Protestujący niepełnosprawni dewastują wizerunek „dobrej zmiany” i proporodowców

Wielu komentatorom umknęło, że protestujący w Sejmie niepełnosprawni i ich rodzice obnażyli fasadowość PiS nie tylko jako partii opiekuńczej, lecz także chroniącej życie.

Zacznijmy od tego, co oczywiste. Premier Morawiecki jak mantrę powtarza, że jego rząd jest najbardziej prospołeczny (rozumiem, że od zawsze), a szef jego gabinetu zarzekał się, że postulaty zostały już dawno spełnione i kontynuowanie protestu było wyrazem złej woli protestujących.

Tymczasem prawdą jest, że spełniony został postulat zrównania kwoty renty socjalnej z najniższą rentą ZUS z tytułu całkowitej niezdolności do pracy. W odpowiedzi na postulat wprowadzenia dodatku rehabilitacyjnego w wysokości 500 zł zaproponowano świadczenie rzeczowe o szacowanej przez rząd wartości 520 zł. „To gorzej niż zbrodnia. To błąd” – chciałoby się powtórzyć za de Talleyrandem. Z  przynajmniej trzech powodów.

Po pierwsze – rząd, dokonując tak precyzyjnej wyceny, dokonał małego cudu. Nie może bowiem nie wiedzieć, że kolejne reformy systemu opieki zdrowotnej rozbijały się m.in. o niemożność ustalenia realnej wartości usług medycznych, a zwłaszcza ludzkiej pracy. Wiadomo powszechnie, że zwłaszcza wartość pracy tzw. allied professionals (tj. wszystkich osób pracujących bezpośrednio z pacjentem, ale niebędących lekarzami) jest w wycenach NFZ dramatycznie zaniżana. Dotyczy to również działań pielęgnacyjnych i rehabilitacyjnych. Dlatego allied professionals brakuje coraz dotkliwiej, co przekłada się na efektywność pracy placówek. Kto może, ucieka do zakładów prywatnych, a tam ceny są oczywiście rynkowe. Zakres usług, które można wykonać za wspomniane 520 zł, to pobożne życzenie pana premiera. A może raczej cyniczna gra w PR?

Po drugie – samo zaproponowanie ekwiwalentu rzeczowego jest wyrazem lekceważenia. Wspaniale odpowiedziała na ową propozycję paraolimpijka Karolina Hamer. Zaproponowała w odpowiedzi, by Jego Miłomściwość otrzymywał w takim razie swoje wynagrodzenie w postaci karmy dla kota. Szanowna Pani, proszę przyjąć pokłon najwyższego szacunku.

Po trzecie wreszcie – rząd tłumaczy, że proponuje dodatek w formie rzeczowej, a nie pieniężnej, bo na tę drugą nie wystarczyłoby środków. Znów przypomina się piękne zdanie z „Ojca Chrzestnego”: „Przyjacielu, nie każ mi w to wierzyć, to obraża moją inteligencję”. Przede wszystkim za usługi medyczne wykonane w zamian za vouchery też trzeba będzie zapłacić. Czy tłumaczenie rządu oznacza, że rehabilitanci i pielęgniarki nie otrzymają wynagrodzenia za te usługi? Niezwykle interesujące.

Poza tym żyjemy w kraju, w którym – ku obrzydzeniu premiera oraz Ikony Demokracji, czyli posła Piotrowicza – wciąż istnieją media niezależne od „dobrej zmiany”. Wiemy zatem o gigantycznych nagrodach dla wiernych funkcjonariuszy, wsparciu dla Tadeo Borgii (różnie szacowanym, ale zawsze ogromnym), kosztach ochrony Antoniego czy ogromnych sumach przeznaczonych na poszukiwania podmorskie… Mógłbym tu ciągnąć opowieść jak Szeherezada, ale przecież to wszystko Państwo znacie.

