Dlaczego pracownicy Służby Zdrowia protestują? Lakoniczny przewodnik dla niezorientowanych (z epickim rozwinięciem)
O co chodzi przedstawicielom zawodów medycznych protestującym dzisiaj w Warszawie? Wbrew insynuacjom dziennikarzy dobrej zmiany: nie tylko o kasę, chociaż pieniądze mają tu znaczenie. Bo rachunki musimy płacić wszyscy.
Postanowiłem zaryzykować eksperyment i podstawowe powody protestu przedstawić w punktach. Na temat każdego z nich można by napisać oddzielny wpis, a nawet kilka. Zależało mi jednak, żeby raz, na jednym ekranie komputera lub tabletu, można było przeczytać to, co sprawia, że bezpieczeństwo polskich pacjentów to raczej kwestia szczęścia niż działania systemu.
Dla wytrwałych będzie poniżej szersze omówienie. Oto powody protestu w koncentracie:
1. Skandalicznie niska stawka godzinowa
2. Bezpieczeństwo pacjentów i personelu:
– czas pracy wykraczający poza wszelkie normy
– niebezpiecznie małe obsady szpitalne
– minimalny czas na jednego pacjenta w poradniach
– brak sekretarek medycznych
3. Marne perspektywy rozwoju zawodowego:
a. chory system specjalizacji
– nabór
– fikcyjne staże
– kuriozalny system egzaminacyjny
– odpłatne specjalizacje dla pielęgniarek
b) nepotyzm – otwarty i absolutnie bezkarny
4. Utrata sensu – w tym systemie nie ma pacjenta, jest tylko jest procedura medyczna
– nie liczy się jakość postępowania medycznego
– refundacja niezgodna ze współczesną wiedzą medyczną
– limity wykonań
– agresja pacjentów skupia się na personelu, a nie płatnikach i zarządzających – „bo my jesteśmy pod ręką”.
Przejdźmy do zapowiadanego omówienia poszczególnych punktów.
1. Stawka godzinowa. Rezydent w trakcie specjalizacji: 14 zł. Wysokiej klasy specjalista w ośrodku referencyjnym dla kraju: 34 zł. O stawkach pielęgniarek, ratowników medycznych i fizjoterapeutów strach nawet myśleć.
Skutki? Exodus lekarzy za granicę. Coraz częściej również kandydatów na lekarzy. Skoro wicepremier Gowin i marszałek Karczewski sugerowali, że studia trzeba będzie odpracować, to młodzi ludzie coraz chętniej wybierają studia medyczne w Unii Europejskiej. W ten sposób tracimy zdolnych, przyszłych lekarzy.
Z pielęgniarkami jest jeszcze gorzej. Duży szpital w Lubuskiem sąsiaduje przez płot ze szkołą pielęgniarską. W tym roku z całego rocznika przyszły do pracy dwie absolwentki. Bo trzeba być idealistką albo desperatką, żeby przyjść do takiej pracy, za takie pieniądze. Inna szkoła pielęgniarska: rocznik ma niewiele ponad 100 osób, a 98 spośród nich uczy się norweskiego…
Jeżeli płace się nie zmienią, to będziemy mieli do czynienia z odpływem kadr z publicznej służby zdrowia – i to dwojakim. Zewnętrznym – czyli podejmowaniem pracy poza granicami Rzeczypospolitej. Ale także wewnętrznym – przechodzeniem całkowicie do systemu prywatnego (znakomitym przykładem są tu fizjoterapeuci) lub odchodzeniem z zawodu w ogóle (częste zjawisko wśród ratowników medycznych). Płace są zatem – obok zdecydowanie zbyt niskiej liczebności personelu – jednym z dwóch problemów kluczowych dla prawidłowego funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej.
2. Bezpieczeństwo pacjentów i personelu. Sprowadza się do czterech elementów. Pierwszy to skandalicznie długi czas nieprzerwanej pracy, na który godzi się i Ministerstwo Zdrowia. Traktował o tym poprzedni wpis, wiec nie będę tego wątku rozwijał. Poza przypomnieniem: przemęczony lekarz może być dla pacjenta równie niebezpieczny co lekarz pijany. Polecam ponadto znakomity artykuł Łukasza Pilipa w „Gazecie Wyborczej”.
Drugi wątek to niebezpiecznie nieliczne obsady personalne w szpitalach – zarówno lekarskie, jak i pielęgniarskie. Strajkowały w tej sprawie pielęgniarki w Centrum Zdrowia Dziecka. Żeby uzmysłowić Państwu wagę problemu – historia z życia. W szpitalu był jeden dyżurant, mający zabezpieczyć oddział szpitalny (w którym z definicji przebywają bardzo chorzy ludzie) i izbę przyjęć. Do izby przyjęć przyszedł pacjent, który chwilkę potem doznał zatrzymania akcji serca. Lekarz dyżurny pobiegł, by prowadzić reanimację. W trakcie jej trwania zatrzymanie akcji serca nastąpiło u pacjentki przebywającej w oddziale. Pacjentka zmarła. Być może przeżyłaby, gdyby – tak jak podczas mojej pracy w szpitalu miejskim, przed ponad dekadą – oddzielni dyżuranci byli na wszystkich oddziałach, a jeszcze inny w izbie przyjęć. Czasy się jednak zmieniły. Dyrekcja szpitala może okroić obsady dyżurowe, narażając życie pacjentów i – pozostać bezkarna.
