Zabójcze lekceważenie fizyki (i nie tylko)
Przyczyny wypadków drogowych są różne, ale zabija głównie prędkość. Dramatyczną nonszalancją jest pomijanie, albo bagatelizowanie, tej prawdy przez opiniotwórczych dziennikarzy w ich wojnie z fotoradarami.
Wszystko, o czym trzeba tu pamiętać, to elementarna fizyka. Siła, masa, przyspieszenie – to ostatnie podczas wypadków drogowych następuje w czasie bardzo bliskim zeru, czyli jest olbrzymie. Nieważne, dla prawdziwości tego modelu, czy pieszy został uderzony przez samochód, czy też samochód uderzył w jakąkolwiek przeszkodę. Następuje gwałtowne przyspieszenie od zera do jakiejś prędkości (a potem – zatrzymanie), lub gwałtowne wyhamowanie z jakiejś prędkości do zera. Tutaj do naszego modelu dochodzą elementy anatomii, histologii i biofizyki. Struktura ludzkich tkanek jest zbyt słaba na to, by wytrzymać takie przeciążenia. Niedawno Krzysztof Hołowczyc połamał sobie żebra i uszkodził kręgosłup podczas Rajdu Dakar, po zsunięciu się z uskoku i uderzeniu w ścianę piasku. Prędkość zderzenia wyniosła 57 km/h, czyli nie była jakaś niebotyczna. Samochód nadawał się do dalszej jazdy. Kierowca – już nie, bo jego układ kostny nie wytrzymał potężnego ujemnego przyspieszenia. Dlatego zwolnienie przed przejściem dla pieszych, skrzyżowaniem, lub wrednym zakrętem nie zapobiegnie wypadkowi, ale może ocalić kogoś przed śmiercią, lub kalectwem. Zaś brak świadomości skutków zderzenia jest przyczyną przerażającej nonszalancji wielu kierowców. Przerażającej – bo skutek jest wymierny: współczynnik śmiertelności (case fatality lub fatality rate – tłumaczenie za: S. Jędraszko: Słownik lekarski angielsko polski, PZWL 1974) dla wypadków drogowych w Polsce jest jednym z najwyższych w Europie. Będę się upierał, że zwolnienie przed fotoradarem ustawionym w potencjalnie niebezpiecznym miejscu ma sens nawet wtedy, jeżeli ocali kogoś tylko raz do roku, bo wszyscy jesteśmy jednorazowi i niepowtarzalni.
Skończmy z fizyką, anatomią i histologią. Porozmawiajmy o fizjologii. Przeczytałem kiedyś poważną analizę (przepraszam, nie pamiętam źródła), że w natężonym ruchu drogowym, zwłaszcza miejskim, każdy kierowca nieuchronnie popełnia co pewien czas błąd, mogący potencjalnie doprowadzić do wypadku drogowego. Nie każdy błąd kierowcy kończy się wypadkiem, bo ogromna większość z nich jest kompensowana odpowiednią reakcją, albo pozostałych uczestników ruchu drogowego, albo nawet samego sprawcy. Nie wiem, jak Państwo, ale ja pod tą tezą podpisuję się bez wahania. Gdzie tu miejsce na fizjologię? Otóż, istnieje coś takiego, jak czas reakcji, który jest sumą odebrania bodźca, „przeprocesowania” go w centralnym układzie nerwowym, a następnie uruchomienia odpowiednich mięśni, które spowodują, że nasz pojazd uniknie wypadku. Im większa jest prędkość, z którą poruszamy się my, lub pojazd powodujący zagrożenie, tym mniej pozostaje czasu na prawidłową reakcję, a przecież musi się ona jeszcze przenieść na silnik, układ kierowniczy i hamulce naszego pojazdu. Widzieliście może Państwo pokazywany w telewizji film z niedawnego, tragicznie zakończonego, czołowego zderzenia TIRa z busem? Widać na nim doskonale, że kierowca busa chciał uciec do rowu, ale nie zdążył, bo TIR jechał na to zbyt szybko, a w tym przypadku prędkości oczywiście się sumowały.
