Obrona koronasceptyków: oni zostali nabrani

Postawy sceptyczne wobec ryzyka Covid-19 wahają się od ideologicznych uzasadnień, prostego lekceważenia zasad, do natarczywych manifestacji. Zrozumienie przyczyn może w tym przypadku przynieść ogółowi znacznie więcej pożytku niż dyskusje z covidowymi kontestatorami.

Można wśród nich, z grubsza, wyróżnić dwie podgrupy. Pierwsza to ci, którzy w swojej negacji Covid-19 i działań związanych z chorobą szukają korzyści. Różnych: politycznych, materialnych, ideologicznych. Przykład? Proszę bardzo. Udowodniono już dosyć dobrze, że ruchy antyszczepionkowe, antycovidowe i inne skrajne (wszelkiego autoramentu) w różnych krajach EU i NATO są finansowane przez rosyjskie służby specjalne. To logiczne, jeżeli wziąć pod uwagę, że destabilizacja tych krajów pozostaje istotnym celem Rosji, tak jak przedtem pozostawała celem Związku Radzieckiego. I tyle. Resztą powinny zająć się służby, kiedy już przestaną zajmować się szukaniem haków na wrogów Krwawego Cherubinka.

Wróćmy do naszych szukających korzyści antycovidowców. Czasami na podstawie ich działań niełatwo odgadnąć intencje, które nimi kierowały. Świetnym przykładem są niektórzy politycy. Trudno określić, czy ich wypowiedzi są rozpaczliwą próbą znalezienia nowego elektoratu, czy elementem pracy dla rosyjskich służb, czy po prostu są takimi idiotami, że zachowują się jak rosyjscy agenci, mimo że nic z tego nie mają.

Niektórzy celebryci i tzw. influencerzy walczą o popularność, czyli o kasę. W imię tejże kasy będą rozpowszechniać wykwity funkcji swoich mózgów, nie bacząc, jakie konsekwencje mogą spowodować w niedouczonym społeczeństwie. Ma być, po prostu, jak w piosence Pana Wojciecha Młynarskiego: „byle na chama, byle głośno, byle głupio”.

Cała pierwsza podgrupa wydaje się liczebnie malutka, chociaż bardzo głośna.

Niebotycznie liczniejsza jest podgrupa druga: ci, którzy nie zrozumieli sytuacji. Lekceważą zasady covidowej ostrożności, bo tak. Może jest w tym jakaś śladowa ideologia typu: „a kto tego wirusa widział?”, ale nie przewyższa poziomem uzasadnienia dla jazdy po pijanemu, czyli „nie ma co drążyć tematu”. Pomstują na nich lekarze, czasem wybitni. Wzgardą otaczają ci, którzy chociaż trochę wirusa się boją. Niesłusznie.

Ogromna większość tych, którzy covidowe środki ostrożności mają za nic, to niekoniecznie są ludzie złej woli. Oni po prostu zostali koszmarnie nabrani – i to oszustwo przyszło z kilku stron. Pierwszym oszukującym był sam wirus i początkowa prawie absolutna niewiedza medyczna na jego temat.

Po pierwszych dramatycznych doniesieniach z Wuhanu przyjęto, że mamy do czynienia z czymś na miarę eboli: potwornie zaraźliwym i straszliwie śmiertelnym. Początek epidemii w Europie, a zwłaszcza to, co działo się we Włoszech, zdawało się taką tezę potwierdzać. Stąd drakońskie ograniczenia, izolacja, stosowanie maksymalnych środków ochrony personelu.

Wraz z upływem czasu okazało się, że największymi czynnikami sprzyjającymi masowym tragediom nie była szczególna zakaźność lub zjadliwość wirusa, lecz chińska psychoza nieujawniania kłopotliwych dla władz danych oraz narcystyczna (chociaż jakże urocza) niefrasobliwość mieszkańców Włoch. Wtedy wirus nabrał nas pierwszy raz. Bo z jednej strony nie jest ebolą, przy której krótki kontakt z chorym mógł stanowić śmiertelne zagrożenie, a z drugiej strony ludzie umierali i trudno było znaleźć klucz, według którego choroba jednych zabierała, a innych nie.

