Potraktujmy poważnie antyszczepionkowców! Dajmy im to, o co proszą

Spełnienie żądania antyszczepionkowców, by znieść obowiązek szczepień ochronnych, nie tylko narazi życie wielu osób. Może być poligonem dla zmian wykraczających daleko poza medycynę.

Zacznijmy od tego, dlaczego spełnienie żądania antyszczepionkowców jest takie groźne z medycznego punktu widzenia. Po pierwsze dlatego, że w społeczeństwie są osoby (w tym dzieci), których po prostu nie wolno szczepić ze względu na ich stan zdrowia. Druga grupa, prawdopodobnie jeszcze liczniejsza, to ci, których stan biologiczny sprawia, że są bezbronni, bo ich odporność jest trwale lub przejściowo upośledzona. Nawet jeżeli byli kiedyś szczepieni. Dzieje się tak zazwyczaj w następstwie wyniszczających chorób.

Obie te populacje chroni „kordon sanitarny” z otaczających ich osób zaszczepionych i wykazujących normalną odporność. To właśnie ten kordon wygasza rozprzestrzenianie się zakażenia. No i jeszcze jedno – przebieg niektórych chorób zakaźnych zależy od wspomnianego już ogólnego stanu osoby zakażonej. Czasami można przeżyć ją dokuczliwie, ale bez większych powikłań, ale nie zawsze. Chciałbym, żeby poseł PiS dr Ostrowski, który twierdził z sejmowej mównicy, że odra jest wyjątkowo łagodną chorobą, musiał – w ramach kary nałożonej przez Izbę Lekarską – porozmawiać z rodzicami dzieci, które odry nie przeżyły. Nie mówiąc już o tym, że w czasach ustnych egzaminów na studiach medycznych za nieznajomość powikłań odry można było z egzaminu po prostu wylecieć za drzwi.

Antyszczepionkowcy nie decydują wyłącznie o losie własnym i swoich dzieci. Mogą przyczynić się do dramatów osób, które będą po prostu ofiarami ich wyboru.

Projekt antyszczepionkowców został skierowany do komisji głosami PiS, Kukiz ’15 i narodowców (wyniki głosowań znajdziecie Państwo tutaj i tutaj), nie zaś odrzucony. Zwolennicy takiego rozwiązania tłumaczyli się koniecznością dyskusji na ten temat, chociaż ich motywy mogły być całkiem inne, do czego wrócimy. W następstwie owych nieszczęsnych głosowań pojawiła się fala komentarzy (np. OKO press i POLITYKA), odsądzających antyszczepionkowców od czci i wiary.

W przeciwieństwie do wielu autorytetów pozwalam sobie niniejszym na gorący apel o zrozumienie dla antyszczepionkowców i potraktowanie ich z całą powagą. Zacznijmy od konkretnych propozycji, a potem przejdźmy do uzasadnienia.

Proponuję przestać w ogóle mówić o karaniu antyszczepionkowców. Przez szacunek dla nich (jesteśmy przecież krajem coraz bardziej demokratycznym) wnoszę natomiast, by pozwolić im ponieść konsekwencje swoich decyzji. Wszak bardzo mocno powtarzają, że wiedzą, co robią. Główna postać ruchu antyszczepionkowego Justyna Socha twierdzi nawet, że działa w imię obrony praw człowieka. W cywilizowanych społeczeństwach powinna jednak obowiązywać zasada: „Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja”, a z sondaży wynika, że zdecydowana większość jest za utrzymaniem obowiązku szczepień. Musimy zatem znaleźć kompromis między żądaniami krzykliwej, ale wspieranej politycznie mniejszości, a prawami większości. Propozycję takiego kompromisu pozwalam sobie przedstawić w trzech krótkich punktach:

