Ustawa 500+ odbierze (niektórym) dzieciom szanse na adopcję?

Istnieje ciemna strona ustawy 500+, wykraczająca daleko poza kwestie budżetowe, a mogąca nieodwracalnie zdewastować tysiące ludzkich losów. Pojawiła się nadzieja, że ten koszmarny scenariusz nie zostanie zrealizowany.

Takie sytuacje zna personel chyba wszystkich zabiegowych oddziałów dziecięcych. Przywożone jest niemowlę z Domu Małego Dziecka, które wymaga zabiegu operacyjnego. Niezbędna jest zatem zgoda na zabieg, bo pacjent oczywiście sam nie może jej podpisać. Pracownicy Domu Dziecka odpowiadają: „My nie możemy, bo matka nie zrzekła się praw rodzicielskich”. „Gdzie matka?” – „Zapewne, jak już odbierze becikowe, to zjawi się i zrzeknie praw”.

Na szczęście w tego typu placówkach funkcjonują narzuceni opiekunowie prawni, władni podjąć stosowną decyzję, a w innych – sądy rodzinne udzielają takiej zgody w ciągu kilku godzin. To nie jest, Szanowni Państwo, tabloidowe kreowanie rzeczywistości. Takie sytuacje naprawdę się zdarzają – na tyle często, żeby można by je było uznać za problem godny uwagi.

W ogóle warto sobie uświadomić sobie, że w domach dziecka przebywa przerażająco dużo podopiecznych niemających szans na adopcję, ponieważ ich rodzice nie zrzekli się praw. Ze względu na korzyści materialne, takie jak becikowe, zrzeczenie następuje bardzo późno. Ustawa 500+ może potencjalnie sprawić, że nie nastąpi ono nigdy, bo trzeba być frajerem, żeby po dobroci zrezygnować z jakże cennych pięciu stów co miesiąc.

Pamiętajmy, że grupa matek, o których w tym kontekście mowa, to najczęściej osoby w trudnej sytuacji finansowej lub w ogóle życiowej. Pięćset złotych miesięcznie to wsparcie, które naprawdę może być dla nich bardzo istotne. A że nie pójdzie na dziecko? Dziecko ma przecież w Domu Dziecka ciepło, sucho i głodem nie przymiera…

Dlatego nie jest złym pomysłem, by zamiast żywej gotówki rodzice otrzymywali wsparcie w innej formie. Po pierwsze takiej, która nie będzie argumentem przeciwko zrzekaniu się praw rodzicielskich przez tych rodziców, którzy nie mogą (lub nie chcą) podjąć się samodzielnego wychowywania dziecka. Po drugie takiej, która maksymalnie utrudni wydawanie tych właśnie środków na inne potrzeby niż wszechstronnie rozumiana opieka nad dzieckiem i dbanie o jego rozwój.

Na istotność tego ostatniego kryterium wskazuje inna grupa sytuacji, które można zbiorczo opisać tak: dziecko przewlekle chore, z wielodzietnej rodziny, w której wprawdzie nikt nie pracuje, ale za to konsumpcja środków imagogennych przekracza zdecydowanie średnią krajową. Pacjent trafia do szpitala z powodu nasilenia choroby i widać jak na dłoni, że nikt w domu nie dba o jego leczenie, a zwłaszcza o rehabilitację. Listonosz przynosi zasiłek rodzinny, więc jest za co spożywać to i owo (mowa o produktach płynnych). Teraz będzie przynosił znacznie więcej, ale nie przełoży się to na zdrowie tych dzieci, których zdrowie wymaga szczególnej troski.

Tym z Państwa, którzy stwierdzą, że piszę o ilościowo zaniedbywalnych subpopulacjach w skali kraju, proponuję odejście od statystyki. Rachunek prawdopodobieństwa (jak już być może niegdyś wspominałem) traci zastosowanie w momencie zdarzenia. Historie tych dzieci to spaprane losy konkretnych ludzi. Najczęściej nieodwracalnie. Przeciwnikom projektu limitowania możliwości wydawania pieniędzy z programu 500+ proponuję przyjrzenie się takim losom z bliska. Nie musicie zostawać pielęgniarkami ani lekarzami. Popracujcie przez chwilę jako wolontariusze. Jestem przekonany, że zrozumiecie. Przynajmniej większość z Państwa.

Czytelnicy tego bloga wiedzą, że – najdelikatniej mówiąc – nie jestem fanem PiS w ogóle, a jego prominentnych postaci w szczególności. Zawsze można zerknąć na poprzednie wpisy. Warto jednak oddzielać ludzi od problemu. Pomysł ministerstwa sprawiedliwości, by możliwie utrudnić wydawanie środków z programu 500+ na inne cele niż potrzeby dziecka, wydaje mi się cenny, chociażby z przyczyn, które przedstawiłem. Jest również szansą, by ogólnikową deklarację przekształcić z typowej kiełbasy wyborczej w konkretny projekt. Beneficjentami mogą być tu przede wszystkim dzieci w trudnej sytuacji życiowej. One zaś – pamiętajmy o tym bardzo mocno – nie mają poglądów politycznych i nie w politykę tu gramy.