Bardzo wielu kierowcom zdarza się przekroczyć dopuszczalną prędkość. Mnie też. Tylko miejmy w sobie dość przyzwoitości, by nie udawać pokrzywdzonych, gdy ktoś usiłuje wyegzekwować istniejące prawo. Że część ograniczeń jest idiotyczna? Oczywiście, że tak i że należy starać się o ich urealnienie. Jednak lepiej jest zwalniać na kretyńskich ograniczeniach, niż nie zwalniać na uzasadnionych. Jeżeli zaś komuś bardzo się spieszy, jak niektórym celebrytom dziennikarstwa telewizyjnego? Cóż, mój przyjaciel mawia: „Jeśli strasznie mi się spieszy, to wyjeżdżam wczoraj”.
Komentarze
Życie mamy jedno, zdrowie też !
Ostatnio się zastanawiam, jeżdżąc samochodem, dlaczego w polskim prawie nie można wlepić mandatu wariatowi zza kółkiem, gdy nie ma policji, a jest np. inny pojazd, który ma zamontowaną kamerę na przedniej szybie i nagra takiego „szybkiego i spieszącego się” kierowcę. A potem np. nagrywa to na płytkę i wysyła np. na policję, a policja już wie co z takim czymś zrobić. Nie mam takiej kamery, ale jak wiem, polskie prawo nie dopuszcza takiego dowodu do wlepienia mandatu, mimo oczywistego przekroczenia, czasem drastycznego.
Gdyby polskie prawo dopuszczało coś takiego jako dowód winy, to nie bylibyśmy „grzeczni” przed radarem, a po jego minięciu wstępował by w nas Mr Hyde. Uważalibyśmy na drogach widząc inne pojazdy wokół nas, bo któryś może nas nagrać.
No i pomyslec ze jest wspanialy polski wynalazek ktory moglby ilosc ofiar zredukowac do zera – Zderzak Lagiewki. Skutecznie blokowany przez Nieznanr Sily. T tok jak o fizyce mowimy….
Fizyka jako przedmiot zostala wlasnie de facto zlikwidowana w polskich szkolach. Zreszta szkoly tez sie skutecznie likwiduje. Tysiace szkol na dwudziestolecie cudu dokonujacych sie przemian. Przynajmniej mlodziez nie bedzie ginela na drogach udajac sie na lekcje.
Cesarz August mawiał: „Spiesz się powoli”. A jeden z moich kolegów też miał niezłe przysłowie: „Spieszyć należy się tylko przy łapaniu pcheł”. 🙂 😉
Nie chcę nikogo usprawiedliwiać ale takie artykuł budzą we mnie nastepujące skojarzenia . „Oto kolejny badacz rzeczywistości za biurka „. A jak jest naprawdę? , cały nasz polski sukces gospodarczy jest oparty na pośpiechu na tym że jestesmy szybsi tańsi od innych , na tym że potrafimy zrealizować zlecenie „na wczoraj”. Wymaga się tego od nas zacheca do tego, wymusza. „Bądz kreatywny zaradny, nie potrafisz ? to jesteś gorszy, zastapimy cię innym . No to jeździmy szybko, szybciej od innych bo inaczej z sukcesu nici . Wściekamy się na beznadziejne oznakowanie dróg na ograniczenia nie wiadomo dla czego i po co . Wściekamy sie że robią nam to ludzie którzy sami tym ograqniczeniom podlegać nie chcą a ograniczenia egzekwują kolejni którzy odchodzą na emerytury po 15 latach, emerytury o których my nie mamy nawet prawa marzyć .
No to może niech państwo uporządkuje kraj zanim zacznie wymagać od nas wzmożonej dyscypliny ?. Rozważania na temat bezpieczeństwa w tym przypadku uważam za bezcelowe gdyż jak mówi pismo „po owocach ich poznacie”. Owocem tego zamieszania są zaplanowane wpływy do budżetu .
Wszystko jakby tak, proszę Gospodarza. Przeciążenie (przyspieszenie dodatnie, lub ujemne) zabija. Zdaje się, ze w okolicy 100 G – śmierć jest natychmiastowa. Ale nawet znacznie poniżej tej wartości , skutki uszkodzeń , zwłaszcza delikatnych narządów wewnętrznych, też prowadzą do śmierci.
