Zapaść opieki zdrowotnej – jak ją przetrwać? Niewesoły praktyczny poradnik dla pacjentów
W łatwo widocznym, narastającym strachu o własną karierę minister Radziwiłł zaczyna z kolei straszyć społeczeństwo (czyli pacjentów) konsekwencjami wypowiadania klauzul opt-out przez lekarzy. Kłopot w tym, że najdotkliwsze skutki przyniosły (i zapewne przyniosą) poczynania i zaniechania Dobrej Zmiany. Czego się zatem bać? Oto krótki przewodnik praktyczny dla pacjentów, zakończony jeszcze krótszym poradnikiem przetrwania.
Minister Radziwiłł traci grunt pod nogami i wie o tym. Widać to chociażby w jego działaniach i wypowiedziach. Z jednej strony on sam i jego wiceminister, Józefa Szczurek-Żelazko, sugerują, że skala wypowiadania opt-out ma znaczenie marginalne. Z drugiej – podejmuje decyzje, które byłyby właściwsze w stanie klęski żywiołowej albo wojny (o których poniżej). Z jednej strony na Komisji Zdrowia obraża i straszy lekarzy, mówiąc o ich „buncie” i opowiadając o przerostach zatrudnienia w szpitalach (w domyśle: możemy to skorygować i stracicie robotę). Z drugiej – opowiada Bogdanowi Rymanowskiemu, że cały czas rozmawiają z rezydentami i podają sobie ręce. Z jednej strony – zaprasza rezydentów na kolejną turę rozmów. Z drugiej – na ich miejsce wyznacza siedzibę Rzecznika Praw Pacjenta (żeby pokazać społeczeństwu, że o nie dba, a na rezydentów wywrzeć presję), a nie Ministerstwa Zdrowia.
Widać, że miota się w strachu, że jego kariera, będąca wynikiem coraz dalej posuniętych kompromisów z samym sobą, może się załamać. W dodatku ma coraz większe problemy z pamięcią co do własnej przeszłości i wyznawanych wówczas poglądów. Notabene jestem przekonany, że gdyby Zofia Nałkowska nie napisała „Granicy”, to losy ministra Radziwiłła mogłyby być natchnieniem dla dzisiejszej twórczyni lub twórcy do stworzenia takiej powieści.
Tak przy okazji – w swoich niezbyt licznych wypowiedziach inni przedstawiciele Dobrej Zmiany usiłują zdeprecjonować rezydentów, dając do zrozumienia, że domagają się oni natychmiast docelowego zwiększenia nakładów na system ochrony zdrowia, co jest nierealne. Domagają się, ale do 2021 roku. W porównaniu z propozycjami Dobrej Zmiany może to wielu pacjentom stworzyć różnicę na miarę ich życia.
Jednym słowem: minister wykonuje mentalne akrobacje, przy bardzo ostrożnym poparciu ze strony Dobrej Zmiany (Jan Pietrzak powiedział w swoich dobrych czasach, że „należy grać w drużynie, ale nie do tego stopnia, żeby z nią spadać z ligi”), a pacjenci są coraz bardziej zdezorientowani. Zwłaszcza w odniesieniu do tego, co może ich czekać w szpitalach. Prześledźmy zatem, gdzie oczekiwania chorych mogą najbardziej rozminąć się ze szpitalną rzeczywistością. Uprzedzam: nie będzie miło.
Przede wszystkim: większość ludzi idących jako pacjenci do szpitala traktuje to miejsce jako bardzo bezpieczne. Taka ufność jest coraz bardziej bezpodstawna. Powiedzmy wprost – ryzyko, że pacjent nie przeżyje hospitalizacji, wzrasta od jakiegoś czasu i będzie wzrastać. Dlaczego?