Trzeci element dotyczy opieki ambulatoryjnej. System refundacji wymaga, by jednemu pacjentowi poświęcić minimalną ilość czasu. W praktyce – ok. 15 minut. W tym czasie nie da się zbadać pacjenta i zastanowić nad jego leczeniem, zgodnie z klasycznymi kanonami medycyny. Ponadto chorzy czują się najzwyczajniej w świecie lekceważeni.
Czwarty element to brak sekretarek medycznych. Nowa epoka przyniosła wzrost wymagań dotyczących dokumentacji. Tyle że obciążanie tą dokumentacją lekarzy oraz pielęgniarek zabiera im czas, który powinien być przeznaczony na rozwiązywanie medycznych problemów pacjenta. Niestety, sekretarka medyczna, która jest ważnym elementem systemów opieki zdrowotnej w krajach Starej Unii, u nas jest wciąż zjawiskiem egzotycznym.
3. Marne perspektywy rozwoju zawodowego. O patologiach procesów specjalizacyjnych lekarzy i pielęgniarek pisałem już poprzednio – pozwalam sobie odesłać zainteresowanych do tamtych tekstów, bo nic się nie zmieniło.
Drugim problemem jest w tym kontekście ostentacyjny nepotyzm, którego żadna kolejna władza nie zamierza zauważać. Medycyna jest tu szczególną wyspą, „rajem nepotyzmu”. W innych dziedzinach tego rodzaju sytuacje zaprowadziłyby ich czynnych uczestników na sale sądowe. W medycynie lekarz z aspiracjami może usłyszeć od kolegi, będącego synem kierownika kliniki: „Pamiętaj, jest król, jest książę i są inni lekarze. I tego się trzymajmy”.
Oczywiście, jest to scena hipotetyczna. Być może. W każdym razie ci z aspiracjami szukają szczęścia poza granicami Rzeczypospolitej. Najczęściej je znajdują, czyli – nasi pacjenci znowu tracą.
4. Utrata sensu: „w tym systemie nie ma pacjenta, jest tylko procedura medyczna” – to słowa, które usłyszałem od bardzo dobrego, przejmującego się pacjentami lekarza. Właściwie prawie wyczerpują one wątek. Pozwolę sobie tylko na cztery uzupełnienia.
Po pierwsze: władza (ani ta, ani poprzednia) nie wykazuje najmniejszego zainteresowania jakością usług medycznych. Ważna jest liczba procedur i spełnienie związanych z nimi warunków (czas hospitalizacji etc.). To demotywuje.
Po drugie: system refundacji nie przystaje do współczesnej wiedzy medycznej, znajdującej odzwierciedlenie w wytycznych fachowych towarzystw lekarskich. Taki stan rzeczy szkodzi nie tylko pacjentom. Mówienie choremu: „Ma pan wskazania do (tu nazwa procedury), ale takie postępowanie nie jest refundowane” – jest kolejnym czynnikiem demotywującym dla lekarza.
Po trzecie: limity wykonań, obejmujące również procedury chroniące przed śmiercią lub inwalidztwem. Niemożność ich wykonania, „bo kontrakt się wyczerpał”, szkodzi zdrowiu pacjentów i psychice lekarzy.
Wreszcie, po czwarte: wszystkie powyższe czynniki sprawiają, że w pacjentach i ich rodzinach narasta agresja. Znajduje ona swoje ujście nie wobec twórców systemu, jego zarządców lub płatnika (czyli NFZ) – jej obiektem jest personel szpitali i przychodni. Proszę mi wierzyć, że bycie tarczą strzelniczą dla pacjentów zabiera siły i chęć do pracy. Nawet jeżeli pod koniec takich rozmów pacjenci po wytłumaczeniu rozumieją, dlaczego rzeczy mają się tak, a nie inaczej. Nikt nie lubi obrywać za to, co narozrabiał ktoś inny. Zwłaszcza jeżeli taka sytuacja powtarza się bardzo często.
Wszystkie cztery powyższe czynniki to potężne siły sprzyjające decyzjom o emigracji, przejściu do pracy w sektorze prywatnym lub o odejściu z zawodu.
Pora na kilka słów podsumowania.
Dzisiaj nastąpi historyczne wydarzenie – przedstawiciele wszystkich zawodów medycznych, mających bezpośredni związek z diagnostyką i terapią pacjentów, spotkają się – chyba po raz pierwszy – na WSPÓLNEJ manifestacji protestacyjnej, ustalonej przed dwoma miesiącami przez Porozumienie Zawodów Medycznych.
W proteście weźmie udział być może nawet NSZZ „Solidarność” (do wczorajszego wieczora nic na ten temat na ich stronie nie było), dotychczas uważana raczej za wierną sojuszniczkę Prezesa. Tak przy okazji – chciałbym zauważyć, że pracownicy ochrony zdrowia organizują swoje protesty w soboty, żeby jak najmniej utrudniać życie zwykłym ludziom, którzy niczemu nie są winni. W przeciwieństwie do hufców Pana Przewodniczącego Dudy, które potrafią w środku tygodnia zablokować miasto, co wskazuje na to, że wszystkich poza sobą mają… no wiecie Państwo, gdzie.
