy ośrodkowym układem nerwowym, a nerkami, a warto wiedzieć, że jest ono czymś w rodzaju koła zamachowego napędzającego rozwój nadciśnienia.
Karygodnie upraszczając: mamy dwie części autonomicznego układu nerwowego (czyli tego, który steruje procesami życiowymi odbywającymi się bez naszej woli): przywspółczulną, która ewolucyjnie odpowiada za gromadzenie energii i współczulną, która odpowiada za jej wydatkowanie. W rozwoju ewolucyjnym wydatkowanie energii było potrzebne głównie do polowania i walki. Obydwie te części powinny pozostawać w dynamicznej równowadze. W nadciśnieniu tętniczym część współczulna, czyli adrenergiczna (tak, tak, dobrze Państwo zauważyliście, że w tym słowie dźwięczy cos, jakby adrenalina) jest nadmiernie aktywna. Odnerwienie tętnic nerkowych przecina jeden ze szlaków jej aktywności o podstawowym znaczeniu dla rozwoju nadciśnienia tętniczego.
Tyle teorii i technologii, pora przejść do rezultatów. Są one bardzo obiecujące. Podczas ubiegłorocznego Europejskiego Kongresu Kardiologicznego zaprezentowano wyniki 18-miesięcznej obserwacji pacjentów po odnerwieniu tętnic nerkowych (Badanie Simplicity HTN-2). Wzieli w nim udział pacjenci, nieskutecznie leczeni przynajmniej trzema lekami przeciwnadciśnieniowymi równocześnie. Ich średnie ciśnienie skurczowe wynosiło 178 mm Hg, a rozkurczowe 97 mm Hg. Po 6 miesiącach od zabiegu ciśnienie skurczowe obniżyło się srednio 32 mm Hg, a rozkurczowe – o 12 mm Hg. Wartości pozostały identyczne do ukończenia 18-miesięcznego okresu obserwacji. Wartości ciśnienia w grupie leczonej wyłącznie farmakologicznie nie uległy w tym czasie zmianie, w odniesieniu do wartości wyjściowych.
Badanie Simplicity HTN-2 jest przykładem. Poszczególni producenci sprzętu do odnerwienia stosują nieco odmienne systemy, jednak wyniki zastosowania każdego z nich są pozytywne. Słabą stroną badań są na razie relatywnie małe grupy, ale zgodność wyników i uzyskany stopień poprawy, przy uprzedniej nieskuteczności wielolekowej terapii tradycyjnej skłaniają do optymizmu.
Czy odnerwienie tętnic nerkowych, to dla osób z opornym na leki nadciśnieniem tętniczym spełniony sen? Za wcześnie, by tak twierdzić. Ale na pewno – nadzieja.
Komentarze
Mając ciśnienie 180/100 powinniśmy się już źle czuć, a co najmniej powinniśmy odczuwać dyskomfort w codziennym życiu.
Jemy za dużo ( stosujemy za dużo soli i wszelkich przypraw ( alkohol. papierosy, używki, środki pobudzające, nerwowy tryb życia, nieodpowiednie jedzenie – to wszystko ma wpływ na nasze ciśnienie ( Poza tym nie lubimy chodzić do lekarza ( Z jednej strony w przychodni potrzeba czasami posiedzieć kilka godzin do specjalisty, więc rezygnujemy. Prywatnie też nie chce nam się iść, mimo iż w takiej sytuacji kardiolog przyjmuje punktualnie, o konkretnej godzinie – bo trzeba zapłacić ( Sami tworzymy sobie błędne koło, uważając, że jakoś to będzie, jesteśmy jeszcze młodzi czy wmawiamy sobie, że jakoś to będzie ( Gdy przychodzi ten moment, że już jest prawie za późno łapiemy się za głowę i narzekamy sami na siebie, dlaczego nie przyszliśmy wcześniej do lekarza.
Trzeba w mentalności ludzi zmienić podejście do własnego zdrowia. To wspaniale, że pojawiają się nowe możliwości leczenia, bo o wyleczeniu raczej tutaj nie mówimy, ale dlaczego to ja mam z tego korzystać?
