Święta okiem lekarza: nic nie jest tym, na co wygląda
To, co stereotyp nakazuje nam potępiać, sprawia, że święta mogą stać się lepsze.
Jeżeli spojrzeć na święta okiem malkontenta, to otrzymamy dosyć koszmarny obraz: godziny przy stole, obżarstwo, zdawkowe rozmowy, seryjne maile i esemesy z życzeniami. Przygnębiająca gra pozorów. Ergo: zgroza, a przynajmniej niesmak.
Jeżeli jednak zechcemy odrobinę się nad każdym z tych elementów zastanowić, to bez specjalnej martyrologii możemy cieszyć się świętami dużo bardziej i dużo głębiej.
Zacznijmy od tego, co najprostsze, czyli od wigilijnych i świątecznych biesiad. Z pozoru: trzy dni jedzenia, co kojarzy się nie najlepiej z medycznego punktu widzenia.
Jeżeli jednak przyjrzymy się tradycyjnemu wigilijnemu menu nieco bliżej, to nagle okaże się, że jedynym problemem może być ilość. Z punktu widzenia jakościowego są w nim bowiem wyłącznie (no, może w niektórych domach prawie wyłącznie) dania wegetariańskie, ze znaczącym udziałem potraw z ryb. Czyli nie dość, że bardzo smacznie, to również baaardzo zdrowo. Spoglądając zatem chłodnym okiem na świąteczne biesiady, można śmiało stwierdzić, że jedynym realnym wyzwaniem dla organizmu jest kwestia ilości spożytych potraw. Rozwiązanie absolutnie nie jest trudne. Po prostu trzeba troszkę samodyscypliny, żeby rzeczywiście spróbować wszystkich dań po trochu, ale wysiłek ów opłaci nam się setnie. Starczy nam bowiem pojemności, żeby skosztować naprawdę wszystkiego, czego spróbować chcemy. Rozkosz dla podniebienia i pożytek dla zdrowia. Trochę z tej prozdrowotności wigilijno-świątecznych potraw wyłamują się niektóre desery, ale jeżeli tylko zachowamy umiar ilościowy, to możemy powiedzieć sobie z pełnym przekonaniem, że zdrowy tryb życia nie może być formą pokuty. Rozprawiliśmy się zatem z krzywdzącym stereotypem nieodłącznie towarzyszącego świętom obżarstwa.
Pora na kolejny wyklęty element naszej rzeczywistości: telefon komórkowy. W świątecznym czasie nie jest narzędziem zniewolenia, lecz łączenia ludzi. Nie z każdym da się porozmawiać osobiście, zaś święta są świetną okazją, żeby podpielęgnować przysypane codziennością zażyłości, rozmawiając, choćby na odległość. Nie wiem, jak Państwu, ale mi na co dzień strasznie tego brakuje. Myśli się o ludziach bliskich sercu, ale nie ma czasu spokojnie pogadać. A jeżeli nie pogadać, to przynajmniej wysłać sygnał: pamiętam o Tobie, zależy mi na Tobie, jesteś dla mnie ważna/ważny.
Te małe sygnały mają wielkie znaczenie. Można je również przekazać przy pomocy kolejnych narzędzi, kojarzących się zupełnie nieodświętnie: maili i esemesów. Oczywiście, jedne i drugie lepiej spełnią swoją rolę, jeżeli wyjdziemy poza zdawkowy szablon. Jedno-dwa dodatkowe zdania mogą zamienić krótką formułkę w przekaz z serca płynący.
Nie piszę o tej świątecznej komunikacji po to, żeby uczyć kogokolwiek savoir-vivre’u (co przy moich marnych manierach byłoby bezczelnością). Chodzi o aspekt zdrowotny.
Z lekarskiego punktu widzenia święta są jedną z najwspanialszych terapeutycznych okazji wobec choroby dotkliwie rozprzestrzeniającej się w naszej, tzw. północnej, cywilizacji: samotności. Tempo życia sprawia, że zanikają okazje do głębszego porozumiewania się, a przedstawiciele młodszego pokolenia tracą wręcz umiejętności bliższego kontaktu (albo nigdy ich nie nabywają). Poczucie samotności w tłumie jest źródłem przewlekłego stresu, a w niektórych przypadkach depresji. Jedno i drugie nie tylko obniża jakość życia, ale może istotnie skrócić jego długość. Dlatego więzi z innymi ludźmi są tak ważne, nie tylko z kulturowego punktu widzenia. Również z medycznego mają fundamentalne znaczenie. Dlatego idąc za wezwaniem Mistrza Wojciecha Młynarskiego: „Lubmy się trochę”, leczmy i innych, i siebie. Rzadka to możliwość we współczesnej medycynie.
Życzę Państwu zatem, by w tym specjalnym świąteczno-noworocznym czasie zaznali Państwo wspaniałej radości z jakości potraw i napitków, przy zachowaniu umiaru co do ilości. Życzę również szaleńczo nieograniczonego przekazu pozytywnych emocji dokonanego podczas rozmów bezpośrednich lub telefonicznych, ale także czytania i pisania maili i esemesów.
Komentarze
Podzielam Pan pogląd odnośnie różnorodności potraw i wartości dietetycznych.
Chciałbym także zwrócić uwagę na zwiększającą się ich różnorodność.
Z własnego podwórka: na stole obok tradycyjnego karpia, znalazły się krewetki oraz stek tuńczyka.
Nawet bardzo konserwatywnie (nie tylko kulinarnie) nastawieni uczestnicy wigilii, menu zaakceptowali, a nawet chwalili.