Załamanie sytemu opieki zdrowotnej nie jest zagrożeniem, lecz faktem dokonanym. Zjawiskiem dynamicznym, konsekwentnie pogłębiającym się. Poprzednia ekipa postanowiła ten stan przeczekać, skupiając się na działaniach PR. Obecna podejmuje kroki, które na krótką metę dają efekt propagandowy, ale na dłuższą prowadzą do pogorszenia jakości opieki medycznej.
Przeciwko temu chocholemu tańcowi działań pozornych, uderzającemu i w pacjentów, i w mających ich leczyć ludzi, będą protestować pracownicy systemu opieki zdrowotnej.
Komentarze
Panie doktorze, cui bono? Kto ma interes, by taki stan rzeczy trwał? Czy wszystko da się wytłumaczyć TYLKO brakiem pieniędzy w systemie?
Miłościwie nam rządzący nie tylko nie próbują rozwiązać problemów po poprzednikach; dokładają nowe. Dlatego jestem pesymistą.
jolinek
24 września o godz. 8:57 32041
Nie tylko brak pieniedzy.
Również organizacja pracy.
w mojej przychodni wystarczy zadzwonić powiedzieć jakie laki potrzebuję (kartka jest przyczepiona do koperty z dokumentacją) , lekarz mając chwile czasu, wypisuje receptę.
zysk i dla pacjenta dla lekarza, może czas poświecić rzeczywiście potrzebującemu diagnozy.
W sąsiedniej przychodni nie ma takiej możliwości, trzeba zapisać sie i 3 dni czekać w kolejce do lekarza.
A to nie zależy od żadnego ministra.
” W szpitalu był jeden dyżurant, mający zabezpieczyć oddział szpitalny”
To nic, znam przypadek, że szpital mając ostry dyżur, zatrudniał jednego „dyżuranta” na oddziale wewnętrzym i jednocześnie na izbie przyjęć.
A czy za ten stan rzeczy nie odpowiada wierchuszka medyczno-profesorska, która świadomie ogranicza liczbę lekarzy, by na rynku nie powstała konkurencja dla ich publiczno-prywatnej inicjatywy? Piszę to z perspektywy szkolnictwa wyższego, które od co najmniej 25 lat zarządzane jest przez tzw. środowisko akademickie (profesorskie) z etatów ministerialnych tak, by im było dobrze, czy to na drugich etatach w szkołach prywatnych, czy to na różnych „fuchach” doradczych etc.
Po drugie, widać, jaka jest cywilizacyjna cena za wejście do Unii, której podstawą jest wolność przepływu obywateli, towarów i usług. Jeśli chcemy być w niej traktowani na równi z innymi nacjami, a nie jak dzikusy, to musimy tak u siebie zorganizować pracę, by z podatków dało się opłacić lekarzy, pielęgniarki, inżynierów i przedstawicieli innych zawodów, którzy po prostu mogą wyjechać do pracy za granicę. Łagodzeniu tego efektu drenażu mózgów służyły i służą fundusze strukturalne. Które beztrosko wydajemy na aquaparki, lotniska w każdym powiecie i inne tego rodzaju fanaberie.
Proponuje stary sprawdzony sposob pozyskania pieniedzy stosowany przez np.koscol katolicki.W obiektach medycznych stawiamy skarbonki opieczetowane przez urzedy skarbowe. Pacjieci lub ich Rodziny zadowoleni z pracy personelu na zasadzie dobrowolnosci wkladaja do tych skarbonek pieniadze .Co jakis czas urzednik skarbowy otwiera te ” Kasy” Podzial tych pieniedzy robi sie w wedlug zasady np. Jedna trzeci dla personelu medycznego jedna trzecia dla szpitalu jedna trzecia danina dla panstwa. Za jednym zamachem tradycji staje sie zadosc ze trzeba odwdzieczyc sie za dobra opieke a z Drugiej strony robimy to legalnie. Mialem taki dylemat w jednym z bydgoskich szpital Gdzie widzialem ze pielegniarki wykonuja bardzo dobrze swoja prace I chcialem dac im „premie” pieniezna ale doradzono mi zebym tego nie robil . Dlaczego z ofiarnosci ludzi ma korzystac tylko np. ” ojciec” Rydzyk. Lub okazjonalnie Pan Owsiak
„Stawka godzinowa. Rezydent w trakcie specjalizacji: 14 zł.” Tylko w deficytowych specjalizacjach. W większości specjalizacji jest to jakieś 12 zł.
„Wysokiej klasy specjalista w ośrodku referencyjnym dla kraju: 34 zł.” Rzadko taki specjalista zatrudniany jest na cały etat.
„Dyrekcja szpitala może okroić obsady dyżurowe” a co ma zrobić, skoro ludzi do dyżurowania drastycznie brakuje?
@jolinek
Nikt nie ma interesu. Po prostu nikt nie umie tego naprawić.
@andrzej52
Do czasu, aż twoim lekarzem zainteresuje się prokuratura bądź ktoś go pozwie.
@qazik
Jakieś dowody na potwierdzenie tych oskarżeń?
mpn
24 września o godz. 17:51 32046
Za co miał by być pozwanym, nie wiem.
