Nowa wycena procedur kardiologicznych: „Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie?”
Byłem przekonany, że po dramatycznie nieudolnym zarządzaniu systemem opieki zdrowotnej przez ekipę PO ich następcy będą mieli o tyle łatwo, że akurat w tej dziedzinie niczego już bardziej popsuć się nie da. No i właśnie okazuje się, „żeśmy kolegów nie doceniali” – że sparafrazuję Mistrza Wojciecha Młynarskiego.
Dobrze opisuje sytuację redaktor Judyta Watoła w „Gazecie Wyborczej” – warto przeczytać (mimo kontrastującej z rzetelnym opisem zdarzeń zauważalnej nieporadności merytorycznej).
Przypomnę tylko w skrócie: działająca na polecenie ministra zdrowia Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (zwana potocznie: AOTM) przygotowała projekt wyceny procedur kardiologicznych, które miałyby obowiązywać od 1 stycznia 2017 r. Drastycznie obniżono wycenę świadczeń w ramach kardiologii inwazyjnej. Cięciami objęte zostały zarówno procedury dotyczące leczenia tętnic wieńcowych (przede wszystkim jako ratująca życie terapia zawału serca), jak i wszczepialnych urządzeń do elektroterapii serca: różnego rodzaju stymulatorów i defibrylatorów serca. Urządzenia do elektroterapii są najskuteczniejszą znaną terapią poważnych powikłań zawału serca. Czyli w sumie – cała historia z cięciem kosztów dotyczy spraw bardzo poważnych.
Cel tych działań był – jak się wydaje – szlachetny, ale wyszło „jak zawsze”. Nietrudno się bowiem domyślić, że na celowniku autorów koncepcji znalazły się prywatne instytucje tworzące dosyć potężne – jak na skalę naszego kraju – sieci pracowni hemodynamicznych (czyli leczących zawały serca). Było zamówienie polityczne: zdusić specjalistyczną, prywatną opiekę zdrowotną, ułatwiając jednocześnie odzyskanie znaczenia przez publiczny system opieki.
Sieci prywatnych placówek hemodynamicznych to rzeczywiście w Polsce temat kontrowersyjny. Z jednej strony wyciągnęły Polskę z kardiologicznego średniowiecza, stwarzając dostęp do szybkiego i efektywnego leczenia zawału serca mieszkańcom całego kraju, bez względu na status majątkowy czy znajomości. Oczywiście, ktoś wyczuł w odpowiednim momencie rozpaczliwą potrzebę społeczną, przy całkowitym braku możliwości odpowiedniego wyposażenia publicznych placówek opieki zdrowotnej normalnymi drogami. Wszak Kasy Chorych w swoich wycenach nie uwzględniały w ogóle amortyzacji sprzętu, czyli możliwości uskładania przez szpitale na nowy. Znaleźli się zatem inwestorzy, którzy poczuli biznesową szansę.
Nie wiem, ilu ludzi w Polsce przeżyło zawał serca dzięki prywatnym pracowniom hemodynamicznym, ale na pewno niemało. Rzecz w tym, że ratując pacjentów, pracownie hemodynamiczne zarzynały publiczne szpitale. Po wykonaniu dochodowej procedury przenosiły bowiem pacjentów do lokalnych oddziałów niezabiegowych w celu dalszego leczenia. Zaś owo dalsze leczenie opłacane było wyjątkowo podle. Aż się prosiło o różne animozje.
Zwłaszcza że biznesowy sukces pracowni hemodynamicznych wynika również z tego, że ich zabiegi w leczeniu zawału serca lub – nazwijmy to – zawału zagrażającego nie podlegają żadnemu limitowaniu ze strony płatnika. Merytorycznie jest to oczywiście bardzo słuszne, ale nie obowiązuje wobec bardzo wielu innych procedur ratujących życie – w kardiologii i poza nią.
Zatem prywatne pracownie hemodynamiczne zarabiały, ratując chorych z zawałem serca, a szpitale publiczne ponosiły straty, kontynuując ich leczenie.
Można było ten problem rozstrzygnąć na wiele sposobów. Najprościej byłoby utrudnić lub uniemożliwić życie „ośrodkom jednej procedury”, zobowiązując je do prowadzenia kompleksowego leczenia (co można przecież łatwo weryfikować) pod groźbą odebrania kontraktu z NFZ w przypadku niedotrzymania wymogów.
Ekipa ministerstwa zdrowia postanowiła jednak zabawić się w Robin Hooda, zabierając bogatym i (w ich przekonaniu) oddając biednym. Pan wiceminister Łanda wspominał nawet wprost o alokacji środków. Tyle że dzielnym rycerzom równości umknęło kilka bardzo ważnych następstw ich decyzji.
Po pierwsze – obniżenie wyceny procedur bardzo uderzy w szpitale publiczne. Polityka ich prowadzenia polega bowiem na tym, że bardziej dochodowe oddziały pozwalają na finansowanie tych mniej dochodowych lub wręcz deficytowych. Zaś kardiologia jest zazwyczaj jednym z najbardziej efektywnych źródeł dochodów szpitali. Obniżenie wyceny procedur hemodynamicznych uderzy dotkliwie w te publiczne szpitale, które posiadają własne pracownie hemodynamiczne. Zwłaszcza że z niejasnych przyczyn bardzo dotkliwe cięcia objęły również drugą gałąź kardiologii zabiegowej – elektrofizjologię. Czyli wszczepianie ratujących życie urządzeń do terapii zagrażających życiu zaburzeń rytmu serca lub niewydolności serca. Śmiertelność w tej ostatniej jest wyższa niż w większości nowotworów, co określa znaczenie terapii. Prywatni inwestorzy interesowali się elektrofizjologią znacznie mniej niż hemodynamiką – jako daleko mniej dochodową. Dlatego większość placówek elektrofizjologicznych w Polsce to oddziały szpitali publicznych.
Oprócz wpędzania swoimi decyzjami szpitali w kłopoty finansowe reformatorzy osiągną jeszcze jeden efekt – tym razem dotyczący pacjentów. Technologia medyczna kosztuje. Chociażby dlatego, że nie tworzą jej krasnoludki. Jeżeli jest mniej pieniędzy na zakupy, to szpitali nie stać, by przeznaczyć środki na sprzęt medyczny o odpowiednim poziomie zaawansowania technologicznego – żeby pacjenci byli leczeni tak, jak na to pozwala obecny stan wiedzy.
W swoim liście wyjaśniającym (opublikowanym na stronie Medycyny Praktycznej, do której dostęp mają tylko profesjonaliści) ministerstwo zdrowia wskazało, że w kalkulacjach uwzględniło – jako jeden z podstawowych punktów – tzw. bazę, czyli koszty pracy personelu, sprzętu etc.
