Rewolucyjna zmiana zasad gry w systemie ochrony zdrowia! Wreszcie na lepsze
Mamy szansę na pierwszą zdroworozsądkową rewolucję, która – po raz pierwszy od lat – może realnie poprawić działanie systemu ochrony zdrowia. Paradoksalnie odważyli się na nią dopiero populiści z PiS.
Ministerstwo Zdrowia ogłosiło projekt, który może być realnym wstępem do poprawy sytuacji w ochronie zdrowia, bo kończy z fikcją bezpłatnego i powszechnego dostępu do opieki zdrowotnej. Wiadomo od dawna, że to nieprawda, ale tę mantrę powtarzali dotychczas, z całą bezwstydną hipokryzją, wszyscy rządzący. Dopiero minister Konstanty Radziwiłł odważył się wskazać, że król jest nagi.
Założenie projektu nowej ustawy jest niezwykle proste. Po wyczerpaniu kontraktu z NFZ na wykonanie danej procedury szpital publiczny będzie mógł oferować ją na zasadach komercyjnych.
Obecne zasady gry dla jednostek publicznej służby zdrowia są takie: NFZ zawiera (trafniej byłoby: dyktuje) z każdą z nich kontrakt na wykonanie konkretnej liczby procedur w danym okresie rozliczeniowym. Nie zależy ona od liczby czekających w kolejce pacjentów – decydują wyłącznie względy finansowe. Po wyczerpaniu limitu każda następna procedura jest tak zwanym nadwykonaniem, za które NFZ nie zapłaci. To znaczy może zapłacić, jeżeli szpital zwrot należności wyprocesuje w sądzie, ale to trwa, a co znaczy takie odwleczenie płatności dla instytucji będącej w marnej kondycji finansowej – łatwo sobie wyobrazić. Żaden dyrektor szpitala publicznego nie pozwoli sobie na zbyt duże nadwykonania. Trochę ich musi być, bo jeżeli wykonana liczba procedur będzie niższa od zakontraktowanej, to NFZ kolejny kontrakt przytnie. Czyli szpitale skazane są na straty już w momencie kontraktowania.
Jedynym sposobem ich minimalizowania jest trzymanie się zaplanowanej liczby procedur. Ta zaś jest prawie zawsze znacznie niższa od liczby pacjentów oczekujących na nią w kolejce. Stąd absurdalnie długie terminy oczekiwania. Kolejka skraca się tylko w jeden sposób – gdy ktoś nie dożyje do zabiegu. W niektórych chorobach jest to, według nieoficjalnych danych, jedna trzecia oczekujących. Nikt nie ma wątpliwości, że obecny system naraża ludzkie zdrowie, a niekiedy i życie. Na tym jednak nie koniec.
Ograniczona liczba procedur oznacza, że ani zespoły fachowców, ani specjalistyczny, bardzo drogi sprzęt nie pracują w szpitalach publicznych na miarę swoich możliwości. Sprzęt stoi sobie po godzinach cichutko i oczywiście nie amortyzuje się w żaden sposób, zaś ludzie… Cóż, po godzinach udają się do prywatnych szpitali i poradni, które nie mają takich ograniczeń jak publiczne i mogą przyjmować pacjentów na prostych, komercyjnych zasadach.
Jak powszechnie wiadomo, kondycja finansowa szpitali publicznych jest dramatyczna. Jedynym źródłem ich przychodów są kontrakty z NFZ, a te z zasady muszą przynieść deficyt. Część pacjentów nie chce czekać w kolejkach, ale nie może za swoje procedury po prostu zapłacić szpitalowi publicznemu, ponieważ nie ma on prawa wykonywać usług komercyjnych. Pieniądze idą zatem do ośrodków prywatnych, a szpitale publiczne toną coraz bardziej.
Jeżeli projekt nowej ustawy zostanie zatwierdzony, to po wyczerpaniu kontraktu przez szpital w danym okresie rozliczeniowym chorzy będą mogli poddać się procedurom na zasadach komercyjnych. W praktyce będzie to oznaczało zapewne konieczność zaczekania do ostatnich tygodni kwartału, półrocza lub roku (zależnie od konstrukcji umowy NFZ-szpital). To jednak znacznie krócej niż wieloletnie niekiedy oczekiwanie w kolejce. Kolejki skrócą się, zarobią szpitale, a mam nadzieję, że również ich pracownicy.