Bez utraty (choćby chwilowej) przytomności człowiek, przeciętnie biorąc, wytrzymuje bodaj 9 G. Zaledwie.
Tyle, że prędkość, sama z siebie, jest kompletnie neutralna. Nic jej do człowieka.
Nie prędkość zabija, ani przeciążenie. Zabija co innego.
Tak jak w lotnictwie nie istnieje wytłumaczenie, że przyczyną wypadku była – przepraszam – mgła. Mgła to okoliczność, którą pilot ma wziąć pod uwagę, by lecieć bezpiecznie. Jeśli mgłę zlekceważy – to jego błąd i w rezultacie wypadku – wina.
W Polsce, co niby wiemy, tyle, że udajemy, w sprawie bezpieczeństwa ruchu na drogach – wszyscy oszukują, natomiast płaci ten co ginie lub odnosi rany czy skody materialne.
Mamy marne prawo drogowe.
mamy marne zasady podziału kompetencji i odpowiedzianości pomiędzy rządem a samorządami i ich licznymi agendami, między policją a strażami gminnymi, inspekcjami transportu itp.
Mamy – niestety – dosyć słabych projektantów dróg.
Mamy słaby nadzór inspekcyjny.
Mamy często słabe służby administracyjne, aprobujące projekty do budowy.
Mamy nieraz kiepskich inżynierów od projektowania organizacji ruchu drogowego.
Mamy nieraz marne firmy wykonawcze.
Mamy nieraz marną, niemal bezpańską eksploatację dróg, a to jest niezwykle ważne.
Przecież w przetargach na projektowanie i budowę dróg obowiązuje jedyna, główna zasada – tanio. Ten co zaprojektuje najtaniej, zbuduje najtaniej – jest najlepszy. I najlepsze są te samorządy czy władze krajowe, co najmniej płacą. Nie ci co robią to najlepiej, najbezpieczniej.
Mamy marne szkolenia kierowców.
Mamy marną etykę. Marne rozumienie odpowiedzialności i marne poczucie obywatelskości i ducha wspólnoty. Marną uczciwość.
Zasadą często jest przechytrzyć, olać, dać łapówkę (albo wziąć).
Ileż mamy kupionych praw jazdy, ilu kandydatów na kierowców daje łapówki i ilu z nich spotkało się z propozycją dania w łapę, w zamian za bezproblemowe zdanie. Prawie każdy się z tym spotkał. Prawie nikt nie poniósł konsekwencji.
Ileż razy na drogach widzimy idiotycznie rozmieszczone znaki, nie zmieniane od lat?
Ileż fotoradarów postawionych z ewidentnym celem – „łapania frajerów”, a nie podnoszenia bezpieczeństwa? Ileż gmin wysyła do tak złapanych kierowców żądanie zapłaty, ukrywając, że fotoradar nie ma homologacji?
Ileż automobilowych trupów jeździ po Polsce, dopuszczanych do ruchu za łapówkę?
Ileż nie naprawianych dziur, nie poprawianej widoczności na zakrętach, na wiejskich – czy miejskich drogach, ileż oślepiających reklam świecących w oczy kierowcom w newralgicznych miejscach, przecież montowanych za zgodą samorządów, które dostają kasę za wynajem miejsca?
Ileż chaotycznej zabudowy przy drogach, zmniejszającej bezpieczeństwo?
Wystarczy się trochę rozejrzeć, jak projektuje się, jak się buduje i utrzymuje drogi w Holandii – będącej niemal jednym wielkim, poplątanym zurbanizowanym ulem, gigantyczną plątaniną dróg, autostrad i miejskich ulic, ale o niebo bezpieczniejszych niż w Polsce. Wystarczy się przyjrzeć szkoleniom na kierowców w Norwegii, czy zasadom wręczania mandatów w Finlandii. Albo przyjętej w Szwecji strategii – zero śmierci na drogach w ciągu 20 lat.