Ten właśnie fragment każe twierdzić, że albo ministerstwo kłamie, albo kalkulacja była wyjątkowo nierzetelna. Znaczną bowiem część personelu zaangażowanego we wspomniane procedury stanowią pielęgniarki i technicy medyczni – dramatycznie źle opłacani. Teraz na ich płace będzie jeszcze mniej środków, bo spadną dochody szpitali.
Co więcej, w obecnej rzeczywistości większość czasu pracy lekarza zajmuje nie praca nad rozwiązaniem problemu medycznego dotyczącego pacjenta, ale wypełnianie dokumentacji. Z punktu widzenia celu pracy lekarskiej jest to oczywiste obniżenie efektywności. Sytuacje mogłyby częściowo ratować sekretarki medyczne, ale ich brakuje, bo nie ma dla nich pieniędzy. Przy nowej wycenie, po cięciach – będzie jeszcze gorzej.
Co do sprzętu – prognozy wydają się wręcz dramatyczne. Jeżeli teraz kupno sprzętu medycznego, zastępującego ten, który się zużyje, jest bardzo trudne, to przy obniżonych dochodach szpitali będzie jeszcze trudniej. Cała nadzieja w Wielkiej Orkiestrze?
Czy zatem nie ma żadnych dobrych stron nowej wyceny AOTM? Oczywiście, że są. Obniżenie wyceny może spowodować spadek cen dla pacjentów transgranicznych. Dla niektórych z nich leczenie kardiologiczne w Polsce może stać się wyjątkowo atrakcyjne. Być może pewnego dnia zjawi się na naszych granicach tabun ludzi chcących leczyć się w naszych szpitalach. Tylko czy – znając sposób myślenia obecnych wodzów – ktoś nie uzna ich za emigrantów i nie zatrzaśnie przed nimi szlabanu?
Komentarze
Chyba dostrzegłem powód tych cięć. Niedługo górnicy przyjdą palić opony pod Sejmem – kasa będzie potrzebna.
JackT
13 maja o godz. 0:09 31644
Widze kolejny powód cięć, kasa ZUS-u jest pusta.
Mniej emerytów / rencistów, lepiej dla państwa.
Może jest tak jak Pan Redaktor napisał, a może jest ciut inaczej. Ktoś kiedyś wycenił te procedury ciut za wysoko, a gdy nastąpił szalony boom ktoś inny postanowił przykręcić kurek. Jestem z zawodu urologiem i obserwowałem w swojej praktyce podobny przypadek, na znacznie mniejszą skalę. NFZ wycenił kiedyś badanie o nazwie uroflowmetria na bardzo wiele punktów (równoważnik wizyty kilku pacjentów). Badanie to polega na, mówiąc kolokwialnie, nasikaniu do lejka połączonego z naczyniem a celem tej „operacji” jest uzyskanie wykresu siły strumienia moczu. Wieść poszła w Polskę i gabinety mające kontrakt z NFZ namiętnie kupowały aparaty a pacjenci całymi tabunami sikali do wiaderek. Aż, prawdopodobnie, ktoś w centrali zorientował się na czym to skomplikowane badanie polega i redukcją liczby punktów gwałtownie skończył żółte eldorado.
Podobnie było z neurologią. Oddział ten, w jednym ze Szpitali Wojewódzkich, dawno temu przynosił horendalne straty. Nagle ktoś w „centrali” kilka lat temu dorzucił punktów za leczenie udarów a w naszym szpitalu to ok. 80% ogólnej liczby chorych i jak mawiał mój znajomy ordynator: pracując dokładnie tak samo, z dnia na dzień staliśmy się jednym z najbardziej dochodowych oddziałów w szpitalu, wcześniej byliśmy na szarym końcu jeśli chodzi o przychody i byliśmy wytykani palcami przez dyrekcję.
Tak mniej więcej wygląda wycena procedur szpitalnych przez nasz NFZ. Od ściany do ściany.
Pozdrawiam
R
CYT „w obecnej rzeczywistości większość czasu pracy lekarza zajmuje nie praca nad rozwiązaniem problemu medycznego dotyczącego pacjenta, ale wypełnianie dokumentacji[..]
Z punktu widzenia celu pracy lekarskiej jest to oczywiste obniżenie efektywności. Sytuacje mogłyby częściowo ratować sekretarki medyczne…”
Szanowny panie, wg pana „analizy” (typowej dla polskich lekarzy zresztą) opłaca się płacic wysoko wykwalifikowanemu lekarzowi za wypełnianie papierów a nie opłaca się zatrudnić fachową pomoc biurową do tego celu, dzięki czemu ów wybitny fachowiec mógłby wykonywać jeszcze więcej zabiegów (czyli jeszcze więcej zarabiać). Pan by chciał żeby było-jak-było: lekarz zajmował się pracą za 2000/mc ale miał płacone 20tys/mc, i jeszcze MZ powinno mu dać pieniądze na owego pomagiera… No albo rybki albo akwarium…
Ach ta wiara, że wystarczą odpowiedni urzędnicy państwowi mający serce najlepiej po lewej stronie i temat w służbie zdrowia się rozwiąże.
Dlaczego całej służby zdrowia nie sprywatyzować w diabły i niech sobie wszystkie jednostki szpitalno-lekarskie mając równe szanse walczą o pieniądze z NFZ czy też innych źródeł. Ubezpieczony pacjent na pewno woli trafić do prywatnego ośrodka niż państwowego. Ani Pan ani ja nie wiemy jakie ceny powinny być w kardiologii inwazyjnej. Jeżeli jest to taki biznes to te ośrodki powinny rosnąć jak grzyby po deszczu co powinno cenę zbić.
Z jednej strony można wywnioskować z Pana blogu, że dostawali za dużo, ale teraz na pewno będą dostawać za mało.
Myślałem że to tylko rolnicy muszą zmieniać rodzaje hodowli czy upraw aby wyjść na swoje. Widać że dotyczy to również lekarzy. Kardiolog zacznie wyrywać zęby, a ginekolog leczyć jaskrę – wedle widzi-misię NFZ. A raczej specjalizacji królika MZ.
Zmiana ma na celu sprawiedliwość 🙂
Dotychczas kardiologię inwazyjną wyceniano adekwatnie, a wszystko inne zaniżano. Więc stwierdzano, że dla sprawiedliwości trzeba i tutaj zaniżyć 🙂
@__
Czyżbym dostregał brak umiejętności czytania ze zrozumieniem?
