Program Leki 75+ to nie prosty polityczny przekręt, ale biologiczna selekcja pacjentów. Prolajferzy powinni protestować!

Uzasadniona społecznie duma rządu czy cyniczny program selekcji? Zależy, jak spojrzeć na program Leki 75+.

Mija rok rządów PiS. Pora zatem zastanowić się, czy i w jakim stopniu spełnione zostały obietnice przedwyborcze z dziedziny ochrony zdrowia, a także jak zachowała się wobec tych problemów opozycja.

Zacznijmy od programu Leki 75+. Nie figurował on wprawdzie w opublikowanym już w 2014 roku programie wyborczym PiS, ale znalazł się w deklaracji, którą pani Beata Szydło wygłosiła w spocie wyborczym jesienią 2015 roku. Również podczas niedawnego pokazu autoafirmacji zorganizowanego z okazji rocznicy utworzenia rządu, minister Radziwiłł właśnie ten program przedstawił jako swój powód do szczególnej dumy.

Nie będę się tu zajmował analizą ekonomicznej strony programu Leki 75+, bo na finansach znam się marnie. Pozwalam sobie natomiast polecić Państwu opracowanie na ten temat, opublikowane przez redaktora Daniela Flisa w oko.press. Przyjrzyjmy się tej dumie ministra Radziwiłła od strony medycznej.

Przede wszystkim wstrząsające jest samo założenie. Warunkiem koniecznym do skorzystania z programu jest ukończenie 75 lat. Wszystko w porządku? No to zastanówmy się chwilę. Wiek emerytalny w Polsce to 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet. Oczywiście nie wszyscy w tym wieku przechodzą na emeryturę, ale bardzo wiele osób tak. Jest to zarazem moment istotnego spadku dochodów – niekiedy do drastycznie niskiego poziomu. PiS doskonale wie (bo krzyczeli o tym w kampanii wyborczej niejednokrotnie), że niepokojąco wielu emerytów nie stać na leki. Ma wobec tego dla nich propozycję nie do odrzucenia: jeśli zdołają przetrwać 10 lub 15 lat (w zależności od płci), to będą mogli skorzystać z dobrodziejstw programu Leki 75+. A jeżeli nie zdołają? Cóż, w życiu nie ma łatwo i ofiary muszą być… Trudno nazwać ten koncept inaczej niż procesem biologicznej selekcji. Bo bez szwanku mają szansę przeżyć tę dekadę lub półtorej tylko zdrowi i żyjący w dostatku. Pozostałym PiS dziękuje, że zechcieli wybrać właściwą partię.

Oczywiście – ktoś może pomyśleć, że ustawienie limitu na wieku 75 lat ma swoje uzasadnienie biologiczne, bo dopiero wtedy istotnie pogarsza się stan zdrowia wielu ludzi. Takie postawienie sprawy jest półprawdą, czyli nieprawdą. Z jednej bowiem strony oczywiste jest, że im bliżej do setnych urodzin, tym ryzyko kłopotów ze zdrowiem jest większe. Dotyczy to zarówno ich liczby, jak i nasilenia. Czyli im pacjent starszy, tym większa jest potrzeba opieki medycznej, a zwłaszcza przewlekłego leczenia. Z drugiej jednak strony nie jest równie oczywiste, że większość populacji sześćdziesięciolatków (czyli dzisiejszych wczesnych emerytów) cieszy się dobrym zdrowiem. Wprost przeciwnie – już schorowany pięćdziesięciolatek nie jest dla polskiego lekarza zadziwiającym zjawiskiem. Co więcej, dotychczasowy poziom życia ma znaczenie dla ryzyka przewlekłych chorób, mogących prowadzić do inwalidztwa, a następnie przedwczesnej śmierci. Nie znam polskich danych, ale w badaniach przeprowadzanych w tzw. cywilizacji północnej naszego globu niższy status materialny oraz gorsze wykształcenie były czynnikami zwiększonego ryzyka takich chorób. Nie ma powodu sądzić, że w Polsce jest inaczej. Ergo nie wszyscy, którzy przekroczyli wiek emerytalny, będą od razu mieć kłopoty z zapewnieniem sobie środków na leczenie, ale największe problemy materialne będą mieli ci, którzy są i najbardziej chorzy, i najubożsi. Dziesięcio- lub piętnastoletni interwał pomiędzy przejściem na emeryturę a otrzymaniem dodatkowej ochrony materialnej może być dla nich oceanem nie do przebycia.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w tym stanie rzeczy program Leki 75+ powinien być intensywnie kontestowany przez środowiska mające na sztandarach ochronę życia. Chyba że skracanie życia niezdolnych do samodzielnego funkcjonowania zarodków uważają za haniebne, ale w przypadku dojrzałych, mocno schorowanych ludzi – mogą pójść na daleko idący kompromis z własnym sumieniem.