Szczególny smaczek ma jednak wiadomość, która mogła Państwu umknąć: o dochodach pełnomocnika ds. osób niepełnosprawnych w rządzie PiS. Prawie ćwierć miliona złotych w ciągu roku (podaję za wp.pl). Różnica punktów widzenia między nim a osobami, którym powinien służyć swoją pracą, jest dramatyczna. Nie wiem, dlaczego przypomniał mi się taki rysunek mistrza Andrzeja Mleczki z 1978 r. (zamieszczam za zgodą Autora):Oczywiście, „dobra zmiana” liczy na to, że nikt z jej żelaznego lub potencjalnego elektoratu nie będzie postrzegał sprawy tak, jak to powyżej przedstawiłem. Wydaje się jednak, że mimo starań polityków oraz machiny Ministerstwa Prawdy ich nadzieje nie całkiem się spełniają.

Myślę, że nie sposób nie zgodzić się z prof. Śpiewakiem, że PiS poniesie duże wizerunkowe straty:

Rząd – pokazując, że jest w stanie rozdawać olbrzymie sumy pieniędzy, a nie jest w stanie wspomóc kilkudziesięciotysięczną grupę – zaprezentował „siebie”. (…) PiS stara się pokazać jako partia w pełni chrześcijańska i to wyznanie wiary jest prowadzone w sposób efektowny. Widzimy szeregi PiS, jak klękają i się modlą. (…) Chrześcijaństwo i każda zresztą biblijna religia jest oparta na solidarności i współczuciu dla biednych (za: tvn24.pl).

Jeszcze dosadniej rzecz ujął na swoim blogu ks. Isakowicz-Zaleski, pisząc o niezałatwionych rachunkach krzywd i o grzechach zaniechania.

W ten sposób przez kwestie ekonomiczne i socjalne dotarliśmy do etycznych. Jedną ze sztandarowych idei „dobrej zmiany” jest bowiem tzw. ochrona życia poczętego, nazywana mylnie ruchem pro-life, a okazująca się w praktyce ruchem poporodowym. Istotą działań proporodowców jest bowiem doprowadzenie za wszelką cenę do tego, żeby poród nastąpił, a co potem nastąpi, to już nie ich sprawa. „Dobra zmiana” chętnie się pod takim punktem widzenia podpisuje, bo z jednej strony jest on (teoretycznie przynajmniej) zgodny z poglądami najbardziej konserwatywnej części elektoratu, z drugiej – z oficjalnie głoszonymi przez kler poglądami. Czyli – w kalkulacji – czysty zysk polityczny.

„Dobra zmiana” przeoczyła jednak prawdę podstawową, która nie umknęła części jej własnego elektoratu: ochrona życia to również ochrona elementarnej godności. Zwłaszcza w przypadku osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji. Państwo – niezależnie od ideologii wyznawanej przez rządzącą partię – powinno uczynić los tych ludzi oraz ich opiekunów jak najbardziej znośnym. Bo na dobry los mogą liczyć tylko nieliczne wyjątki. Przypomnę wstrząsające wyznanie płk. Czempińskiego, ojca chłopca z Zespołem Downa, w wywiadzie dla wp.pl: „Często rozmawiamy z żoną o tym, żebyśmy to my byli przy jego śmierci, a nie odwrotnie”. Polecam Państwu przeczytanie całego tekstu, relacji „z wnętrza” takiej rodziny, gdzie nic nie jest czarno-białe, ale na pewno nie tak różowe, jak chcieliby tego proporodowcy – ci w sutannach i ci bez. Mamy za to rzeczowy opis potężnej listy przeciwności, z którymi musi zmierzyć się rodzina dorosłej osoby niepełnosprawnej.