Ja tylko zauważę, że obecna wycena procedur kardiologicznych była zwyczajnie demoralizująca. Opłacalność zabiegów okazała się tak duża, że lekarz potrafiący je wykonać mógł spokojnie zażyczyć sobie dowolnej sumy- miesięczne dochody szeregowych lekarzy (nie żadnych gwiazd) sięgały 20 tys zł i to bez nadgodzin. Poza nimi chorym zajmowali się technicy i pielęgniarki, odbierający co miesiąc 2 tys zł, a pacjent po zabiegu lądował na oddziale szpitalnym, gdzie dalsze leczenie, co najmniej równie ważne jak wykonany zabieg, ustawiał mu przepracowany internista lub kardiolog, pracujący za 3,5 tys comiesięcznej pensji i zajmujący się, w krótkiej przerwie pomiędzy wypełnianiem dokumentacji, 10-15 pacjentami. Efektem, poza dość oczywistą w tej sytuacji bylejakością opieki po zabiegu, narastającą śmiertelnością z powodu niewydolności krążenia, była frustracja pozostałej części personelu szpitalnego i chów wsobny specjalistów od koronarografii- rezydent kardiologii bez mocnych pleców mógł co najwyżej nauczyć się robić wypisy, bo szansy na założenie stentu nie miał żadnej.
Problemów zresztą było więcej:
1. Preferowany był pacjent młody i zdrowy, u którego opłacało się nieco naciągnąć wskazania, by szpital i operator mogli zarobić na prostym i niepowikłanym zabiegu. Schorowany staruszek to kłopot. Najłatwiej było znaleźć pretekst, by go nie zakwalifikować. A jeśli to się nie udało, to należało jak najszybciej przenieść go do pobliskiego szpitala państwowego. Bezczelność baronów koronarografii była tak wielka, że potrafili chorego podrzucić ze skierowaniem i wypisem ze szpitala na pobliską powiatową Izbę Przyjęć – niektórzy nawet mieli naklejone jeszcze elektrody od kardiomonitora.
2. Wiele badań wykonywano niepotrzebnie, bez próby leczenia zachowawczego w przypadku stabilnej choroby wieńcowej, ryzykując u chorych powikłania. A próba pilnego przeniesienia chorego z zawałem skutkowała albo wynajdywaniem z d… wziętych przeciwwskazań,. jeśli chory był zbyt chory, żeby rokować wypis po 2-3 dniach, albo rozbrajającym stwierdzeniem „nie ma miejsc, proszę dzwonić jutro”.
3. Kompletnie zaniedbano dalszą opiekę nad chorym, skupiając się na fajerwerku w postaci koronarografii. Rehabilitacja? Opieka ambulatoryjna? To wszystko traktowano po macoszemu, jako niedochodowe- czytaj niepotrzebne.
I na koniec pocieszę Autora. Nie było tak, że gwiazda angioplastyki wieńcowej wypełniała dokumenty. W większości ośrodków ograniczała się do napisania jednej kartki formatu A4. Resztę pisali rezydenci- zamiast w tym czasie uczyć się owej angioplastyki- wykonywali pracę sekretarki i starszych lub bardziej ustawionych kolegów. W końcu kto rozsądny chce uczyć konkurencję?
barnaba
14 maja o godz. 12:41 31653
ad.1.
Jakim cudem mój wujek (81) teść (78) mieli niedawno przeprowadzone operacje bajpasów ?
I to w renomowanym szpitalu ?
@barnaba
Wszędzie preferowany jest „młody i zdrowy”, ale pracownie hemodynamiki wręcz wyrywały sobie pacjentów. Nie tylko „młodych i zdrowych” (którzy swoją drogą szanse na przeżycie zawału mają najmniejsze), ale też „starych i chorych”.
@andrzej52- zakładam, że w państwowym, bo nie ma jeszcze prywatnej kardiochirurgii. Poza tym wycena zabiegów kardiochirurgicznych się nie zmienia, bo i nigdy nie była to żyła złota, w przeciwieństwie do angioplastyki.
@mpn – szkoda, że nie wszędzie.
Witam
Czytam od dawna felietony pana Doktora i w 90% zawsze się z nimi zgadzam.
Martwi mnie, że większość komentujących a wręcz hejtujących robi to z powodu niewiedzy i braku doświadczenia w pracy w ochronie zdrowia (więc po co się wogóle odzywają – ja się nie wypowiadam na temat malarstwa flamandzkiego). Niestety taki jest obraz dużej części społeczeństwa – łatwo jest krytykować grupę zawodową której nikt nie broni „z góry”, ponieważ im większy bałagan tym lepiej dla „decydentów”.
Problem obniżenia wyceny w kardiologii „wisiał” już od dawna w kuluarach i jaki by on nie był smutne jest to że gdy w zaledwie 2 dziedzinach medycyny zbliżyliśmy się do cywilizowanego poziomu (co szybko dało rezultaty czyli nic tak nie pomaga jak FINANSOWANIE na odpowiednim poziomie), społeczeństwo nie dba i nie rozlicza „góry” z doprowadzenia pozostałych dziedzin do chociaż takiego poziomu jak w kardiologii interwencyjnej – tylko mam wrażenie, że wręcz lud boży cieszy się, że w końcu się konowałom znowu dobiorą do _ _ _y.(specjalne grupy w prokuraturze to taki dodatek motywacyjny). Jest to postawa ciężka w ogóle do jakiejkolwiek oceny, zrozumienia i krytyki (tak żałosna i nieprzyszłościowa) – to tak jak by się cieszyć że przeglądy rejestracyjne stałyby się nie obowiązkowe – na początku się tą 100ke zaoszczędzi ale potem jak się zacznie lawina wypadków gratów to lament itd.
I tak samo jest w polskiej ochronie zdrowia (tylko nie żadnej służbie – to u księcia na dworze tylko:) :
– wyszydzamy lekarzy harujących na 5 etatach (zobaczylibyście co by się stało gdyby trzeba było respektować unijne 48h/tydzień czyli zakaz optout 🙂 – bo mało kto rozumie że 4ty czy 5ty etat, 20 dyżur to nie widzimisię i zachłanność tylko konieczność – nie ma komu wziąć tej pracy a stawki w podstawie są po to takie niskie żeby była jakakolwiek marchewka dla kontraktowców na wyrabianie kolejnych roboczogodzin – tylko dzięki poświęceniu lekarzy których jest 2,2/1000 (przedostatnie miejsce w Europie, nie w UE – w Europie – za nami tylko …Czarnogóra #dobrazmiana) – wyrabiają oni pracę za ok 5.0 lekarza na 1000 pacjentów kosztem własnego zdrowia i rodziny,
– krytykujemy rezydentów (2251 netto za cały etat) którzy chcą godnie zarabiać i żyć w Polsce ratując życie Polaków i na razie podjęli inteligentną i pomysłową kampanie w przeciwieństwie do brytyjskich odpowiedników którzy ostatnio zeszli nawet z sorów – bo po co mieć dobrze opłacanego, świetnie wyszkolonego lekarza Polaka w Polsce – jak mamy „nadmiar” lekarzy to co się mają kurzyć – niech lepiej korzystają z nich Norwegowie czy Szwedzi. A mało kto rozumie że za te 2250 zł opłacić trzeba jeszcze kilka co najmniej tygodniowych kursów w Wawie czy innym Wrocku – a z czego żyć – jak w tym czasie nawet dyżurować nie można – bo jesteśw obcym mieście na delegacji – a właściwe dlaczego będąc przedstawicielem tak elitarnego zawodu ktokolwiek musi dorabiać żeby w ogóle przeżyć ??!!