O tym, że w koncepcji programu Leki 75+ względy polityczne były dalece ważniejsze od rzeczywistego dobra pacjentów, może przekonać nas analiza doboru leków objętych programem. Nie ma w ich zestawieniu wielu substancji uważanych za podstawę terapii, ponieważ udowodniono, że mają one szansę przedłużyć życie chorych lub zmniejszyć ryzyko wystąpienia u nich ciężkiego inwalidztwa. Zainteresowanych odsyłam do wspomnianego już opracowania autorstwa Daniela Flisa. Pozwolę sobie tylko podkreślić, że gdyby student medycyny pominął owe leki podczas egzaminu z farmakologii klinicznej, to finałem byłaby dwója w indeksie. Ponieważ jednak głównym efektem programu Leki 75+ ma być inżynieria dusz elektoratu, to dbałość, by emeryci byli leczeni optymalnie (chociaż – podkreślmy – wcale nie drogo), staje się fanaberią łżelekarzy, a zwłaszcza łżespecjalistów.

Reguły gry zostały określone i wydają się proste. Jeżeli pacjent nie może być leczony optymalnie, to niech przynajmniej otrzymuje leki, na które będzie go stać. Można wyobrazić sobie sytuację, gdy chory czuje się coraz gorzej, ponieważ ze względów ekonomicznych nie przyjmuje przepisanych mu leków. Ponieważ gorszy lek, który jest przyjmowany, jest lepszy od takiego, którego pacjent nie bierze, bo go nie stać, oczywistą decyzją wielu lekarzy będzie zmiana terapii na taką, która jest objęta Listą „S”, czyli programem Leki 75+. Najbardziej chorzy pacjenci leczą się u specjalistów, a tym nie wolno wypisywać leków z Listy „S”. Jak to wprost określił doktor Radziwiłł: żeby ograniczyć nadużycia (wiadomo bowiem powszechnie, że specjaliści to złoczyńcy, są okrutni, w odróżnieniu od lekarzy rodzinnych; rozumiem to doskonale – wyznawanie przynajmniej jednej teorii spiskowej wydaje się warunkiem nieodzownym, by zostać członkiem Drużyny NajPrezesa). Czyli lekarz specjalista, widząc konieczność przestawienia terapii chorego na leki z Listy „S”, powinien napisać zwyczajowy list do lekarza rodzinnego z prośbą o zaakceptowanie zmian w leczeniu i przepisanie stosownych recept. Niby logiczne, ale i tu władza zadbała o kolejny Paragraf 22, czyli zbrodniczy absurd. Ministerstwo Zdrowia wydało komunikat przestrzegający specjalistów, by nie ważyli się tak postępować, gdyż będą przedmiotem szczegółowych kontroli. Konkretnie – komunikował wiceminister Marek Tombarkiewicz. Mam wrażenie, że ma przed sobą przyszłość.

Lekarze, tak jak i wszyscy inni dostatecznie rozgarnięci obserwatorzy naszej rzeczywistości, zdążyli się nauczyć, że zasada „dajcie mi człowieka, a ja znajdę na niego paragraf”, przypisywana stalinowskiemu prokuratorowi, stanowi jedną z obowiązujących zasad Dobrej Zmiany. Dlatego należy się spodziewać, że sugestia doktora Tombarkiewicza (o ironio – też specjalisty) zostanie zrozumiana właściwie i budżet nie będzie przeciążony nadmiarem recept z Listy „S”. Przekładając rzecz na praktykę: ci pacjenci lekarzy specjalistów, których stać na leki pierwszego wyboru, przetrwają. Natomiast ci, dla których będą one zbyt drogie – mają pozostać bez leczenia, bo za skierowanie na zmianę terapii Ministerstwo Zdrowia będzie się mścić. Bardzo efektywna selekcja.

Przejdźmy do ostatniego punktu, czyli zachowań w tym kontekście zarówno władzy, jak i opozycji. Co do władzy – wszystko jest jasne. PiS robi, co robi. Ich cichy i przebiegły (jak mu się wydaje) koalicjant, czyli Kukiz‘15 nie robi w sprawie programu Leki 75+ nic albo mamrocze coś bez znaczenia. Z opozycją też jest prosto. PO wydaje całkowicie niewiarygodne oświadczenia, bo to przecież oni, w imię wizerunku, osiągnęli mistrzowskie rezultaty w destrukcji systemu opieki zdrowotnej. Tego podium żadna afera antydopingowa im nie zabierze. PSL zajmuje się swoim przetrwaniem, a jak ktoś pilnuje tylko tego, żeby się nie udusić, to nie chce mu się gadać. Zasmuca mnie tylko i trochę przeraża bierność Nowoczesnej. Myślę, że pozyskanie przez nich utytułowanych ekspertów, którzy by rzetelnie przedstawili nie tylko braki programu Leki 75+, ale również zaproponowali jakąś realną alternatywę, wydaje się absolutnie realną opcją działania. Brak konstruktywnej opozycji w kwestiach medycznych sprawia, że PiS pozostaje jedynym, a w dodatku bezkarnym harcownikiem na tym polu.

Wiele wskazuje na to, że pacjenci będą coraz dotkliwiej odczuwać skutki takiego stanu rzeczy.