Realne następstwa ustawy „Zatrzymaj aborcję!”. Kompendium dla normalsów

Sami antyaborcjoniści przyznają, że świadomie posługują się dezinformacją, bo najważniejszy jest cel. Warto wiedzieć, o czym nie mówią.

Ten tekst z pewnością nie jest skierowany do dwóch grup społecznych. Członkowie i sympatycy takich środowisk jak Inicjatywa Polska czy Czarny Protest znudzą się nim jako zbyt oczywistym, a dla wielu okaże się zbyt umiarkowany. Z kolei dostojnicy władz kościelnych, członkowie i sympatycy grupy Kai Godek i wszyscy inni antyaborcjoniości nic z tego tekstu tekstu nie zrozumieją, bo jest on sprzeczny z ich ideologią. Jak w każdym takim przypadku, jeżeli rzeczywistość do ideologii nie przystaje, to tym gorzej dla rzeczywistości.

Adresatami tego tekstu są ludzie o zdecydowanie nieradykalnych poglądach, obserwujący spór okołoaborcyjny bez wielkich emocji. Przypatrzmy się więc, bez zbytnich emocji, przewidywalnym następstwom forsowanych przez Kościół katolicki, PiS i grupę Kai Godek zmian prawnych związanych z aborcją.

Zacznijmy od uzasadnienia zmian. Przypomnę, że podstawową zmianą, której wprowadzenia domaga się grupa antyaborcjonistów, jest zakaz wykonania aborcji ze względu na ciężkie uszkodzenie płodu. Szafuje się tu pojęciem „aborcji eugenicznej”, chętnie powtarzanym przez polityków PiS, z Jego Miłomściwością włącznie. Tymczasem pojęcie „eugenika” dotyczy selektywnego rozmnażania (tak jak np. w nazistowskim systemie Lebensborn, zmierzającym do stworzenia rasy panów), a nie aborcji.

W uzasadnieniu projektu można też przeczytać:

Wobec dynamicznego rozwoju medycyny nie sposób też wyrokować, że dana choroba jest nieuleczalna, i na tej podstawie już nie tylko odstępować od leczenia, ale wręcz powodować śmierć dziecka. Na przykład w miarę, jak dziecko się rozwija w łonie matki, jego stan zdrowia niejednokrotnie ulega poprawie i choroba z zagrażającej życiu zmienia się w lżejszą, która nie może już zostać uznana za nieuleczalną. Wreszcie znając możliwości współczesnej medycyny, nie da się jednoznacznie przesądzić, że określone dziecko jest niezdolne do przeżycia poza organizmem matki.

Otóż niekiedy da się określić, że dziecko nie jest zdolne do samodzielnego życia. Znakomity, rzeczowy, precyzyjny opis ciężkich wad płodu, ilustrowany zdjęciami (uwaga, dla nieprzyzwyczajonych mogą być trudne do oglądania!) , opublikowany został przez OKO.press. Autorką jest dr Paulina Łopatniuk, patomorfolog. To z pewnością bardziej wiarygodne źródło niż absolwentka (?) anglistyki, jaką jest Kaja Godek, której wywody na tematy merytoryczne mają głównie wartość towarzyską.

W ten sposób dochodzimy do pierwszej kwestii, którą należałoby bez emocji przemyśleć. Czy jesteście Państwo zwolennikami tortur?

Pozwalam sobie bowiem postawić tezę, że zmuszenie kobiety do donoszenia ciąży, gdy dziecko nie ma najmniejszych szans na przeżycie, jest wymyślną psychiczną torturą. Wprowadzenie poprawek autorstwa Kai Godek usankcjonowałoby taką koszmarną niegodziwość. Czy na pewno się Państwo z tym zgadzacie? Mieliście już w przeszłości materiał do przemyśleń na ten temat – za sprawą prof. Chazana, który zmusił pacjentkę do donoszenia ciąży. Nie został ukarany, chociaż stosowanie tortur jest karalne. Czy taka perspektywa Państwu odpowiada?

Odsetek płodów niezdolnych do samodzielnego życia jest niewielki. Znacznie częściej występują wady, które nie są śmiertelne, ale trwale uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. W związku z tym warto zwrócić uwagę na punkt piąty uzasadnienia zmian: „Projekt ustawy nie pociąga za sobą obciążenia budżetu państwa lub budżetów jednostek samorządu terytorialnego”. Chwileczkę. W tej jednej deklaracji ukryte są dosyć obrzydliwe intencje. Dlaczego tak twierdzę?