Można było z tego wysnuć zarówno wniosek typu: „zabije nas wszystkich!”, jak i coś w rodzaju: „to gra losowa o niskim ryzyku, więc nie ma się czym przejmować”. Obydwa były bardzo dalekie od prawdy, ale chętniej wierzono w ten drugi, bo był daleko mniej nieprzyjemny.

Zaraz potem wirus nabrał nas po raz drugi. Kiedy ludzie w wielu krajach uwierzyli, że jest nieszkodliwy. Bo to nieprawda. Po pierwsze: brak ostrych objawów nie wyklucza odległych powikłań, niekiedy dramatycznych. O tym ludzie nie wiedzą albo nie chcą tego wiedzieć. Po drugie: liczba bezobjawowych infekcji wcale nie jest dobrą wiadomością. Bo bezobjawowi zakażeni są w istocie nosicielami zagrożenia, które może obrócić wniwecz życie innych osób. Są takie prace, w których wykazano, że najłatwiej covid złapać w domu. Inaczej mówiąc: od członka rodziny albo domownika spoza rodziny. Pomyślmy przez chwilę. Przecież to oznacza, że ktoś umarł, bo życiowa partnerka/partner, rodzeństwo, dzieci czy wnuki przyniosły do domu wirusa – oczywiście nieświadomie. Nie sądzę, żeby ktoś z bezpośrednio zakażających planował te covidowe śmierci. Jestem bardzo ciekaw statystyk najbliższej jesieni. Już w tej chwili (rok szkolny ledwo się zaczął) znam trzy osoby z covidem, które zachorowały tej jesieni, a mają dzieci w wieku szkolnym, a przecież szkoły odmrożono. Może ten tok rozumowania okaże się błędny, ale chciałbym najpierw zobaczyć wiarygodne statystyki z rzetelnie przeprowadzonych badań obserwacyjnych.

Jak już wspomniałem – wirus nie był jedynym nabierającym w tej sytuacji duże grupy ludzi. Współpracowała z nim ekipa Ministerstwa Zdrowia. Gdyby odpowiednio dużą dawkę ludzkiej energii, czasu i pieniędzy przeznaczono na przekonanie ludzi o konieczności noszenia masek oraz  ochrony oczu, to uniknęlibyśmy wielu problemów. Przecież jeszcze podczas obowiązywania wstępnych, bardzo ostrych ograniczeń rzecznik resortu wyszedł do dziennikarzy bez maseczki, a zapytany przez nich, dlaczego, odpowiedział bez zająknięcia, że mu wolno. I nikt go nie wywalił z pracy, pełni swoją funkcję do dziś.

Jednym słowem, Ministerstwo Zdrowia było od początku konsekwentnie niekonsekwentne w generowaniu przekazu dotyczącego zagrożeń, co musiało się przełożyć na niezbyt gorliwe przestrzeganie obostrzeń przez społeczeństwo.

Zresztą z tą świadomością stosowania różnych środków ochronnych nie popisały się również media. Łatwiej szukać naukowych lub społecznych sensacji, niż krótko opowiedzieć, czym różni się zakrywanie twarzy maseczką od zakrywania jej koszulką (to drugie jest głupie) oraz przekazywać do znudzenia: „oczy, nos i usta”. Nawet redaktor Rzymski w niedawnym artykule w „Polityce” nie zniżył się do powtórzenia tej prostej prawdy, chociaż napisał sporo mądrych rzeczy.