A teraz – fotoradary. Królik wyciągnięty z kapelusza. Akcja. A akcjach jesteśmy doskonali. Odfajkowano, można się rozejść w słusznym poczuciu dumy z akcji.
Dobrze, stawiajmy fotoradary. Ale mam żądanie: to ma być robione jako część ogólnokrajowej strategii poprawy bezpieczeństwa. Ma być stworzona strategia, system, zadania dla każdego, monitorowanie wykonania, rozliczenia, ciągłe udoskonalenia.
Normalne zasady tworzenia jakiejkolwiek strategii. Czy to wojskowej czy biznesowej, czy społecznej.
Na to można uzyskać doskonałe pieniądze z UE, to jeden z najsensowniejszych celów wydawania pieniędzy.
Zamiast tego mamy kłótnię już na początku – stawiać fotoradary, czy nie stawiać.A po co , a ile, a gdzie..
Przy takim działaniu wszystko jest niepewne, nieprzewidywalne. Poza jednym: pewne jest topienie pieniędzy pewne jest, że dalej będą ginąć tysiące ludzi.
W rozważaniach gospodarza brakło mi jednego: braku wyobraźni, czyli zdolności przewidywania własnych działań przez część kierowców.
Za własną głupotę i brak poczucia odpowiedzialności łatwiej obciążać wszystko i innych. Ja jestem święty, nietykalny, mnie wolno (itp).
@po zawale – widziales film Forrest Gump? Jesli tyle lat temu (w roku 1994) mozna bylo zrobic film, w ktorym zyjacy aktor rozmawia z niezyjacym prezydentem, to znaczy, ze dzis nie jest wiekszym problemem dla profesjonalisty, a nawet dla zaawasowanego amatora, zrobienie filmu, w ktorym wrabia sie calkowicie niewinna osobe np. w niebezpieczna jazde, kradziez czy nawet morderstwo. Stad tez taki film, na szczescie, nie moze byc dowodem w sądzie…
Tanaka
20 stycznia o godz. 12:31
Pełna zgoda, bardzo trafnie opisana sytuacja z fotoradarami, a właściwie z problemem bezpieczeństwa na polskich drogach.
To nie prędkość zabija, ale złe drogi, głupota i brak wyobraźni.
W pełni popieram stwierdzenia autora o ps. Tanaka. Metoda przyjęta przez rząd da efekty dopiero wtedy, gdy na każdej drodze (z polnymi w łącznie stanie radar co 100m). W końcu wszędzie jest jakieś ograniczenie na prędkosć, które da się przekroczyć. Niestety ta strategia oparta jest na krótkoterminowym efekcie i doraźnym zysku. Długoterminowy efekt i bez tak wyraźnego zysku, czyli poprawa stanu dróg i edukacji oraz zwyczajów kierowców to już zadanie trudniejsze, choć nie niewykonalne, jak można to zobaczyć w wielu krajach na zachód od nas. A przecież tragiczne w skutkach wypadki są możliwe także przy prędkościach dopuszczalnych, tego już żadne fotoradary nie wychwycą, a strategia poprawy bezpieczeństwa na wszystkich mozliwych frontach zapewne tak.
@ A. L. – ależ owszem: po 15 latach okazało się, że wdrożą go… Brytyjczycy. God Save The Queen.
Poza tym, większość komentujących ma rację.
W zasadzie to nie prędkość zabija tylko jej gwałtowne zmniejszenie.
Obawiam się, że na wsiach, nawet gdyby ustawiono fotoradar co 10 m, nic to nie da. Tam działa zasada: „to koledze /znajomemu/ wlepisz mandat?”. Mieszkałam na wsi przez 10 lat i trochę stosunki tam panujące znam. Nic nie pomoże, policjanci musieli by pochodzić z innego regionu, a i to niewiele da, gdyż rotacja kadr musiała by być bardzo duża, inaczej za rok: patrz wyżej.
Mieszkam w USA. Radarow tutaj dosyc malo. Ale i tak jak jest znak 50, to wszyscy jada 50 mil na godzine. Dlaczego? Bo w spoleczenstwie jest poszanowanie prawa. Gdy ide do urzedu, nie musze miec 200 zaswiadczen i nei traktuja mnie jak oszusta.