Jeżeli ustawa wejdzie w życie, liczba dzieci z ciężkimi uszkodzeniami wzrośnie. Tymczasem już w tej chwili ich rodzice pozostawieni są sami sobie, pozbawieni znaczącego wsparcia instytucji państwowych lub samorządowych. I nie chodzi tu tylko o pieniądze. Polecam Państwa uwadze wstrząsający list pani Moniki Lewandowskiej, matki głęboko niepełnosprawnej 17-latki, do Kai Godek, opublikowany na portalu naTemat.pl. A także wypowiedzi innych rodziców niepełnosprawnych dzieci, oszukanych przez „dobrą zmianę”, przedstawione w reportażu TVN, i w tekście opublikowanym przez OKO.press.

Pozwalam sobie zatem wnioskować, że skoro środowisko antyaborcyjne nie domaga się bardzo istotnego zwiększenia nakładów na opiekę nad osobami z ciężkimi wadami wrodzonymi ani stworzenia całkiem nowego, efektywnego systemu ich wsparcia w kwestiach pozafinansowych, to w ogóle nie jest zainteresowane losami tych ludzi po ich urodzeniu. W tym kontekście określanie tych działaczy słowem „pro-lajferzy” jest absolutnie nieuzasadnione. Można natomiast nazwać ich „proporodowcami”, bo na tym momencie życia kończy się ich zainteresowanie człowiekiem i jego bliskimi.

Mamy zatem następną kwestię do przymyślenia. Czy zgadzacie się Państwo z uchwaleniem prawa, które zmusza do porodu, ale nie wymusza na instytucjach państwowych i samorządowych zapewnienia następnie realnego wsparcia?

Skoro jesteśmy przy wsparciu, to jest jeszcze jeden niezwykle ważny problem. Poza czynnikami, powiedzmy, systemowymi, są inne. Siostra Eliza Myk, zakonnica prowadząca dom opieki dla dzieci niepełnosprawnych, opisała, jak bezlitośnie rzeczywistość rozmija się z hasłami o szacunku dla każdego życia. Ten tekst ma siłę eksplozji, bo jest relacją z pierwszej ręki ze stref zazwyczaj naszemu poznaniu słabo dostępnych lub niedostępnych. O ojcach porzucających niepełnosprawne dzieci (nie wiem, dlaczego przypomniał mi się rechot posłów Jurka i Sanockiego na filmach z obrad komisji nad projektem Kai Godek oraz cytaty ich wypowiedzi w tekście Piotra Pacewicza na OKO.press). O pogardliwym stosunku do niepełnosprawnych dzieci, pozostających pod opieką sióstr, wśród osób deklarujących się jako antyaborcjoniści i uczestniczących w Białym Piątku: „Te osoby w ogóle nie były poruszone, kiedy mówiłam, że nie możemy dopuścić, aby chłopcy byli pozbawieni po raz kolejny swojego domu. Jakby nie wierzyły, że może na takich dzieciach komuś zależeć. Chętniej stwierdzały, że budujemy ten dom dla własnej chwały itp. A dziś publicznie opowiadają się za życiem. To się nazywa hipokryzja”.

Sztandarowym przykładem niegodziwości aborcji mają być dzieci z Zespołem Downa. Na stronie zatrzymajaborcję.pl widzimy uśmiechniętą dziewczynkę z taką chorobą. Przy innych okazjach pokazywane są laurki rysowane przez dzieci z Zespołem Downa. Widzimy poruszające filmy o ich życiu, rozwoju i sukcesach.