Protest receptowy, adopcje posłów – PR-owo świetnie wymyślone ale – ja przepraszam bardzo, czy górnicy kiedykolwiek „adoptowali” jakiegoś posła, śpiewali piosenki, czy występowali w tv inaczej niż paląc opony i rzucając kostką brukową a prowadząc kulturalny, merytoryczny i produktywny dialog poparty dobrze przygotowaną kampanią?? A czy kiedykolwiek wypisywali recepty na poprawę polskiego górnictwa ?? Nie !!! Bo tak to nie działa. A społeczeństwo bardziej szanuje górników!
I pomimo całej niechęci do tej grupy zawodowej trzeba z bólem serca przyznać – co jak co, ale protestować i bić się o swoje (chociaż nienależne) to oni potrafią 100 razy lepiej niż pracować pod ziemią.
Może ja po prostu jestem sadomasochistą ale po raz 20 zadam to samo retoryczne pytanie: Skoro ochrona zdrowia jest dla społeczeństwa tak mało istotną kwestią, biały personel jest od lat poniżany wynagrodzeniem oraz sposobem traktowania przez decydentów, to dlaczego gdy wydawałoby się niepotrzebny nikomu lekarz, pielęgniarka, fizjoterapeuta chce poszukać szczęścia w innym kraju lub na innym kontynencie to od razu podnosi się wrzask, hate’y, wyzwiska i pomysły siłowego zatrzymania kadry w kraju.
Dlaczego bardziej cenieni są w tym kraju elektrycy, hydraulicy, mechanicy, programiści, kucharze, piosenkarze, tancerze i aktorzy (ostatnie 4 grupy obecnie ciężko od siebie odróżnić).
Dlaczego mniej razi społeczeństwo wypasiona fura prezesa rady nadzorczej firmy produkującej sedesy, pensja prezesa banku, czy wynagrodzenie nażelowanych młodzieńców biegających przez 90 minut za napompowanym sprężonym powietrzem poliuretanowym balonem (tak, chodzi o kopaczy) niż samochód lekarza – nigdy takiej klasy i marki jak przedstawicieli wcześniejszych „zawodów” – na który zarobił ciężką pracą na 5 etatach troszcząc się o podobno to co najważniejsze, bezcenne i nie do kupienia – TAK !!! Twoje zdrowie. (chociaż zaczynam mieć poważne wątpliwości czy w tym kraju takie bezcenne i najważniejsze dla wielu)
To w takim razie jesteśmy potrzebni czy nie?? Poradzicie sobie bez lekarza i pielęgniarki ??
I jeszcze co do cięć w kardiologii – to dopiero początek zabawy !!!
http://www.medexpress.pl/landa-ciecia-w-kardiologii-to-dopiero-poczatek-2/63975
Zresztą jak możemy rozmawiać o deficycie lekarzy w kraju skoro nawet mz podaje dziwne liczby lekarzy w polsce – magiczne 2,2/1000 wg oecd jest wyliczone z innej liczby niż podaje ministrstwo:
38 mln : 1000 = 38 tys;
38 tys x 2,2 = 83600 – i to jest prawdziwa liczba lekarzy mających jakikolwiek związek z publiczną ochroną zdrowia tzn są jakkolwiek powiązani z funduszem.
Odejmując więc od podawanych wszędzie 160 tys, te 84 i odejmując 36 tys dentystów których nie powinniśmy wogóle wliczać okazuje się że gdzieś zniknęło 40 tys.
Konował Naczelny
15 maja o godz. 18:04 31657
” – tylko mam wrażenie, że wręcz lud boży cieszy się, że w końcu się konowałom znowu dobiorą do _ _ _y.”
Ne chodzi tylko o lekarzy.
W tym kraju lud, a szczególnie lud pisi, jak widzi u sąsiada poprawę jego statusu materialnego, to ten lud nie chce dorównać poprzez zwiększony wysiłek sąsiadowi, a chce go sprowadzić do własnego poziomu.
@andrzej52
Niestety tak właśnie jest.
Jak się komuś coś nie udaje, to jest na oewno głupi, leniwy itd.
Jaksię komuś coś udaje, to na pewno oszust itd.
Zfrustrowanemu Konowałowi Naczelnemu zalecam 15 kropli Waleriany na kostkę cukru przed rozpoczęciem pisania komentarza, a może nawet wizytę u specjalisty.
PS. Argumentacja wiceministra Łandy jest rozsądna.
JackT
16 maja o godz. 1:55 31661
Czy obniżenie finansowania czegokolwiek o 60% uważasz za rozsądne ?
A gdyby tak Twoje dochody obniżyć z dna na dzień o 60% ?
Poza tym, cena stentów spadła, a o ile wzrosły koszty pozostałe ?
Tego wiceminister nie przedstawia.
JackT
16 maja o godz. 1:55 31661
Drogi panie jack(u)T.
Sfrustrowany to ja bylem kilka lat temu na stażu z wynagrodzeniem rzędu 2007 brutto (czyli tyle ile srednio rozgarniety student informatyki ma za kilka dni chaltur na studiach, a my nawet w wakacje mamy miesiac DARMOWYCH, obowiazkowych praktyk na oddziale – pewnie dla budowania morale i milosci do ojczyzny ) , teraz jest pełen chillout – i to nie od waleriany tylko dzięki pracy w innym systemie zdrowotnym. A napisalem to dlatego, że mamy takie wspaniałe czasy że nawet siedząc blisko 1000 km od pana mogę być na bieżąco.
I znowu jest to o czym pisalem wcześniej – lekarz nie moze byc nawet sfrustrowany, od razu radzi pan jakąś waleriane (widze ze juz tylko takie szamanskie metody zostaja jak kolejka do psychiatry pewnie na rok czekania ;).
A zgodnie ze starym lekarskim porzekadlem do specjalisty nie pojde gdyż :
Kolegom nie ufam, a sam dla siebie jestem za drogi.
Pozdrawiam wszystkich walerianowych pacjentow ginekologicznym pozdrowieniem: Pochwalony!
Nie jestem lekarzem ani pacjentem polskiej służby zdrowia, mimo wszystko ośmielę się zabrać głos ( proszę o wybaczenie p. Konowała).
