Prolajferzy też chcą zabijać. Trzeba to wreszcie powiedzieć otwarcie i przywrócić proporcje dyskusji

Prosta medyczna prawda jest następująca: działanie prolajferów nie zmierza wyłącznie do ochrony kogokolwiek przed zabijaniem, lecz do selekcji – kto ma być zabijany i w jaki sposób.

Obserwując dyskusję wokół ustawy antyaborcyjnej, łatwo dostrzec, że na którąkolwiek jej arenę by nie patrzeć – czy są to media tradycyjne, czy nowe, czy manifestacje, czy też billboardy – toczy się ona według tego samego schematu. Zwolennicy umiarkowania głoszą prawa kobiet. Prolajferzy krzyczą po prostu: „Zabijacie dzieci!”. Jasne i oczywiste, ale tylko z pozoru. Z punktu widzenia powszechnie dostępnej wiedzy biologicznej i medycznej prawda jest znacznie bardziej dosadna – i to w kilku zasadniczych punktach.

Pierwszy i podstawowy: ci, którzy mienią się obrońcami życia, wcale nimi nie są. Ich działanie to selekcja: kto ma umrzeć, kiedy i w jaki sposób. Bo skoro godzą się na narażanie życia kobiety, dla której ciąża stanowi zagrożenie, to świadomie godzą się na jej śmierć. I powinni mieć w swoim fanatyzmie tyle odwagi, żeby powiedzieć to na tyle głośno, żeby inni usłyszeli.

Oczywiście, prolajferzy mogą twierdzić, ze ciąża wysokiego ryzyka dla matki to nie wyrok, tylko ryzyko. Rozumiem, nikt nie chce czuć się szubrawcem, nawet jeżeli nim jest. Skorygujmy zatem. Prolajferzy nie wysyłają zagrożonych ciężarnych kobiet tak po prostu na śmierć. Oni/one każą tym kobietom zagrać w rosyjską ruletkę i życzą im szczęścia, by trafiły na puste miejsca w magazynku. Jakież to humanitarne! Tyle że w przeciwieństwie do klasycznej rosyjskiej ruletki, magazynek w takich przypadkach jest zapełniony całkowicie lub prawie całkowicie. Zastanówcie się Państwo, jak określać człowieka, który zmusza innych ludzi do takiej gry.

Jeszcze raz namawiam, by skłaniać prolajferów do zgodnej z prawdą, jednoznacznej deklaracji: świadomie zmuszamy kobiety, których życiu zagraża donoszenie ciąży, do śmiertelnej gry, w której ich szanse na przeżycie mogą być bliskie zeru.

Dodajmy jeszcze jedną różnicę pomiędzy klasyczną rosyjską ruletką a tą, w którą każą grać kobietom faceci z przerośniętym ego i kobiety nienawidzące innych kobiet. W tej pierwszej jeżeli ma się pecha, następuje strzał, kula trafia w mózg i następuje natychmiastowa śmierć. W tej drugiej – nierzadko ginie się powoli i w cierpieniach, czasami wręcz w męczarniach. Choroby, które sprawiają, że ciąża jest medycznie dla kobiety przeciwwskazana, zabijają okrutnie. Również depresja, która jest wynikiem urodzenia niechcianego dziecka – na przykład pochodzącego z przestępstwa – zabija bardzo powoli i bardzo okrutnie. To dobrze udokumentowana wiedza. Niestety, dla niektórych niepojęta.

Drugi punkt, w którym idealistyczny zapał prolajferów zderza się z dosadną prawdą, to uzurpowanie sobie decyzji, kto ma zostać inwalidą i do jakiego stopnia. Bo przecież ryzyko nie musi polegać na tym, że kobieta w wyniku donoszenia ciąży umrze. Może zostać inwalidką. Na przykład stracić wzrok. Oślepienie stosowano wobec konkurentów do władzy w średniowieczu. Mają je na koncie niektórzy władcy ówczesnej Polski. Jeżeli mógł postąpić tak król wobec swojego konkurenta, to dlaczego nie może prolajfer wobec niewinnej kobiety? Jeżeli uważa, że może, to niech w swoich tyradach o ochronie życia i godności człowieka powie wyraźnie, że uzurpuje sobie prawo do określania, kto ma zostać inwalidą.