Można zadać sobie pytanie: dlaczego ktokolwiek miałby czekać miesiące, jeżeli w prywatnym ośrodku może rzecz załatwić prawie od ręki? Po pierwsze dlatego, że w ośrodkach prywatnych też już są kolejki, no może kolejeczki. Napór pacjentów, wobec dramatycznej niewydolności publicznego systemu opieki zdrowotnej, jest bowiem olbrzymi. Po drugie, można się spodziewać, że szpitale publiczne będą mogły oferować procedury wyraźnie taniej. Zwłaszcza te przeprowadzane przy użyciu bardzo drogiego sprzętu. Właściciele prywatnych szpitali muszą bowiem niewątpliwie wkalkulować amortyzację aparatury w cenę usług, a dyrektorzy szpitali publicznych – niekoniecznie. W tych drugich procedury będą, być może, mogły kosztować mniej.
Czy pierwszy naprawdę dobry pomysł Dobrej Zmiany musi wypalić? Oczywiście nie. Przeszkód jest z pewnością wiele, ale najważniejsze wydają się dwie.
Ustawa może nie wejść w życie z powodu oporu idealistycznych populistów z obydwu stron sceny politycznej. Takich, u których ideologia zastąpiła umiejętność rzetelnej analizy faktów i szans. O ile sprzeciw faszyzującego pudelka PiS (rozumiem, że Państwo rozumiecie, o którą partię chodzi) oraz uroczej, choć przerażającej, partii Razem nie ma znaczenia z punktu widzenia sejmowej arytmetyki, to opór moherowego mocarstwa wewnątrz PiS może rzecz pogrzebać. Co więcej, z niepokojem przeczytałem dzisiaj wypowiedź Witolda Michałka, dyrektora Federacji Pacjentów Polskich (cytuję za wp.pl): „Wróci wolna amerykanka z początku lat 90. Jak masz pieniądze, to będziesz leczony”. Niepokój mój wynika stąd, że reprezentant pacjentów przed swoim publicznym komentarzem najwyraźniej nie przeczytał opisu projektu ustawy albo zwyczajnie go nie zrozumiał. Poza tym żyje w matriksie, w którym wszyscy mieszkańcy Rzeczypospolitej leczeni są szybko i bez dodatkowych kosztów, wyłącznie za składkę ZUS. Proponuję chwilę refleksji.
Drugą przeszkodą mogą być sami dyrektorzy publicznych szpitali – jeżeli zaproponują swoim pracownikom zbyt niskie wynagrodzenie za procedury komercyjne. W takim przypadku nie będzie możliwości skorzystania z nowych reguł gry, bo fachowcy pozostaną przy dodatkowej pracy dla ośrodków prywatnych. Ponieważ styl zarządzania większością polskich szpitali jest sprzeczny z podstawowymi zasadami zarządzania zespołami ludzkimi, to spodziewam się raczej posługiwania się przez ich dyrekcje szantażem niż pozytywnym motywowaniem pracowników. To zaś może całą ideę skutecznie utopić.
Czy projekt przejdzie czy nie – jego ogłoszenie jest wielkim wstydem dla opozycji, że pomysł wyszedł nie od niej. Ministrowie PO mogli przemyśleć to rozwiązanie za swojej kadencji, zamiast zajmować się autolansem. Inne partie i ruchy nie zrozumiały, że w dziedzinach bliskich ogółowi społeczeństwa (a taką z pewnością jest zdrowie) koniecznym elementem działania opozycji jest zgłaszanie konstruktywnych idei i towarzysząca mu intensywna, komunikatywna edukacja o jak najszerszym zasięgu. Lider Nowoczesnej najwyraźniej jeszcze do tego nie dojrzał, zaniechania ze strony Barbary Nowackiej i ruchu Inicjatywa Polska nie potrafię zrozumieć.
Warto przy tym zwrócić uwagę, że minister Radziwiłł ograniczył zakres swojej rewolucji – w porównaniu z tym, co było dyskutowane jeszcze kilka miesięcy temu. To jednak osobny temat, który pozwolę sobie poruszyć w kolejnym wpisie.