1. Komisje wyceniające procedury są konieczne i nielubiane. Przeważnie obniżają wyceny za popularne procedury.
2. Frustracja nie ułatwia życia, wręcz go skraca. Więcej optymizmu.
@JackT
Waleriany? Zanosi się, że teraz będzie leczenie ziółkami. Tylko pacjentów szkoda.
@Konował Naczelny
Ale z dyżurami wychodziło Ci na rękę jakieś 1900 🙂 To więcej, niż większość emerytur w tym kraju, nie licząc mundurowych.
@Konował Naczelny – tworzenie kominów płacowych w niczym nie pomoże ogółowi lekarzy. W chwili obecnej przeciętny koronarografista może sobie zaśpiewać 15 tys zł netto miesięcznie. Jego kolega pracujący w tym samym szpitalu na pediatrii ma 2,2 tys netto. Czy naprawdę uważamy, że praca koronarografisty jest warta 7x więcej niż pediatry?
Taka sytuacja jest zwyczajnie demoralizująca. Wolny rynek wolnym rynkiem- ale ta dysproporcja nie wynik z rynku, ale z wziętej z sufitu wyceny procedur.
@barnaba
Ale wiesz, że pediatra pracujący prywatnie w gabinecie też dostaje z 10X tylu, niż za wiele trudniejszą pracę w szpitalu państwowym?
@mpn- prawda? To jedno z wielu zjawisk, które prowadzą do upadku pediatrii i interny w Polsce i do zamiany tych oddziałów w umieralnie. Można zachrzaniać w oddziale szpitalnym, mieć ogromną odpowiedzialność, zarwane noce i weekendy i pacjentów, na których już ktoś się wyłożył (więc skierował ich do szpitala), a zarabiać netto 2,2 tys. I można siedzieć na tyłku w poradni, noce, święta i weekendy spędzać w domu, leczyć wydając skierowania do specjalistów/ SOR/ szpitala (ku radości przełożonych, bo takie postępowanie istotnie zmniejsza poradniane koszty) i zarabiać 5 tys netto (suma, którą podajesz to lipa, na etacie żaden pediatra tyle nie zarobi).
Zgadnij, co wybierze zdolny lekarz?
barnaba
17 maja o godz. 17:55 31668
Rok temu, przez 1,5 miesiąca moja mama leżała na internie.
Obserwowałem jak wyglądaja te sławne dyżury po południu, czy w niedziele.
50% lekarzy na oddziale było zainteresowanych pacjentami, krecili se po oddziele, zagladali do pacjentów, udzielali odpowiedzi na pytania.
Drugie 50% siedziało w pokoju lekarskim z nosem wlepionym w ekran TV, o jakiejkolwiek rozmowie zapomnij. Kierowali natychmiast do ordynatora w dzien roboczy, w godzinach pracy.
Tak oczywiscie do 2007 brutto stazysta ma cztery 10 godzinne obowiazkowe dyzury nocne po jakies 8 zl netto za godzinę – dlatego dobry byl pomysł likwidacji stażu bo wiecej mozna zarobić w pizzerii czy innym kebabie po nocy niz ratując ludzkie życie – i odpowiedzialność praktycznie zerowa – najwyzej ktos dostanie niedosmazonego, a niestety powołanie tak chętnie wykorzystywane przez hejterow nie daje w banku zdolnosci kredytowej.
Emeryci?? Nie ma lekarzy emerytów – my umieramy w pracy. A co nas obchodzą emerytury innych grup zawodowych. Innych grup zawodowych tez jakos specjalnie nie obchodzi los ochrony zdrowia a niestety kazdemu predzej czy później przyjdzie z niej korzystać.
A dobra zmiana polega na dążeniu do wyższych standardów, do postępu. Wiec to nie kardiolog interwencyjny powinien zarabiać mniej tylko podany w przykladzie pediatra tyle co kardiolog. Dyskutujemy tutaj trochę bez sensu a bardzo dobrym przykładem jak powinno to wszystko wyglądać jest zawód programisty – jest ogromny deficyt chociaz studentow ksztalci.sie sporo wiecej niz lekarzy i to.rynek ustala stawki. Firmy łowią pracowników na coraz wyższe kontrakty, oferują przedszkola dla dzieci, zwracaja koszty przeprowadzki do innego miasta – bo jest to zawod deficytowy i rządzi się prawami wolnego rynku. Lekarz jest obecnie zawodem najbardziej obok pielegniarki deficytowym, dodatkowo zawodem normowanym odpowiednim dyplomem ( informatycy nawet jakby chcieli leczyc nie zaczną) ale niestety w tym kraju nie podlega zasadom wolnorynkowym i dlatego statystyki za 5 – 7 lat sa tak przerażające. Ale może jakiś odpowiedni algorytm napisany w jakims nowym języku programowania cudownie uzdrowi konajaca ochrone zdrowia w tym jakże cudownym kraju. Zdrowia życzę bo za pozostałe przyjemności zapłacisz kartą Mastercard 😉
Konował Naczelny
17 maja o godz. 22:24 31670
Nie rozumie jednego.
Jeśli zawód lekarza jest tak kiepsko opłacany, dlaczego tłumy walą na trudne studia medyczne ?
może ktoś mnie oświeci ?
@andrzej52
18 maja o godz. 4:22
Czy wystarczającym oświeceniem będzie fakt, że w Polsce są to studia tanie, a praca po nich nie musi się odbywać w polskim szpitalu?
Można też zostać po studiach przedstawicielem firmy farmaceutycznej…
1300 gramów
18 maja o godz. 7:57 31672
To ja wiem, najlepszym przykładem blogowy Naczelny K.
po kilku latach wyjechał.
tylko dlaczego podatnik ma za kształcenie kadr dla bogatszych krajów płacić ?
I nie dotyczy to tylko medycyny.
1300 gramów
18 maja o godz. 7:57 31672
W latach osiemdziesiątych, sąsiad podpisał cyrograf z kopalnią, płaciła mu za studia, a on musiał ileś lat przepracować, pod groźba zwrotu kosztów.
to uważam za uczciwe.
Są kraje, gdzie zawód lekarza plasuje go nie tylko w elicie towarzyskiej, ale i finansowej, lekarze nie padają trupem z przepracowania, a nawet dożywają emerytury i długo się nią cieszą.
10 zawodów o najwyższej średniej życia w Niemczech:
1. fizyk
2. lekarz
3. nauczyciel gimnazjalny i pastor ewangelicki
4. inżynier budowy maszyn
5. chemik
6. inżynier – kierownik produkcji
7. prawnik
8. weterynarz
9. inżynier elektryk
10. inżynier górnictwa, inżynier odlewnictwa
Najkrócej żyją:
1. budowniczy rusztowań
2. dekarze
3. górnicy
4. kamieniarze
5. rzeźnicy/masarze
@andrzej52
18 maja o godz. 8:03
W tamtych czasach prawie każdy absolwent wyższych studiów wyjeżdżając za granicę musiał zwrócić koszt wykształcenia lub odpracować określoną liczbę lat. I to bez takich warunków, jak stypendia od przyszłego pracodawcy.
