Zagłodzone dziecko: odpowiedzialność rodziców, odpowiedzialność znachora
Wyroki dla rodziców zagłodzonego dziecka i dla winnego tej śmierci znachora mają szansę sprawić, że więcej ludzi zrozumie kwestię odpowiedzialności za czyjeś zdrowie i życie.
Ogłoszone dzisiaj wyroki dla znachora winnego śmierci głodowej 3,5-letniej Magdy oraz dla jej rodziców mają potencjalnie bardzo istotne znaczenie.
Być może będą impulsem do przyjęcia przez państwo bardziej zdecydowanej postawy wobec sytuacji, w których rodzice narażają zdrowie, a niekiedy również życie swoich dzieci, w imię nieudokumentowanych lub fałszywych poglądów. Bo wiedzą lepiej.
Nie mam tu na myśli żyjących w niedostatku rodzin z pogranicza patologii. Mowa o młodych, zazwyczaj zamożnych, nowoczesnych Rodzicach. W ich dzieciństwie dano im dużą wolność, uważają więc, że należy im się ona, gdy sami mają dzieci. Co więcej – są wykształceni, sprawnie posługują się nowoczesnymi technologiami. Mają dostęp do ogromnej ilości informacji. Niestety, ich dostęp do informacji nie idzie w parze z umiejętnościami (a niekiedy nawet chęciami) ich starannej analizy. Dlatego tak są podatni na przekaz różnych ruchów medycyny alternatywnej czy choćby ruchów antyszczepionkowych.
Do tego dochodzi trudna dostępność lekarzy, ich marne nierzadko umiejętności przekazywania informacji, pośpiech, z jakim zajmują się pacjentami, co stwarza (słuszne niekiedy) wrażenie powierzchowności postępowania. Nowocześni rodzice dokonują zatem, w swej wolności, wyboru. Korzystają z terapii alternatywnych sami i aplikują je swoim dzieciom. Pod hasłem, że chronią je przed legendarną, złowrogą „chemią”. Poza tym uwodzi ich przekaz medycyny alternatywnej: wszystko jest nadzwyczaj skuteczne, absolutnie bezpieczne, bez efektów niepożądanych, a zwłaszcza – bez powikłań. Skuteczność – zawsze 100 proc. Taki przekaz utwierdza nowoczesnych rodziców w przekonaniu o słuszności dokonanego wyboru.
Tymczasem zapominają o kilku kardynalnych rzeczach, które mogą zaważyć na przyszłości ich dzieci. To znaczy: czasami zapominają. Częściej – w ogóle nie wiedzą, a jeżeli wiedzą, to wypierają z siebie tą wiedzę.
Po pierwsze i najważniejsze: wolność ma swoje konsekwencje, z których najważniejszą jest nierozerwalnie z nią związana odpowiedzialność. Żądzę wolności bez towarzyszącej jej odpowiedzialności widać u nowoczesnych rodziców tak samo doskonale jak u ludzi, którzy nachlani albo naćpani wsiadają za kierownicę, nie biorąc pod uwagę, że ich jazda może zakończyć czyjeś życie.
Lekarze są trudno dostępni, często niedopuszczalnie pozbawieni umiejętności komunikowania się lub zwykłej empatii, czasami niefachowi, ale przede wszystkim nigdy nie reklamują się jako stuprocentowo skuteczni. Zaś znachor nigdy nie powie, że coś może pójść źle. Marek Haslik jeszcze po dzisiejszym wyroku miał mówić do dziennikarzy: „Ja nie zabijam, ja pomagam”.
Środki „alternatywne” nie działają, a jeżeli działają – to mają efekty niepożądane. Pamiętajmy, że środki naturalne to też „chemia”. Lub „fizyka”. Niejedna ofiara dworskich intryg została otruta lekiem pochodzenia roślinnego. Niedawno opublikowano badanie, w którym analizowano efekty stosowania substancji naturalnej, uważanej za alternatywę dla rozpowszechnionych leków przeciwmiażdżycowych – statyn. Statyny mogą powodować potencjalnie istotne efekty niepożądane. We wspomnianym badaniu okazało się, że stosowanie ich naturalnego zamiennika niesie ze sobą ryzyko wystąpienia takich samych efektów niepożądanych jak w przypadku statyn. Nic zaskakującego: jeżeli jakaś substancja farmakologiczna działa, to trzy rzeczy są właściwie pewne: powoduje efekty niepożądane, można ją przedawkować i najprawdopodobniej wchodzi w interakcje z innymi substancjami farmakologicznymi.
Lekarze zobligowani są do postępowania według standardów medycznych, czyli wytycznych niezależnych towarzystw lekarskich. Ich przestrzeganie nie zapewnia nieśmiertelności, ale nieprzestrzeganie bardzo zwiększa ryzyko. Tu znaleźliśmy się w kłopotliwym punkcie.