Już od najmłodszych lat trujemy się „na własne życzenie”, ale kiedyś przychodzi „rachunek”, który i nas i służbę zdrowia drogo kosztuje. Wygląda na to, że takie zabiegi na nerkach zaczną być niedługo regułą. Chyba, że pozostanie nieśmiertelna dializa, która i tak skazuje pacjenta, na ograniczenia, i wtedy dopiero uważamy na swoje życie. Ale dopóki nam nic nie dolega, to się naszym zdrowiem nie interesujemy. Szkoda ! Pomijam tutaj sprawy genetyczne.
Czy w tej obserwacji 18 miesięcznej pacjenci zaczęli stosować jakąś odpowiednią dietę, uzgadniali odpowiedni wysiłek, czy np. waga takiego pacjenta też miała jakiś ważny czynnik przy leczeniu ?
Bardzo obszerny i wciągający artykuł. Ostatnio nowe technologie medyczne pojawiają się w coraz to szybszym tempie. Myślę, że rokuje to bardzo optymistycznie na przyszłość. Dziękuję za publikację.
@ po zawale 21 lutego o godz. 19:31
„Już od najmłodszych lat trujemy się „na własne życzenie””
Czyżby pan sam sobie dosypywał sól drogową czy całkowicie zmielona padlinę końską do jedzenia?
O innych osiągnięciach dobrego premiera Tuska i jego poprzedników zmilczę
Panu Karczmarewiczowi serdecznie dziękuje za ciekawie opisane nowe osiagniecia medycyny
” Zmierzone wartości ciśnienia i tętna warto zapisać i pokazać podczas najbliższej wizyty swojemu lekarzowi.”
A kto to jest „swój lekarz” i gdzie takowy urzęduje? Jaką „kasę” bierze?
Bo ” tzw. rodzinnych” zmieniło się w moim przypadku z 10 a i obecnie muszę zadzwonić do przychodni aby go poznać.
Jak mnie emeryta będzie stać na dobrego lekarza to się będę leczył na wszystkie choroby tego świata.
I to bez czytania „wujka dobra rada”.
I zmieńcie sobie godzinę publikacji bo o godzinę was przeżyłem
Adam 2222 – Szanowny Panie, proszę sobie stanąć w jakimkolwiek sklepie spożywczym i uważnie przypatrzeć się, co ludzie kupują, ze szczególnym zwróceniem uwagi na rodziców z dziećmi. Zobaczy Pan, jak dzieci uparcie każą kupić wszelkiego rodzaju tzw. żywność bardzo mocno przetworzoną.
Jeśli znajdzie się Pan w sklepie niedaleko szkoły, zobaczy Pan, jak dzieciaki z podstawówki kupują namiętnie wszelkiego rodzaju „dopalacze”, bo jak mi jeden z III klasy powiedział: „w mózgu robi mu się przewiew”.
Można wymienić jeszcze wiele takich sytuacji, gdzie np. dziadek kupuje wnuczce ok 3 latka zupki chińskie z glutaminianem potasu – bo ona to bardzo lubi !
Co do soli to proszę zauważyć, że jeszcze przed 40 laty wszyscy jedliśmy taką sól kamienną. Nie wspomnę o naszych przodkach, którzy jakoś nie wymarli, a sól kamienną, tzw. szarą, traktowali jak świętość. Były czasy, gdzie sól wymieniało się na złoto !! Dopiero warzenie soli i jej białość zrobiła nam w głowie mętlik, bo tak naprawdę został tylko smak, a wszelkie wartości mineralne zostały w warzelni. Czyli została tylko nazwa. Ja np. nie używam takiej warzonej soli, kupuję tylko sól kamienną, bo to jest prawdziwa sól. Proszę też zauważyć, ze robiąc zaprawy, gdzie potrzebna jest sól (ogórki, kapusta) daje się sól kamienną, bo wtedy produkt jest udany i wartościowy do jedzenia.