Co do prokuratury, kiedyś powiedział mi, że NFZ musiał by posadzić koło niego urzędnika.
Podobno pielęgniarki maja (lub miały mieć) uprawnienia do wypisywania recept.
Żeby było śmieszniej, recepty wypisuje najczęściej „młoda”, do której mało kto idzie po poradę.
Natomiast jest dużo do poprawienia w organizacji pracy.
W mojej przychodni zapisujesz sie na godzinę, przychodzisz i czekasz kilka minut.
W sąsiedniej nie ma takiej możliwości, przychodzisz i czekasz.
Lekarze POZ miel by znacznie więcej czasu dla pacjenta, gdyby wprowadzić drobną odpłatność za wizytę. Wyeliminowało by to pacjentów, którzy przychodzą tylko porozmawiać.
Zgadzam się z oceną pana @qazika.
Wierchuszka Profesorska na naszych Uniwersytetach jak i Ordynatorska w szpitalach jest zainteresowana aby utrzymać status quo. Ale to jest normalne. Natomiast Ministrowie – wyłaniani spośród tego grona – nie mają ani ochoty ani mocy aby to zmienić.
Fundusze restrukturyzacyjne z Unii zostały zmarnowane i powinny być zwrócone d Brukseli.
Kilku-hektarowi rolnicy wydali je na wypasione traktory, zamiast na zwiekszenie gospodarstw. Szpitale na drogi sprzęt diagnostyczny który bez serwisu i homologacji stoi nieuzyteczny. Totalna paranoja.
Nie potrafimy się sami dobrze rzadzic. Nasz patriotyzm jest udawany – tak jak religijność. Każdy ciągnie w swoją stronę jak stado głodnych wilków padlinę.
Coś o rezygnacji ze strony pacjenta.
Syn bierze między innymi Kepprę, jeszcze za czasów ministra Arłukowicza zaczęły się problemy z dostaniem leku w aptece. W końcu po którymś tam miesiącu wyciągania Keppry „spod ziemi” zadzwoniłam do Ministerstwa Zdrowia, bardziej żeby się już wywrzeszczeć niż żeby cokolwiek wskórać. Więc dzwonię, na dodzwonieniu się spędziłam ponad godzinę, bo w urzędzie nikt nie odbierał telefonu (a nie było to Boże Narodzenie), w końcu udało mi się porozmawiać z urzędnikiem w departamencie odpowiedzialnym za dostępność leków na rynku (nazwy departamentu nie pamiętam). Poirytowana tłumaczę moje kłopoty a pan mi mówi, że nie ma takiego problemu, bo on pierwszy raz o czymś takim słyszy, nikt dotychczas nie zgłaszał, że Keppra nie jest dostępna na rynku. Później to już była pyskówka bo pan udowadniał mi, że lek można kupić choć ja panu tłumaczyłam, że za chol.. mi się to nie udaje. Kiedy nie dałam się zbyć pan oświecił mnie, że syn może sobie zaaplikować zamiennik. I nawet kiedy panu tłumaczyłam, że syn ma padaczkę lekkoporną i mamy aktualnie stan stabilizacji po wprowadzeniu Synacthean’u, i żadnych zmian na lekach mu nie zrobię, pan jakby ogłuchł. Znowu pyskówka, to znaczy mi już nerwy poszły bo nie wytrzymałam kiedy pan mi wmawiał, że lek jest dostępny tylko ja mam taką fanaberię, że chcę taki a nie inny. I kiedy już się zmęczyłam samą sobą, kiedy już wyładowałam całą złość w słuchawce, na końcu zapytałam „Jest pan lekarzem, że pan tak doskonale wie co mojemu synowi potrzeba?”. Pan nie był lekarzem. Lek w końcu dostałam załatwiano też jak w filmie akcji. Od tamtej pory minęło parę lat a my nadal bujamy się z Kepprą – dostaję receptę na dwie a udaje mi się w ciężkich bojach kupić jedną i tak co miesiąc zabawa. Jestem tym zmęczona, zrezygnowana i już nie zadzwonię do Ministerstwa Zdrowia bo to nie ma sensu, cieszę się z tej jednej. Czuję się bezpiecznie tylko dlatego, że jak miałam raz naprawdę podbramkową sytuację, i w całej stolicy i okolicy nie można było leku dostać to w szpitalu syna mnie poratowano, bo tam lekarze, pielęgniarki i rodzice wiedzą na jakim bujanym wozie wszyscy jedziemy.
mpn,
Tylko intuicja.
W szkolnictwie wyższym wszyscy lubią ponarzekać na ministerstwo. Ale jak się bliżej przyjrzeć, to w tym ministerstwie na wszystkich ważnych stokach siedzi profesura. Wokół ministerstwa, np. w centralnej komisji, w KEJN, NCN, itp itd – sama profesura. To profesura, czy też jej emanacja, ustala od 25 lat reguły gry w nauce i szkolnictwie wyższym. Ale winę zrzuca na „ministerstwo”. Dlatego od 25 lat nie można zlikwidować wielu patologii, jak choćby wieloetatowość – jaki poseł zagłosuje przeciw własnym interesom? A posłów – profesorów zaprawionych w wieloetatowości, takichż ministrów i wiceministrów jest całe zatrzęsienie.