Rzecz bowiem w tym, że polski system opieki zdrowotnej z założenia nie przestrzega standardów. Dlaczego? Bo ich przestrzeganie, chociaż dobre dla chorych, byłoby zbyt drogie dla systemu, dla którego nie wynik leczenia jest ważny, a to, czy na koniec księgowość będzie się zgadzać. Dlatego niektóre ważne i skuteczne procedury nie są refundowane, więc praktycznie nie są wykonywane.
Ze świadomości standardów wynika zawarta w nich ocena skuteczności poszczególnych metod. Trzeba psychicznie nastawić się na to, co może pójść źle. Niepowodzenie jest, niestety, wpisane w medycynę. Jednak nawet mała szansa pozostaje szansą. U znachora szanse są zerowe. To jeszcze mniej. Tyle że on tego nie powie, bo żyje z ludzkiej nadziei.
Najwięcej dobrego mogą wszyscy rodzice zrobić dla swoich dzieci, gdy te są zdrowe. Mogą wręcz zaprojektować im lepsze albo gorsze życie. Niesłychane, jak ogromna może być rola rodziców w kształtowaniu zdrowia swoich dzieci, również na przyszłość. A przy tym – jak proste działania mogą przełożyć się na potężne w istocie efekty. No bo spójrzcie Państwo sami na listę tych wymagających konsekwencji, ale wspaniale skutecznych elementów profilaktyki. Nieprzekarmianie dzieci. Nieprzegrzewanie ich. Unikanie „sterylności immunologicznej”, czyli wychowywania w środowisku prawie laboratoryjnym, co może sprzyjać późniejszym alergiom. Zrównoważona, rozsądna dieta. Ograniczanie czasu rozrywki elektronicznej na rzecz zabaw poza domem uważane jest za czynnik chroniący przed krótkowzrocznością, a przynajmniej przed jej dużym stopniem.
I tak dalej. Proste i bezcenne.
No i jeszcze jedno – przestrzeganie kalendarza szczepień. Wcale bym się nie zdziwił, jeżeli za kilka lat doczekalibyśmy się pozwów rodziców przez dzieci, które doznały ciężkich powikłań infekcji, którym można było zapobiec szczepieniami.
Na zakończenie kilka słów o dzisiejszych wyrokach. Tego dla rodziców nie warto komentować. Oni już ponieśli straszliwą karę.
Ważny jest wyrok dla znachora. O tyle istotny, że może przełamać bezkarność „specjalistów medycyny alternatywnej”. Nie chodzi o to, żeby im z zasady dokopać, ale o to, żeby ugruntowała się w społeczeństwie świadomość, że można i od nich dochodzić swoich praw. Byłby to zaczątek „odpowiedzialności zawodowej” ludzi zajmujących się medycyną alternatywną, jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało.
Poza tym – by takie właśnie sprawy pokazały dobitnie, jakie szkody mogą uczynić. I wreszcie – żeby rozpowszechniła się zasada, że ktokolwiek podejmuje, dla korzyści, leczenie drugiego człowieka, ponosi za to pełną odpowiedzialność. Oczywiście nie należy mylić owej postulowanej zasady z tzw. Prawem Dobrego Samarytanina, czyli uznania konieczności ratowania ofiar wypadków w oczekiwaniu na wyspecjalizowane służby przez osoby postronne, nawet jeżeli ich akcja ratownicza obarczona będzie błędami.
Bulwersuje mnie wysokość wyroku. Tak samo jak wysokość wyroków orzekanych w Polsce dla osób, które spowodowały czyjąś śmierć, prowadząc samochód po pijanemu lub po narkotykach. Bo z wolności musi nierozerwalnie wynikać odpowiedzialność.
Komentarze
Mam pytanie, może ktoś mógłby udzielić informacji, jak wygląda sprawa występów lekarzy w reklamach. Oraz ewentualnie występów nie-lekarzy, których oszuści przygotowujący owe reklamy, przedstawialiby jako lekarzy.
Pytam, bo ostatnio mamy prawdziwy wysyp takich incydentów, zaś wcześniej w zasadzie tego nie było. Pamiętam tylko jednego obleśnego grubasa, który w gabinecie ze stetoskopem „przepisywał” dzieciom lizaki. Było to w owym czasie tak niesłychane wydarzenie, że aż „Polityka” napisała o tym artykuł tłumacząc, że facet studiował medycynę, ale nie praktykował jako lekarz (o ile dobrze zapamiętałem). I to był ten trick, który pozwalał zrobić reklamę lizaków z „panem doktorem”.
Zatem: co takiego się zmieniło, że teraz całe tabuny panów i pań „doktorów” bez zahamowań reklamują suplementy i inne świństwa? Czy to są wszystko medycy, którzy nie praktykują medycyny? Przyznam się, że widok tych reklam za każdym razem wzbudza mój gniew.
@Maciej2 22 lutego o godz. 23:21 32591
„Mam pytanie, może ktoś mógłby udzielić informacji, jak wygląda sprawa występów lekarzy w reklamach.”
A księży?
Słyszałem proboszcza jednej z polonijnych, chicagowskich parafii zachwalającego w polonijnym radyjku jakość implantów dentystycznych, jakie sobie sprawił w gabinecie dentystycznym pani stomatolog takiej to a takiej.