Przede wszystkim z powodu zbyt małej liczebności personelu jednocześnie opiekującego się chorymi. Łańcuch absurdu rozpoczął minister Arłukowicz, który pozwolił dyrektorom szpitali dowolnie ustalać pielęgniarskie obsady dyżurowe. Czyli – zbyt mało pielęgniarek czuwa nad zbyt wieloma pacjentami. Niebezpieczne? Oczywiście! Zwłaszcza dla chorych pediatrycznych. Jednocześnie narasta problem niedoboru lekarzy, bo zaczęli odpływać do Unii. Kłopoty z obsadami dyżurów w niektórych specjalnościach były coraz większe, ale poprzednia i obecna ekipa rżnęły głupa (zapewne z braku innego pomysłu). W sytuacji niedoborów kadrowych nie ma sensu pytanie: czy lekarz nie zdąży kiedyś do kolejnego, krytycznie chorego pacjenta? Właściwe pytanie brzmi tylko: kiedy nie zdąży i jak często się to zdarza. Bo zgony w takim mechanizmie zdarzają się niewątpliwie, chociaż oficjalnie nic o nich nie wiadomo (dlaczego? O tym poniżej). A będzie ich więcej. Mamy bardzo dobrych lekarzy, ale niestety nie posiedli oni umiejętności klonowania się ani bilokacji.
Nie mogąc lub nie chcąc spełnić postulatów rezydentów, minister Radziwiłł wprowadza regulację sankcjonującą możliwość zabezpieczania kilku oddziałów szpitalnych przez jednego lekarza dyżurnego. Jest to działanie niepojęte z punktu widzenia elementarnie rozumianego dobra chorych. Dla szpitalnych pacjentów idą bardzo groźne czasy. Część z nich nie przeżyje tego eksperymentu.
Teraz zgon z powodu niezapewnienia dostatecznej obsady dyżurowej teoretycznie obciąża dyrekcję szpitala. Nowe regulacje sprawią, że będzie obciążał ministra zdrowia, czyli nikogo. No bo kto ma oskarżać ministra zdrowia? Prokurator Generalny? Bardzo śmieszne. A kto ma sądzić – sądy zależne od Prokuratora Generalnego? Równie uroczy żarcik. Wypowiedział się na ten temat radca prawny, Wojciech Kozłowski (portal esculap.com, za: „Rzeczpospolita”): „(…) gdy prokuratura kontrolowana jest przez rząd, także to oskarżenie może skończyć się niczym. Tym bardziej że były przypadki, gdy NFZ nie wypełniał obowiązku zapewnienia terapii onkologicznych i pacjenci umierali, a prokuratura umarzała postępowania mimo zgonu (…)”.
Innymi słowy, Dobra Zmiana z rozkoszą zaskarży lekarza (zwłaszcza niebędącego członkiem odpowiedniej partii) lub niepubliczną jednostkę opieki zdrowotnej. Dyrektorzy publicznych jednostek opieki zdrowotnej oraz funkcjonariusze Ministerstwa Zdrowia są przez nią chronieni.
Oczywiście, można powiedzieć: lekarz podejmujący się pracy w znanych sobie warunkach przejmuje jednocześnie moralną odpowiedzialność za jej efekty, bo przecież zawsze może tę pracę zmienić. Może. Tylko czy pacjenci na pewno chcieliby takich kolejnych masowych odejść? Może lepiej by było twardo zacząć wymagać rozumnych decyzji od tych, którzy bezwzględnie narzucają zasady gry, czyli od Dobrej Zmiany?
Drugi mit pacjencki brzmi: „w szpitalu będą mnie leczyć lepiej”. Nieprawda albo niekoniecznie prawda. Z dwóch powodów.