Trzeci punkt, w którym dobrze udokumentowana prawda rozbija retorykę prolajferów, to wobec dwóch poprzednich prawie drobnostka. Gdyby nie to, że dotyczy wielkich ludzkich dramatów.

W ostatnich dniach pojawiły się sygnały, że PiS i hierarchowie Kościoła katolickiego są w stanie pójść pod prąd starań prolajferskich i dopuścić przerywanie ciąży, gdy jest ona wynikiem czynu zabronionego lub zagraża życiu ciężarnej kobiety. Jednak Pan Prezes jest zdecydowanym przeciwnikiem przerywania ciąży ze względu na ciężkie uszkodzenie płodu. Miał wypowiedzieć się (cytuję za redaktor Anną Dąbrowską): „Na pewno trzeba zatrzymać proceder uśmiercania dzieci, które mają różne wady rozwojowe. To jest coś nieludzkiego i z tą eugeniką trzeba w Polsce skończyć. Dalej posunąć się, w moim przekonaniu, nie można”.

Zatrzymajmy się na chwilę nad wypowiedzią Pana Prezesa, bo współgra ona w tym aspekcie z antyaborcyjnymi filipikami prolajferów, przewyższając je spójnością logiczną. By uzyskać pełniejszy obraz, dodajmy do tej wypowiedzi fragment tekstu redaktora Andrzeja Gajcego z Onet.pl – relację z rozmowy z marszałkiem Senatu Stanisławem Karczewskim: „Pytany, czy propozycja PiS ograniczy się jedynie do zachowania przesłanki eugenicznej, a będzie zezwalać na aborcję w przypadku czynów przestępczych jak gwałt czy w sytuacji zagrożenia życia dla matki, odparł, że prace mogą pójść właśnie w tym kierunku. – Gdybyśmy zrezygnowali z przesłanki eugenicznej, to projekt ten byłby niepotrzebny, bowiem niczego by nie zmieniał w porównaniu ze stanem obecnym – stwierdził marszałek Senatu”.

Nie ośmielę się zasugerować, że Pan Prezes nie rozumie, na czym polega eugenika (wiem, wiem, to eugenika nie rozumie Pana Prezesa). Zresztą Pan Prezes zna się na zdobywaniu władzy nad światem i na niczym innym nie musi. Nie dziwi mnie również, że marszałek Karczewski szermuje tym pojęciem nazbyt lekko jak na lekarza. Dawno już nauczyłem się, że lekarz polityk zazwyczaj różni się od lekarza praktyka tak dalece jak krzesło elektryczne od zwykłego. Martwi mnie natomiast bardzo, że tok myślenia Pana Prezesa i jego przybocznych przejmują dziennikarze mediów o szerokim zasięgu, mających etykietę niezależnych. Mimowolnie (chcę w to wierzyć) wcielają bowiem w życie zasadę z najgorszych czasów nowożytnej Europy, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.

Pozwolę sobie jednak zwrócić uwagę na dwa ważne problemy, które Pan Prezes był łaskaw przeoczyć.

Otóż jest dobrze udokumentowaną wiedzą, że zdecydowana większość wczesnych poronień samoistnych wynika z tzw. czynników płodowych. Najczęściej z niedziedzicznych uszkodzeń genetycznych płodu. Mówiąc bardziej ludzkim językiem: natura (dla ateistów) albo Pan Bóg (dla wierzących) prowadzi do tego, że uszkodzony genetycznie płód jest eliminowany z organizmu matki.

Przyjmując retorykę Pana Prezesa: Pan Bóg zajmuje się eugeniką. Ciężki to zarzut, ale różnica polega na tym, że Pan Bóg zapewne nie myśli, że jest Panem Prezesem ani prolajferem… Poza tym – zarzut nieprawdziwy, bo czym innym jest świadome dążenie do wyhodowania ludzi doskonałych (na tym polega eugenika), a czym innym przerwanie ciąży samoistnym poronieniem ciężko uszkodzonego płodu. Czasami ten naturalny mechanizm zawodzi, bo w naturze tak jest, że nic nie działa doskonale. Wtedy powinna wkroczyć medycyna i ciążę przerwać. Jednak sprzeciwiają się takiemu wsparciu natury politycy i prolajferzy. Mimo że nie mają nic przeciwko temu, by naprawiać różne słabości natury w innych przypadkach. Na przykład podłączać ich bliskich do respiratorów, gdy przestaną oddychać. Albo podać im środek przeciwbólowy, gdy ich coś bardzo boli. Czyli zgadzają się na interwencje w działania natury, chociaż konsekwentnie powinni odrzucać je wszystkie.