Katolicki ksiądz na antenie opowiadał, że selekcji tego a nie innego gabinetu dokonał z pomocą Ducha Świętego, do którego modlił się o radę.
Ostatnio w polonijnym radio 1030AM wywiadu udzielał dr. Rudnicki, bardzo zasłużony dla polonijnej opieki zdrowotnej i w pewnym momencie rozmowy też narzekał na (moimi słowami) poleganie przez ludzi na jakichś niekonwencjonalnych wynalazkach zamiast na naukowej wiedzy medycznej.
O ile dobrze sobie przypominam to była to rozmowa do znalezienia tutaj:
**http://www.polskieradio.com/dzwieki.aspx
strona numer „3”, tytuł nagrania: „AmberCoalition.com (2-1) Marek Rudnicki, Idalia Błaszczyk”
Słuchając wtedy pana doktora miałem świeżo w pamięci weekendowe rozmowy w tym samym radio, kiedy to na antenę zadzwoniła osoba przedstawiająca się jako pielęgniarka z wieloletnim doświadczeniem i przekonywała, że „lekarze siedzą w kieszeni firm farmaceutycznych i tylko nas wszystkich trują”.
Te nieszczęsne reklamy (przepraszam, że z tym wyskoczyłem w pierwszym poście, ale ta sprawa mnie bulwersuje) mają też, jak sądzę, pewien związek z tematem poruszonym w tekście. Otóż: jeśli w świadomości społecznej medycyna ma się wyraźnie odróżniać od tego wszystkiego, co medycyną nie jest, ale usiłuje wchodzić na jej pole – to widok lekarza (lub przebierańca go udającego), który reklamuje jakieś podejrzane substancje, na pewno w tym nie pomaga. Leki, suplementy, lekarze, przebierańcy, znachorzy – wszystko się miesza.
@zza kałuży
Księża znajdują się poza obszarem mojego zainteresowania 🙂 takoż nie spodziewam się po nich spełniania wysokich standardów moralnych. W przeciwieństwie do lekarzy, których zawód oraz związany z nim autorytet w dziedzinie dbania o ludzkie zdrowie i życie, powinien być, moim zdaniem, dobrze chroniony przed nadużyciami.
@ zza kaluzy
„Lekarze siedza w kieszeni firm farmaceutycznych i tylko nas wszystkich truja”. Jest to poglad bardzo powszechny i czesto podzielany przez osoby wyksztalcone i, wydawaloby sie, racjonalne. Skad ta nieufnosc do lekarzy i calkowite zawierzanie znachorom mieniacych sie przedstawicielami medycyny „alternatywnej”? Mysle, ze to ukryte pragnienie wiary w cuda.
Swoja droga, przymiotnik „alternatywny” robi teraz niesamowita kariere. Ludzie najwyrazniej chca uciec przed rzeczywistoscia.
3,5…
Dziecko żyło pół roku. Gdyby przeżyło, miałoby teraz 3,5.
W chwili śmierci ważyło 3,5 kg.
Znachor dostał wyrok: 3,5 roku więzienia…
Rodzice w Polsce są właścicielami dzieci i mogą z nimi robić, co chcą? Nie ma już pielęgniarek środowiskowych, położnych odwiedzających rodziny z noworodkami? Szczepień obowiązkowych?
Nikt przez pół roku nie zauważył i nie zainteresował się losem tego niemowlęcia?
Przerażająca historia.
Doktorze,
nie wymienia Pan nazwy owej „substancji naturalnej, uważanej za alternatywę dla rozpowszechnionych leków przeciwmiażdżycowych – statyn” i tak samo mającej działania uboczne.
Badania opublikowano, ale Pan nie podaje nazwy tego środka. Dlaczego?
Jest może propagowana przez znachorów?
Jak widać, ludzka głupota nie ma granic.
Medycyna jest jedna – „alternatywna” to znachorstwo. Głównymi winowajcami są rodzice, nie każdej porady należy usłuchać. Podobno znachor miał dar leczenia od Boga, niektórym to wystarcza. Skutki widoczne.
@1300 gramów
Przepraszam najmocniej, zawahałem się przy tłumaczeniu nazwy substancji, z czym, w przypadku tego rodzaju produktów, bywa kłopot. Chodzi o tzw. red yeast rice, sprzedawany w polskich suplementowniach pod oryginalna nazwą, lub jako Czerwony Ryż. Opisywany jest jako produkt fermentacji ryżu przez czerwone drożdże. Praca opublikowana w British Journal of Clinical Pharmacology, 19 stycznia 2017. Autorzy: Gabriela Mazzanti, Paola Angela Moro, Emanuel Raschi, Roberto Da Cas, Francesca Menniti-Ippolito. Streszczenie (obszerniejsze od oryginalnego) na: http://pace-cme.org/2017/01/25/red-yeast-rice-component-resembles-lovastatin-and-may-yield-similar-adverse-events/
Z tymi reklamami, to mogę się mylić, bo nie śledzę tego działu prawa, ale czy aby nie jest tak, że lekarzom (i aktorom grającym lekarzy) nadal nie wolno reklamować lekarstw, a te wszystkie reklamy dotyczą suplementów diety, a więc formalnie nie-lekarstw?