Efekt może być tylko jeden – ludzie nie dbają o noszenie maseczek. Nie zasłaniają nosów (wśród medyków nazywamy czasami taki styl „noszeniem maseczki z siusiakiem na wierzchu”), czym narażają przede wszystkim siebie. Traktują szaliczki, chusty koszulki czy „kominy” jako ekwiwalent maseczek, co jest piramidalną bzdurą. Traktują przyłbice jako pełnoprawną ochronę, co jest dobrą osłoną oczu, ale znacznie gorszą dla dróg oddechowych. Tak przy okazji – w jednej z prac wykazano, że okularnicy „mają lepiej” w kontekście ryzyka zakażenia SARS-CoV-2 przez oczy.

Brak edukacji to jedno, a jawna manipulacja polityczna – to drugie. Łukasz Szumowski kombinował z ograniczeniami tak, żeby nie zrobić krzywdy Kościołowi – Matce Polskich Katolików – ani politykom partii, z którą niewątpliwie wiązał (i niewykluczone, że nadal wiąże) nadzieje na dalszą wspaniałą karierę. Trzeba myśleć perspektywicznie. Dlatego Andrzej Duda, Mateusz Morawiecki, że o pomniejszych dworakach nie wspomnę, paradowali bez masek, nie trzymali żadnego dystansu bezpieczeństwa, przekazując jednoznaczną wiadomość, że wirus to ściema. Pielgrzymki szły w zwartych grupach jak zawsze, a owieczki na nabożeństwach słyszały od kapłanów, że modlitwa ich obroni.

Umierać mieli na Covid-19 tylko bardzo starzy i bardzo chorzy. Tymczasem „choroby współistniejące”, o których tak chętnie napomykał Szumowski, są bardzo rozpowszechnione i z całą pewnością dotyczą znacznej części społeczeństwa powyżej 50. roku życia (czy naprawdę uważacie, że pięćdziesięciolatek to zgrzybiały starzec?) i niemałej powyżej 40. roku życia.

Wpojono ludziom przekaz: „Jeżeli nie jesteś stojącym nad grobem starcem, to nie masz się czego obawiać. A nawet jeżeli masz, to modlitwa Cię obroni”.

Po raz kolejny ludzie zostali nabrani podczas luzowania obostrzeń. Byli zmęczeni psychicznie, często w trudnej sytuacji materialnej, więc chcieli słuchać tylko dobrych wiadomości. Inne wypierali. Nie dziwota więc, że z przekazu: „zagrożenie jest niewielkie, ale trzeba uważać”, przyjęli tylko, że „zagrożenie jest niewielkie”.

Pewien młody lekarz powiedział mi niedawno, że taki sposób podawania informacji można porównać do ewolucji społecznej przekazu od „nie wolno przebiegać przez autostradę, bo to śmiertelnie niebezpieczne” do „wolno przebiegać przez autostradę, ale trzeba się rozglądać”. Efekt jest dziecinnie łatwy do przewidzenia.

Atmosferę antymaseczkową napędzili również celebryci z Panem Tomaszem Karolakiem na czele. Pan Karolak w chwili słabości zadecydował o pokazaniu Ikei, kto tu rządzi, i odmówił włożenia maseczki przed wejściem do sklepu. Wyproszony stamtąd przez personel zdecydował się pokazać wszystkim, którzy jeszcze mieli wątpliwości, że maseczki są bez sensu, a uczynił to, pływając w maseczce chirurgicznej w basenie. Wspaniale. Kłopot w tym, że artyści mają spory wpływ na wielu ludzi. Czy naprawdę warto prowadzić ich na manowce w imię odreagowania swoich frustracji?

Do tego dołożył się kolejny bardzo ważny element: ludzie, którzy zdecydowali się świadomie łamać antyepidemiczne ograniczenia, z obowiązkiem noszenia maseczek włącznie, pozostali w większości bezkarni. Ponieważ nasz system zarządzania państwem ma wiele wspólnego z tym na Białorusi, wielu ludzi przeprowadziło proste rozumowanie: „rząd nie chce karać za nienoszenie maseczek i w ogóle za nieprzestrzeganie ograniczeń. Gdyby chciał, toby to zrobił. Jeśli mu na czymś zależy, to ściga do upadłego. A tutaj – co chwila odpuszcza. To znaczy, że ograniczenia nie są ważne, to tylko pic dla jakiejś Unii i nikt za ich łamanie krzywdy nie zrobi”.