Pan Prezes i Pan Doktor Marszałek Karczewski nie dostrzegają również, że ciężkie uszkodzenie dziecka, które zostało donoszone i przeżyje, zmienia dramatycznie życie całej rodziny. Staje się ono nieustanną walką o przetrwanie. Bez odpoczynku, z ustawicznym lękiem o przyszłość. Ludzie zaś mają prawo do szczęścia. Nie w konsumpcyjnym znaczeniu. Do prostej radości życia – bo to ona popycha świat do przodu. Z kolei niekończąca się udręka skraca życie, prowadząc do depresji i jej bardzo wymiernych następstw.

No i jeszcze jedno: przewlekły, silny stres rozwala związki. Głęboko niesprawne dziecko w rodzinie to istotny statystycznie czynnik ryzyka porzucenia jej przez mężczyznę. Wiem, że tak nie powinno być, że ludzie powinni być lepsi i silniejsi. Tak jednak jest – i starając się, byśmy wszyscy byli lepsi, należy przyjąć do wiadomości istniejący stan rzeczy. Najlepiej pozostawić wybór tym, których sprawa bezpośrednio dotyczy. Bo zakaz przerwania ciąży w takich sytuacjach nie chroni – wbrew deklaracjom prolajferów – rodziny. Zwłaszcza że wsparcie ze strony państwa dla rodzin zmagających się z problemem głęboko niesprawnego dziecka jest dalece niewystarczające. Warto jeszcze pamiętać o losie tych dzieci – już jako dorosłych ludzi – po śmierci ich rodziców. Wegetacja w domu opieki to coś, czego nijak nie da się nazwać godnym losem.

Obecnie panujący schemat dyskusji wokół ustawy antyaborcyjnej stwarza pewną przewagę prolajferom. Człowiek bowiem odbiera i reaguje najpierw emocjami, a dopiero potem intelektem. Stąd siła tak dosadnych argumentów jak zabijanie ludzi przeciwko znacznie miększemu – prawom grupy ludzi (choćby to była ponad połowa obywateli kraju). To tak jakby zwolennicy umiarkowania używali w pojedynku rękawic bokserskich, podczas gdy prolajferzy nie tylko już dawno takie rękawice zrzucili z dłoni, ale również założyli na palce kastety. Do kastetów nie namawiam, ale pora skończyć z nadmierną elegancją.

Trzeba przed kamerami i mikrofonami zadawać szlachetnym obrońcom zarodków pytania: „Na jakiej podstawie chce pani/pan zabijać kobiety?” oraz: „Proszę wskazać jednoznacznie podstawę uprawniającą panią/pana do dokonywania selekcji – kto ma przeżyć, a kto nie?”. Być może trzeba na billboardy z martwymi płodami i komentarzem „Aborcja Zabija” odpowiedzieć billboardami przedstawiającymi martwe kobiety w ciąży (namawiam oczywiście do charakteryzacji pozorującej jeden i drugi stan) i komentarzami typu „Ofiara prolajferów” czy „Kazali mi donosić ciążę. Osierociłam dwoje dzieci”.

Ani pytania, ani billboardy niczego nie zmienią w sposobie myślenia osób już przekonanych, ale powinny dotrzeć do większości – tej trzeciej strony w aborcyjnym sporze, o której pisał redaktor Adam Szostkiewicz.

Jestem bowiem przekonany, że czas elegancji w tej dyskusji właśnie się zakończył. Pozostać powinna jedynie pragmatyczna walka o życie kobiet i o spójność polskich rodzin. Dlatego nie bójmy się mówić głośno, że tzw. obrońcy życia używają tego określenia niezgodnie z prawdą. Są bowiem wyłącznie selekcjonerami przeznaczonych na śmierć lub okaleczenie. Tak jakby byli nimi wszyscy inni funkcjonariusze nieludzkich idei.