Narastający deficyt kadr sprawia, że cały personel medyczny jest chronicznie przemęczony. Dotyczy to również poradni przyszpitalnych. Przy takim stanie rzeczy lekarz nie tylko ma absurdalnie mało czasu dla każdego pacjenta, ale również gorzej myśli, bo ma problemy z koncentracją. Ze zmęczenia. Ktoś kiedyś wykazał, że człowiek bardzo zmęczony ma równie zaburzoną zdolność oceny sytuacji, a także rozwiązywania problemów i podejmowania prawidłowych decyzji jak ktoś, kto jest pod wpływem alkoholu. Przemęczony lekarz obarczony jest zatem równie dużym ryzykiem popełnienia błędu zawodowego co ktoś, kto pracuje, będąc „pod dobrą datą” (że zacytuję Mistrza Tuwima). Nawet jeżeli jest dobrym fachowcem – a takich mamy większość. Spodziewajcie się zatem Państwo lekarzy zdekoncentrowanych, nieuważnych i popełniających pomyłki. Zwłaszcza wśród tych, którzy – zastraszeni albo dla zysku – nie wypowiedzą opt-outu i będą pracowali przez niewyobrażalnie dużą liczbę godzin w miesiącu.
Rozpaczliwe próby dyrektorów szpitali, żeby „w papierach” zgadzały się im obsady dyżurowe, prowadzą do kolejnej patologii, groźnej dla pacjentów leczonych w szpitalu: pracy zmianowej. Medycyna jest trochę jak praca detektywa z klasycznych kryminałów: wymaga ciągłości koncepcji. Trzeba ocenić wstępnie sytuację, przygotować plan postępowania, a potem realizować go, modyfikując na bieżąco – w zależności od tego, co się wydarzy. Proste? Tak, jeżeli jest prowadzone przez jednego człowieka. Inaczej może skończyć się kłopotami.
Jeżeli w środę przyjmuję pacjenta do oddziału, badam i przygotowuję plan postępowania, a jutro zajmuje się nim ktoś inny, pojutrze – ktoś jeszcze inny, potem jest weekend, więc nie zajmuje się nim nikt (to pewna przesada, ale nie za duża: lekarz dyżurny podczas weekendu ma pod opieką tylu chorych, że reaguje tylko na sytuacje alarmowe i nie zajmuje się działaniami planowymi), a w poniedziałek znowu oglądam go ja, to ten chory jest pod opieką wielu lekarzy i zarazem trochę niczyją. W papierach wszystko się zgadza. Doświadczenie jednak uczy, że w takich sytuacjach łatwiej o błędy. Nie należy spodziewać się hekatomby pacjentów (wiele oddziałów pracuje w tym systemie bez spektakularnych dramatów), ale małych i większych kłopotów, dotkliwie odbieranych przez pacjentów – owszem.
Na zakończenie – obiecane w tytule wskazówki: jak przetrwać, będąc pacjentem w dobie Medycyny Dobrej Zmiany?
1. Dbajcie Państwo o swoje zdrowie tak, żebyście nie musieli być pacjentami, zwłaszcza szpitalnymi. Miejcie przyjaciół. Miejcie pasje. Ruszajcie się rekreacyjnie, chociażby spacerując. Nie palcie. Zachowajcie rozumny umiar w stosowaniu alkoholu i jedzeniu. Może ten punkt brzmi jak mędzenie starego piernika, ale uwierzcie mi: każdy dzień przeżyty we względnie dobrej formie, z dala od szpitala, zwiększa Wasze szanse na dłuższe, szczęśliwsze życie.
2. Jeżeli już musicie położyć się do szpitala, to jeśli tylko macie taką możliwość, unikajcie tych, o których piszą w gazetach, że mają nieliczny, pracujący na okrągło personel.
3. Jeżeli macie bliską osobę w szpitalu, zwłaszcza dziecko, zastanówcie się, czy nie można wesprzeć opiekujących się nim pielęgniarek poprzez uczestniczenie członków rodziny w opiece. Nie wszędzie jest to możliwe, ale w wielu miejscach tak. W przypadku pacjentów pediatrycznych – przez całą dobę.
4. Przygotujcie na kartce najistotniejsze, lakoniczne informacje o stanie zdrowia chorego: dotychczasowe choroby i operacje, przyjmowane leki, ustalenia z dotychczasowym lekarzem prowadzącym. Uaktualniajcie te dane, np. w miarę otrzymywania kolejnych wyników badań lub decyzji o zaplanowanych procedurach medycznych. W szpitalach pracujących w systemie zmianowym będzie to bardzo cenne, w pozostałych – może się przydać, jeżeli Wasz lekarz prowadzący jest ledwo żywy ze zmęczenia. Nie obrazi się.
