Zagłodzone dziecko: odpowiedzialność rodziców, odpowiedzialność znachora

Wyroki dla rodziców zagłodzonego dziecka i dla winnego tej śmierci znachora mają szansę sprawić, że więcej ludzi zrozumie kwestię odpowiedzialności za czyjeś zdrowie i życie.

Ogłoszone dzisiaj wyroki dla znachora winnego śmierci głodowej 3,5-letniej Magdy oraz dla jej rodziców mają potencjalnie bardzo istotne znaczenie.

Być może będą impulsem do przyjęcia przez państwo bardziej zdecydowanej postawy wobec sytuacji, w których rodzice narażają zdrowie, a niekiedy również życie swoich dzieci, w imię nieudokumentowanych lub fałszywych poglądów. Bo wiedzą lepiej.

Nie mam tu na myśli żyjących w niedostatku rodzin z pogranicza patologii. Mowa o młodych, zazwyczaj zamożnych, nowoczesnych Rodzicach. W ich dzieciństwie dano im dużą wolność, uważają więc, że należy im się ona, gdy sami mają dzieci. Co więcej – są wykształceni, sprawnie posługują się nowoczesnymi technologiami. Mają dostęp do ogromnej ilości informacji. Niestety, ich dostęp do informacji nie idzie w parze z umiejętnościami (a niekiedy nawet chęciami) ich starannej analizy. Dlatego tak są podatni na przekaz różnych ruchów medycyny alternatywnej czy choćby ruchów antyszczepionkowych.

Do tego dochodzi trudna dostępność lekarzy, ich marne nierzadko umiejętności przekazywania informacji, pośpiech, z jakim zajmują się pacjentami, co stwarza (słuszne niekiedy) wrażenie powierzchowności postępowania. Nowocześni rodzice dokonują zatem, w swej wolności, wyboru. Korzystają z terapii alternatywnych sami i aplikują je swoim dzieciom. Pod hasłem, że chronią je przed legendarną, złowrogą „chemią”. Poza tym uwodzi ich przekaz medycyny alternatywnej: wszystko jest nadzwyczaj skuteczne, absolutnie bezpieczne, bez efektów niepożądanych, a zwłaszcza – bez powikłań. Skuteczność – zawsze 100 proc. Taki przekaz utwierdza nowoczesnych rodziców w przekonaniu o słuszności dokonanego wyboru.

Tymczasem zapominają o kilku kardynalnych rzeczach, które mogą zaważyć na przyszłości ich dzieci. To znaczy: czasami zapominają. Częściej – w ogóle nie wiedzą, a jeżeli wiedzą, to wypierają z siebie tą wiedzę.

Po pierwsze i najważniejsze: wolność ma swoje konsekwencje, z których najważniejszą jest nierozerwalnie z nią związana odpowiedzialność. Żądzę wolności bez towarzyszącej jej odpowiedzialności widać u nowoczesnych rodziców tak samo doskonale jak u ludzi, którzy nachlani albo naćpani wsiadają za kierownicę, nie biorąc pod uwagę, że ich jazda może zakończyć czyjeś życie.

Lekarze są trudno dostępni, często niedopuszczalnie pozbawieni umiejętności komunikowania się lub zwykłej empatii, czasami niefachowi, ale przede wszystkim nigdy nie reklamują się jako stuprocentowo skuteczni. Zaś znachor nigdy nie powie, że coś może pójść źle. Marek Haslik jeszcze po dzisiejszym wyroku miał mówić do dziennikarzy: „Ja nie zabijam, ja pomagam”.

Środki „alternatywne” nie działają, a jeżeli działają – to mają efekty niepożądane. Pamiętajmy, że środki naturalne to też „chemia”. Lub „fizyka”. Niejedna ofiara dworskich intryg została otruta lekiem pochodzenia roślinnego. Niedawno opublikowano badanie, w którym analizowano efekty stosowania substancji naturalnej, uważanej za alternatywę dla rozpowszechnionych leków przeciwmiażdżycowych – statyn. Statyny mogą powodować potencjalnie istotne efekty niepożądane. We wspomnianym badaniu okazało się, że stosowanie ich naturalnego zamiennika niesie ze sobą ryzyko wystąpienia takich samych efektów niepożądanych jak w przypadku statyn. Nic zaskakującego: jeżeli jakaś substancja farmakologiczna działa, to trzy rzeczy są właściwie pewne: powoduje efekty niepożądane, można ją przedawkować i najprawdopodobniej wchodzi w interakcje z innymi substancjami farmakologicznymi.