Przekonani z różnych stron, że jest bezpiecznie, a z tym wirusem to ściema, ludzie rzucili się na wakacje. Ani nad morzem, ani w górach nie stosowano praktycznie żadnych środków bezpieczeństwa, bo przecież trzeba się wyluzować, a zagrożenia już nie ma. W tej sytuacji fakt, że Podhale stało się strefą jedynie „żółtą” ,a nie „czerwoną”, jest właściwie zdumiewający.

Do tego jeszcze rozpoczął się rok szkolny. Minister edukacji zarządził powrót do szkół i wezwał, by „włączyć myślenie”. Zapomniał napomknąć, że prosi o to wszystkich innych, bo on sam nie włączył. Efekty już mamy – szkoły są świetnymi punktami przekazywania i rozsiewu wirusa.

Wydawało się, że zmiany w Ministerstwie Zdrowia mogą przyczynić się do poprawy sytuacji. Nowy minister potrzebował tygodnia, żeby stracić wiarygodność, kiedy zdecydował, że w kierunku Covid-19 poza medykami będą testowani tylko osoby objawowe.

Rosnąca liczba zakażeń sprawiła, że nawet wiceminister Kraska zaczął dawać dyskretne sygnały, że jednak trzeba się bać. Przedstawiona 26 września statystyka zgonów wskazuje wprawdzie, że śmiertelność nie przekracza 3 proc., a średnia wieku zmarłych na Covid-19 zawiera się pomiędzy 75 a 80 lat, ale na 2392 zgony z powodu Covid-19 aż 311 to ludzie, którzy przed zachorowaniem byli młodzi i zdrowi. Przeliczmy: to aż 13 proc. zgonów. Warto tę wiedzę rozpowszechniać, bo zazwyczaj osoby młode mają poczucie, że są niezniszczalne, a środki ostrożności są dla słabych. Ponad 300 z nich zostało w tym roku okrutnie oszukanych przez los.

Z drugiej strony przekaz zaprzeczający zagrożeniu nie ustaje. Tego samego dnia minister Dworczyk wypowiedział się dla mediów. Wynikało z owej wypowiedzi, że właściwie nie ma powodów do niepokoju, bo  dajemy radę, a z pewnością jesteśmy w tym lepsi niż inne kraje (cóż za zaskoczenie!). W mediach społecznościowych harcują promoskiewskie trolle i zwykli idioci. Jeden z nich (chyba jednak troll, sądząc ze stylu przygotowania wpisu) obwieścił, że „bezobjawowi chorzy to tak naprawdę zdrowi”, że „nie przenoszą wirusa”, natomiast „przekazują przeciwciała innym ludziom”. Śmiałe koncepcje. A najgorsze są w nich dwie rzeczy. Że ktoś z pewnością w te piramidalne brednie uwierzy – z potencjalną szkodą dla zdrowia swojego i swoich bliskich. No i że autor nie został zablokowany przez administratorów serwisu. Ale oni są zajęci głównie liczeniem wpływów z reklam.

Mam nadzieję, że przekonałem Państwa, że ogromna większość antycovidowców to nie są źli ludzie. To nieszczęśnicy, którzy dali się ogłupić innym głupcom – podłym i niekiedy potężnym. Obowiązkiem organów państwowych jest odwrócić tę niepokojącą tendencję, prowadząc rozumną politykę prewencji epidemii, szeroką akcję edukacyjną i bezkompromisowe karanie tych, którzy zakazy faktycznie złamią, bez wykorzystywania owych regulacji do gnębienia przeciwników politycznych. Jeżeli instytucje państwa nie dadzą sobie rady, organizacje obywatelskie powinny przynajmniej zająć się jak najszerszą edukacją antyepidemiczną – dla dobra całego społeczeństwa.