Jeżeli macie Państwo wrażenie, że podobne wskazówki dawano pacjentom w mniej rozwiniętych krajach pozaeuropejskich, a zwłaszcza w byłych republikach Związku Sowieckiego, to macie rację. Pech bowiem chce, że kolejne ekipy, prowadząc Polskę do propagandowo ważnych sukcesów, ignorowały nadchodzącą katastrofę służby zdrowia. Poprzednia zaś, a zwłaszcza obecna ekipa postanowiła rzecz po prostu przeczekać, nawet kosztem strat w ludziach. Byle w papierach się zgadzało. Resztę załatwi propaganda telewizyjnych pasków. Historia zatacza koło.
Komentarze
„”Dbajcie Państwo o swoje zdrowie tak, żebyście nie musieli być pacjentami, zwłaszcza szpitalnymi. Miejcie przyjaciół. Miejcie pasje. Ruszajcie się rekreacyjnie, chociażby spacerując. Nie palcie. Zachowajcie rozumny umiar w stosowaniu alkoholu i w jedzeniu. Może ten punkt brzmi jak mędzenie starego piernika, ale uwierzcie mi: każdy dzień, przeżyty we względnie dobrej formie, z dala od szpitala, zwiększa Wasze szanse na dłuższe szczęśliwsze życie.””
=============================
Panie Stefanie!. To są wspaniałe rady.Cudowne.Dziękuję!
Wszystkie sprowadzają się do jednego słowa, pojęcia – świadomości. Istnieje takie
pojęcie w debacie publicznej pod hasłem: świadomość zdrowotna. Niestety, moim
zdaniem rzecz rozwija się niezwykle niemrawo, niedouczenie. Sami jesteśmy temu winni, słuchamy tylko tych, którzy wprowadzają nas w błąd w tematyce zdrowotnej.
Najlepiej to widać po diagnostyce biorezonansowej, która niezwykle precyzyjnie
określa przyczynę choroby, terapię. Cóż z tego, jak większość pacjentów odrzuca
ze swej świadomości zarówno diagnozę, jak i terapię. Idzie do szpitala, przychodni
– po tabletki. Tam mnie wyleczą za darmo, bez myślenia z mojej strony.
System opieki zdrowotnej jest tak skonstruowany, sprzyja bezmyślności zdrowotnej.
5. Wykupcie prywatne ubezpieczenie
6. Poszukajcie w rodzinie, albo wśród znajomych „gorszego sortu” życzliwego lekarza.
Miałem kilka lat temu (wątpliwą) przyjemność bliższego zapoznania się ze szpitalem a nawet kilkoma. I w sumie mam mało powodów do narzekania, bo wyszedłem z tego cało.
W pierwszym szpitalu(powiatowym) moja Pani Doktor , sądząc z akcentu Ukrainka lub Białorusinka dołożyła chyba wszelkich starań, żeby wypchnąć mnie dalej, do szpitala specjalistycznego. W tym powiatowym szpitalu zrobiono mi chyba wszystkie możliwe badania nieinwazyjne, w tym rtg i tomografię w innych szpitalach bo aparat rtg był zepsuty a tomografu tam nie mieli, co można policzyć na plus dodatni. Ujemny plus był taki, że to wszystko trwało 2 tygodnie ( w sumie byłoby taniej i dla mnie wygodniej, gdybym leki brał w domu, nawet gdyby pielęgniarka musiał przyjechać 2x dziennie zrobić mi zastrzyk) Wypisałem się w końcu na własne żądanie, jak już wiedziałem że mam skierowanie do specjalistycznego szpitala) W tym specjalistycznym, do którego pojechałem po 2 tygodniach leczenia w domu wykonano mi resztę badań i sprawnie przeprowadzono konieczny zabieg (punkcja opłucnej) Już wtedy pielęgniarki były zatrudniane z zewnątrz i tu mógł być poważny problem. W nocy z powodu silnego bólu poprosiłem o podanie środka przeciwbólowego. Dostałem zastrzyk z morfiny, mimo że wcześniej prosiłem dzienną obsługę o niepodawanie mi tego specyfiku. Gdybym miał na ten lek uczulenie (co się zdarza) to konsekwencje mogłyby być nieciekawe….