Niedawno rząd rozpatrywał możliwość obniżenia wieku emerytalnego. Aby ratować budżet, proponowano powiązać to z całkowitym zakazem pracy na emeryturze: albo praca, albo emerytura. Dla mnie to logiczne. Ale okazało się, że co najmniej dwóch ważnych ministrów jest emerytami i do skromnej ministerialnej pensji dostają co miesiąc dodatkowe 2,5-6 tysięcy.Dlaczego mieliby z nich rezygnować? Ilu posłów jest w tej sytuacji aż strach pomyśleć. A ich rodziny? I pomysł został ostro skrytykowany!
Więc podobnie może być z medycyną. Utarło się, że ministrem jest lekarz. Ale wiceministrowie to kto, Marsjanie? A kto ustala limity rezydentur czy jak wy to tam nazywacie? Kto ma decydujący wpływ na dostępność usług publicznej służby zdrowia i czy te osoby nie prowadzą jednocześnie prywatnych praktyk? Być może prawdziwą przyczyną są tylko za małe pieniądze w systemie, ale zakres przenikania się publicznego z prywatnym w służbie zdrowia aż sam prosi się o taką interpretację, jaką przedstawiam. Kto z osób zarządzających służbą zdrowia zainteresowany byłby ograniczeniem władzy (i dochodów) ordynatorów, konsultantów i innych świętych, skoro sam należy do tej wąskiej medycznej elity „trzymającej złoto”? Innymi słowy, osoby zarządzające medycyną świetnie pływają w tym, przepraszam, bagienku (inaczej nie doszłyby do stanowisk decyzyjnych) i nie widzą powodu, by wymienić w nim wodę na nieco bardziej świeżą.
Adiunkt na uczelni zarabia nieco pond 3 tys. brutto, asystent (też z doktoratem) nawet poniżej 3 tys. To wszystko po trzech falach podwyżek Kudryckiej. Obrotny członek centralnej komisji ds stopni i tytułów na samych recenzjach, których wykonanie sam sobie zleca, może dorobić ze 100 tys. rocznie (są takie przypadki, nie zmyślam), a dotąd członkostwo w ck bywało niemal dożywotnie, choć formalnie było z wyboru 🙂 Rekordzista ma na koncie ponad 500 recenzji, ponad 2 tys. za sztukę. Nie widzę powodu, by w medycynie nie miały działać podobne mechanizmy, zwłaszcza że pokusa (zaangażowane środki finansowe krążące w systemie) większa.
@andrzej52
Za wypisanie recepty bez zbadania. Za to, że taki pacjent następnego dnia dostanie zawału. Żaden urzędnik nie jest potrzebny, to się robi na podstawie dokumentacji. Cokolwiek się stanie, nie ma informacji o przeprowadzonnym badaniu – mamy proces. Lekarz ma inne obowiązki niż pielęgniarka.
Drobna opłata to pewnie drobny pomysł, ale władza go nie wprowadzi, bo by ją zlinczowano. Organizacja zapisów to już kwestia lekarza. Którego zawsze można zmienić, jeśli nie ogarnia.
@qazik
Intuicja nie wystarcza do oskarżania. Profesorowie mają poumawiane wizyty na długie tygodnie albo i miesiące. Ich pozycja nie jest zagrożona.
Bardzo ładne te zarobki. Na uczelni, którą kończyłem, za doktorat dostawało się dodatek kilkudziesięciu zł miesięcznie.
Problem wywołali neoliberałowie, forsując pogląd, że medycyna jest takim samym biznesem jak każdy inny, a szpitale służą do zarabiania na udzielaniu świadczeń zdrowotnych. Zaczęło się zatem dzielenie pacjentów na dochodowych i kosztochłonnych, robienie niepotrzebnych pobytów szpitalnych celem poprawy budżetu i odsyłanie kłopotliwych pacjentów do wszystkich diabłów. Jednocześnie po wejściu do UE nie dało się utrzymywać głodowych pensji lekarzy, więc żeby zrównoważyć budżet zaczęto ograniczać zatrudnienie i wypychać personel na umowy śmieciowe, nie zwracając uwagi na pogorszenie bezpieczeństwa pacjentów.
Pytacie kto jest zainteresowany ograniczeniem kształcenia lekarzy? Odpowiedź nie jest łatwa. W uproszczeniu mamy trzy grupy specjalizacji:
1. dochodowe, gdzie rzeczywiście można zarobić duże pieniądze, często na styku prywatnej i państwowej praktyki (klasyczne- pacjent nie ma szans na przyjęcie do oddziału, gdy nie odwiedzi prywatnego gabinetu lokalnego barona skalpela). Należy tu zwłaszcza urologia (gdzie poziom korupcji sięga już tego obserwowanego w latach 90), ginekologia, psychiatria, dermatologia, endokrynologia, okulistyka, ostatnio też radiologia. W tych specjalnościach robione jest wszystko, by konkurencję ograniczyć do minimum- poczynając od redukcji ilości miejsc szkoleniowych w szpitalach, poprzez minimalną ilość miejsc rezydenckich, kończąc na celowym oblewaniu na egzaminach.
2. niszowe – w rodzaju radioterapii onkologicznej, genetyki, medycyny lotniczej. Mało jest ośrodków szkolących, mało chętnych, małe możliwości pracy po uzyskaniu specjalizacji. Ilości miejsc szkoleniowych nie da się zwiększyć, choćby ze względu na warunki lokalowe.