Jakie będą dalsze losy projektu Ministerstwa Zdrowia? Oczywiście nie mam pojęcia, ale uważam, że trzeba mu jak najcieplej kibicować. Dla dobra pacjentów – czyli nas wszystkich.
Komentarze
To nie jest nowy pomysł. Nie pamiętam, kto wtedy proponował, ale pamiętam, jak szybko musiał się wycofać.
PO do tego nie wracała dobrze wiedząc, że opinia publiczna pożre ją żywcem, a na czele wściekłego tłumu stałby oczywiście PiS.
„Idealistyczni populiści” słusznie mogą się obawiać , że zmiana w praktyce doprowadzi do podziału pacjentów na lepszych i gorszych, i podziału sług na bezpłatne-podstawowe i dodatkowe-płatne (coś co dzisiaj znamy z niektórych porodówek). Zwłaszcza jeśli płatne usługi będą dla szpitala bardziej opłacalne niż kontrakt z NFZ.
Oczywiście można w system wybudować inteligentne bezpieczniki i zachęty dla szpitali gwarantujące utrzymanie bezpłatnych usług na oczekiwanym poziomie, tyle że akurat PiS jako autor niczego takiego nie gwarantuje.
Jedyną treścią tego projektu jest walka z prywatnymi zakładami opieki zdrowotnej, którą PIS w ten sposób oficjalnie rozpoczyna. O ile legendarny drogi sprzęt publiczne szpitale kupiły za pieniądze wszystkich oskładkowanych zdrowotnie, o tyle prywatni właściciele musieli wyłożyć swoje pieniądze albo uzyskać normalny, komercyjny kredyt. Dodatkowe, płatne usługi nie zwiększą dostępności do medycyny, ponieważ już teraz każdy może zapłacić za bardzo wiele zabiegów. Jeżeli nawet szpitale publiczne będą liczyły sobie mniej niż prywatne za niedokontraktowania, zwane – nie wiedzieć czemu – nadwykonaniami, to nie będzie to żadna rewolucja a po prostu obcięcie przychodów prywatnych inwestorów w sektor opieki zdrowotnej. I nic więcej. Uważam, że można dopłacać do standardu niektórych usług np. do pojedynczego pokoju, całodobowej opieki pielęgniarskiej, lepszym materiałom medycznym itd. ale nie uwłaszczać majątku wytworzonego przez pokolenia Polaków zmuszanych do opłacania składek. Przy okazji chcę zauważyć, że oprócz sprzętu w lecznictwie przydaje się lekarz. Tymczasem średni wiek specjalisty zbliża się do 60 lat. Niezrozumiała jest organizacja podstawowej opieki zdrowotnej, która za dużo kosztuje w stosunku do efektów. Szukanie pieniędzy w kieszeni chorych, kiedy jest ich – przy takich dochodach, jakie mamy – mało, nie rozwiązuje żadnego rzeczywistego problemu opieki zdrowotnej.
Brzmi dobrze, ale jakoś nie wierzę. Jak dotąd ten rząd psuł wszystko, za co się wziął.
Z innej beczki.
Czeskie pielęgniarki otrzymaja podwyżki 2000 CZK, czyli ok 300 PLN.
Średnie wynagrodzenie pielęgniarki to 28 tys CZK, czyli 4340 PLN.
Szanowny Panie Karczmarewicz
Jak beda ustalane limity na publicznie oferowane zabiegi ortopedyczna na przyklad? Ktos podejmujacy taka decyzje bedzie skazywal na cierpienie lub placenie swoich rodakow dla ktorych zabraklo miejsca na liscie. Czuje niebezpieczenstwo korupcji.
Slawomirski
Bolanda Górą!
16 czerwca o godz. 17:48 32818
Też tak myslę, że raczej chodzi o walkę z prywatną służbą zdrowia , a nie o dobro pacjentów.
Poza tym maly szpiital nie musi mieć drogiego sprzętu, np. tomografu czy rezonansu. W moim powiecie rozwiązano ten problem tak, że szpital wynajmuje pomieszczenie spółce, która wykonuje uslugi dla szpitali (dwóch) i prywatnie.