Szanowny Panie Karczmarewicz
Nie rozumiem panskiego pesymizmu w czasach gdy ochrona zdrowia moze liczyc na coraz lepsze finansowanie. To co teraz sie dzieje w szpitalnictwie jest efektem zaniedban pokolen Polakow. Polacy powinni miec pretensje w tej sprawie do samych siebie. Obwinianie obecnego ministra zdrowia czy partii rzadzacej nie odaje powagi problemu ktorym jest zaniedbanie przez caly narod systemu opieki zdrowotnej.
Slawomirski
@ sławomirski-
Może byś zechciał bliżej wyjaśnić, czemu i w jaki sposób ochrona zdrowia może liczyć na coraz lepsze finansowanie ? Jakie konkretnie działania w tym kierunku podjęto o o ile w najbliższych latach wzrośnie procent PKB przeznaczany na ochronę zdrowia ?
I oto symetryzm w najczystszej postaci – bzdura, że PiS tylko kontynuuje rzekome zaniedbania PO.
Primo, PO oprocz tego że trzymalo się rzeczywistej, nie wyimaginowanej partyjnej dyscypliny budżetowej w czasach nie bedących koniunkturą gospodarczą, to jeszcze inwestowalo w sprzęt szpitali, by rezydenci mieli w ogóle na czym robic rutynowe badania. A jeszcze zostało do zrobienia. WOŚP wypełni jedynie ułamek potrzeb.
Secundo, rady odnośnie pobytów w szpitalu nie są jakimś novum, a tylko i wyłącznie lepszym dostosowaniem się do PiS-u, mającym gdzieś społeczeństwo Polski i Polskę jako taką.
Doskonale Pan współgra z powyższymi etatowymi trollami Polityki. Krzyżyk na drogę.
Sytuacja w Służbie Zdrowia jest na tyle poważna że nie czas na przycinki polityczne, złosliwości (obwinianie „suwerena” za niedobór lekarzy) lub cynizm.
Niedobór lekarzy już skutkuje tym że nasz dyżurny Wacław1, propagator „alternatywnej medycyny” poleca „diagnostykę biorezonansową”, medycynę chińską itp. – wszystko do obejrzenia na YT.
Niestety przy braku „mocy przerobowych” szpitali nawet techniki placebo są lepsze niż nic. Rozmowa ze wspólczującym znachorem jest lepsza niż odtrącenie od okienka w przychodni – albo pocieszenie przez kapelana szpitalnego że „wszystko będzie dobrze”.
Należy tylko życzyć pacjentom medycyny alternatywnej aby ich organizmy przetrzymały napary z chińskich źiół (mojemu znajomemu rozwaliły watrobę i wyłysiał) a „biorezonans” wyleczył chorobę serca.
Wspieramy Partię i rząd umierając przed terminem.
Chyba tak to było w PRL-u.
Na co czekać, aż ludzie poumierają?
@azur
Ja widzę tylko jedno rozwiązanie.
Rumuńskie 1989 rok.
-> Andrzej52
Zalecenie, które przytaczasz brzmiało: popierajmy władzę czynem, umierajmy przed terminem.
Obowiązywało ono w tych okrutnych czasach, kiedy na oddziałach szpitalnych istniały salowe, więc pacjent mógł liczyć przynajmniej na to, że go ktoś nakarmi, gdy nie jest w stanie jeść samodzielnie i że go ktoś umyje, gdy nie jest w stanie zrobić tego sam, bo np. leży z nogą na wyciągu, a więc przynajmniej śmierć z głodu i z brudu mu nie grozi. No ale wygląda na to, że to se ne wrati.