Przepis nie obejmował tylko kilku kierunków.
Proponuję żebyśmy wspólnie pokrytykowali moją ulubioną oprócz górników grupę zawodowa czyli IT bo widzę, że poruszanie tematów medycznych jest w tym kraju zbyt ryzykowne (więc po co mamy sie wszyscy denerwowac – lepiej nie będzie od tego) a tutaj znalazlem fajny artykul jak się dba o deficytowego pracownika:
http://tvn24bis.pl/tech-moto,80/faworyzowani-przez-rynek-pracy-ale-sfrustrowani-it,644703.html
To się nazywa być docenianym – no ale informatyk nie ratuje życia jak jakas „siostra” czy „konował” tylko robi coś znacznie bardziej potrzebnego, ważnego i niezastapionego.
No i ma pełne prawo być sfrustrowanym (nawet za dyche miesięcznie)
Teraz dostałem oświecenia – już nigdy nie będę krytykował celebrytow, piłkarzy, programistów itd – po prostu świat przestał by istnieć bez nich w ciągu kilku godzin – jaki ja byłem zaslepiony pracą ze tego nie dostrzegłem. Chyba trzeba się będzie przekfalifikowac:-P
@Konował Naczelny
18 maja o godz. 10:59
Proszę nie lekceważyć informatyków. Błędy przez nich popełniane też mogą kosztować cudze życie lub zdrowie, i to nie tylko pojedynczych osób. Nie stawiałbym ich w jednym szeregu z piłkarzami i innymi celebrytami, i nie wypowiadał pogardliwie o ich znaczeniu dla funkcjonowania gospodarki i życia społecznego.
Zawsze jednak można się przekwalifikować i zacząć śpiewać lub zostać aktorem seriali TV, najlepiej takich „szpitalnych” 😉
Dziękuję za poruszenie tematu odpracowania bądź odpłatności za studia. Pora wreszcie pomyśleć racjonalnie. Konstytucja gwarantuję bezpłatną edukację ale nie do tego poziomu.
@andrzej52
50%? Na internie zazwyczaj dyżuruje 1 lekarz… Rozumiem, że głowa interesuje się pacjentem, a tyłek siedzi przed telewizorem 🙂
Na serio mówiąc: dyżurny nie jest lekarzem prowadzącym i zazwyczaj pojęcie o pacjencie ma dosyć blade.
A studenci idą na studia medyczne, kierując się ideą, brakiem bezrobocia bądź niewiedzą.
I bezpłatnych studiów nie usuniesz, chyba że chcesz zniszczyć kraj. Ludzie nie podpiszą cyrografu, bogatsi wyjadą za granicę, biedniejsi dadzą sobie spokój. Lekary nie będzie.
@Konował Naczelny
To jak z koszeniem trawy: jeśli chcesz, by była równa, kosić możesz tylko w dół.
@andrzej52 – na dyżurze mam w najlepszym razie 40 pacjentów. Nie będę nawet próbował odpowiadać rodzinom na pytania o ich stan zdrowia- bo nie wiem kiedy wyjdą do domu i dlaczego akurat wtedy ani jakie badanie zostało zlecone a jakie nie i dlaczego tak późno, a tym bardziej czy w piątek było lepiej niż w środę czy gorzej. Informacji o stanie chorego udziela lekarz prowadzący, bo tylko on je ma. Nawet nie ordynator- bo żeby powiedzieć coś sensownego musi w 99% przypadków… zapytać lekarza prowadzącego.
Wypytywanie lekarza dyżurnego jest bez sensu. W najlepszym razie otrzymasz formułkę „stan stabilny” i zostaniesz uraczony odczytaniem wyników badań, w tym gorszym- zostaniesz odesłany do diabła lub wprowadzony w błąd.
I jeszcze odpowiedz mi, jaki miałby być cel w krążeniu lekarza po oddziale? Obchód jest rano i wieczorem. Jeśli pomiędzy coś dzieje się złego, alarmuje chory, pielęgniarka, osoba odwiedzająca. Spokój też ma właściwości terapeutyczne. Chory też chce pogadać z rodziną, poczytać książkę czy pogapić się w telewizor.
Szanowni Państwo, włożyłem kij w mrowisko i wyjechałem na kilka dni.
barnaba
18 maja o godz. 18:22 31681
„I jeszcze odpowiedz mi, jaki miałby być cel w krążeniu lekarza po oddziale?”
Szanowny Panie/Pani lekarzu.
Chyba wiesz jakie cuda może sprawić psychologia (nie spychologia).
Czy chociaż domyślasz sie, jak ważna jest rozmowa pacjenta, który leży 3-4 tygodnie i nie widzi poprawy ,z lekarzem ?
Co myśli taki pacjent, odpowiem : machnęli na mnie ręką, koniec bliski.
@andrzej52 – pacjent powinien rozmawiać z lekarzem, który coś o nim wie- czyli z lekarzem prowadzącym. Na pewno nie z lekarzem dyżurnym, bo nie dostanie informacji, tylko półprawdy i przekłamania. Lekarz dyżurny ma do doglądania (bo o leczeniu w polskich warunkach nie ma mowy) 40-100 pacjentów, często w różnych miejscach szpitala i nie ma żadnych szans, żeby mógł taką sensowną rozmowę poprowadzić. I to nie tylko z braku czasu, ale też z braku informacji- bo przy takiej ilości chorych, to w najlepszym razie zna rozpoznanie główne.
Po drugie- czas, kiedy lekarz spędzał dyżur na czytaniu książek i oglądaniu telewizji minął wraz z rozwojem biurokracji. Dziś najważniejsze są dokumenty i to na tym skupia się lekarz, bo jest rozliczany nie ze skuteczności leczenia czy rozmowy z chorym, ale z poprawnego prowadzenia historii choroby. Tak więc wspomniany lekarz dyżurny w tzw. „czasie nieaktywnym”, w którym nie ma do czynienia z pacjentem, siedzi z nosem w komputerze, wypełnia skale ryzyka zakrzepicy żylnej, niedożywienia, pisze obserwacje lekarskie, skierowania, karty przekazania leków własnych pacjenta, karty wypożyczenia kart informacyjnych i cholera wie co jeszcze. Rozmowa z pacjentem jest luksusem, na który nikogo w polskich warunkach nie stać.