@Stefan Karczmarewicz
23 lutego o godz. 10:52
Dziękuję bardzo. Teraz rozumiem.
Ten produkt fermentacji zwykłego ryżu z grzybami pleśniowymi z gatunku Monascus (Monascus purpureus) nazywany jest też czerwonymi drożdżami ryżowymi lub czerwonym ryżem pleśniowym (Rotschimmelreis) co czyni go trochę mniej atrakcyjnym 😉
Swissmedic nie zezwala na jego sprzedaż w żadnej formie (lekarstwo, suplement spożywczy) ze względu na niespełnianie warunków bezpieczeństwa wymaganych dla tego typu środków oraz ze względu na mechanizm działania zawartej w nim monakoliny K identycznej z lowastatyną, której nie wolno sprzedawać i stosować w Szwajcarii.
W trakcie fermentacji tego ryżu w zależności od użytego szczepu Monascus powstają też substancje takie jak cytrynina (citrinin) – mykotoksyna szkodząca nerkom i wątrobie, przy jednoczesnym działaniu antybiotycznym.
@Maciej2
Dobrze zapamiętałeś. Udział lekarza w reklamie jest zabroniony, ale przez dokumenty i zasady deontologiczne, na straży których stoją izby lekarskie. Każdy lekarz musi należeć do izby lekarskiej dla wszelakiego dobra pacjenta i jeszcze bardziej wszelakiego dobra izb lekarskich, ale nie ma obowiązku pracy. Sąd koleżeński może zasądzić karę finansową (a jak lekarz nie zapłaci to co?), a nawet utratę prawa wykonywania zawodu. Wobec tego lekarzowi niepraktykującemu izba i sąd mogą…
Gdyby oglądać w telewizji tylko reklamy, można byłoby odnieść wrażenie, że Polacy jeśli nie jedzą płatków śniadaniowych, nie piorą i nie czyszczą plam, to wsiadają do samochodu i jeżdżą windą. Ale i tak najwięcej czasu w życiu zabiera im łykanie leków i suplementów: na uspokojenie, przeziębienie, bóle głowy i pleców, problemy z wątrobą i z dziąsłami. Nie dość, że kupujemy już najwięcej suplementów ze wszystkich Europejczyków, to jeszcze święcie wierzymy w ich skuteczność. Nawet wtedy, gdy widzimy, że zachwala je „lekarz-przebieraniec”, czyli aktor
>>Nie chodzi o to, żeby im z zasady dokopać(…)<<
A szkoda. Bo zasady (a konkretnie paragrafy) na ich szarlatanstwo w polskim prawie istnieja, tylko sa nieomal martwa litera.
W Rzeczpospolitej nr 3 i 3/4 bezkarnie grasuja zastepy irydologów, homeopatów, machaczy wahadelkiem, specjalistów od bio-energii, leczenia raka sokiem z zakiszonych burakow, zielarzy i zamawiaczy. Caly ten rynek wart jest szacunkowo okolo 4 miliarow zlotych rocznie. Szkody przezen wyrzadzone sa do oszacowania trudniejsze.
Izby Lekarskie kompletnie to olewaja, i to nawet wtedy, gdy szarlatanstwo (np homeopatie) uprawiaja lekarze z prawem wykonywania zawodu. Prokuratura wydaje sie miec wazniejsze sprawy na glowie. Czwarta wladza traktuje te sprawy jako raczej niewarte uwagi, póki ktos nie umrze, najlepiej niewinne dzieciatko albo jaki celebryta.
@1300 gramów
Opieka środowiskowa w Polsce prawie nie istnieje. Szczepienia są obowiązkowe, ale jak rodzice tego nie przestrzegają, zostawia się ich w spokoju zazwyczaj. Jest w Polsce mnóstwo dzieci krzywdzonych przez rodziców, których nikt nie zauważa.
@JackT
Medycyna alternatywna jest jak sztuczne kwiaty czy demokracja ludowa.
@ppanek
Lekarzom nie wono reklamować nawet własnego gabinetu. KEL wyklucza ich udział w reklamie.
1300 gramów
23 lutego o godz. 17:11 32605
Najlepsze są reklamy środków na trawienie i dla pań, w porze kolacji.
Raczej dzialaja odwrotnie, niż reklamodawca sobie życzył.
mpn
23 lutego o godz. 17:14 32607
Lekarz mojej mamy, wręczył jej ulotke z urządzeniem mającym likwidować ból.
Na ulotce byla jego pieczątka, jako przedstawiciela handlowego.
A wszystko dzialo sie w czasie wizyty w publicznej przychodni.
