Protest rezydentów: intymne wyznania czworga ważnych ludzi

Wypowiedzi czworga osób publicznych opowiedziały nam o stanie ich umysłów, wiedzy i poglądach na temat funkcjonowania systemu ochrony zdrowia znacznie więcej, niż osoby te zapewne zamierzały. Pozwalam sobie przypomnieć je Państwu, bo w natłoku zdarzeń mogły umknąć.

Pani Józefa Szczurek-Żelazko, wiceminister zdrowia (podaję za gazetaprawna.pl): „Chciałabym podkreślić, że wynagrodzenie za rezydenturę to nie jest wynagrodzenie za pracę. (…) To, że rząd, budżet państwa finansuje specjalizację lekarzy, to sytuacja wyjątkowa w gospodarce narodowej. Generalnie jest to jeden z niewielu zawodów, który ma finansowane zdobywanie dodatkowych kwalifikacji”. „Te oczekiwania rezydentów dotyczące wynagrodzenia (…) należy właśnie w takim kontekście analizować. Chcę pokazać, że w innych obszarach absolwenci, np. wydziałów prawa, ekonomii, nie mają finansowania zdobywania kolejnych specjalności. I w związku z tym należy patrzeć na ten problem jako na problem inwestycji w siebie tego lekarza”.

Wiceminister wyznała tym samym, że nie ma pojęcia o pracy rezydentów, co jest aktem odwagi cywilnej, zważywszy na to, jaką pełni funkcję. Brawo!

Rezydenci jako lekarze z pełnym prawem wykonywania zawodu stanowią podstawową siłę roboczą w szpitalach. Oczywiście, że uczą się przy tym nowych umiejętności. Jednak w przypadku medycyny specyfika polega na tym, że uczą się, pracując – i to bardzo ciężko. Co więcej, za swoje błędy ponoszą odpowiedzialność. Oczywiście mniejszą niż kierownik oddziału czy dyrektor szpitala, ale jednak.

A zatem przedstawianie wynagrodzenia za rezydenturę jako rodzaju stypendium dla studentów świadczy o kompletnym niezrozumieniu istoty pracy rezydentów i miło, że pani wiceminister tak się szczerze do tego przyznała. A tak przy okazji: panią wiceminister, również dlatego, że jest z zawodu pielęgniarką, obciąża jeszcze jeden, niewyobrażalnie wielki skandal: pielęgniarki w Polsce muszą płacić za swoje kursy specjalizacyjne. Ale to już temat na zupełnie inne wyznania pani wiceminister. Chyba że wcześniej zrozumie, że spełniła zasadę Petera, awansując na stanowisko, które przekracza jej kompetencje, a zrozumiawszy – poda się do dymisji.

Pan Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia (podaję za interia.pl): „W znacznej mierze mają rację, jeśli chodzi o ich postulaty i to nie tylko płacowe, ale również te dotyczące nakładów na ochronę zdrowia, systemu kształcenia lekarzy i ich specjalizacji”. „Ich sytuacja naprawdę jest trudna i nie odbieram tego protestu jako ataku ani na siebie, ani na rząd, to jest młodzieńczy przejaw zatroskania o trudną sytuację w służbie zdrowia”.

O motyla noga! Czyżby to był ten sam żelazny książę, który niedawno twierdził stanowczo, że lepszy lekarz zmęczony niż żaden? I że rezydenci najlepiej mogą poprawić swoją sytuację materialną, podejmując kolejne, dodatkowe prace? „Nie poznaję kolegi!” – jakby powiedział bohater nieśmiertelnej „Seksmisji”. Oczywiście, jest w wypowiedzi ministra ten jego niepowtarzalny protekcjonalny paternalizm, ale przemiana pozostaje porażająca. Czary jakoweś nieczyste? Spokojnie, proszę Państwa, nikt nam księcia nie podmienił. Ewolucja tonu jego wypowiedzi to wyznanie: zrozumiałem, że moja sytuacja bardzo się zmieniła.

Doktor Radziwiłł zawsze doskonale wiedział, że system jest chory, tylko priorytety w życiu miał inne. Polityczne. Między innymi dlatego jako prezes Naczelnej Izby Lekarskiej słusznie wnioskował o zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia. Teraz, z innych pozycji, spokojnie odrzucił swoje własne postulaty, kiedy zostały zgłoszone przez rezydentów.

Rzecz w tym, że dotychczas czuł się mocny, więc bezkarny. Mógł obiecać Jego Miłomściwości, że będzie miał dla swoich działań poparcie dwóch potężnych środowisk lekarskich, które staną za nim murem, a dodatkowo popiera go jeszcze i trzecie. Pierwsze dwa to Izby Lekarskie i Lekarze Rodzinni. Z Izbami Radziwiłł jest związany wieloletnią działalnością. Z kolei lekarze POZ z pewnością doceniają, że zaczął istotnie wzmacniać ich pozycję, w dodatku demonstracyjnie tłamsząc przy tym specjalistów. Trzecią organizacją jest Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy, który, zawiedziony postawą PO-PSL wobec ochrony zdrowia, duże nadzieje pokładał w Dobrej Zmianie.

Minister wniósł owo poparcie w politycznym posagu, mając nadzieję, że ułatwi mu to realizację własnych pomysłów. Okazało się jednak, że sojusznicy zachowali się niezgodnie z jego nadziejami. Protest rezydentów mocno poparły zarówno Izby Lekarskie (zdjęcie doktora Hamankiewicza, prezesa Izb, w koszulce „Popieram Protest Rezydentów” musiało bardzo ministra boleć), jak i OZZL. Przewodniczący, doktor Bukiel, zapowiedział przyłączenie się związku do protestu. Poparcie dla rezydentów wyraziło również Porozumienie Zielonogórskie, zrzeszające lekarzy rodzinnych. Minister Radziwiłł musiał zatem spuścić z tonu. Co też uczynił. Karty w ręku ma gorsze, ale robi dobrą minę do nie najlepiej układającej się gry.