Po trzecie: psychologia, jak sama nazwa wskazuje, jest domeną psychologów, którzy kształcili się w tym celu przez 5 lat. Lekarze z reguły mieli kontakt z tą dziedziną na studiach- w moim przypadku było to aż 20 godzin, z czego większość zajmowała mało przydatna teoria. Rozmowy z pacjentem nie uczy nikt, lekarze są w tym przypadku samoukami. Jedni mają do tego talent, albo douczali się tego na własną rękę (w czasie wolnym, zamiast uczyć się np. nowej metody usunięcia pęcherzyka żółciowego), inni nie. Tym pierwszym jakoś to wychodzi, tym drugim… cóż przekazanie informacji choremu o rozpoznaniu nowotworu w formie „ma pan raka, dalsza opieka u onkologa, choroba śmiertelna, już nic tu nie poradzę” to autentyk, a nie anegdota.
Po czwarte: jak już wspomniałem, nikt nie ocenia lekarza pod kątem kontaktu z chorym. W efekcie sympatyczny i empatyczny lekarz jest gorszym pracownikiem niż skończony cham- bo ma więcej pracy, gorzej wypełnione dokumenty, jego pacjenci leżą w szpitalu dłużej (choćby dlatego, że przytrzyma ich 1-2 dni zanim bliscy zorganizują opiekę). Nie ma żadnych instrumentów, żeby dłuższa rozmowa z chorym lekarzowi się opłacała- pensje są jednakowe, jeśli cham nie zarabia lepiej- szybciej wypisuje, więcej czasu poświęca rozliczeniom, więc jest większa szansa, że dyrektor przyzna mu premię.
I tak to w Polsce wygląda
” Nie ma żadnych instrumentów, żeby dłuższa rozmowa z chorym lekarzowi się opłacała- pensje są jednakowe”
otóż to, chodzi tylko o kasę.
Empatia ?
Lekarka czytala protokól sekcji zwłok mojej mamy na korytarzu w obecności innych pacjentów i ich rodzin.
ordynator informował o naglej śmierci młodego człowieka jego rodziców na korytarzu w obecności innych, postronnych osób, a ja stojąc ok 10m od niego wszystko dokładnie slyszałem.
w szpitalu spotkałem córke bardzo bliskich sąsiadów, Pania Psycholog, czekała na Męża bedącego uznanym lekarzem w tym szpitalu.
poprosiłem, czy by nie wpadła na moment do mojej mamy (nasze rodziny przyjaźnią sie od lat), usłyszałem, że musiała by mieć zlecenie od ordynatora.
Jakbym dostał w pysk.
mogła otwarcie powiedzieć, daj stówę, to pójdę.
Mnie sie wydawało, że lekarz to najpierw powołanie, a późnej zawód.
@andrzej52
„Chyba wiesz jakie cuda może sprawić psychologia (nie spychologia).” Pod warunkiem, że ktoś ma do tego predyspozycje bądź go tego nauczono. Rozmowy zaczęto uczyć lekarzy od niedawna.
„Czy chociaż domyślasz sie, jak ważna jest rozmowa pacjenta, który leży 3-4 tygodnie i nie widzi poprawy ,z lekarzem ?” I ma rozmawiać z lekarzem, który też poprawy nie widzi, bo jego wiedza o pacjencie to (pomijając jego pacjentów) w najlepszym razie 2 zdania? Od tego jest lekarz prowadzący. To on ma nawiązać z pacjentem relację, zrozumieć jego problemy, udzielić wystarczających informacji. Nie gość, który widzi pacjenta pierwszy raz w życiu i dzieli swój czas niekiedy na kilka oddziałów. Dyżurny jest od gaszenia pożarów. Nie jest w stanie naprawić zaniedbań prowadzącego, jeśli ten nie umie porozmawiać z pacjentem.
@barnaba
Chyba że jest z innego szpitala i nie ma pod ręką zaległych papierów, ale wtedy to już w ogóle nie ma pojęcia o pacjentach.
Natomiast psychologia w wydaniu lekarza jest ważna. Bo niestety takie wypowiedzi jak cytowana wtórnie traumatyzują. Chamrzeczywiście w papierach wygląda i zarabia lepiej, ale za to jest częściej pozywany. Bo pacjent nie ma pojęcia o medycynie i nie wie sam, co jest błędem medycznym, a co nie. Ale jak trafi na chama, będzie się bardziej doszukiwał błędów.
@andrzej52
„Lekarka czytala protokól sekcji zwłok mojej mamy na korytarzu w obecności innych pacjentów i ich rodzin.” Pani nie wie, że za to można dostać 3 lata?
Psycholog to nie lekarz.
Natomiast nie okłamujmy się, tysiące ludzi nie będą pracowaqć z powołania. To jest praca. Wiele osób idzie z powołania, przepełnionych ideami i dobrymi chęciami. Potem okazuje się, że rzeczywistość jest diametralnie inna, niż sobie wyobrażali. Dobre chęci licho bierze. Poza tym mają rodziny, dzieci, zobowiązania. Będziesz wymagać, by byli nadludźmi?
Martwi mnie że lekarz nie widzi terapeutycznego skutku rozmowy z pacjentem, nawet jeżeli nie zna szczegółów terapii.
Gloryfikacja lekarza-chama jest wręcz oburzająca. Usprawiedliwianie chamstwa większymi zarobkami jest też fałszywe, skutkuje większą liczbą pozwów sądowych.
Chciałem napisać że taki człowiek( ? ) powinien iść na weterynarię ale nawet tam empatia jest potrzebna.
Widoczny brak nauczania etyki w szkołach jest szczególnie rażący wśród prawników i lekarzy.
PS. W kraju będącym „opoką chrześcijaństwa” i sztandarowo katolickim – brak empatii, samarytanizmu ( czyli podstawowych cech tej wiary), nie wspomnę o braku podstawowych zasad poszanowania innego człowieka jest porażający.
Tak nie lubiany islam wymaga oddawania części zarobków ( od 5 do 10%) na biednych. Który „polski katolik” byłby skłonny tak czynić???
mpn
21 maja o godz. 17:57 31685
Jak będziesz miał 80 lub wiecej latek i Twój lekarz na Twoja skarge o bół odpowie Tobie ? a wie Pan ile Pan ma lat ?, to zrozumiesz o co mi chodzi.
Albo wreczy Tobie ulotke z urzadzeniem uśmierzającym ból za 5 tys, a na ulotce w miejscu przedstawiciela handlowego bedzie jego nazwisko.
A wszystko w czasie pracy w publicznej przychodni.
Kasa misiu, tylko kasa.
JackT
22 maja o godz. 2:02
Znasz anegdotę o synu prawnika, który na jednej rozprawie zakończył z sukcesem sprawę klienta, z którą jego ojciec „nie mógł” uporać się przez 20 lat ?
Aby uniknąć kary a także choroby powodującej znaczny dyskomfort w życiu a nawet śmierć człowiek gotów oddać „ostatni grosz” by tego uniknąć.
Resztę „dośpiewaj” sobie sam.