1. Szczepienia będą zalecane i będzie istniało prawo do odmowy poddania im siebie lub swojego dziecka
2. Odmowa zalecanych szczepień będzie automatycznie skutkowała dwoma obowiązkami nakładanymi na osobę odmawiającą:
– jeżeli osoba, której dotyczyć będzie odmowa, zachoruje na chorobę, przed którą miała zabezpieczyć szczepionka, to osoba ta lub jej rodzice (w przypadku niezaszczepionego dziecka) poniosą pełne koszty związane z leczeniem tej choroby i jej (niekiedy długoletnich, trwających do końca życia) powikłań
– osoba odmawiająca rozpocznie bezzwłocznie comiesięczne wpłaty na fundusz służący pokryciu (przynajmniej częściowemu) kosztów leczenia tych osób, których nie można było szczepić ze wskazań medycznych lub które zachorowały pomimo szczepienia
3. Jeżeli odmowa szczepienia dotyczyć będzie dziecka, to podpisujący ją rodzice będą przyjmowali do wiadomości, że żłobek, przedszkole lub szkoła ma prawo odmowy przyjęcia dziecka nieszczepionego z powodu decyzji rodziców, a nie ze względu na przeciwwskazania do szczepienia; do dyskusji pozostaje kwestia, czy taka sama zasada powinna obowiązywać na wyższych uczelniach wobec osób dorosłych.

Powyższy kompromis jest wyrazem najwyższego szacunku wobec antyszczepionkowców. Przyznając bowiem prawo wyboru, przyznaje się jednocześnie, że wybierający ma świadomość konsekwencji. Że rzecz całą przemyślał, zasięgnął być może rady, skalkulował korzyści i ryzyko, i że jest gotów przyjąć zarówno potencjalne korzyści wynikające ze swojej decyzji, jak i ewentualne bolesne następstwa. Traktujemy zatem antyszczepionkowców jako odpowiedzialnych, dorosłych ludzi.

Właśnie kwestia odpowiedzialności pozwala gładko przejść od dosyć oczywistych spraw medycznych do tych, które pozornie ze szczepieniami nie są związane (przynajmniej na pierwszy rzut oka). Za to niewątpliwy jest ich związek z rozpoczynającym się wkrótce tasiemcowym serialem wyborczym. Spójrzmy zatem na antyszczepionkową awanturę w szerszym kontekście.

Na początek prosta arytmetyka: w niedawnym sondażu IBRIS prawie 80 proc. respondentów poparło obowiązkowe szczepienia. Dlaczego zatem wśród posłów PiS poparło je (mowa o głosowaniu nad odrzuceniem projektu w pierwszym czytaniu) tylko 2,5 proc.? I to mimo jednoznacznych, mocnych apeli własnych ekspertów, czyli ministra zdrowia i Głównego Inspektora Sanitarnego? Myślę, że w takiej sprawie należałoby spodziewać się mniej skrajnego podziału opinii. Skoro jednak wynik był, jaki był, to może mamy do czynienia z cichą, ale stanowczą sugestią, by tak właśnie głosować? Może właśnie było to perskie oko puszczone do potencjalnego elektoratu? Coś w rodzaju: „bądźcie dla nas mili, to będzie wam wolno więcej”? Przecież widzieliśmy już nie raz takie puszczanie oczka przez Niezłomną Drużynę. Głównie do młodych, potencjalnych wyborców. Nie wolno zasłaniać twarzy na zgromadzeniach publicznych? Ale my nie potrafimy nic na to poradzić (oczko). Nie wolno rozpalać rac na imprezach masowych? Jeżeli nie jesteś za aborcją, prawami kobiet albo innymi takimi fanaberiami, możemy tego nie zauważyć (oczko). Lubisz poszaleć samochodem albo motocyklem po drogach publicznych, a potem to nagrać? Cóż, nie mamy odpowiednich środków, żeby udowodnić ci przestępstwo, a młodzież musi się wyszaleć (oczko). Itd.