A jak ktos jedzie za szybko lub niebezpiecznie? Przy drogach sa tablice „Zglos niebezpiecznego kierowce, numer telefomu XXX”. Radiowoz bedzie po paru minutach. Zgloszenie traktowane jest jako obowiazek obywatelski i powod do dumy
A jak kogos zlapia za pzrekroczenie szybkosc? Moga zlapac, bo jezdzi troche nieoznakowanych samochodow policyjnych. No to mandat jest rzedu 200 dolcow minimum, punkty karne, a co najgorsze, zgloszenie do firmy ubezpieczajacej. Co skutkuje natychmistowym podniesieniem stawki ubezpieczeniowej, na poczatek newielkim, po drugim mandacie – 2 – 3 krotnym, po 3 mandacie – rozwiazaniem umowy. Poniewaz nie mozna jezdzic bez ubezpieczenia, sa firmy ktore oferuja ubezpiecznie dla „ryzykownych kierowcow” – a stawki sa wysokie – poczawszy od 500 dolcow miesiecznie (normalnie jest ponizej 100). A informacje o mandatach uniewaznie sie po 3 latach a niekiedy dopiero po 5.
Mam sasiada – „State Trooper” – czyli jak sie u nas mowi, pracuje „w drogowce”. Od prawie 30 lat. Pokazalem mu w Internecie zdjecia polskich samochodw po wypadkach. Byl zszokowany – mimo 30 lat w policji TAK rozbitych samochodow nie widzial.”Jak szybko ci ludzie jezdza?” pytal. „i DLACZEGO tak jezdza>”
Normalka. W Polsce jezdi sie po polnych drogach szybciej nie na autostradach w USA. Przepisy ma sie kompletnie za nic. W Warszawie pieszy nie moze przejsc na druga strone na zielonym swietle – rozpedzaja ich samochody skrecajace w lewo i parwo. Przejscie po pasach to ryztkowanie zyciem. Parkuje sie jak popadnie.
W Polsce ZA MALO jest radarow – ile ich Rzad by nei wprowadzil, ich bedzie za malo. radarow powinno byc 10, 100, 1000 razy wiecej. A umiesczone powinny byc nie w „znanych miejscach startegicznych” a zupelnie przypadkowych. Kazdego dnia gdzie indziej. A mandaty 10, 100, 1000 razy wieksze. Aby Polacy nauczyli sie ze prawo pzrestzrega sie ZAWSZE – a nie tylko te przepisy ktore uwaza sie za sluszne. I wtedy gdy sie ma na to ochote. Jak marchewka nie da rady, to tzreba kijem. Grubym.
A redaktor Lis starcil caly moj szacunek, niestety
@A.L.
Całokwita zgoda. Kilkakrotnie pisałem na ten temat, choć nie tak wyczerpująco.
Osobiście sądzę, iż największą rolę mogą odegrać firmy ubepieczeniowe (jak w USA). Najskuteczniejsze wychowanie jest poprzez kieszeń.
O ile się nie mylę, to polityka firm ubezpieczeniowych spowodowała, iż amerykanie zapinania pasów bezpieczeństwa już nie traktują jako zamachu na swoją wolność.