@JackT
To nie gloryfikacja. To rzeczywistość. Czy to się zresztą ogranicza do lekarzy? Tak jest wszędzie. I dopóki nie będzie zdecydowanych działań zmierzających do zmiany, nic się nie zmieni.
@andrzej52
Chyba gubisz temat bądź nie masz co odpisać, więc odpisujesz cokolwiek. Zalecam powtórne przeczytanie moich wypowiedzi, tym razem ze zrozumieniem.
mpn
22 maja o godz. 9:40 31692
przeczytałem kilkakrotnie.
Kiedy dyżur miał jeden z lekarzy spędzających czas w pokoju lekarskim, przyjechal mój bratanek z żoną, świeżo upieczoną lekarką. od tego lekarza otrzymał komplet informacji na temat stanu mojej mamy, łącznie z omówieniem wyników badań, chociaż nie byli osobami upoważnionymi do otrzymania informacji o stanie zdrowa swojej babci.
Moja mama przez kilka lat skarżyła sie na postępujacy ból nogi i biodra. Była z uporem maniaka leczona przez jej lekarza na zwyrodnienie stawu biodrowego, chociaż objawy, jak i stan zewnętrzny wskazywały na kręgosłup lędźwiowy.
Kiedy prawie 2 lata temu , rano nie wstala z łóżka z powodu bólu, próbowałem jej lekarza ściągnąć do domu, żeby coś doraźnie jej zaaplikował. Odpowiedzial ; za 3 dni, tylu ma pacjentów.
zadzwonilem do mojego lekarza, nie było problemu, żeby po pracy przyjechał. Kiedy zobaczył jej kręgoslup, o mało nie przewrócił sie z wrażenia.
Już samo powiedzenie przez Niego : pani Regino, na kręgoslup sie nie umiera, spowodowało poprawe psychk mojej mamy.
Przepisałem ja do mojej przychodni i zaczęła sie próba leczenia, zaczynając od RTG.
kiedy ze zdjęcia wyszlo, że możliwy jest nowotwór, wypisał skierowanie do szpitala w trybie pilnym , konieczna była tomografia, a nastepnie interesował sie czy została przyjęta, przebiegiem leczenia, oraz wynikam badań.
dwie różne postawy, dwóch przedstawiciel tej samej profesji zaufania publicznego.
u którego lekarza chcialbys sie leczyć ?
@andrzej52
„od tego lekarza otrzymał komplet informacji na temat stanu mojej mamy, łącznie z omówieniem wyników badań, chociaż nie byli osobami upoważnionymi do otrzymania informacji o stanie zdrowa swojej babci.”
Super. Gość złamał prawo, zasady etyki i jeszcze mo go za wzór podajesz. A wiesz, że za to są 3 lata więzienia? + Odszkodowanie? + Zadośćuczynienie? + kara zawodowa? Oczywiście zazwyczaj sądy (3 różne) nie będą w takim przypadku zapewne zbyt surowe.
„pani Regino, na kręgoslup sie nie umiera, spowodowało poprawe psychk mojej mamy.” Jednemu pacjentowi to pomoże, inni poczuje się niezrozumiały, zbagatelizowany. Ponadto, jak sam piszesz, to kłamstwo, bo niekiedy i na to się umiera. Natomiast lekarze mają po prostu różne liczby pacjentów. I różne umiejętności orgnaizacji. Słusznie zrobiłeś, wybierając innego. Natomiast to bez związku z poprzednim tematem rozmowy.
Przepraszam gospodarza za tą moją refleksję, ale polska Służba Zdrowia jest też w to uwikłana.
Dlaczego w Polsce wszystkiemu nadaje się wymiar polityczny i wszystko jest dobre aby walić tym przeciwnika po głowie? Puszcza Białowieska, wycena lekarskich procedur itd. Totalne zaślepienie i oczywista chęć przywalenia przeciwnikowi czym popadnie. PO też obsadzała wszystkie stanowiska swoimi ludźmi (PSL miał monopol na wsi), zaniedbała SZ, zaniedbała górnictwo, tolerowała Amber Gold, faworyzowała Kulczyka itd – też była diabła warta – ale nie odsuwała nas od Europy. I to była jej główna zaleta.
PS. Przepraszam za refleksję, jest kontrowersyjna, wiem, ale to zaślepienie jest powszechne. Nawet moi znajomi którzy nigdy nie widzieli puszczy – są przeciwni wycince.
@JackT
Nieprawda, PO tyle nie obsadzała. Albo przynajmniej wybierała kogoś, kto się jeszcze na czymkolwiek znał. Natomiast służbę zdrowia zaniedbała PO, ale przynajmniej sama nie powodowała katastrof, jak Ziobro za swej poprzedniej bytności w rządzie. I nie zrobiła aż takiej bzdury, jak NFZ. Amber Gold tu nie ma nic do rzeczy. W sprawie takch oszustów wszyscy byli bezsilni. PO przynajmniej najmniej spaprała.
mpn, JackT
Służba zdrowia była by w znacznie lepszym stanie, gdyby wiecej wymagać od lekarza rodzinnego, nie płacic mu za zarejestrowanego pacjenta, a za efekty leczenia.
Na prośbę o zabiegi rahabilitacyjne na kregosłup, lekarka odpowiedziała mojej kuzynce :”czy wie Pani, że ja mam płacone za pacjenta 5,50 ?”
czyli jak miala by płacone 50,- za pacjenta to wystawila by skierowanie ?
PiS dopiero zabiera sie za slużbe zdrowia, jak na razie zaczynaja od straszenia protestujacych pielęgniarek prokuraturą.
Jakoś nikt nie postraszy prokuratorem protestujących górników.
andrzej52 – to by Cię leczył bez przerwy !
Powinno mu się płacią za to, aby dbał, byś nie zachorował. Zdrowie jest tanie, to choroby kosztują nas fortunę.
mpn.
Wielkość zawłaszczenia i niekompetencji jest sprawą drugorzędną.
Brak obiektywizmu, apolityczności jest szokujący. Nie ma obiektywnych ekspertów. Kariery robią ci „naukowcy” i „prawnicy” którzy wysługują się aktualnemu rządowi. Quo vadis Polsko?
@andrzej52
Wystawienie takiego skierowania akurat nie kosztuje nic. Tzn. lekarz nie musi za nie płacić. Wiesz może, że lekarz POZ dostaje stawkę kapitacyjną za pacjenta i z tych samych pieniędzy musi opłacić zlecane przez siebie badania, wyposażenie, koszty pracy i co mu zostanie, będzie jego pensją. NFZ wie, jak skłonić ludzi, by oszczędzali na badaniach.
Natomiast jak chcesz rozliczać z efektów leczenia? To niewykonalne.
@JackT
A w życiu. Widzę, że nie bardzo znasz się na nauce.