Lekarze zobligowani są do postępowania według standardów medycznych, czyli wytycznych niezależnych towarzystw lekarskich. Ich przestrzeganie nie zapewnia nieśmiertelności, ale nieprzestrzeganie bardzo zwiększa ryzyko. Tu znaleźliśmy się w kłopotliwym punkcie.

Rzecz bowiem w tym, że polski system opieki zdrowotnej z założenia nie przestrzega standardów. Dlaczego? Bo ich przestrzeganie, chociaż dobre dla chorych, byłoby zbyt drogie dla systemu, dla którego nie wynik leczenia jest ważny, a to, czy na koniec księgowość będzie się zgadzać. Dlatego niektóre ważne i skuteczne procedury nie są refundowane, więc praktycznie nie są wykonywane.

Ze świadomości standardów wynika zawarta w nich ocena skuteczności poszczególnych metod. Trzeba psychicznie nastawić się na to, co może pójść źle. Niepowodzenie jest, niestety, wpisane w medycynę. Jednak nawet mała szansa pozostaje szansą. U znachora szanse są zerowe. To jeszcze mniej. Tyle że on tego nie powie, bo żyje z ludzkiej nadziei.

Najwięcej dobrego mogą wszyscy rodzice zrobić dla swoich dzieci, gdy te są zdrowe. Mogą wręcz zaprojektować im lepsze albo gorsze życie. Niesłychane, jak ogromna może być rola rodziców w kształtowaniu zdrowia swoich dzieci, również na przyszłość. A przy tym – jak proste działania mogą przełożyć się na potężne w istocie efekty. No bo spójrzcie Państwo sami na listę tych wymagających konsekwencji, ale wspaniale skutecznych elementów profilaktyki. Nieprzekarmianie dzieci. Nieprzegrzewanie ich. Unikanie „sterylności immunologicznej”, czyli wychowywania w środowisku prawie laboratoryjnym, co może sprzyjać późniejszym alergiom. Zrównoważona, rozsądna dieta. Ograniczanie czasu rozrywki elektronicznej na rzecz zabaw poza domem uważane jest za czynnik chroniący przed krótkowzrocznością, a przynajmniej przed jej dużym stopniem.

I tak dalej. Proste i bezcenne.

No i jeszcze jedno – przestrzeganie kalendarza szczepień. Wcale bym się nie zdziwił, jeżeli za kilka lat doczekalibyśmy się pozwów rodziców przez dzieci, które doznały ciężkich powikłań infekcji, którym można było zapobiec szczepieniami.

Na zakończenie kilka słów o dzisiejszych wyrokach. Tego dla rodziców nie warto komentować. Oni już ponieśli straszliwą karę.

Ważny jest wyrok dla znachora. O tyle istotny, że może przełamać bezkarność „specjalistów medycyny alternatywnej”. Nie chodzi o to, żeby im z zasady dokopać, ale o to, żeby ugruntowała się w społeczeństwie świadomość, że można i od nich dochodzić swoich praw. Byłby to zaczątek „odpowiedzialności zawodowej” ludzi zajmujących się medycyną alternatywną, jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało.

Poza tym – by takie właśnie sprawy pokazały dobitnie, jakie szkody mogą uczynić. I wreszcie – żeby rozpowszechniła się zasada, że ktokolwiek podejmuje, dla korzyści, leczenie drugiego człowieka, ponosi za to pełną odpowiedzialność. Oczywiście nie należy mylić owej postulowanej zasady z tzw. Prawem Dobrego Samarytanina, czyli uznania konieczności ratowania ofiar wypadków w oczekiwaniu na wyspecjalizowane służby przez osoby postronne, nawet jeżeli ich akcja ratownicza obarczona będzie błędami.

Bulwersuje mnie wysokość wyroku. Tak samo jak wysokość wyroków orzekanych w Polsce dla osób, które spowodowały czyjąś śmierć, prowadząc samochód po pijanemu lub po narkotykach. Bo z wolności musi nierozerwalnie wynikać odpowiedzialność.