Co za czasy!
Hm, widzę tu wielki optymizm.
Jedzenie jak się zdaje, wygląda mocno inaczej i z punktu medycznego bodaj zupełnie nieoptymistycznie. I rzecz nie tylko w ilości. Poza rybą, w wigilię, mamy: ciężkie mięsa w ciężkich sosach, grube wędliny i kiełbasy a niemal wszystko to wyroby zawierające pewne ilości mięsa, ale więcej „innych składników”, a jak i mięsa, to szprycowanego hormonami, „barwnikami identycznymi z naturalnymi” i podobnymi atrakcjami, ostry chrzan, „wódeczka”; bezwzględna sałatka z kilogramem majonezu, nieprzebrane ilości ciast z kilogramami cukru, chemicznych barwników i dodatków oraz gigantyczą ilością kalorii itd itp.
A co do „troszkę samodyscypliny”, sprawa krańcowo trudna, jeśli smaczne (taki paradoks!), oraz gdy się słyszy; no co Kazik,nie zjesz ?? – przecież Mama robiła!/ciotka Hela/kochana Ziuta! Odmówisz? – Obrazisz !
Więc się wszysto zeżre i do czysta wyliże. A wódeczką odpowiednio zaleje, zwykle „z górką”. Żeby dobrze „leżało”. Oraz dla nastroju, żeby chcieć gadać ze znienawidzonym Zenkiem, któremu inaczej dałoby się w mordę, oraz „dla szacunku” i „panie oraz mamy w rączki całujemy”.
Się nie da. Krzywa otłuszczenia doznaje przyspieszenia wzrostu.
@Tanaka
25 grudnia o godz. 23:06
Ostry chrzan, najlepiej z buraczkami, zdrowiu nie szkodzi. Reszta, ładowana i wpychana bez miary przez polską „gościnność” – dyskusyjna.
Czym chata bogata, tym goście rzygają 🙁
Głos ze strony doraźnej pomocy medycznej mógłby nieco pomóc w ocenie polskich świąt, ale oni chyba mają teraz pełne ręce roboty 🙄
Na zachód od Odry nikt nie spędza tyle cennego czasu na biesiadach i okupacji stołu.
Lubmy się trochę…
Jak to w Polsce pogodzić z nienadużywaniem?
Samodyscyplina, autosugestia, joga, medytacja, waleriana, joint… I już da się znieść szwagra PiS-owca, przez pół godziny 😎
1300 gramów
26 grudnia o godz. 9:18 32429
Szwagra PiS – owca znosze bardzo dobrze, nawet wspólnie jeździmy na narty i na wedrówki.
gorzej z teściową rydzykową,, na jej widok dostaje niestrawności.
A tak na poważnie, przed dolegliwościami gastrologicznymi uchronić nas może tylko samodyscyplina.
@Tanaka
Sugerowałbym skrajny pesymizm zachować na sprawy krajowe. Może, dla (pewnej) równowagi, więcej optymizmu w sprawach kulinarnych? Szkody są tutaj mniejsze, i bardziej spersonifikowane.
Tak nieco na marginesie, śledzę Pana wpisy z bardzo dużym zainteresowaniem. Być może dlatego, że się z większością z nich zgadzam.
Wszyscy by chcieli, żeby było smacznie, niedużo, nikt nie zmuszał do jedzenia, picia i niewygodnych tematów w rozmowach, ale czy sami wobec naszych gości tego przestrzegamy? Może zaczniemy od siebie? Nie narzucajmy się i nie zmuszajmy do niczego naszych gości, a ten sposób bycia będzie miał okazję się rozprzestrzenić.
Jakby jednak przy tym stole nie było, to nie odpowiadając z agresją można być właściwie zrozumianym, a więzi towarzyskie i rodzinne będą podtrzymane.
1300 gramów
26 grudnia o godz. 9:15 32428
Za Odrą się tak nie żre, bo tam więcej protestantyzmu. Święta są dla bozi, a nie dla kiszek.
gsj
26 grudnia o godz. 20:22 32431
Toż właśnie o sprawach krajowych gadam: ostry chrzan z burakami, jeszcze ostrzejszy z pieczenią, karpiem, indykiem, wiadro majonezu w sałatce włoskiej, szczyt wzięcia wódki w wigilijnych sklepach – to stosunki najbardziej krajowe.
Czy szkody kulinarne są w sprawach personalnych mniejsze? To zależy:
A. odwalanie kity, kopnięcie w kalendarz wskutek problemów z otłuszczeniem może prowadzić do zmiany stosunków społeczno-cywilizacyjnych. Zostanie więcej szczupłych, co wyjdzie społeczeństwu na zdrowie. Kopnięcie w kalendarz przez właściciela organizmu otluszczonego odchudza społeczeństwo, jest więc bardzo chwalebne. Im więcej indywidualnie – tym społecznie zdrowiej.
B. Indywidualnie – jest to dosyć przykre. Z przykrością patrzy się na biskupa, któremu Jezusek nakazywał posiadać nie więcej niż sandały i kij na drogę, a biskup posiada siebie w ilościach podwójnych z czego 3/4 podwójności to tłuszcz, a prawie cała reszta to pozostałe atrakcje, z procentami na czele.
Skoro moje wpisy są śledzone z zainteresowaniem o charakterze pozytywnym, to jest mi świątecznie miło. W nowym roku spodziewam się po sobie nie obniżać poziomu. 🙂