To wszystko prawda. Tyle że bardzo zmodyfikowana. Zespół Downa to posiadanie jednego chromosomu za dużo, ale już kliniczne objawy tej odmiany są indywidualnie bardzo różne. Począwszy od wyglądu zewnętrznego – czasami cechy choroby widoczne są na pierwszy rzut oka, u innych osób są one niezwykle dyskretnie wyrażone. Podobnie rzecz się ma ze stopniem upośledzenia umysłowego i ze zmianami osobowości. „Część dzieci jest przemiła, uśmiechnięta i kontaktowa, a inne są złośliwe, nie nawiązują żadnego kontaktu, gryzą i kopią” – powiedziała mi kiedyś osoba konsultująca takich pacjentów. Konsultacje są konieczne, bo chorobie mogą towarzyszyć inne wady dotyczące różnych organów (np. serca, przełyku, narządu słuchu czy wzroku). W trakcie ciąży nie sposób ocenić, jak głębokie będzie uszkodzenie dziecka. Decyzja o donoszeniu ciąży jest zatem podjęciem gry z losem w bardzo okrutną ruletkę.

Wróćmy do naszych kwestii, które warto spokojnie przemyśleć. Pora na trzecią z nich. Czy jesteście Państwo za ograniczeniem badań prenatalnych, nawet kosztem rezygnacji z uratowania niektórych dzieci?

W pojęciu środowisk katolickich badania prenatalne służą wyłącznie temu, by wykryć wskazania do przerwania ciąży. Dlatego nie są one propagowane, a dostęp do nich bywa ograniczany. Tymczasem badania prenatalne pozwalają na wykrycie tych chorób płodu, które można i należy leczyć już wewnątrzmacicznie, by dziecko miało potem szanse na przeżycie w jak najlepszym stanie. Nie trzeba specjalnej przenikliwości, by przewidywać, że środowiska antyaborcyjne będą ograniczały dostęp do badań prenatalnych, chcąc wygasić ważne źródło danych, wskazujących na zasadność przedwczesnego zakończenia ciąży.

Ostatni problem dotyczy już nie dzieci, a ich matek. Jak jasno widać, chociażby z przytoczonego powyżej listu, niepełnosprawne dziecko to dla jego matki wielkie obciążenie – przewlekły stres, przemęczenie, obniżona jakość życia. W wielu przypadkach dochodzi jeszcze ustawiczna obawa o losy dorosłego dziecka po śmierci matki wobec jego niesamodzielności. Te oczywiste czynniki, które w omawianym kontekście nie powinny podlegać dyskusji, są jednocześnie czynnikami rozwoju depresji. Zaś depresja – na co mamy twarde dane – jest czynnikiem rozwoju wielu chorób prowadzących do inwalidztwa lub przedwczesnej śmierci.

Nie znam danych z badań populacyjnych, ale pozwalam sobie postawić pytanie: jaka jest długość życia matek dzieci głęboko niepełnosprawnych w porównaniu do ogólnej populacji kobiet, które nie muszą stawiać czoła takim wyzwaniom? Jak wygląda zapadalność na nadciśnienie tętnicze, chorobę wieńcową, zawał serca, niewydolność serca? Jak na choroby układu ruchu (przewlekle przecież przeciążonego)? Bezpośrednich danych, jak już wspomniałem, nie znam. Jednak dla każdego z wymienionych czynników – przewlekły stres, przeciążenie psychiczne i fizyczne, depresja – takie dane istnieją. I są jednoznacznie niekorzystne. Nie ma powodu sądzić, że dla matek niepełnosprawnych dzieci mogą być inne. Wychowywanie niepełnosprawnego dziecka jest zatem szlachetnym heroizmem. Wiele wskazuje na to, że jego cena może być bardzo wysoka.

Stąd ostatnia kwestia do przemyślenia. Czy uważacie Państwo, że wieloletni heroizm, okupiony znacznym obniżeniem jakości życia, a najprawdopodobniej również jego długości, powinien być wynikiem indywidualnego wyboru, podjętego bez zewnętrznej presji? Czy też może być następstwem nakazu prawnego?

Okres Świąt Wielkanocnych to w kulturze chrześcijańskiej czas nadziei, ale również refleksji i pokory. Tymczasem w naszej rzeczywistości nazbyt często poświęca się godność lub wręcz życie drugiego człowieka w imię doraźnie pojmowanych „wyższych racji”. Stąd załączona pocztówka świąteczna autorstwa Andrzeja Mleczki (reprodukcja za zgodą autora) sprzed ponad 30 lat – ma i dziś bardzo gorzki, lecz prawdziwy wydźwięk. Tyle że miejsce siedzącego w koszyczku facecika powinna zająć polska kobieta.Życzę Państwu spokojnych świąt.