Zgadzam się z autorem. Podważanie sensowności fotoradarów, zwłaszcza przez osoby popularne, to już nawet trudno nazwać tym salonowym określeniem: nonszalancja… Cisną się na usta brzydsze słowa. Tymbardziej że to miód na serca Polaków, którzy zawsze wiedzą, że to nie prędkość, że złe drogi, złe chodniki, że inni, że ja wiem lepiej ile tu można jechać, bo mam taką intuicję, że złośliwi drogowcy, skorumpowana policja, maszynka do zarabiania pieniędzy. Byłem zdruzgotany reakcją dziennikarzy-celebrytów (a może kolejność powinna być odwrotna), a zwłaszcza reakcją niektórych ludzi, których od biedy mógłbym nazwać autorytetami. Mamy złe drogi, jasne, przecież to logiczne, że na szerokiej i równej jak stół, dobrze wyprofilowanej i świetnie oznaczonej drodze poza miastem Niemiec, lub Francuz mogą sobie jechać 90, my przecież musimy się spieszyć, i na tych wąskich, garbatych spłachetkach asfaltu, czasami nieodróżnialnych od pobocza gnać 120. To jasna sprawa: prędkość to nie wszystko, Polacy mają całą masę innych przyzwyczajeń skaładających się na tragiczną kulturę jazdy, to prawda, znaki są często nie do końca przemyślane, a policja też mogłaby się wykazać większą uczciwością i pracowitością, z radością zobaczyłbym jak nieoznakowane potrole drogowe zatrzymują z brak użycia kierunkowskazów, jazdę na ogonie, zastawianie skrzyżowań w korku miejskim. Tyle, że o tym można mówić w drugiej kolejności, jako uzupełnienie, a nawet półgębkiem, bo jeśli taki dziennikarz ma trochę wyobraźni i orientuje się nieco w mentalności społeczeństwa w którym przyszło mu żyć, to doskonale wie, że jak zacznie polemizować z sensownością stawiania radarów, zwracając uwagę na inne problemy, to wiekszość rodaków zinterpretuje to zgodnie ze swoimi przekonaniami, czyli generalnie ograniczenia są głupie, fotoradary to skarbonka, a cała reszta, że są inne nawyki wymagające naprawy to już raczej niekoniecznie zostanie usłyszane. Tabloidowy umysł lubi wygodnictwo i prostotę przekazu więc zrozumie: o! miałem rację i zobaczcie, znani ludzie to potwierdzają! To faktycznie bardzo idiotyczne, że rząd zapisuje wpływy z mandatów w budżecie, też jestem tym oburzony, nie powinny iść na nic innego jak na dalsze poprawianie bezpiwczeństwa, jednak mówienie o fotoradarach, że to maszynka do zarabiania pieniędzy to rozumowanie na poziomie gimnazjalisty… Czy zdjęcia są robione losowo? Czy ktoś dostał kiedyś fotkę: „samochód marki… o numerach… o godzinie… jechał z prędkością 68km/h na odcinku drogi z ograniczeniem prędkości do 70km/h? Wątpię szczerze. Ja od 7 (jeśli mnie pamięć nie myli) lat nie dałem żadnej gminie, ani ministrowi finansów zarobić, na mandatach rzecz jasna bo na akcyzie owszem :), to pokazuje jak bardzo nasze społeczeństwo traktuje łamanie przepisów jako normę, to święte i wręcz niewinne w swej prostolinijności oburzenie: postawili fotoradar na drodze gminnej, maszynka do zarabiania pieniędzy! Wpływ własnego zachowania na sytuację jest albo odrzucany gniewnie, albo wręcz dosłownie nie przebija się do świadomości…. Niech zstąpi Duch Twój!…. itd
Witam wszystkich,
od jakiegoś czasu z zaciekawieniem czytuję niniejszego bloga. W kwestii prędkości chciałbym wtrącić swoje trzy grosze. Otóż przekraczając prędkość, wyprzedzając na podwójnej ciągłej „bo przecież jest dobra widoczność” zakładamy że wiemy wszystko o odcinku, który właśnie przejeżdżamy i że sytuacja się nie zmieni w najbliższych sekundach. No i to jest błąd. Bo gdzieś w rowie może budzić się z alkoholowego „stand by” jakiś lokalny heros, by wyturlać się na drogę i zafundować nam test łosia przy 120km/h, z mijanego wzniesienia może włączać się na rympał do ruchu ktoś na czarnym składaku bez świateł (przerabiałem jadąc samemu rowerem, dobrze że lewa strona była wolna), albo w równej do tej pory nawierzchni mogła się pojawić dwie godziny temu dziura wygnieciona przez przeładowanego TIRa omijającego viatoll bocznymi drogami, z leśnej drogi wyjechać żuk wyładowany drewnem na opał, albo zdarzyć się jakiś inny kozak zasuwający środkiem, bo przy krawędzi dziury. To jest tak samo złe założenie, jak to, że za górką jest czysto, za zakrętem nic nie jedzie, a we mgle nie ma przeszkód (skojarzenia?)