Jeśli NFZ zostanie wchłonięty przez rządową administrację i finansowanie służby zdrowia będzie szło z ogólnego budżetu, jest to świetny wykręt by nie podnosić wydatków na tą dziedzinę. „Nie stać nas na więcej bo zabraknie na premie dla górników, ale możecie pójść prywatnie”.
Moja styczność z publiczną służbą zdrowia jest póki co (i odpukać) tylko taka, że kolega zarządza prywatnym NZOZ.
Na postawie rozwiązań, które kolega wprowadził, uważam, że łączenie publicznego z prywatnym pod skrzydłami „oficjalnej” (tj. kontraktowanej przez państwo) placówki jest dobrym pomysłem.
Przykład, który znam, dotyczy rehabilitacji: istnieje jakaś pula wizyt lekarskich oraz zabiegów z kontraktu NFZ, podzielona jeszcze na przypadki pilne (czeka się tydzień-dwa) i stabilne (czeka się długie miesiące). Oprócz tego, w każdym, przypadku pacjent ma możliwość po prostu zapłacić za zabiegi i wówczas czeka podobnie, jak pilne przypadki.
Kolejna sprawa, rehabilitacyjne usługi medyczne, na które ZOZ nie ma kontraktu NFZ, ale istnieje na nie zapotrzebowanie. Takie usługi oferowane są tylko komercyjnie (rehabilitantka wynajmuje pomieszczenie i przyjmuje pacjentów w godzinach pracy ZOZ).
Skutek, to pełniejsza oferta dla pacjentów, możliwość wyboru i skrócenia czasu oczekiwania (jeśli kogoś stać), a wszystko to dostępne w miejscu dobrze pacjentom znanym (brak konieczności szukania, jeżdżenia do innych miast, itp.).
Zmiana poniekąd rewolucyjna, ale praktycznie nie za bardzo.
Taka mniej-więcej jak częściowo prywatne a częściowo państwowe szkolnictwo wyższe. Polega ono głównie na tym (szkolnictwo wyższe), że na bezpłatne studia dostają się na ogół dzieci z dobrych liceów, do których wysyłają ich rodzice o ponadprzeciętnym statusie (społecznym, ekonomicznym, intelektualnym). W ten sposób na bezpłatnych, a do tego lepszych studiach są ludzie, których było by stać na opłacenie edukacji. A za marne studia w Wyższych Szkołach Niczego płacą rodzice dzieci, które nie miały szczęścia urodzić się w lepszym domu.
Wracając do rewolucyjnej zmiany: doskonale wyobrażam sobie, że z bezpłatnej puli świadczeń będą korzystać bliżsi i dalsi znajomi ordynatorów. Albo jeszcze dalsi – którzy u nich leczą się dodatkowo prywatnie. Dla reszty ludności pozostaną rewolucyjnie krótkie kolejki do odpłatnych procedur w państwowych szpitalach. Przy okazji padnie trochę nielubianych przychodni prywatnych. W ten sposób, jak to zwykle przy rewolucjach, lud będzie pił szampana ustami swoich przywódców.
Daj Boże, aby ten krok przybliżył prawdziwą rewolucję, czyli rozbicie zmurszałego układu ordynatorskiego, gdzie prawdziwe pieniądze robi się na prywatnym wykorzystywaniu państwowej infrastruktury. Ale na oko, to tylko ten układ się wzmocni.
Wątpię aby ten niewiarygodnie logiczny i oczywisty projekt się udał. Utopią go „idealistyczni populiści” oraz właściciele prywatnych klinik. Logicznego myślenia nikt w Polsce nie uczy. Brak zrozumienia tekstu, porywczość odpowiedzi, brak głębszych przemyśleń oraz altruizmu – daje się zaobserwować na wszystkich blogach. Życzę powodzenia temu projektowi.
PS. Nie zdziwi mnie próba powstrzymania tego projektu przez właścicieli prywatnych klinik. Włożyli duże pieniądze i oczekują zwrotu wkładu. Nikt im nie dał czasu na wyryfikację planu działalności i weryfikację listy zakupów. Czas wdrożenia powinien dać im szansę na dostosowanie i amortyzację sprzętu. Wszystkie polski projekty ustaw są pisane na kolanie, przez nowicjuszy, przegłosowywane przez stado owiec a potem, podpis Adriana i …. do poprawki. Alleluja, i do przodu.