Pani Józefa Hrynkiewicz, posłanka PiS (podaję za rmf24.pl): „Niech jadą!” (w odpowiedzi na wystąpienie posłanki PO, Lidii Gądek: „Ludzie w każdej chwili mogą wyjechać, bo są świetnie wykształceni, znają język, ale chcą pracować dla nas, dla naszych…”). „Powiedziałam to w wielkim rozżaleniu. Ja nikogo nie obraziłam. Jest mi bardzo przykro. Ja czuję się obrażona przez młodych lekarzy tym, że stosują metody, które naprawdę są do walki o niepodległość, o suwerenność ojczyzny, o wolność obywateli. Oni są wolnymi ludźmi. Natomiast powiedziałam to cicho, nie powiedziałam tego głośno, nie znajdzie pan tego na nagraniu, tak, nie ma tego”.

To fascynujące wyznanie. Nie chodzi bowiem o różnicę dochodów czy stanu posiadania między panią poseł i lekarzami rezydentami. Owo wyznanie dotyczy bowiem całej klasy politycznej i brzmi tak: nigdy nie stałam w kolejce do lekarza, nigdy nie oczekiwałam tygodniami lub miesiącami na procedurę diagnostyczną, konsultację czy zabieg. Nie wiem, co to jest takie oczekiwanie. Ani ja, ani moja rodzina.

Oczywiście. Wszyscy znani mi politycy, centralni i lokalni, wchodzą do placówek ochrony zdrowia na pewniaka, z takim wyrazem twarzy, jakby przed chwilą kupili sobie te placówki na własność. Dotyczy to również krewnych-i-znajomych-Królika. Tak samo zachowują się duchowni. Dlatego żadna z tych trzymających władzę grup nie ma najmniejszej motywacji do zmiany status quo w systemie. Pani poseł jest rozżalona, bo powiedziała to, co myśli, i została za to skrytykowana. A przecież powiedziała prawdę: z jej punktu widzenia jest kompletnie nieistotne, ilu lekarzy wyjedzie za granicę, ile pielęgniarek i ratowników odejdzie z zawodu, ilu młodych ludzi zniechęci się do kształcenia w kierunku zawodów medycznych. Bo pani poseł i jej bliscy otrzymają pomoc zawsze, dopóki w tym kraju będzie chociażby minimalna obsada placówek. Ma doskonałą tego świadomość. Nie interesuje jej, jak zmniejszenie dostępności pracowników ochrony zdrowia wpłynie na losy ludzi niemieszczące się w kręgu jej zainteresowań.

Jerzy Urban w stanie wojennym wypowiedział słynne: rząd się zawsze jakoś wyżywi. Obecna ekipa (wzorem – bądźmy tu sprawiedliwi – swoich poprzedników) zdaje się głosić: Dobra Zmiana zawsze się jakoś do lekarza dostanie. Co pani poseł właśnie expressis verbis była łaskawa wyznać.

Pani Dominika Wielowieyska, dziennikarka (podaję za gazeta.pl): „Strajk głodowy jako forma protestu powinien być zarezerwowany dla obrony wartości fundamentalnych, a nie własnych pensji. „Znaj proporcją, mocium panie”. Młodzi lekarze tego nie rozumieją”.

Tekst znakomicie skomentowali już godniejsi ode mnie: Łukasz Komuda w „Krytyce Politycznej” i Rafał Madajczak w „Asz Dzienniku”. Bardzo Państwa proszę o przeczytanie obydwu tych tekstów. Pozwolę sobie jedynie dorzucić do nich trzy grosze starego lekarza. Pani redaktor wyznała bowiem, że nigdy nie pracowała przez istotnie długi czas tak ciężko, jak pracują lekarze rezydenci, ani w obciążeniu takim stresem, ani obarczona taką odpowiedzialnością. Gdyby miała o tym chociaż cień pojęcia, to zapewne nie napisałaby tego, co napisała.

Nie wiem również, czy ma świadomość, że dyskutując o młodych lekarzach, rozprawia w rzeczywistości o ludziach prawie czterdziestoletnich, bo wtedy kończy się proces specjalizacji. Prawda, są to nadal ludzie młodzi, ale nie jest to dobry wiek, żeby startować w materialną niezależność.

Nie jestem również pewien, czy pani redaktor zaznała oczekiwania na usługę medyczną, bo dziennikarze prominentnych mediów często traktowani są preferencyjnie, chociaż z innych względów niż politycy.

Ponieważ jednak wyraźnie nie rozumie, że trzy niepodważalne potrzeby – płacenia rachunków, zachowania życia osobistego i zachowania elementarnego własnego bezpieczeństwa biologicznego (czyli zdrowia i życia) – mogą skłonić młodych lekarzy do zmiany zawodu lub kraju, to nie rozumie również, że skutki będą dramatyczne dla biologicznego bezpieczeństwa społeczeństwa. Moje pokolenie lekarzy ma już bowiem niezbyt długi termin przydatności do życia, a nowych lekarzy będzie za mało. System opieki zdrowotnej zawali się nie z braku pieniędzy, ale z braku ludzi. To zaś będzie przekładać się na gorszą skuteczność, czyli – tłumacząc na pojęcia potoczne – krótsze i gorsze życie obywateli. A to już jest ważniejsze niż każda polityka. Zatem: znaj proporcją mocium pani.

Na stronie serwisu mp.pl można wyrazić swoje poparcie dla protestujących rezydentów. Lista otwarta jest dla wszystkich, nie tylko dla lekarzy.