System zmianowy wbrew pozorom nie jest zły- m.in dlatego, że gwarantuje w miarę wypoczętego lekarza. W klasycznym oddziale zachowawczym (interna, neurologia, pediatria) można go ustawić tak, że codziennie jest obecny lekarz prowadzący chorego- nie ma sytuacji, że ma dyżur, poszedł do Izby Przyjęć skąd wróci za 4 godziny, albo wyszedł po nocnym dyżurze.
Problem jest nieco inny- przy zachowaniu obowiązujących norm czasu pracy wymaga on takiej samej, jeśli nie większej liczby lekarzy- bo w żaden sposób nie zmniejsza się ilość godzin do przepracowania.
Ale jak znam życie problem zostanie rozwiązany nieco inaczej- by obstawić dyżury zdejmie się lekarzy z porannej zmiany. Oznacza to, że np. na 60-łóżkowej internie od rana będzie jeden lekarz. Na chirurgii wyłączona zostanie jedna sala operacyjna. Na urologii kamienie moczowe będą kruszone raz w tygodniu, a nie codziennie.
Jakość takiej opieki będzie podobnie wątpliwa, jak teraz, gdy lekarze zasypiają na stojąco.
Będzie to przelewanie z pustego w próżne. W nadziei, że społeczeństwo się nie zorientuje.
Slawomirski
5 stycznia o godz. 16:24 33335
„To co teraz sie dzieje w szpitalnictwie jest efektem zaniedban pokolen Polakow.”
Slawomirskiemu cos sie pomylilo. Bo po pierwsze niepowodzenie jest sierota, a tu naraz ma caly Narod za ojca 😉
A po drugie „prawdziwy Polak”, z zalozenia, nie jest sprawca, tylko niewinna ofiara 😉
Trzeba sobie uświadomić że polska Słuzba Zdrowia wymaga gruntownej przebudowy. Sprawy finansowania jej z publicznych środków, partycypacji finansowej pacjentów, szkolenia kadr, wynagrodzeń lekarzy i personelu, wyposarzenia szpitali, limity NFZ – wszystko to wymaga gruntownej przebudowy i bolesnych rozwiązań. Żaden rząd nie był na tyle odważny aby takie kroki podjąć.
Dopiero jak odejdą starzy lekarze i naprawdę zostanie jeden lekarz na szpital (i dwie pielegniarki) powstanie lamęt i zgrzytanie zębów.
@JacT – bo może właśnie na tyle Polskę stać? W szpitalu powiatowym na dyżurze lekarz „zachowawczy”, który w razie potrzeby staje jako asysta do operacji, i „zabiegowy”. Do tego ratownik w Izbie Przyjęć- by ludzie nie umierali zbyt szybko i nie umarło ich zbyt wielu w oczekiwaniu na lekarza. Od rana jeden lekarz na 30 chorych – i obchód dwa razy w tygodniu. Zapisy do lekarza rodzinnego za 2 tygodnie, do specjalisty za 3 lata.
W tej chwili wielkim nakładem sił i środków utrzymujemy fikcję dobrej dostępności do ochrony zdrowia. A efektem jest przemęczony lekarz, w trzydziestej godzinie nieprzerwanej pracy, 5 minut na pacjenta, „z czym przychodzi”, „ale konkretnie, bo w poczekalni mam 30 osób”, „oto recepty”, „następny proszę”. I nastawienie „idź pan do innego lekarza, albo do diabła, byle dalej stąd, bo ledwo patrzę na oczy”.
Czy naprawdę nikt nie widzi, że ta praca idzie w gwizdek? Że lekarze coraz bardziej przypominają robotników ze starego PRLowskiego dowcipu biegających z pustymi taczkami po budowie- „paanie, taki zachrzan, że nawet nie ma kiedy załadować”? Że przemęczony lekarz, biegający ze szpitala do pomocy doraźnej, z dyżuru na dyżur, pracujący 100 godzin w tygodniu siłą rzeczy odwala fuszerkę, bo na zastanowienie się nad chorym brakuje mu czasu? I zamiast leczyć, wywala tego chorego do specjalisty, do szpitala, do kolegi po fachu, na dodatkowe niepotrzebne badania- byle się pozbyć problemu, byle wygospodarować tę minutę na herbatę lub wyjście do toalety?