„Mamy szansę na pierwszą zdroworozsądkową rewolucję, która – po raz pierwszy od lat – może realnie poprawić działanie systemu ochrony zdrowia. Paradoksalnie odważyli się na nią dopiero populiści z PiS.”
No proszę, pochwała w takich mediach. Choć zobaczymy jak wyjdzie w praktyce. Bo może zwykła kolejka do lekarza jeszcze się wydłużyć. A jak sie zapłaci to sie skróci (nieco?). A potem za wszystko trzeba będzie dopłacać?
ps.
Osobiście wolę „populistów” niż liberałów 🙂
Póki co, powszechny dostęp do bezpłatnego leczenia gwarantuje nam Konstytucja i obowiązkiem władzy jest ten dostęp zapewnić. Jak dotychczas żadna władza z tego obowiązku się nie wywiązała. Jest natomiast zastanawiające, dlaczego żadnej z dotychczasowych ustaw o finansowaniu słuzby zdrowia, nie zaskarżono do TK.
Najpierw trzeba albo zmienić odpowiedni zapis w Konstytucji, albo znaleźć realny sposób na finansowanie leczenia. Obecny pomysł nie wydaje mi się wcale ani mądry. Może być tak, że szpitale celowo będą zaniżać liczbę kontraktowanych zabiegów, żeby mieć możliwość wykonywania tych samych zabiegów odpłatnie a NFZ też będzie tą ilość zaniżać, żeby więcej kasy zostało. Kolejek to nie zlikwiduje, bo już dziś ci pacjenci, których na to stać z reguły wybierają prywatne leczenie. Są dwie drogi uzdrowienia sytuacji w lecznictwie: Podniesienie składki zdrowotnej oraz odejście od systemu kontraktacji usług medycznych. Pacjent powinien mieć możliwość wyboru szpitala, który później wystawi NFZ rachunek, albo np w przypadku leczenia w placówce niepublicznej powinien pokryć np 50 % kosztów, zaś resztę powinno się pokryć z ubezpieczenia.
Proszę sobie spróbować wyobrazić analogiczny pomysł w szkolnictwie: Szkoła ma zakontraktowane uczenie np 500 uczniów. Jak w rejonie jest więcej dzieci, to one muszą czekać do następnego roku z rozpoczęciem nauki, albo ich rodzice muszą zapłacić czesne, bo przeciez bezpłatna edukacja to też jest fikcja- trzeba zapłacić nauczycielom, utrzymać budynki itd……
jioszka
16 czerwca o godz. 16:49 32817
To nie jest nowy pomysł. Nie pamiętam, kto wtedy proponował, ale pamiętam, jak szybko musiał się wycofać.
————————————–
Były podobne propozycje.PO chciało wprowadzenia dodatkowych ,dobrowolnych ubezpieczeń które finansowałyby usługi wykonywane po godz 15.
Ale zostało zadziobane.
Nie tylko dopływ pieniędzy się liczy ale też forma własności i zarządzanie.
W państwowym każdy ma wszystko w d…. i okaże się ,że i tak mają długi i trzeba
dokładać z państwowej kasy. Na dodatek ordynatorzy będą mieć pole do popisu.
Bolanda Górą!
16 czerwca o godz. 17:48 32818
Jedyną treścią tego projektu jest walka z prywatnymi zakładami opieki zdrowotnej, któ
——————————
Prywatne szpitale ,pozbawione będę kontraktów z NFZ ,bo nie znajdą się
w sieci szpitali.
Może być tak ,że będą plajtować i sprzedawać się za bezcen ministrowi zdrowia.
@Mad Marx
Taki dostęp jest niemożliwy po prostu.
Ten pomysł jeszcze bardziej zamaże granicę miedzy publicznym a prywatnym, więc ordynatorom będzie lepiej, a co z pozostałymi?
Jak to pięknie pisowskie działanie brzmi, a będzie przyczyną nieszczęść.
1. Pomysł skopiowany PRL sklepy Pewex Baltona tam wszystko było nawet wódka za 0,80 USD 0,5l
Następnie wymyślono sklepy komercyjne z kiełbasą, to też w czasach ogromnego niedoboru, ale PZPR ku uciesze biedoty nie podwyższała cen w sklepach ludowych, wysysając forsę z bogatszych.