W tle tej historii (tak jak wielu podobnych) dobrze przebija się obojętność państwa. Bo przecież tak było i tak jest. Politycy – ci od ciepłej wody i ci od wspierania neofaszystów – zgodnie liczyli na to, że rodziny osób niepełnosprawnych będą trwale i głęboko uwikłane w codzienne zmagania. Każda rodzina z osobna. Nie będą zatem w stanie znaleźć czasu i energii na wygenerowanie wspólnego przesłania o tym, jak są traktowani przez państwo, ani tym bardziej publicznie upominać się o poprawę losu. Wizerunek partii rządzących miał zatem pozostać niezagrożony. Siostra Małgorzata Chmielewska, szefowa Fundacji Domy Wspólnoty Chleb Życie, powiedziała w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”, zacytowanym następnie przez gazeta.pl: „W Polsce wszystko trzeba wydzierać sobie siłą. Gdyby nie ten protest, nadal byśmy żyli w błogim zadowoleniu. Ja akurat mówię to od lat, nie tylko za tej czy innej władzy. Tyle że ja jestem skromna zakonnica, mogę sobie szczekać. Dzięki temu protestowi społeczeństwo uświadomiło sobie, w jakich warunkach żyją niepełnosprawni”.

No właśnie, fasada ostoi moralności zaczyna pękać i nie wiadomo, czy da się ją wyremontować. Co w tej sytuacji robi „dobra zmiana”? To, co zawsze: jeżeli nie może skłonić do uległości, to usiłuje zniszczyć. Odcięcie od prysznica, od schodów prowadzących do łazienki, wszystkie inne możliwe dolegliwości, z usunięciem kamer (co miało wywołać w protestujących lęk, że strażnicy szykują się do pacyfikacji), absurdalnie szczegółowe kontrole przesyłek z żywnością (rekord to pirotechniczna kontrola jajecznicy), niewpuszczanie gości. Najważniejsze osoby w państwie odpowiedzialne są za te niegodziwości. Inne otwarcie mijają się z prawdą, by owe niegodziwości zatuszować. Marszałek Karczewski oświadcza, że protestujący mają „wszystko, czego potrzebują” .

Myśleli, że szybciutko wykurzą protestujących z Sejmu, potem nakręcą jakąś kampanię zastępczą, żeby niesmak nie trwał zbyt długo, i będzie po sprawie. Przeliczyli się. Trafili na twardych ludzi, którym życie tak daje na co dzień w kość, że narastające niedogodności ze strony ziejącej miłością (że użyję wspaniałego określenia Kuby Wojewódzkiego) władzy nie robiły na nich wrażenia. Protest trwał, a ziarno wątpliwości, jaki naprawdę stosunek mają rządzący do głoszonych przez siebie idei, rozsiewało się coraz szerzej. A „dobra zmiana” strasznie wątpliwości nie lubi.

Dzisiaj protestujący zawiesili protest po rekordowo długim czasie jego trwania. Na chwilę ulegli zmęczeniu i brakowi perspektyw porozumienia. Ani Jego Miłomściwość, ani jego wesoła drużyna nie mogą mieć jednak nadziei, że udało się ich złamać. To nie ten kaliber człowieka. Takich ludzi jak ci, którzy dzisiaj opuszczają budynek Sejmu, w „dobrej zmianie” nie ma w ogóle. Należą im się wyrazy najgłębszego szacunku. Teraz i zawsze. Czy przełoży się to na konkretne poparcie pomagające brnąć przez codzienność – tego oczywiście nie wiem.

Co pozostaje? Duże pęknięcia na wizerunku władzy i proporodowców, zwłaszcza świeckich, którzy z poparciem dla niepełnosprawnych w ogóle się nie ujawnili. Wspaniale spuentował ten stan rzeczy Andrzej Rysuje – bardzo polecam Państwu jego genialny rysunek. Powinno się nim wytapetować wszystkie pomieszczenia używane przez polskich polityków.

Każda władza totalitarna, zwłaszcza posiłkująca się jakąś ideologią, jest bardzo czuła na sytuacje, w których staje się oczywiste, że owa ideologia w praktyce jest fikcją. Tak dzieje się właśnie teraz. W rolach głównych: „dobra zmiana”, stosunek do najsłabszych grup społeczeństwa i ochrona życia. Jaki będzie finał tej historii? To już zależy od opozycji – istniejącej obecnie lub mającej powstać w niedalekiej przyszłości. Jeżeli tylko zechce posłużyć się rozumem.