Co do mięsa końskiego to chciałbym zauważyć, ze jest to najzdrowsze mięso dla człowieka ! Tylko że koni mamy mało, a świń i krów to owszem. Poza tym koń nie da się oszukać żadnymi świństwami chemicznymi, by zwiększyć masę ciała do uboju. Jeszcze 30 lat temu można było oficjalnie w sklepie rzeźniczym kupić tzw. koninę, kiełbasę końską lub kabanosy końskie, która, jak się tylko pokazały takie wyroby błyskawicznie znikała z półek, bo wcześniej ludzie wiedzieli co jest dobre i wartościowe. Za to dzisiaj wmawia się nam, że mięso konia, jest be ! Uważam, że gdyby Pan spróbował takiej końskiej kiełbasy, była znakomita na ciepło, lub kabanosów, to dopiero by się Panu chciało jeść ją częściej. Dzisiaj z chęcią kupiłbym taką kiełbasę, wielu ludzi również, ale nie ma możliwości.
Po zawale
mięso końskie może być zdrowe i znakomite, jeśli pochodzi od konia, który przez ostatnie miesiące życia nie dostawał końskich dawek np. fenylbutazonu (środek przeciwzapalny i przeciwbólowy, nielegalny środek dopingowy), którego konsumpcja wraz z mięsem może wpłynąć na działanie szeregu lekarstw zażywanych przez amatora koniny.
Cały skandal polega właśnie na tym, że oszukano ludzi nie tylko co do składnika (wołowina) i ceny (płacili jak za wołowinę, podczas gdy konina jest znacznie tańsza) to jeszcze mięso pochodziło od chorych zwierząt ubitych nielegalnie. Czip do wymiany (na zwierzę rzeźne) kosztuje w Irlandii 12 centów, a teraz nie mogą się tam doliczyć 70 000 koni wierzchowych i wyścigowych. Ze zwierzęcia do utylizacji zrobiło się zwierzę rzeźne wartości kilkuset euro. Właśnie wykrycie śladów nielegalnych lekarstw wywołało cały ten skandal.
nemo – dziękuję za naświetlenie mi obecnego stanu dotyczącego koni. Faktycznie, jeśli tak się sprawy mają, to jest to wielkie świństwo dla konsumentów.
Ja opisywałem sytuację normalną, sprzed lat i w swej naiwności opisałem o mięsie końskim, jako o zdrowym wyrobie. Za stary jestem i za dużo pamiętam. No cóż, „idziemy z postępem” i nie jest ważne co konsument zje, ważne są zarobione pieniądze. Przykre to. A tak olbrzymia ilość „zagubionych” koni, pomnożona przez kilkaset euro, to są niebagatelne pieniądze. I to tylko w Irlandii !
Po zawale
media donoszą, że właśnie w Anglii, kraju miłującym konie i ich piękno, ale nie mięso, w produktach wielkiej firmy cateringowej Sodexo znaleziono końskie DNA w „wołowinie”. Sodexo zaopatruje ponad 2000 dużych firm, stadiony piłkarskie i rugby etc. A także królewskie regaty oraz… wyścigi konne Royal Ascot, a więc niewykluczone, że częstuje również rodzinę królewską 😉
Każdego roku na „emeryturę” przechodzi ponad 4 000 angielskich koni wyścigowych. Tylko nieliczne dożywają spokojnej starości na zielonej trawce. Ponieważ utrzymanie każdego z tych rasowych zwierząt kosztuje około 5 000 funtów rocznie, to większość ląduje w rzeźni.
Taki los spotkał np. Capped for Victory 8-letniego konia należącego do szejka z Dubaju. Startował w wyścigach 17 razy. Kiedy w ostatnim zajął 10. miejsce na 12 koni, dwa dni później zajął się nim rzeźnik. Wartość jego mięsa wyniosła ok. 600 funtów.
Nikt nie wie, ile koni się w Anglii zarzyna, ile ląduje jako wołowina w jedzeniu dla ludzi, i ile z tych koni było naładowanych zabronionymi substancjami.
W tych okolicznościach najlepiej jest powspominać „dawne dobre czasy” i, jedząc owsiankę 😉 obserwować rozwój sytuacji.
nemo – Wychodzi na to, ze najgorzej zacząć – robić inspekcje.
Dzisiaj przeczytałem w GW, że w Islandii mają nowy skandal. Mianowicie, że w badanych pierogach z mięsem nie wykryto mięsa ?! Szukano koniny, a nie było tam ani koniny ani wołowiny !
Read more: http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,13485826,Pierogi_z_wolowina_bez_koniny__W_ogole_nie_stwierdzono.html#BoxBizTxt#ixzz2MJXhXb5n
Czyli wychodzi na to, że można zarobić na tańszym mięsie końskim, ale jeszcze lepiej można zarobić, na braku mięsa w produkcie.