Oczko puszczane bywa najczęściej do środowisk, hm… patriotów stadionowych. To jest jednak ograniczona (mam na myśli oczywiście liczebność) populacja i trzeba sięgnąć po inne. Antyszczepionkowcy świetnie się do tego nadają – są pupilem skrajnie prawicowych mediów, będąc mentalnym odpowiednikiem stadionowych i pochodowych patriotów, i dlatego PiS się do nich łasi. I puszcza oczko. Zagłosujcie na nas, a my pozwolimy wam na odmowę szczepień bez konsekwencji, mimo że jesteście mniejszością. Z tą samą zapewne intencją wdzięczą się do nich mniejsze partie – od anarchistycznosamobójczych kukizowców po neofaszystów. Społeczeństwo odpowiedzialne? Za nic w świecie! Lepsze jest społeczeństwo posłuszne, świadome, że na każdego władza ma jakiegoś haka, a cugle zawsze może ściągnąć.

Antyszczepionkowcy to świetna grupa docelowa, w dużej części wychowana w przekonaniu, że „im się należy” i że konsekwencjami swojego postępowania nie powinni się przejmować.

Jest jeszcze jeden aspekt kampanii antyszczepionkowej, a raczej jej poparcia przez Najlepszą Zmianę. Miłująca Pokój Zmiana spacyfikowała już system prawny, system edukacji oraz system obrony. Za chwilę przyjdzie zapewne czas na media, personel medyczny i – być może – pozostałe wolne zawody. Być może łaskawość Jego Miłomściwości i jego radosnej drużyny jest częścią przygotowań do następnego etapu naprawiania społeczeństwa. Tym razem pozwólcie Państwo, że ja też będę puszczał oczko.

Otóż, ku radości PiS i jego pudelków, antyszczepionkowcy zwracają się przeciwko elitom, które wcale nie są definiowane poprzez atrybut zamożności (wszak w anarchistycznonarodowej Kukiz ’15 jest potężny przedsiębiorca, kandydujący właśnie na prezydenta Warszawy). Dla nich elity to eksperci, czyli ludzie, którzy posiadają wiedzę. Nie jakąś tajemną, ale taką, która wymaga trochę czasu i wysiłku umysłowego. Co ważniejsze, jej podstawą są zebrane zgodnie z obowiązującymi standardami i możliwe do weryfikacji dane. Eksperci są (a przynajmniej powinni być) autorytetami. Jeżeli przyzwyczaimy społeczeństwo, że bycie ekspertem to sprawa względna, że każdą wiedzę można podważyć insynuacją, a dobrze udokumentowane dane nie są lepsze od tych „z sufitu”, to wtedy ekspertem może być każdy: Jego Miłomściwość (oczko) albo Kłamczuszek-Załatwiacz (oczko), albo każdy, kogo umowna partia umownie zwana Pogarda i Symonia (wróciła ostatnio moda na wyrazy obce, nieprawdaż?) (oczko) wskaże. Jakież to wygodne narzędzie dla Najlepszej Zmiany – móc wrzasnąć z trybuny do suwerena: to wy jesteście ekspertem, bo wy swoim zdrowym instynktem czujecie, co naprawdę należy robić! Dobre samopoczucie suwerena przełoży się na frekwencję wyborczą i na oddane na właściwą partię głosy…

Na zakończenie proszę o zastanowienie się nad jednym uporczywie kreowanym mitem: szlachetni antyszczepionkowcy przeciwko skorumpowanym przez firmy farmaceutyczne lekarzom i urzędnikom państwowym. Przykładem chociażby niedawne wystąpienie sejmowe liderki antyszczepionkowców Justyny Sochy: „Dlaczego szczepienia ochronne, z którymi wiąże się możliwość ciężkich powikłań, dotyczą tylko dzieci, czyli 25 proc. naszej populacji? Jak można w tej sytuacji mówić o odporności zbiorowej? Dlaczego konsekwencje wykonywania szczepień ochronnych w imię mitu odporności stadnej mają ponosić tylko dzieci i ich rodzice? Czy czasem za uzasadnieniem przymusu szczepień ochronnych tylko dzieci nie stał wyłącznie interes ekonomiczny producentów?” (cytat z PAP za forumszczepien.esculap.com, 4 października 2018 r.).