Od początku obserwuję sprawę potworną tego biednego dziecka. Chciałabym móc powiedzieć, że to skrajny przypadek, lecz w mojej poradni tylko dziś przeprowadziłam rozmowę z
1. kobietą nieszczepiącą dzieci
2. wysoką kobietę ważącą 45 kg na diecie eliminacyjnej eliminującej całą tzw. chemię, czyli w zasadzie całą żywność świata
3. babcią zaniepokojoną o zdrowie wnuka po rzekomym wybuchu nuklearnym w styczniu (wie pani, oni nam nie mówią wszystkiego) dającą mu na własną rękę płyn Lugola w abstrakcyjnych dawkach
4. młodym człowiekiem, który chodzi na siłownię, łyka odżywki, ma uszkodzoną wątrobę, a mnie zapytał (zupełnie poważnie) czy jeśli mu każę to odstawić to czy przepiszę mu ‚anabole’,
5. kobietą zmieniającą po raz czwarty glukometr, gdyż pokazuje źle (czyli za wysoko)
Zmierzam jednak do tego, że lekarz nie jest w stanie wszystkim wszystkiego wytłumacz i wyjaśnić. Problemem jest edukacja, pacjenci o zdrowiu i chorobach, zdrowym odżywianiu, profilaktyce etc. nie wiedzą nic. Jestem w stanie opowiedzieć jeszcze milion anegdot o ich ignorancji, ale to nie ich wina, tylko systemu oświaty. Przychodzą zagubieni, w lęku, bez elementarnej wiedzy, która mogłaby choć odrobinę ich uspokoić i obronić. W dodatku idą do lekarza, który często jest zmęczony i przepracowany, a przez to nieuprzejmy i niedokładny. Więc nieuzbrojeni w jakąkolwiek wiedzę idą do kogoś kto jest uprzejmy, zawsze ma czas i obieca wszystko. Pozbawieni zbroi wiedzy wpadają w łapy szarlatanów. Biedny pacjenci z kraju polskiego.
@mpn, @ppanek
Dzięki za wyjaśnienie. Jakiekolwiek te przepisy są, ewidentnie nie działają. Popatrzcie np. na to:
– ‚https://youtu.be/urHzS6bQjq4 i do tego jeszcze końcowy napis „polecana przez lekarzy” (a nie przez jedną dziewczynę na dorobku)
– ‚https://www.youtube.com/watch?v=wBn_93ByKDI i dumna prezentacja dyplomu lek. med. specjalisty ginekologa
Moim zdaniem, potrzeba by czegoś w rodzaju totalnego zakazu wykorzystywania w reklamach wizerunków osób, które wykonują którykolwiek zawód medyczny albo produkują czy sprzedają leki.
Elementarna wiedza w dziedzinie nauk przyrodniczych jest w Polsce na żenująco niskim poziomie, więc skąd ludzie mają się znać na zdrowiu i chorobach, zdrowym żywieniu i profilaktyce 🙄
Nie wiem, jakiej wiedzy nabywają na tych licznych lekcjach religii.
Wyobrażam sobie czasem, że dowiadują się, do jakiego świętego uderzać w razie jakich przypadłości lub problemów, a kiedy od razu dać na mszę w intencji…
Gościłem niedawno osobę po studiach, prawniczych wprawdzie, ale przecież po maturze w liceum ogólnokształcącym. Kiedy zapytałem, co jej podać do herbaty (mleko, cytryna, cukier…) zażyczyła sobie z cukrem i… sokiem cytrynowym (z konserwantami) który przywiozła ze sobą w plastikowej buteleczce, choć proponowałem świeżą, niepryskaną niczym cytrynę. Zaznaczyła, żeby najpierw sypać cukier, a potem dodać sok, bo inaczej cukier się nie rozpuści 🙁
@Maciej2
23 lutego o godz. 18:50
Bywają jednak i reklamy godne polecenia 😉
@1300 gramów
To prawda, jednak reklamy tego wspaniałego, niezwykle skutecznego i polecanego przeze mnie samego leku, nie zobaczymy niestety w telewizji 😉
1300 gramów
23 lutego o godz. 19:06 32613
Znakomite !!!!!!!!
Lekarstwo na wszystko 😉
@andrzej52
Ewidentny konflikt interesów. Mógłby mieć przez to kłopoty. Ponadto jeśli reklamuje coś niesprawdzonego zamiast sprawdzonej metody, zawsze można go pozwać.
@Maciej2
Bywają i polecenia zgodne z prawem. Co rozsądniejsze firmy cytują publikacje.
Szanowny Panie Karczmarewicz
Nie tylko w Polsce dzieja sie takie tragedie. Ostatnio do sadu trafili rodzice dziecka chorego na cukrzyce. Nie leczyli dziecka insulin. Gdy dziecko mialo 5 lat zostalo im odebrane. Po roku sedzia zadecydowal oddac dziecko rodzicom. Rodzice trzymali dziecko w domu i nie poslali do szkoly zmieniajac przy tym miejsce zamieszkania. Dziecko zmarlo z powodu nieleczonej cukrzycy.
P.S.
TW ponownie napisal paszkwil na Kaczynskiego.