Poza tym wracam do swojego stwierdzenia, że nie tylko trujemy się na własne życzenie, ale nas trują we wszelkich wyrobach. Bo kto nas zapewni, że wszelkie materiały spożywcze w przetworach są naturalne i zdrowe ? Nie zaczynam tutaj, broń Boże, dyskusji o tzw. żywności modyfikowanej, czyli GMO.
Pozostaje tylko pytanie, co jadać, by organizm był jak najmniej zatruwany ?
Po zawale
no to super na tej Islandii. Swoich koników chyba też nie konsumują 😀
Co jeść?
Przede wszystkim żywność nieprzetworzoną przemysłowo, żadnych convenience food do odgrzania w kuchence mikrofalowej, fabrycznej pizzy itp.
Czytać etykietki. Im dłuższa lista składników, tym mniej tego kupować.
Gotować samemu proste potrawy z niewielu składników dobrych gatunkowo.
Używać oliwy, dobrych olejów, masła.
Przyprawy powinny być jednoskładnikowe (zioła), uprawiać samemu rozmaryn, szałwię, szczypiorek, cząber, pietruszkę itp. Świetnie rosną na balkonie.
Owoce i warzywa kupować sezonowe, jeść mało mięsa, białko czerpać również z roślin i nabiału.
Jeśli się ma ogródek w niezbyt skażonej okolicy, uprawiać samemu to i owo – porzeczki, truskawki, sałatę, pomidory (udają się również na balkonie). Praca w ogrodzie zmniejsza stres, daje satysfakcję, poprawia nastrój, dotlenia – same zalety 😉
Poza tym dużo się ruszać, mniej przejmować polityką i wszystkim, na co nie mamy wpływu 😎
nemo – co do żywności i warzyw, masz rację. Ja dołożyłbym jeszcze, by nie jeść tzw. nowalijek, na samym początku ich sprzedaży, gdyż udowodnione zostało, że zawierają większe stężenia różnych nawozów.
Najlepsze są uprawiane osobiście zioła, warzywa i owoce, gdyż wiadomo, staramy się nie stosować żadnych „przyspieszaczy” a praca i ruch, jak sam zauważasz, to samo zdrowie.
Jest tylko jedno ale – młodzi ludzie, zabiegani w tym świecie, nie zważają na takie przestrogi. Oni uważają, ze są nieśmiertelni i żadne choroby ani dolegliwości, no może poza kacem im nie zagrażają. A statystyki są okrutne, nie mówiąc już o lawinowej ilości poważnych chorób i śmierci ludzi, którzy jeszcze wiele lat mają do emerytury.
Gdy młodym mówię, by uważali na swoje zdrowie, to w optymistycznym scenariuszu patrzą na mnie bardzo zdziwieni. Przecież jesteśmy zdrowi ! Oby jak najdłużej !!
po zawale,
co do nowalijek, oczywiście masz rację, wspominam o tym przy okazji warzyw i owoców sezonowych. Dla mnie sezon na rzodkiewkę zaczyna się w maju, na truskawki w czerwcu, ogórki od lipca itd.
Młodzi, jeśli im zasad zdrowego odżywiania i unikania junk-foodu nie wpojono od wczesnego dzieciństwa, zaczną się przejmować najwcześniej, kiedy będą mieli własne dzieci lub pierwsze kłopoty zdrowotne.
Dziewczyny mogą jeszcze wpaść w manię diet i odchudzania na pograniczu bulimii i anoreksji, i to bywają poważniejsze problemy niż jedzenie byle czego.
Pocieszające trochę są dane z USA, gdzie wraz ze wzrostem dochodów i rosnącym wiekiem maleje udział fast-foodu w codziennym odżywianiu. A gdzie jak gdzie, ale w USA, skąd przychodzą do nas różne trendy, społeczeństwo nie odżywia się najzdrowiej 🙄
Ważne jest, aby młodzi mieli jakieś wzorce odżywiania i zdrowego trybu życia, a mniej napominania i moralizowania.