3. z brakami kadrowymi – należy tu chirurgia ogólna, interna, pediatria. Profesorowie i ordynatorzy są zainteresowani kształceniem (bo z powodu braków kadrowych zdarza się zamykanie oddziałów), miejsc rezydenckich jest pełno, tylko co z tego, jak młodzi lekarze nie są zainteresowani taką specjalizacją? Bo praca ciężka, prestiż w środowisku niewielki, pacjentów mnóstwo. Jak ktoś marzy o tych specjalizacjach, to często poświęca czas na naukę języka obcego.
W chwili obecnej wynagrodzenie młodego lekarza, pracującego samodzielnie to 3200 brutto. Mniej zarabia się tylko na Ukrainie, ale tam żaden lekarz nie utrzymuje się z pensji, tylko z dochodów hmmm, nierejestrowanych.
Bez podwyżki wynagrodzeń nie da się zatrzymać absolwentów w kraju. A jeśli zostaną wprowadzone zasady odpłatności za studia przy emigracji, to nie da się ich utrzymać w zawodzie. W latach 90 całe roczniki młodych lekarzy szukały pracy w bankach, firmach farmaceutycznych, otwierały sklepy i hurtownie.
mpn
25 września o godz. 9:54 32052
jeśli od lat ten sam lekarz przepisuje mi te same leki na astmę, to po co badanie ?
mozna takiego pacjenta przebadac raz w roku, lub przy okazji jak przyjdzie z inny schorzeniem.
@andrzej52
Pytanie brzmi, skoro lekarz nie musi Cię zbadać, to po kie licho do niego iść? Generalnie lekarz ma możliwość przepisania leków na taki czas, w którym bezpiecznie może pacjenta nie badać. W Polsce przyjęło się 3 miesiące. To pewnie za krótko. A w astmie i tak badanie dużo nie wniesie, jeśli nie przyjdziesz w zaostrzeniu, bo stan jest bardzo zmienny. Natomiast jeśli lekarz przepisze Ci lek bez badania i za 2 dni coś Ci się stanie, możesz go pozwać (ale nie rób tego :-)). To jego obowiązkiem było stwierdzić, że na plecach nie wyrasta Ci trzecia noga. I opisanie tego w dokumentacji.
@Józia – z całym szacunkiem ale robi Pani problem gdzie go nie ma. Urzędnik nie był lekarzem ale Pani też nim nie jest, a sprawa wygląda tak że chyba racja była po jego stronie – nie musi Pani koniecznie kupować leku Keppra ponieważ na rynku jest chyba 10 innych leków zaweirających TĄ SAMĄ SUBSTANCJĘ LECZNICZĄ czyli lewetiracetam. Co więcej – Keppra jest najdroższym z nich (pozostałe to generyki) więc kupując Keppre wydaje Pani tylko niepotrzebnie o wiele więcej pieniędzy niż trzeba (cena Keppry z refundacją jest większa o ok 300-500%!).
Proponuję udać się do specjalisty (niekoniecznie w szpitalu) i poprosić o wystawienie recept na inny lek zawierajacy lewetiracteam.
I nie ma się co dziwić że Keppry nie ma bo przy tej cenie nikt jej nie kupuje poza szpitalami (a czemu zamawiają ją szpitale to już słodka tajemnica ordynatorów i odwiedzających ich przedstawicieli medycznych… )
Na koniec do porównania ceny refundowanego lewetiracetamu w dawce 250mg opakowanie 50szt:
Keppra 38.87 PLN//LevetiracetamPharmaSwiss 3.20 PLN//Vetira 6.22PLN// Normeg 3.20
bazując na powyższych cenach szacuję wiec że co miesiąc przepłąca Pani za Kepprę jakieś 100-200PLN (może nawet wiecej)
pozostaje na koniec zadać sobie pytanie kto na siłę poleca Pani tą Kepprę i jaki może mieć w tym interes…..
Jeśli jest tak źle to czemu w badaniu’ diagnoza społeczna’ za zeszły rok lekarze i dentyści są grupą społeczną najbardziej zadowoloną z zarobków i pracy. Polityka sama o tym pisała.
@lasek101 -oznacza to dwie rzeczy:
1. Warunki płacy i pracy w Polsce są tak denne, że lekarze wypadają najlepiej
2. Próg oczekiwań lekarzy jest na tyle niski, że obecne warunki większości nie przeszkadzają- co jest o tyle prawdopodobne, że niezadowoleni wyjeżdżają z kraju.
@Józia, kongo9
W przypadku niektórych leków przeciwpadaczkowych zdarza się, że różne preparaty o tej samej substancji aktywnej mają nieznacznie różne działania niepożądane u konkretnych pacjentów. Np. pacjent podaje, że po Depakine Chrono mu wylatują włosy, a po Absenorze nie. Generalnie jednak można śmiało zamieniać leki o tym samym składzie, może to zrobić także lekarz POZ. Co więcej, nie potrzeba do tego lekarza, aptekarz MA OBOWIĄZEK (niespełnienie to grzywna 50 zł) poinformowania o możliwości wymianiy na tańszy zamiennik (zwykle informacja wisi gdzieś w aptece). Preparatów lewetiracetamu jest od groma, zobacz http://www.bartoszmowi.pl/phx_preparat/16070 Zdaje się, że Vetira jest dość powszechnie stosowana, przyajmniej w moim mieście.