Z absolutnej pewności siebie wyleczyło mnie zapadnięte pobocze, na szczęście nie było żadnych ofiar w ludziach, jedynie samochód się pogiął troszkę. Polskie drogi są jakie są i ich mierny stan jest kiepskim usprawiedliwieniem dla zasuwania powyżej limitów, obojętnie z jakiej przyczyny.
Do ogródka fotoradarowego można wrzucić taki kamyczek, że wyjaśnienie pomyłki, które się czasem zdarzają, może kosztować więcej, niż sam mandat. Ale to chyba też nie jest przesłanka znosząca fakt posiadania energii kinetycznej przez poruszające się ciała, czy fakt wzrostu entropii na drodze.
@A.L.
Piekny wpis od zwolennika panstwa policyjnego. Dobrze, ze jest on w USA, i niech tam juz siedzi do konca swego zywota. A swoja droga, to ja w USA (Minnesota) widzialem jak duza ciezarowka marki Mack (tzw. semi trailer, czyli cos, co w Polsce mylnie sie nazywa TIRem, tyle ze znacznie wieksza) wjechala w samochod osobowy, calkiem nawet spory (tzw. SUV, dawniej 4WD). Z tej osobowki to nic praktycznie nie zostalo poza kupa zlomu, a osoby nia jadace to zamienily sie w bryje zlozona z krwii i ochlapow miesa.
A w USA, podobnie jak np. w Niemczech czy Szwecji, nie jezdzi sie szybko po zwyczajnych drogach, gdyz w tych krajach istnieje, i to od dawna (w Niemczech od lat 1930tych, w USA od lat 1960tych) system autostrad i drog szybkiego ruchu, czyli cos, co w Polsce zaczal budowac Gierek, ale pozniej przyszla Solidarnosc i Balcerowicz, a wiec w Polsce przybylo samochodow (glownie uzywanych, odzyskanych z niemieckich szrotow), ale nie przybylo drog. Stad tez twierdze, ze najwiecej krwii kierowcow to ma na swych dloniach Leszek Balcerowicz, przez to, ze pozwolil on na masowy import tanich samochodow, ale nie pomyslal o tym, ze potrzebuja one bezpiecznych drog, a przy okazji tez rozwalil on transport szynowy (glownie kolejowy), przez co jeszcze bardziej przybylo samochodow na i tak juz przeciazonych polskich drogach…
@sam
Nie wiem czy kiepskie zarządzanie czasem i olewanie prawa pracy, tudzież chęć wyrobienia się w terminie z zadaniami w firmach zatrudniających kierowców uprawnia kogokolwiek do ryzykowania życiem osób trzecich.
divak2 21 stycznia o godz. 23:08 pisze
„Polskie drogi są jakie są i ich mierny stan jest kiepskim usprawiedliwieniem dla zasuwania powyżej limitów, obojętnie z jakiej przyczyny.”
Wrong. Fotoradary nie są żadnym rozwiązaniem, jeśli chodzi o zwiększenie bezpieczeństwa na drogach. Naprawa i budowa nowych są rozwiązaniem. Stawianie fotoradarów to wyrzucanie pieniędzy w błoto, chyba, że przyjmiemy założenie, że mają załatać dziurę budżetową. Ale to już jest zupełnie inna historia.
Dodam jeszcze jedno – tak, masz rację, że nigdy nie wiesz, co cię spotka na drodze. Na większości istniejących dróg krajowych (które nota bene ponoć mają być płatne). I w tym rzecz. Te drogi nie spełniają współczesnych standardów – mam porównanie drogami w Niemczech i Francji. I nie mówimy tu tylko o autostradach. Limity prędkości? OK, w porządku, ale z głową. I róbmy drogi, a nie skłaniajmy ludzi, żeby zostawali w domu – bo tylko wtedy będą naprawdę bezpieczni od wypadków drogowych.