@barnaba
Jak nie jest zły? Jak się chirurgowi rozwali szew na naczyniu, to kto go będzie szukał po całym brzuchu? Jak dziecko ma sę nie bać, widząc ciągle innego lekarza? Co z relacją w psychiatrii? To się sprawdzi w internie. W większości specjalizacji nie.
Z blogu Andrzeja Celińskiego – „Kiedyś, 13 lat temu, proponowałem radykalną zmianę systemu finansowania studiów. Odwrócony kredyt. Czyli odpłatność za studia finansowana zawsze i dla każdego, kto zda egzamin z kredytu, który po ich zakończeniu może, ale nie musi zakończyć się konwersją w pełne stypendium„. Zawsze to mówiłem.
Wyrzucamy pieniadze garściami na lewo i prawo, bez szansy ich zwrotu. Wierząc w mity że „edukacja i opieka zdrowia są zagwarantowane w konstytucji” – bez oglądania sie ile to nas kosztuje i czy nas na to stać. Wystarczy wpisać do konstytucji i już sie spełni. Żyjemy w świecie fantazji – bez liczenia kosztów – gdzie „złota rybka” spełnia wszystkie zachcianki.
PS. Warto przeczytać cały wpis.
Chyba wszyscy sie zgodza z tym ze interwencje medyczne ratujace zycie powinny byc dostepne dla obywateli w formie system szpitali oplacanych przez polskiego podatnika. Dlaczego wiec ten system jest wykorzystywany do prywatnej praktyki lekarskiej. Trzeba oddzielic prywatna praktyke od szpitali czy klinik utrzymywanych przez podatnika.
Nowe rozdanie, nowy minister, nowe nadzieje – ale kasa taka sama, układy takie same.
Cała infrastruktura, ta miękka i twarda(od zdrowia) – jest szykowana pod sprzedaż, odstąpienie instytucjom finansowym, nachapanym w pieniądze, wydrukowane gdzieś w stodole, a właściwie stworzone przelewem bankowym: bank centralny kraju, który posiada uprawnienia do drukowania na konto zaprzyjażnionej firmy, firm korporacyjnych.
Celem takiego działania jest robienie pieniędzy; gdzie się da, głównie tam gdzie głupcy rządzą, do tego przekupni.
Nasze obiekty ochrony zdrowia, tylko do sprzedania się nadają, praktycznie za darmo,za zadłużenie, które nasi przedsiębiorczy menadżerowie wypracowują.
Spójrzmy prawdzie w oczy.
Tutaj dzieje się to samo, co z przemysłem, bankami, …
Biorąc pod uwagę sytuację geopolityczną, zacofanie intelektualne, technologiczne,
i każde inne – inaczej być nie może. Praktycznie już nie istniejemy, jako państwo.
Własności nie posiadamy. Praktycznie, to, administrujemy wasnością kapitału ZACHODNIEGO. Myślę o naszym nierządzie.
Jest wielkim złudzeniem, że Morawiecki czymś rządzi. On tylko został delegowany do całkowitego ubewłasnowolnienia tego obszaru miądzy Odrą a Bugiem.
I nie ma się temu co dziwić, nadymać.
Proszę zwrócić uwagę, o czym mówi niby premier Mateusz Morawiecki, całe jego myślenie sprowadza się do coraz większego zadłuzania kraju. Nic nie wspomina o oszczędnościach, na przykład na inwestycje, …
Ciągle tylko nawija, że w naszym pięknym kraju trwa wzrost gospodarczy, a dobrze wie, że w takim kraju, z tak wielkim zadłużeniem, we wszystkich obszarach — taki rozwój jest po prostu niemożliwy.