Slawomirski
A czy można szanowne panie i panów lekarzy zapytać, jak poprawnie mierzyć w domu ciśnienie krwi? Otóż moja małżonka posługuje się typowym urządzeniem automatycznym naramiennym, ale 2 pomiary wykonane w ciągu 5 minut mogą dawać wyniki różniące się o 20 mm Hg. Co ciekawe, z pomiarami u mnie tego problemu nie ma. Z tym, że moja małżonka ma Hashimoto i dużą nadwagę. Czy nadwaga sama z siebie może zaburzać pomiary ciśnienia takim urządzeniem? A może trzeba poszukać ciśnieniomierza ze szczególnie długim mankietem? Albo nadgarstkowego?
@gazik.
Technicznie podchodząc do zagadnienia. Czy sensor pulsu jest dokładnie w tym samym miejscu?
mpn
24 lutego o godz. 17:29 32618
Oczywiście.
Gospodarz.
Mam pytanie.
czy można wykryć dusznice bolesną bez wykonania badań, jakichkolwiek ,tylko na podstawie wywiadu i pomiaru ciśnienia ?
Mojej malżonce wykryto.
Oczywiście od razu przepisał lek.
@andrzej52
Na podstawie wywiadu można z dużym prawdopodobieństwem rozpoznać wstępnie chorobę wieńcową (bo dusznica bolesna, to jej kliniczna postać, w nieco konserwatywnym nazewnictwie). Wstępne rozpoczęcie farmakoterapii, mającej zmniejszyć ryzyko powikłań choroby, jeszcze przed rozpoczęciem dalszych testów, również nie wydaje się niczym szczególnym.
To są oczywiście ogólniki, bo inaczej w takiej sytuacji być nie może. Jednak konkluzja praktyczna jest dosyć uniwersalna. Jeżeli macie Państwo zaufanie do lekarza, który opiekuje się Pacjentką – zdajcie się na jego postępowanie. Jeżeli zaś nie macie, to znajdźcie tego, któremu zechcecie zaufać.
Stefan Karczmarewicz
25 lutego o godz. 23:56 32623
Dziękuję za odpowedź.
Ośmielilem sie zapytać, bo diagnozę postawił jej lekarz rodzinny, nie kierując żony do dalszej diagnostyki u kardiologa.
Co roku robimy badanie krwi, cholesterole w porządku, natomiast ból w klatce wystepuje tylko w jednej pozycji, po zmanie pozycji natychmiast ustępuje. Dlatego moje wątpliwości. A sam sie przekonalem, że kręgoslup szyjny może dawać bardzo ciekawe objawy.
Spróbuję żonę namówić do zmiany lekarza, najlepiej do mojego, do którego mam 100% zaufania.
Jeszcze raz dziękuję.
@andrzej52
Tylko w 1 pozycji to rzeczywiście nie jest b. typowe dla dusznicy bolesnej. Ale nie byłoby dobrą praktyką diagnozowanie na blogu.
mpn
26 lutego o godz. 6:36 32625
Absolutnie nie chodzi mi o stawianie diagnozy przez internet.
Po prostu zdzwilo mnie, że lekarz nie zalecil konsultacji u kardiologa, żeby potwierdzić lub wykluczyć chorobę, a sprawa może byc poważna.
A ból ten zdarza sie od dobrych 20 lat.
Co do podwyższonego cisnenia, prawdopodobnie przyczyna jest stres. Wyjedziemy, bez kontaktu z rodzinką żony, wszystko OK.
Ale tu by był psycholog potrzebny, lub psychoterapeuta. Niestety.
@andrzej52
Zaburzenie somatyzacyjne bezpiecznie jest diagnozować po wykluczeniu chorób somatycznych. Chyba że związek jest ewidentny.
Rozwój internetu i dostępu do wiedzy niestety ludzi nie zmądrzył, przeciwnie, otworzył szeroko wrota przed różnymi „alternatywnymi” szarlatanami, żabką Kambo itp. Selekcja naturalna zatrzymała się.
Kiedyś np głupiego osobnika stada (każdy gatunek ma pewien procent takich) eliminowała natura – właził na cienką gałąź, spadał, tygrys zeżarł, koniec debila i jego potomstwa. Dzisiaj, medycyna ratuje tych debili, demokracja daje prawo głosu, internet dostęp do świata i głupota się szerzy.
Zalewany jestem przez emaile od moich znajomych, propagujących różne cudowne diety i lekarstwa na raka, oczywiście nie puszczam tego dalej, boleję jedynie nad bezmyślnym powielaniem tych bzdur.
PS. Powinna powstać procedura odbierania tytułów naukowych takim pajacom jak eksperci Macierewicza.
@JackT
28 lutego o godz. 0:37
Gdybyś puszczał dalej te „cudowne diety i lekarstwa na raka”, pomógłbyś naturalnej selekcji i odciążył system ochrony zdrowia.
Najwyraźniej jesteś humanistą i szkoda ci tych głąbów, którzy chcą wierzyć w leczenie raka lewatywą z kawy 🙄
@1300 gramów.
Szkoda mi tylko tych zagłodzonych dzieci i chorujących na skutek unikania szczepień.