Natomiast teraz podtekst pisu jest prosty – z bogatych chorych wywleczemy forsę kosztem prywatnych szpitali, bo państwowy będzie trochę tańszy, niż prywatny i prywatnych powoli wykończymy.
Jak wykończą się prywatni, to jakość leczenia w pisowie bardzo spadnie i wracamy do szpitalnego smrodu PZPR. Bogatszych się wyleczy, a biedni wyleczą się sami żarliwą modlitwą. Amen
A po co służba zdrowi?? To diabelski wynalazek. Człowiek jako istota boska winna się rodzić naturalnie i naturalnie umierać.
>>Założenie projektu nowej ustawy jest niezwykle proste. Po wyczerpaniu kontraktu z NFZ na wykonanie danej procedury szpital publiczny będzie mógł oferować ją na zasadach komercyjnych.<<
’Niezwykle proste’ do przewidzenia są także jej następstwa.
Nikt i nic nie będzie mieć już powodów, by 1) starać się o kontrakty jakoś-tam odpowiadające miejscowym potrzebom zdrowotnym, 2) dbać – lub walczyć – o to, by procedury były wyceniane zgodnie z realnymi kosztami. Bo po co? Po południu, albo i nawet rankiem (po wyczerpaniu kontraktów, tak gdzieś koło piątego stycznia) robimy już na państwowym prywatnie…
@kgroch
Z medianą przeżycia 30 lat i śmiertelnością noworodków 25%?
@turpin
Kontrakty to jednak pieniądze. Zawsze epiej mieć więej pieniędzy, niż mniej. A może zaczną przez to lepiej wyceniać… Obecnie wycena zgodnie z kosztami to ogromna rzadkość, prawie niespotykana.
Nie rozumie optymizmu p. Karczmarewicza.
„Ministerstwo Zdrowia ogłosiło projekt, który może być realnym wstępem do poprawy sytuacji w ochronie zdrowia, bo kończy z fikcją bezpłatnego i powszechnego dostępu do opieki zdrowotnej.”
Przeciez kto chce (i sobie na to moze pozwolic) ma juz teraz mozliwosc do prywatnie platnych swiadczen medycznych. Wiec jak zwiekszenie podazy platnych zabiegow ma zaspokoic popyt, ktorego teraz ze wzgledu na cene nie ma?
No, chyba ze ceny spadna. Ale kto za to zaplaci? Lekarze i pielegniarki, bo beda wykonywac wiecej zabiegow w tym samym czasie?
A co bedzie jezeli ceny spadna ponizej kosztow wlasnych prywatnych klinik? Te pewno padna i w ten sposob znowu zmniejszy sie podaz co doprowadzi do wzrostu cen 🙁
Nie widze wiec mozliwosci, ze system wolnorynkowy w zasadniczy sposob podniesie ilosc i jakosc swiadczen medycznych.
Wiec co by je moglo podniesc? W zasadzie sa tylko dwie mozliwosci. Albo przeznaczyc wiecej pieniedzy na sluzbe zdrowia (i to podatnikow a nie pacjentow!). Albo zwiekrzyc wydajnosc panstwowych szpitali. To ostatnie kosztuje niestety tez pieniadze. Bo co prawda drogie przyrzady sa niewykorzystane po wyczerpaniu limitow . Ale wydaje mi sie, ze lekarze i pielegniarki sa juz teraz wykorzystani na maxa. Wiec trzeba by bylo zatrudnic dodatkowych.
To tylko takie moje laickie przemyslenia na ten temat. A tak naprawde nie ma co w Polsce wymyslac na nowo kola. Proponowalbym zaadoptowac jakis system juz sprawdzony w roznych krajach Europy Zachodniej czy w Skandynawii.
@mały fizyk.
Polacy są zbyt ambitni aby kopiować inne sprawdzone rozwiązania, pragną wymyśleć swoje własne koło. Tylko przeważnie jest ono, unikalne, odkrywcze, kuriozalne – kwadratowe.
@JackT
19 czerwca o godz. 23:33 32841
Nie tylko Polacy sie tak zachowuja 😉