@Pickard
No właśnie to nie takie proste. Bo zgoda, że system ściągania mandatów działa nie fair (przysyłanie wezwań do zapłaty bez zdjęcia, zakładane wpływy do budżetu itd.), ale z drugiej strony jeśli ktoś jedzie i po kolei dostaje liściki od wszystkich kukułek po drodze, to znaczy że w ogóle ma ograniczenia prędkości tam, gdzie światło nie dociera, bo ogromna większość fotoradarów stoi w miejscach adekwatnych (wjazdy do miejscowości albo przejścia dla pieszych między kościołem a sklepem w Męcikałach Małych na jednocyfrowej DK) a nie, jak w słynnym już przypadku, na Wisłostradzie na ograniczeniu do 30. Jeżeli PRZED fotoradarem jest znak informujący o nim, to jest szansa żeby zwolnić. No chyba że się jedzie tak szybko, że że nie da rady zwolnić do limitu przed fotoradarem, albo ktoś w ogóle nie ma zamiaru hamować. Jest pytanie, czy przesłanką do zwolnienia jest przejazd przez miejscowość, czy dopiero obecność fotoradaru.
Trochę ten blog zrobił się medyczno – motoryzacyjny, ale może to i dobrze, gdyż wszystko jest jakoś ze sobą powiązane.
Przede wszystkim już na kursach na prawo jazdy powinno się wielką wagę przykładać do przepisów, które są na drodze, a ja widuję sytuacje, gdzie kierowca z „elką” łamie te przepisy. I tutaj nie winię kursanta lecz instruktora, który „żyje” według własnych zasad i wpaja je kursantowi ( Sam kiedyś na drodze z ograniczeniem prędkości do 70 km, przy wyprzedzaniu „ścigałem się” z kursantką, której instruktor kazał przyspieszyć, bym nie mógł wyprzedzić „elki” !! Oni jechali 50 ! No i co z tego, że zgłosiłem to w firmie, która prowadzi kursy, jak kilka dni później miałem taką samą sytuację ! Czyli w firmie prowadzącej takie szkolenia wcale się nie przejęli „szaleństwem” instruktora. I na przestrzeganie przepisów powinno się w takich kursach zwracać najwięcej uwagi. Poza tym uważam, że całe te szkolenia są generalnie do bani, gdyż uczy się tam kursantów wielu rzeczy niepotrzebnych, jak np. gdzie jest w samochodzie alternator, czy inna część. Dzisiaj są już samochody tak skonstruowane, że trzeba jechać do serwisu by wymienić chociażby głupią żarówkę. Poza tym to już nie są czasy siermiężne, gdzie byle gdzie można było naprawić samochód. Serwis i nie ma zmiłuj się, więc po co tłuc do głów takie bzdury. Również bardzo wielu kierowców jest wygodnych i nie chce się brudzić, więc jadą do serwisu.
Trzeba pozmieniać mentalność, a nie wiem czy radary są w stanie coś takiego zmienić, gdyż my jako nacja uwielbiamy robić wszystko na przekór.
Ja gdy mijam patrol policji a widzę, że z naprzeciwka jedzie jakiś wariat, to nie mrugam światłami by uważał. Chcę, by go policja namierzyła i dostał mandat, bo jest szansa, że na chwilę chociaż się uspokoi za kierownicą. Niedawno, przez takiego wariata zginęła sąsiadka, idąca chodnikiem.
Nie jestem za stawianiem radarów po to, by zwiększone zostały wpływy do budżetu, nie tędy droga. I nie będę powielał już tego wszystkiego co napisali inni komentatorzy.
po zawale: „gdyż uczy się tam kursantów wielu rzeczy niepotrzebnych, jak np. gdzie jest w samochodzie alternator,”
Znajoma panienka na egzaminie z jazdy wsiadla do samochodu i wlaczyla silnik. Po czym Pan Instruktor kazal jej silnik wylaczyc i oznajmil ze egzamin oblala. Na pytanie „dlaczego” odpowiedziel: „Nie sprawdzila pani poziomu plynu hamulcowego”
W Polsce sie dzialo. Calkiem niedawno