Bo nie ma mniej skutecznej „propagandy prozdrowotnej” niż tyrada wygłaszana przez spasionego seniora bez kondycji z kanapy przed telewizorem, z butelką piwa w jednej ręce, paczką chipsów w drugiej i petem w kąciku ust.
Dobrze, jeśli młodzi wpadną w snobizm gotowania i zapraszania przyjaciół na wspólne posiłki albo wspólne uprawianie jakiegoś sportu, wtedy należy chwalić i wspierać.
A poza tym przypomnieć sobie własne szaleństwa z młodości, pierwsze rausze i ryzykowne zachowania, i cieszyć się, że się jeszcze żyje 😀
nemo – my tutaj elegancko wymieniamy poglądy o zdrowym odżywianiu się, a w jednej ze szkół w stanie New Jersey uczniowie ogłosili bunt, że nie zgadzają się na zdrowe posiłki !! które zachwala ich Pierwsza Dama !
Za małe porcje, za dużo warzyw, ograniczone o 1/3 mięso i szkoła ma problem, gdyż to są nastolatkowie a nie maluchy.
http://deser.pl/deser/1,111857,12580835,Uczniowie_oglosili_strajk__Bo_zaczeli_dostawac_zdrowsze.html
Jakiś rok temu oglądałem program, jak Jamie Oliwier, starał się udowodnić Amerykanom jakie rodzaje świństw jadają ! A że jest Anglikiem, to nawet wytoczono mu w Stanach proces, że obraża tutejsze nawyki żywieniowe. Nie wiem czy proces się odbył, ale to świadczy, że generalnie nie lubimy, gdy zagląda się nam do lodówki, tym bardziej gdy trzymamy w niej przeróżne „spécialité de la maison”.
Tak sobie myślę, że generalnie jest to walka z wiatrakami. Dopóki indywidualnie, sami nie dojrzejemy by zmienić nawyki żywieniowe, tak długo będziemy się truli żywnością. A przecież bez jedzenia nie istniejemy !
Wielu być może powie, co to za życie jak nie mogę sobie pofolgować z różnymi produktami. Poza tym bardzo wiele złego robią reklamy telewizyjne, które wmawiają nam, że jak coś zjesz, i będziesz odczuwał dolegliwości, to my mamy dla ciebie cudowny preparat, który wszystkie twoje dolegliwości odsunie od ciebie.
Zrobiło się pomieszanie z poplątaniem, gdyż zwracamy uwagę na dolegliwości, (jest cud tabletka) a nie na przyczyny !
Napisałem i spojrzałem jeszcze raz na tytuł wpisu p. Doktora. „Technologia w walce z opornym nadciśnieniem tętniczym”.
Wychodzi na to, że technologia wymyśla metody, jakby tutaj nas ratować, a my postępujemy jak stado baranów lub osłów, nie obrażając te sympatyczne zwierzęta.
Uważamy, że medycyna jest po to by dawać nam swoje cudowne możliwości, a my będziemy popełniać wszelkiego rodzaju grzechy, wobec nas samych, bo w szpitalu czeka na nas „rozgrzeszenie” ! Tylko, że czasami jest to „ostatnie rozgrzeszenie”.
Bo medycyna to też jest biznes, a nie działalność charytatywna.
Opracowuje się technologie, które się opłacają. Jeśli choroba występuje w wystarczającej liczbie przypadków, to jest szansa zwrotu kosztów badań i produkcji nowego urządzenia technicznego lub leku, który masowo przepisywany przyniesie zysk firmie i akcjonariuszom.
Nie daj boże chorować na coś rzadkiego 🙁
@ Po zawale – Co do tej Islandii (wyroby mięsne bez mięsa), to stawiam złoto przeciw cegłom, że to „innowacja” wprowadzona twórczo przez kogoś z polskiej diaspory. Najpierw ćwiczono to u nas (od końca lat 90, kiedy na polecenie „Łunii” wywaliliśmy na śmietnik wszelkie normy produkcji wędlin etc. ustanowione przez podłą i opresyjną komunę).
Technologia opisana w tekście – owszem bardzo pomysłowa i efektywna, mam tylko dziwne wątpliwości czy pozbywając się na zawsze tego, jak by nie patrzeć, mechanizmu regulacyjnego, nie zdenerwujemy Pani Ewolucji.