@lasek101
Z pracy są zadowoleni, bo wyleczenie kogoś jednak podbudowuje. Zarobki też małe nie są, jak się pracuje w kilku miejscach.
By duskutanci wrócili na grunt twardy.Nie plącząc się w szczegółach (Depakino Chromo vs Absenor) .Polecam:
http://biurose.sejm.gov.pl/teksty/r-168.htm
mpn
25 września o godz. 18:50 32056
” Natomiast jeśli lekarz przepisze Ci lek bez badania i za 2 dni coś Ci się stanie, możesz go pozwać (ale nie rób tego :-)). To jego obowiązkiem było stwierdzić, że na plecach nie wyrasta Ci trzecia noga. I opisanie tego w dokumentacji.”
Moja mama chodzila wlasnie do lekarza, który do wypisania recepty na stałe lek musi widziec pacjenta. I za każdym razem ją badał.
Tak ja badał, że nie widział kręgosłupa na odcinku lędźwiowym w ksztalcie litery „C”, który prawie przebijał skórę. Z uporem maniaka leczył ja na staw biodrowy, przepisujac leki p-bólowe suplementy diety. chociaż objawy (ból nogi od biodra w dół, mrowienie w nogach, itd) były typowe dla kregosłupa.
Takiego z chęcia bym pozwał, ale nie jestem panem Zbyszkiem.
@andrzej52
Trzeba by densytometrię zrobić i MR 🙂 Albo przynajniej skierować do kogoś, kto się zna na tym.
@andrzej52 – lekarz w Polsce nie musi być kompetentny, musi być:
a) niedrogi
b) zakompleksiony
c) łatwo dostępny.
Dlaczego?
Niedrogi – ponieważ system jest chronicznie niedofinansowany, lekarz, który się ceni, nie znajdzie łatwo pracy
Zakompleksiony – lekarz, który jest przekonany o swoich umiejętnościach, nigdy nie zatrudni się za 14 złotych netto za godzinę.
Łatwo dostępny – społeczeństwo domaga się braku kolejek. Najłatwiej zlikwidować je poprzez ograniczenie czasu wizyty do niezbędnego minimum, albo i poniżej. Inne metody- jak np. ograniczenie liczby porad poprzez symboliczną odpłatność, wykształcenie większej liczby lekarzy, lub też ograniczenie biurokracji, by lekarz nareszcie zajął się leczeniem- nie mają społecznego poparcia (kto nie wierzy, niech poczyta komentarze pod dowolnym artykułem na tematy medyczne).
Efekt masz bardzo prosty- Twoją mamę przyjął przemęczony sfrustrowany lekarz, o ograniczonej wiedzy, który dodatkowo się spieszył i badał ją na odczepnego. Za to szybko i bez kolejki.
Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało…
@mpn
@barnaba
To nie przemeczenie , itd. To rutyna.
Przychodzi stara baba z bólem biodra, zwyrodnienie stawu, 90% tak ma.
Przychodzi stary facet czesto sikający, prostata, 90% tak ma.
po co sie wysilać i zrobic wywiad, USG, RTG.
Moim zdaniem, (podkreślam moim, może sie mylę), gdy w porę zareagował i zlecił chociaż zakup pasa lędźwiowego, czy zlecił nawet prywatnie tomografię, mogło być inaczej.
A tak po czasie doszło do zmiażdżenia kregu i bólu uniemozliwiajacego funkcjonowanie.
Co dla osoby osiemdziesiątletniej, cały czas aktywnej, było dodatkowym obciążeniem psychicznym, bo nie chciała być zawadą dla rodziny.
Ministrem Zdrowia nie powinien być lekarz, podobnie jak Ministrem Wojska – generał. Dlaczego? Poniważ sami są dobrze ustawieni w systemie i nie zależy im na zmianie. Jeszcze bardziej się obstawią swoimi ludźmi.
Dawno temu wyjechałem z Polski, było różnie, myślałem o powrocie ale obecny rząd utwierdza mnie w przekonaniu że słusznie postąpiłem.
Zrezygnowanie z radarów mierzących szybkość i ograniczających piratów drogowych jest równoznaczne ze świadomą zgodą na śmierć setek ludzi i tysięcy okaleczeń na drogach. Fenomen swiatowy, totalny absurd – nazywany „dobrą zmianą”.
@andrzej52
No ale diagnostykę osteoporozy zrobiliście?
@JackT
Niekiedy jednak osoby znające się na temacie się sprawdzają. Nawet w polityce.
mpn
28 września o godz. 17:19 32071
Jesteś na dobrym tropie.
Widać „nos” dobrego lekarza.
Mama miała osteoporozę wykrytą jakieś 8 lat wcześniej przez poprzednia lekarkę POZ, niestety Pani ta zwolniła sie z przychodni i trzeba było wybrać lekarza.
Nikt nie dochodził przyczyn osteoporozy.
A własnie osteoporoza była przyczyna zmiażdżenia kręgu. Ale to zostało stwierdzone, jak również przyczyny osteoporozy,jak było już za późno.