Jeżeli osoba dorosła ulega wpływom szarlatana to pal ją diabli.
@JackT
28 lutego o godz. 9:53
Jestem tego samego zdania.
Dawniej próbowałem jeszcze „nawracać” palaczy tj. nakłaniać ich do porzucenia nałogu dla ich dobra i dla dobra otoczenia. Zarobiłem tym sobie co najwyżej na opinię śmiesznego, nieskutecznego apostoła. Teraz dbam tylko o przestrzeganie zakazu palenia w mojej obecności, ewentualnych palących gości wysyłam na balkon zamykając za nimi starannie drzwi, aby nie wiało dymem do środka 😎
Szanowny Gospodarzu
Ma Pan rację w wielu punktach tekstu, zwrócę tu zatem uwagę na nieścisłość dotyczącą pojęcia „znachor”.
„Znachorem” był, znany z przedwojennej książki Dołęgi Mostowicza i z filmu, a właściwie dwóch – dr Wilczur. Grany w powojennej produkcji przez kapitalnego Jerzego Bińczyckiego. Gdyby nie książkowy „znachor”, czyli w tym wypadku doskonały lekarz, wielu ludzi nie przeżyłoby.
Ale to tak na marginesie i na rozgrzewkę. „Znachor” ma się źle kojarzyć, co Pan potwierdza, ale należy napierw odpowiedzieć na pytanie kto to taki ten znachor. Sam nie udzielę wyczerpującego pytania, pojęcie znachor jest mętne i nieostre, natomiast podam kilka przesłanek do odpowiedzi, które zresztą nawiązują do innej definicji – lekarza, medyka, medycyny.
Znachor to też ten, kto porozmawia z człowiekiem, z którym się źle dzieje. Lekarz – trafnie Pan to zauważa – nie rozmawia, a jeśli, to dolegliwie rzadko. Słowa leczą nieraz lepiej niż medyczna chemia. Słowa, dotyk, pogłaskanie, spojrzenie na człowieka, na pacjenta, na teg, komu coś dolega. Spojrzenie, przyjrzenie się fizjonomii, wyglądowi,, językowi mowy ciała, wsłuchanie się w to co mówi, w całość obrazu człowieka potrafi więcej powiedzieć niż stetoskop i prześwietlenie.
Doskonale o tym wie zarówno medycyna chińska oraz inne dawne medycyny, które nie miały stetoskopu ani tomografu, ale miały umiejętność wnikania w człowieka i od niego dowiadywnaia się co się z nim dzieje.
To, wedle dzisiejszych wyobrażeń medyków uniwersyteckich – znachorzy. Medyk, o człowieku który leczy się za pomocą głodówki i nie je od dwóch tygodni, czując się jak bóg i uzyskując boskie zdrowie oraz formę tak fizyczną, jak i psychiczą – że to wariat dureń, czytelnik znachorskich broszurek. Albo nic nie powie, bo nic o tym nie wie. Podobnie zachowa się w sprawie akupunktury, akupresury, ziołolecznictwa i podobnych dziedzin związanych z leczeniem i poprawianiem dobrostanu psychofizycznego człowieka.
Pokrewny, czasem wchodzący w zakres pojęcia „znachor jest termin „szaman”. Szaman to osoba która posiada osobisty autorytet, nie nadany, ale wypracowany dzęki interakcji z ludźmi. Autrytetu tego można użyć dobrze lub źle, tak samo jak i wiedzy uniwersyteckiej. Różnica między szamanem a kapłanemjest taka, że ten drugi posiada autorytet urzędowy, nadany przez zwierzchnika. Co jest dane, może być odebrane, co się nieraz dzieje. Oznacza to, że taki autorytet jest lipny, pozorny, fałszywy. Szaman okazuje się autentyczny, kapłan – nie. Nie słychać jednak krzyku, że gdy ktoś idzie do kapłana się poradzić, bo się ma źle, dzieje się coś złego, ż taki kapłan może swoimi radami, żądaniami, zaleceniami zrobić krzywdę, przywieść do depresji, załamania, samobójstwa.
To co robi kapłan powinien, w wielkiej części robić lekarz, medyk, psycholog, psuchiatra. Szerzej – terapeuta. Ale rzadko to robią, A jak robią, także nie słychać, by medycyna oficjalna protestowała przeciw praktykom kapłanów wobec ludzi źle się ze sobą mającymi.
Medycyna nie zajmuje się, lekceważy,uważa za niepotrzebne, kłopotliwe bycie blisko człowieka Zamiast słowa, spojrzenia, dotyku na ramieniu, pogłaskania dłoni – ma receptę i instrukcję: „trzy razy dziennie po jedzeniu i popić wodą”.
Nie na tm polega leczenie, i nie z taim problemem przychodzi człowiek. Ponieważ nie dostaje tego, czego mu istotnie trzeba – od lekarza, od uniwersytetu, od systemu, od państwa, idzie do „znachora”, Może do chińskiego medyka, który jest lepszy i bardziej ludzki niż lekarz-cyborg, który sie sprzeniewierza podmiotowi swojej domniemanej pracy – człowiekowi, traktując go jak obiekt do obróbki.