Przyjrzyjmy się na spokojnie, bo to kwintesencja tego, co prezentują mentalnie antyszczepionkowcy. Po pierwsze: 25 proc. dzieci w takim społeczeństwie jak nasze to norma. Oczywiście mogłoby być więcej, ale rozkład demograficzny mamy, jaki mamy. Rozumiem, że Antyszczepionkowej Justynie marzy się 100 proc. dzieci, ale takie społeczeństwo by nie przetrwało, bo nie miałby się nimi kto opiekować. W ogóle w dobie dzisiejszego poziomu medycyny powyżej 50 proc. dzieci w społeczeństwie nakazuje podejrzewać jakąś hekatombę dorosłych w niedawnej przeszłości. Poza tym dzieci dorastają, szczepimy więc 25 proc., a dorośli, niewliczani oczywiście do kategorii dzieci, nadal mają odporność, pojawiają się za to nowe dzieci, które są szczepione, a potem dorastają, a w tym czasie szczepione są nowe dzieci – i tak tworzy się wspomniany na początku tego tekstu „kordon sanitarny”.

Czyli mówienie o braku odporności zbiorowej, gdy szczepi się tylko dzieci, jest wyrazem złej woli Justyny Sochy albo tego, że nie ma ona szczęścia w myśleniu. Podobne wątpliwości budzi zgłoszone do OKO.press żądanie, by nie określać jej jako antyszczepionkowca, bo ona chce przywrócić szczepieniom wiarygodność. Albo wywiad dla „Dziennik.pl” (7 października 2018 r.) przeprowadzony przez Paulinę Nowosielską. Np. taki kwiatek: „Odporność zbiorowa jest mitem”. Kategoryczne, prawda? Zwłaszcza w ustach agentki ubezpieczeniowej, która wieloma wypowiedziami udowodniła, że analiza danych nie jest jej mocną stroną. Reszta też jest ciekawa, bo to jedna wielka insynuacja. W pełni upoważniająca nazywanie Justyny Sochy antyszczepionkowcem. Plus oświadczenia typu: „jestem matką, więc wiem lepiej”. Cóż, bez komentarzy.

Komentarza wymaga natomiast pojawiająca się uporczywie deklaracja, że Justyna Socha walczy wyłącznie o dobro pacjentów. Naprawdę? No to przyjrzyjmy się chłodnym okiem. Justyna Socha jest agentką ubezpieczeniową, a to niełatwy kawałek chleba, niedający oszałamiających dochodów. Oczywiście są też w ubezpieczeniach wybitni eksperci, specjaliści w wąskich dziedzinach wymagających precyzyjnej, zaawansowanej wiedzy. Nie wydaje mi się jednak, żeby Justyna Socha mogła należeć do tego elitarnego klubu. Wszystko wskazuje na to, że raczej spełnia się jako antyszczepionkowa celebrytka, prowadząca bardzo szeroką działalność w mediach społecznościowych.

Czerpie z niej trojakie korzyści. Po pierwsze finansowe (oczywiście nie wiem, jakiej wysokości, ale można wysuwać przypuszczenia, np. na podstawie tekstu Adama Sieńki w InnPoland). Czyli w przeciwieństwie do obrzydliwych lekarzy, urzędników i firm farmaceutycznych, żerujących na ludzkim zdrowiu, sama żeruje na ludzkim zdrowiu. Druga korzyść to zaspokojenie potrzeby wyjątkowości, która jest u niej niewątpliwa, bo ciąg na „szkło” i „sitko” Justyna Socha ma ewidentny. A to, że jej rewelacje mogą komuś zaszkodzić? Cóż, najważniejsze, że ego dopieszczone. Trzeci rodzaj korzyści to tylko przypuszczenie. Być może kolejnym etapem w karierze Justyny Sochy będzie polityka? W partii, gdzieś pomiędzy Kukiz ‘15 a ONR. Taka osobowość nie może się przecież zmarnować.

Czy naprawdę chcecie Państwo, żeby chciwi, cwani ignoranci decydowali o bezpieczeństwie Państwa samych i Waszych bliskich? I czy chcecie, by stanowili forpocztę dalszych przemian, zmierzających ku putinizacji Polski?