Po prostu pewnego ranka mama nie wstala z łózka. Próbowałem najpierw wezwać pogotowie, żeby uśmierzył ból, ale ty był zly adres. Jej lekarz powiedział, że recepty nie wypisze bez jej zbadania, a przyjechać może za 3 dni.
Zadzwoniłem do mojego, on nie miał problemów z dojazdem, oczywiście po pracy, a że był to koniec miesiaca, przepisałem mame do niego.
dopiero wtedy zaczęła se diagnostyka, był RTG, i podejrzenie nowotworu kręgosłupa, skierowanie w trybie pilnym na neurologię, tu znowu problemy z przyjęciem , pani neurolog bez przeczytania dokumentacji tonem nie znoszącym sprzeciwu stwierdziła, że „my tu bólu kręgosłupa nie leczymy”. Odpowiedzialem tym samym tonem, czy przeczytala co jest napisane na skierowaniu.
Mama została przyjeta, w międzyczasie dzwonił mój lekarz oferując pomoc w razie dalszych problemów.
Zrobiono tomografię, raka wykluczono, rozpoznano zmiażdżenie kręgu spowodowane osteoporozą, a przyczyna osteoporozy był brak jakiegoś hormonu, którego nie produkowały nadnercza.
Zalecono gorset, ustawiono leki, skierowano do klinki endokrynologii.
Trochę później mój lekarz przepisał jej chodzik – wózek, dzięki któremu mama odżyła.
Czy nie można tego było wykonać kilka lat wcześniej ?
Wystarczyło zainteresować się pacjentem, a nie odpowiadać na skargę na ból : czy wie pani ile ma pani lat ?
@andrzej52
Ale odkładanie na później to w Polsce norma. Żeby jeszcze teraz nie wydać pieniędzy, które wczoraj się skończyły. A że na 2 lata będzie trzeba wydać kilka razy tyle… To się będziemy wtesy martwić. Profilaktyka leży. Refundacje niekiedy sprzyjają odkładaniu, zdarza się, że wręcz nagradzają pacjenta za nieleczenie się.
mpn
Facet 50+, pojawia se ostry ból brzucha, wymioty. Myślą , że jakieś zatrucie.
Na drugi dzień jest gorzej, dodatkowo pojawia sie goraczka, osłabienie (odwodnienie) wezwano pogotowie, podano zastrzyk rozluźniajacy, pojechali.
Pomaga troche na pół dnia.
Na trzeci dzień jest jeszcze gorzej, znowu pogotowie, do szpitala nie zabiorą, każą iść do swojego lekarza (osobie tak osłabionej, że z biedą sie porusza).
Żona ładuje go przy pomocy sąsiadów i jedzie na izbe przyjęć.
USG, RTG , w końcu tomografia.
Diagnoza : skręcone jelito i zrosty, nie ma prześwitu.
Natychmiast pod noże.
Przydarzyło sie mojemu bratu 2 tygodnie temu,
Po co nam pogotowie, do zbierania pijaczków z ulicy, czy do pomocy chorym ?.
@andrzej52
Niestety głównie do zbierania pijaczków, niektózy mówią nawet, że 90% zgłoszeń to tacy ludzie. Natomiast dziwne, że z takimi objawami od początku diagnostyki nie zrobili. Przecież to jest bezpośrednie zagrożenie życia.
@andrzej52 – oczywiście rutyna jest problemem. I będzie, póki 90% pacjentów będzie przychodziło do lekarza z drobiazgami, z nudów, po zwolnienie, albo celem pogadania.
Jeszcze 30 lat temu lekarz był dobrem, luksusowym, nie chodziło się do niego z byle czym. Staw z chorobą zwyrodnieniową po prostu bolał, zwłaszcza na zmianę pogody, tak jak bolał ojca i dziadka. Jak bardzo bolał, to brało się tabletkę z krzyżykiem i smarowało Arcalenem. Brzuch bolał, zwłaszcza po przeżarciu i po przepiciu, więc łykało się no-spę, piło miętę lub orzechówkę, pogotowiu zawracało się głowę, jeśli domowe sposoby nie pomogły. Katar mijał sam po 7 dniach, a na kaszel najlepszy był syrop z cebuli, albo Pectosan.
Dziś ludzie z tymi banalnymi problemami zdrowotnymi, z którymi radzono sobie kiedyś samodzielnie, okupują kolejkę do lekarza POZ, a w najgorszym razie robią sztuczny tłok w SOR. Po 10 takich wizytach, kolejny pacjent, tym razem z poważną chorobą, jest potraktowany jak kolejny samotny emeryt, który przyszedł do lekarza pogadać o życiu, po czym jest spławiany bez żadnej diagnostyki.
@mpn – żaden system nie wytrzyma finansowo pełnej diagnostyki u pacjenta z wymiotami, gorączką, bólami brzucha. 99% z nich ma zwykłą „grypę jelitową”, a jesienią i wiosną takich zachorowań są tysiące. Oczywiście- lekarz by wyłapał, że coś jest nie tak, ale dla oszczędności w pogotowiu jeżdżą ratownicy. A jeśli uchowali się tam lekarze, to tacy, których nikt inny nie chce zatrudnić. Jak się nieoficjalnie mówi wśród zarządzających polską medycyną- lepszy lekarz niekompetentny niż żaden.