To jest choroba medycyny, systemu, państwa, ale nie mniej – lekarzy.
Kto ma pretensje do „znachora” i rży złośliwie na słowo „szaman” – jest chory. Jak medyk chce kogoś leczyć, ma już zadanie: zacząć od siebie.
@Tanaka
28 lutego o godz. 21:24
„Znachor – osoba bez wykształcenia medycznego, zajmująca się leczeniem ludzi. W swojej praktyce znachorzy często stosują zioła oraz odwołują się do zakorzenionych w różnych tradycjach wierzeń, zaklęć, czarów i zamawiania, postrzegania aury (ciała energetycznego), białej magii oraz radiestezji.”
Tradycyjna chińska medycyna nie wyleczy gruźlicy akupresurą, ani przerostu prostaty proszkiem z rogu nosorożca.
Również w Chinach nie wystarczy potrzymanie za rękę i spojrzenie głęboko w oczy, aby usunąć kamienie z nerek. Znają tam i stosują także nowoczesne MRI, technikę laboratoryjną i transplantologię, a akupunktura nie zastępuje solidnej anestezji.
W opisanym przypadku proponowałbym jednak w miejsce słowa „znachor” wstawić „szarlatan” jako bardziej adekwatne.
(Szarlatan = oszust zwodzący ludzi swymi rzekomymi umiejętnościami i kwalifikacjami, ciągnący zyski z ludzkiej łatwowierności)
bo o takich kuglarzy tutaj chodzi.
Mieszanie powieściowego (filmowego) „Znachora” czyli wybitnego kardiochirurga incognito z gościem bez podstawowego wykształcenia medycznego, a uzurpującym sobie prawo do wpływania na ludzkie zdrowie i życie, bez ponoszenia odpowiedzialności zawodowej, to jak pozwalanie wiadomemu zwykłemu posłowi „uzdrawiać” organizm całego sporego kraju. Zupełnie bezkarnie.
Wyobrażasz sobie poza tym filmowego Wilczura radzącego tak traktować niemowlę, jak ten właśnie skazany „specjalista medycyny alternatywnej”?
Mowa adwokacka Tanaki w obronie znachorstwa – świetna. Ale riposta 1300grams jeszcze lepsza.
Może byłoby to zabawne gdyby nie śmierć zagłodzonego dziecka.
@Tanaka
Oj, widzę, że mało wiesz na temat medycyny
1300 gramów
28 lutego o godz. 22:46 32633
Ta definicja znachora jest nieścisła, niepełna, kulawa, dlatego mamy nieustanny problem ze znachorami. Nie brak formalnie wykształconych medyków zachowujących się jak znachorzy, oraz niewykształconych formalnie jabyznachorów lepiej leczących niż formalni medycy.
Kłopot z formalną medycyną jest, między innymi, taki, że jest bezduszna. A nawet przeciwduszna. omija i lekceważy całą przestrzeń psychiki pacjenta, która jest ścisle powiązana z somą. I o tym był mój wpis.
Zgadzam się, należałoby raczej używać pojęcia „szarlatan”. Może konował oraz innych podobnych.
Profesora Wilczura przywołałem tylko na marginesie, co wyraźnie zaznaczyłem, jako pewnego rodzaju ilustrację niepewnego pojęcia „znachora”.
mpn
1 marca o godz. 18:27 32637
Mało widzisz tak widząc.
@Tanaka
2 marca o godz. 14:29
Pojęcie „znachora” jest całkiem pewne.
„Znachor” Dołęgi-Mostowicza to romantyczna wizja, marzenie pacjenta, żeby mieć szczęście na takiego natrafić i piękna fikcja. W końcu chodzi tu o specjalistę wysokiej klasy, po długoletnich studiach medycznych i świetnej praktyce, a nie owczarza-samouka albo ślusarza, co odkrył w sobie zdolność leczenia białaczki przez nakładanie rąk.
„Konował” – jest zapożyczeniem z białoruskiego. Oznacza weterynarza, dawniej bez specjalnego nacechowania, później z odcieniem lekceważenia, nawet pogardy. W pogardliwym znaczeniu odnoszone następnie także do innych lekarzy – dziś, jeśli używane, to dla wyrażenia niechęci, pogardy i lekceważenia wobec lekarza „od ludzi”, traktującego pacjentów jak zwierzęta.
Dzisiejsi weterynarze rzadko są tak nazywani, a ludzie zazdroszczą wręcz kotom i psom „ludzkiego” traktowania w ich przychodniach.
O ile uwierzę, że znachor mógłby lepiej leczyć schorzenia psychosomatyczne i ból egzystencji, to nikt mi nie wmówi, że zielarz wyleczy na przykład rzeczoną białaczkę, trypra czy zwapniałą zastawkę albo bóle głowy z powodu guza mózgu.
@Tanaka
Oj, więcej, niż ci się wydaje. Przynajmniej nie wypisuję głupot o formalnej (co to w ogóle znaczy?) medycynie.