Pacjent Terlecki, czyli niespełnione marzenie Pani Hortensji

Niedawna ostra interwencja chirurgiczna u pacjenta Terleckiego być może pokazuje, dlaczego nasz system medyczny działa tak źle i dlaczego nie będzie lepszy.

Informacje, jakie mamy (podaję je za portalem naTemat.pl), są bardzo skąpe. Pacjent Ryszard Terlecki, wiceprzewodniczący jedynie słusznej partii, pełniący obowiązki wicemarszałka Sejmu, lat 72, trafił niedawno do jednego z krakowskich szpitali z ostrym zapaleniem pęcherzyka żółciowego.

Według cytowanego portalu do szpitala został ściągnięty prezes Naczelnej Izby Lekarskiej prof. Andrzej Matyja, który osobiście operował chorego. Tyle dostępnych informacji.

Oczywiście, można by zamiast komentarzy zacytować (za tym samym portalem) opinię dr. Kosikowskiego, rezydenta chirurgii onkologicznej. Brzmi tak: „Marszałek na najczęstszy ostry stan chirurgiczny ma ściąganego Pierwszego Lekarza RP, by operował. A wy co? 12 godzin obok menela w SOR, a potem operuje was rezydent w 20. godzinie dyżuru?”.

Jednak rzecz nie jest tak oczywista. Wymaga postawienia pytań, które wydają się niezbędne.

Po pierwsze, należy przyjąć, że wiceprzewodniczący wszechwładnej partii i wicemarszałek Sejmu nie jest osobą prywatną, lecz publiczną. Dlatego jego chorowanie też nie jest całkiem prywatne. Istnieje dość powszechnie panujący obyczaj podawania chociażby skromnych, ale za to oficjalnych komunikatów o stanie zdrowia takich osób, jeżeli zdarzy się im jakiś bardziej istotny kłopot.

Po drugie, skoro (tu rację ma dr Kosikowski) usunięcie zapalnego pęcherzyka żółciowego jest jedną z najbardziej podstawowych interwencji w ostrej chirurgii jamy brzusznej – obok usunięcia wyrostka robaczkowego – to dlaczego musiało w tym przypadku być wykonywane przez profesora chirurgii? Wiek pacjenta nie jest tu wystarczającym wytłumaczeniem.

Pierwsza możliwa odpowiedź jest banalna: profesor miał tego dnia dyżur „pod telefonem”. W takim systemie mniejsze problemy są załatwiane przez młodszego lekarza, który oczywiście może i powinien korzystać z telefonicznych porad szefa dyżuru. Jeżeli jednak zajdzie potrzeba wykonania operacji, to młodszy dyżurant telefonuje po szefa dyżuru, który przyjeżdża i operuje pacjenta (lub pacjentkę). Tu historia się kończy, bo nie ma czego roztrząsać. Chociaż… nie. Nawet w tym przypadku można postawić pytanie, ile czasu minęło pomiędzy przybyciem wicemarszałka do szpitala a jego przyjęciem na chirurgię. I czy szpital był uprzedzany, że jedzie do niego VIP.

Druga możliwość: profesor nie miał tego dnia dyżuru, ale został poproszony przez Wysokie Czynniki Partyjne i Państwowe, żeby zająć się pacjentem. Czyli dostał rodzaj propozycji nie do odrzucenia.

Możliwość trzecia: profesor, dowiedziawszy się, że mają takiego pacjenta, a nie mając dyżuru, zdecydował, że przyjedzie do szpitala i przeprowadzi zabieg. Chociażby po to, by chronić swój zespół i siebie przed ewentualnymi działaniami prokuratora generalnego. Bo trudno sobie wyobrazić, jak daleko mógłby posunąć się człowiek, który nie raz dawał wyraz, że prawo to on, gdyby coś poszło na sali operacyjnej nie tak.

Nie szukajcie Państwo odpowiedzi. Nie rozstrzygajcie, które z możliwych przypuszczeń jest prawdziwe, bo może prawda jest jeszcze zupełnie inna. Zastanówmy się, jak te pytania – właśnie one, a nie odpowiedzi – opisują rzeczywistość polskiego systemu medycznego. Na koniec dorzućmy jeszcze jedno.

Czy przypadek pacjenta Terleckiego, który prawie na pewno nie czekał godzinami na przyjęcie do szpitala i był operowany przez prominentnego lekarza, nie uzmysławia Państwu, dlaczego sytuacja polskiego systemu medycznego jest taka, a nie inna? Dawno temu superłajdak stanu wojennego Jerzy Urban powiedział podczas konferencji prasowej – w odpowiedzi na zachodnie sankcje – że rząd się zawsze jakoś wyżywi. Czy nie jest właśnie tak, że wszechwładna partia i jej rząd oświadczają nam niewerbalnie, że rząd się zawsze jakoś wyleczy? I że w związku z tym mają… gdzieś stan opieki medycznej nad dowolnym elektoratem? Bo oni sami cynizmem, polityczną korupcją lub zastraszaniem zapewnią opiekę medyczną tym, co trzeba.

W komentarzu do poprzedniego wpisu tego bloga jedna ze stałych komentatorek, Pani Hortensja, napisała: „Jeszcze tylko mam małe życzenie, otóż bardzo bym chciała aby ci, którzy doprowadzili do tej chorej sytuacji, doświadczyli na własnej skórze dobrodziejstw systemu, na który skazali nas wszystkich, czyli na piekło za życia”. Obawiam się, Pani Hortensjo, że to życzenie się nie ziści.